Rozdział 41

Witajcie! Spalił mi się zasilacz do mojego laptopa, dlatego muszę pisać na tym od mamy. Nie przepadam za tą klawiaturą, ale trudno. Tak też można żyć. Do czego dążę? Do tego, że na dole nie ma banera, bo wszystko jest na rozładowanym laptopie i szlag mnie trafia. No nic, przynajmniej macie rozdział wcześniej. Możliwe, że w niedzielę pojawi się jeszcze jeden, bo chcę szybko zakończyć to opowiadanie. Jeszcze 4 rozdziały i koniec! Już trzeba zacząć przygotowania na finał!

Enjoy moje wy Jajeczniczki z Serem i Boczkiem!

(P.S. Zaczęło mi się podobać określanie was dłuższymi, smacznymi rzeczami xd To nie tak, że skończyły mi się pomysły na pojedyncze przysmaki xd

P.S.2 Cholercia, ten rozdział wyszedł mi trochę sucho, ale nie potrafię pisać tak dobrze, jak na moim starym, dobrym laptopie ;;;;) 

~•~•~•~•~•~•~•~

Trudno mi się patrzyło na ciągle pogrążającego się Jungkooka. Coraz częściej dochodziło do takich sytuacji, w których siedział ogarnięty bezsilności i mówił do siebie. Tęskniłem za Jungkookiem, który miał jakieś priorytety, ale teraz nic nie było takie samo.

Po zaproponowaniu mu tabletek ze swojego wspaniałego arsenału wyszedłem zmartwiony z naszego pokoju i pobiegłem do tego, w którym kiedyś mieszkałem. Nie trudno było znaleźć szklany flakon z małymi, białymi tabletkami. Doskonale znałem ich zastosowanie i choć nie byłem żadnym psychiatrą, stwierdziłem, że to mogła być najlepsza z możliwych opcji.

Pech chciał, żebym trafił na mamę, która miała nietęgą minę. Byłem pewien, że coś się święciło, dlatego nie gnałem na złamanie karku do Jungkooka. Ostrożnie wsunąłem tabletki do kieszeni, żeby nie osądziła mnie o powrót depresji.

- Koszykówka, tak? Najlepszy zawodnik w drużynie? - zaczęła bez zbędnych wstępów. - Dostawałam zdjęcia drużyny, na których byłeś, a tymczasem dowiedziałam się, że należysz do innego klubu. Tego samego co Jungkook tak swoją drogą. 

- Ale w czym problem, mamo? Chciałam, żebyś była dumna. Jungkook niczego się nie domyślił, dopóki nie wybrał klubu, do którego, jego zdaniem, w życiu bym nie przystąpił. 

- Dlaczego mnie okłamałeś? Wierzyłam, że będziesz taki, jak tata - powiedziała spokojniej, choć na spokojną nie wyglądało. - Sypiasz ze swoim bratem, okłamujesz mnie i nawet nie próbujesz mnie przeprosić.

- To nie jest mój brat - palnąłem, wybierając najgorszą z możliwych opcji. Świetnie. 

Dopiero teraz poczułem objawy stresu, dlatego poprawiłem okulary, żeby czymś zająć drżącą rękę.

- Cudownie. To upoważnia cię do sypiania z tym pomiotem.

- Jungkook nie jest żadnym pomiotem, a jego ojciec, mimo że tak naprawdę go nie zna, zrobił dla niego więcej, niż ty przez całe jego życie. - Nie miałem pojęcia, czy udało mi się powiedzieć to spokojnie, ale po tych słowach poczułem ukłucie w brzuchu. Widziałem jej minę, gdy wspomniałem o Junghyunie, a to z kolei nie wróżyło niczego dobrego. - Kiedy zrozumiesz, że tak naprawdę przez ciebie Jungkook jest, jaki jest?

- Żadne przeze mnie! - skontrowała natychmiast, zdenerwowana do granic możliwości. Aż poczerwieniała ze złości, choć nawet nie drgnęła. - To nie moja wina, że się urodził - kontynuowała ciszej. - To Bonghee powstrzymała mnie  przed aborcją i żałuję.

Coś mną targnęło. Poczułem się jak w filmowej stop klatce, dzięki której przed oczami stanął mi świat bez Jungkooka. Bez jego wybryków na przekór mamie, bez jego głupich odzywek, bez jego wrednego uśmieszku... Kiedy świat ruszył na nowo, w oczach zebrały mi się łzy. Z zaciśniętymi pięściami chciałem pokonać odległość dzielącą mnie od Jungkooka, ale zatrzymałem się na jakieś dwa metry przed mamą. 

- Teraz już rozumiem dlaczego Jungkookie tak bardzo cię nienawidzi - powiedziałem oschle. - Egoiści zawsze kończą na dnie.

- Skoro mnie nienawidzi, to niech pojedzie sobie do Junghyuna. W Changwon na pewno będzie mu lepiej, niż u wyrodnej matki! - wykrzyczała, choć w kącikach jej oczu zalśniły łzy.

- Wciąż ma mnie. Tylko to go tu trzyma.

Po tych słowach odwróciłem się do drzwi z zamiarem wejścia do pokoju, ale nie było mi to dane. Poczułem szarpnięcie, przez co asekuracyjnie postąpiłem parę kroków w tył. Spojrzałem na mamę, patrzącą na mnie władczo, jakby chciała mi przez to powiedzieć, że nie mogę tam wejść, ale nie byłem tym samym Jiminem, tak samo jak Jungkook nie był tym samym Jungkookiem, dlatego spróbowałem się wyrwać, ale ona się nie poddała tak łatwo.

- Puść mnie - nakazałem,co zabrzmiało prawie jak warknięcie.

Ona nie spełniła mojej woli. Przestawiłem nogę tak, aby móc stanąć z nią twarzą w twarz, wtem zaszeleściły tabletki w mojej kieszeni, przypominając mi o tym w jakim stanie był teraz Jungkook. Wyrwałem się jednym, gwałtownym ruchem, dzięki czemu stałem się wolny. Mama zrozumiała, że przegrała w tej bitwie, dlatego wyprostowała się i z uniesioną brodą, wciąż dławiąc łzy, odwróciła się na pięcie i powędrowała w stronę schodów chwiejnym krokiem.

Odprowadziłem ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła po przestąpieniu dwóch schodów. Dopiero wtedy mogłem wypuścić wstrzymywane powietrze i przygarbić się nieco. Pierwszy raz tak otwarcie się przeciwstawiłem. Chciałem dotrzeć do Jungkooka, nim dopadną mnie wyrzuty sumienia, ale kolejną przeszkodą stał się przerwany nagle krzyk i odgłosy uderzeń. Ruszyłem z miejsca, nim tak naprawdę zrozumiałem co się wydarzyło. Obudził mnie widok, gdy dotarłem do szczytu schodów. U ich podnóża leżała w nienaturalnej pozycji. Jej skroń znaczyła krew, a którymś ze środkowych stopni leżał złamany obcas.

Zbiegłem na sam dół w amoku, wciąż nie pojmując co się stało. Łzy same się uwolniły, znacznie ograniczając pole widzenia. Z kompletną pustką w głowie i rozmazanym widokiem szukałem pulsu na jej szyi. Teraz tak naprawdę zacząłem drżeć. Wcześniej to był chyba niegroźny dreszcz, bo w tej chwili nie byłem w stanie utrzymać telefonu, po który sięgnąłem.

- O cholera - wymsknęło się Jungkookowi, który właśnie wyszedł z pokoju. Automatycznie zbiegł po schodach i klęknął przy kobiecie. - Żyje?

- Chyba tak - wybełkotałem przez łzy. - Spadła zaraz po kłótni. Chciałem tylko dać jej do zrozumienia, że nie jesteś złym człowiekiem. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale - przerwałem, gdy zauważyłem, że Jungkook właśnie dzwonił. Chyba... Nie interesowało go co miałem do powiedzenia.

Może to i lepiej?

•••

Siedzieliśmy w poczekalni. Nie mogłem pozbyć się wyrzutów sumienia. Gdybym postąpił wedle woli mamy, ta nie próbowałaby szybko zejść po schodach. W konsekwencji nie próbowałbym się uspokoić, tuląc się do Jungkooka, który pomimo swoich humorów, zachował zimną krew. To on rozmawiał z lekarzem na temat tego, co się wydarzyło, kłamiąc mu w żywe oczy. Oczywiście zadzwonił do swojego taty. Znów byłem bierny wszelkim jego działaniom, ale nie przeszkadzało mi to. 

Wkrótce przewieźli mamę do sali na izbie przyjęć, gdzie w końcu mogliśmy wejść. Bałem się jak diabli. Nie chciałem patrzeć na efekt swojego buntu. Przerażał mnie możliwy widok. Zresztą ciągle chciało mi się płakać. Mimo to zostałem zaprowadzony przez Jungkooka do jej łóżka. Wciąż była nieprzytomna. Na głowie miała czepek z bandażu, a w ramieniu miała wenflon, do którego został podłączona kroplówka. 

- Doktor powiedział, że to nic poważnego - powiedział Jungkook, gdy usiadł na krześle obok łóżka i pociągnął mnie na swoje kolana. - Nie musisz się już zamartwiać.

- Ale to moja wina...

- To wina jej egocentryzmu. Ciągle próbowała przeciągnąć cię na swoją stronę, bo sam jestem niewygodnym dzieckiem. - Dziwiłem się temu, jak jego głos potrafił mnie uspokoić. Z każdym kolejnym słowem, poczucie winy oddalało się. - Kiedy tata tu przyjedzie, będę mógł z nim porozmawiać o wyprowadzce.

- Chcesz się wyprowadzić?

- Jeśli trzeba będzie, zrobię to - odparł rzeczowo. - Jeśli będziesz chciał, zabiorę cię ze sobą.

- Nie mogę bez ciebie żyć - szepnąłem. - Nie pozwolę ci odejść beze mnie.

Miałem wrażenie, że te słowa odleciały w eter, choć tak naprawdę wiedziałem, że Jungkook nie miał niczego do dodania. Tak więc siedzieliśmy wtuleni w siebie. Ja wpatrzony w aparaturę kontrolującą bicie serca, a on najprawdopodobniej w mamę. Nie wiedziałem ile czasu trwaliśmy w tej pozycji. Żaden z nas nie próbował zmienić pozycji, bo siedzenie bokiem do niego było najwygodniejsze na świecie. W końcu ktoś musiał wyrwać nas z zawieszenia, a był to Junghyun, który wszedł na salę razem ze swoimi dziećmi.

- Jungkookie! - zawołała nagle trójka dzieci, która zbombardowała nas objęciami. Nie wiedziałem co się działo, ale poniekąd wyrwało mnie to z zawieszenia w smutku.

- Co z nią? - zapytał bez żadnego przywitania.

- Póki co wszystko dobrze - odpowiedział szybko. - Za jakiś czas się obudzi. Tak przynajmniej mówił lekarz.

- Jungkookie, tata zabrał nas nagle z domu - powiedziała najmłodsza dziewczynka - i nawet nie zdążyłem narysować obrazka dla ciebie i Jimina.

- Minji, mamie Jungkooka stała się krzywda, a ty tylko o rysunkach myślisz. - Westchnął, kręcąc przy tym głową. Prawdziwa reakcja starszego brata... Ja nigdy taki nie byłem. Po prostu nie potrafiłem.

- Nic się nie stało - odpowiedział Jungkook łagodnym tonem. - Złe osoby zawsze szybko wylizują się z ran.

- Jungkook. - Upomniałem go cicho.

- Złe osoby? - powtórzyła jak dotąd cicha Hyerin.

- W poczekalni jest Seokjin. Idźcie lepiej do niego, co? - Zaproponował Junghyun dość ostrym tonem. Jego głos był tak stanowczy, że sam czułem powinność opuszczenia sali. Aż poczułem potrzebę opuszczenia swojej oazy spokoju, jaką stały się objęcia Jungkooka.

Dzieci, choć z naburmuszonymi minami, zastosowały się do propozycji, przypominającej rozkaz. Stanąłem za krzesłem chłopaka w oczekiwaniu na rozwój akcji.

- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytał w końcu Jungkook, gdy nie wytrzymał spojrzenia mężczyzny. - Kłóciła się z Jiminem. Pewnie znowu mówiła, jaki to ja jestem zły i niedobry.

- To nie zmienia faktu, że nie powinieneś tak mówić w obecności dzieci. Raju. - Westchnął, poszukując drugiego wolnego krzesła. - Nie martwisz się o nią?

- Ona nie martwiła się o mnie, więc dlaczego miałbym?

- Dobra, rozumiem. Poczekamy, aż się obudzi i jeśli będzie to możliwe, porozmawiamy z nią.

- Porozmawiacie - powiedział skrzywiony. - Kiedy zaczynam z nią rozmowę, zwykle się kłócimy.

- No dobrze - odpowiedział zrezygnowany.

Wyglądało na to, że nie wygrał w starciu dwóch tych samych charakterów. Ja tylko stałem i biernie przyglądałem się im obu, co jakiś czas zerkając na mamę. Co jeśli po jej przebudzeniu uda się załagodzić rodzinną sytuację? Wiele bym dał za to, by zaznać spokoju chociaż w domu rodzinnym.

Nagle zaczęło coś dzwonić. Roztargniony próbowałem odnaleźć właściciela telefonu, lecz jak się okazało standardowy dzwonek należał do drugiego telefonu Jungkooka, więc oparłem się o niego, żeby móc usłyszeć rozmowę. Czułem na swojej klatce piersiowej, jak silnie zaczął drżeć. Nim Jungkook odebrał, rzucił spojrzenie swojemu tacie, jakby ono miało wyjaśnić szybko. 

- Halo. Nie mogę dzisiaj... Nayeon jest w szpitalu. - Szkoda, że nie mogłem usłyszeć o czym właśnie mówił Aidan, aczkolwiek nie musiałem za bardzo się wysilać, aby domyślić się sensu tej rozmowy. - Moja mama. Tata przyjechał, więc nie chcę się narażać... Dlaczego akurat Namjoon? Świetnie. Do zobaczenia w szkole.

- I co? - zainteresował się Junghyun.

- Zlecenie Aidana - mówił troszkę roztrzęsiony. Zupełnie jakby chciał wstać i stąd wyjść, żeby wypełnić życzenie Amerykanina, ale nie mógł ze względu na ojca i dochodzenia Seokjina. - Namjoon zrobi to za mnie.

- Wiesz gdzie i kiedy?

- Stare magazyny na przedmieściach za godzinę. Już dwa razy tam byłem.

- Świetnie...

- Jiminie - przerwał im słaby głos mamy. Niemal od razu zerwałem się z miejsca, żeby uklęknąć przy jej łóżku. W końcu poczułem ulgę, która odciążyła mnie z wyrzutów sumienia. - Gdzie ja jestem?

- W szpitalu, mamo. Jungkook zadzwonił po pomoc, zaraz po tym, jak spadłaś ze schodów.

- Świetny czas na pobudkę, Nayeon - prychnął Jungkook, jak na zawołanie.

- W tamtej chwili całe życie przeleciało mi przed oczami - odpowiedziała cicho, nie zwracając na zaczepkę Jungkooka, która dostała swoją odpowiedź w postaci ostrego spojrzenia w stronę ojca. - Boże, jestem złym człowiekiem.

- Trochę tak - odezwał się Junghyun.

- Nawet ty tu jesteś - uśmiechnęła się lekko. 

Chwyciłem delikatnie jej ciepłą dłoń, żeby jakoś ją wesprzeć. W końcu to ja byłem powodem jej pobytu w tym miejscu, a poczucie winy, choć zelżało, wciąż istniało wewnątrz mnie.

- Jak mógłbym nie przyjechać. Jesteś matką mojego syna

- Ta, syna - skwitował złośliwie Jungkook.

- Daj spokój - mruknęła, podnosząc się trochę wyżej z bólem wypisanym na twarzy. - Choćbym zatańczyła przed samym Bogiem na rzęsach, nie mogę pozbyć się dumy z twoich wyników. Wciąż jesteś moim synem.

- I to tak bardzo cię niszczyło?

- Jesteś taki podobny do ojca, a jemu nie potrafiłam wybaczyć.

- Dlatego stwierdziłaś, że opowiesz Jiminowi historię o gwałcie - podsumował Junghyun. - Ale rozumiem cię. Kiedy moja żona, matka naszej trójki dzieci, zginęła w wypadku samochodowym, jak Park Jimin, pojąłem twoje myślenie.

- To raczej pomysł Bonghee.

- Bonghee to idiotka, która ciągnie cię za kieszeń przy każdej możliwej okazji. Przynajmniej tak robiła, kiedy jeszcze się przyjaźniliśmy. Jej pomysły nigdy nie wyszły ci na dobre.

W tej kwestii nie miałem niczego do powiedzenia. Nigdy nie miałem z ciocią Bonghee bliższych kontaktów. Zawsze wolałem zamknąć się w swoim pokoju i udawać, że nie istniałem. Szczególnie w trakcie ich rozmów. Nie byłem tym typem osoby, która lubiła słuchać ploteczek.

- Mimo wszystko wspierała mnie w jakiś sposób - broniła się mama.

- A mnie dobijała - dopowiedział Jungkook.

- Nim uniosę się dumą, która zwykle doprowadza do kłótni, chciałam tylko powiedzieć - spojrzała na Jungkooka i Junghyuna - że przepraszam. Wiem, że to słowo niczego nie zmieni, bo wiem, że mój syn nigdy nie nazwie mnie swoją matką, a jego ojciec nie wybaczy mi moich czynów, ale chcę, żebyście mieli świadomość, że żałuję. Ciebie też przepraszam, Jimin. Nie potrafię przełknąć tego, co łączy cię z Jungkookiem, ale choćbym pozamykała was w osobnych pokojach, niczego nie zmienię, dlatego róbcie co chcecie.

- Dostaliśmy błogosławieństwo Boże, teraz możemy żyć w spokoju - powiedział Jungkook mniej złośliwie.

- A ty, choćbyś chciał, to nie wyprzesz się swojej matki - odezwałem się w końcu. - Tylko że tobie jeszcze trudniej schować dumę do kieszeni.

- On ma rację - poparł mnie Junghyun. 

Poczułem nagły przypływ pewności siebie, tylko że nie wiedziałem co z nią zrobić.

- Nie próbuj mówić, że nie. - Skierowałem słowa w stronę Jungkooka, który poruszył się niespokojnie na siedzeniu. - Po prostu przyjmij przeprosiny jak człowiek.

- Przeprosiny nie uspokoją, ciągle przerywających moje myśli, głosów.

Po wypowiedzeniu tego zdania, wstał i po prostu wyszedł, zostawiając nas wszystkich w szoku. Nie spodziewałem się takiej reakcji... To była wina nagłego poczucia normalności, odrzucenia wszystkich przestępstw, których się dopuścił, a których sam byłem przyczyną.

- Jakie głosy? - zapytała mnie mama.

- Takie, które mówią mu co powinien zrobić - wyjaśniłem bez namysłu. Wtem spojrzałem na Junghyuna, który zaciskał mocno szczęki. On wiedział co było tego powodem, a to z kolei było kolejnym gwoździem do trumny Aidana. Tak mi się wydawało.

•••

Po rozmowie z lekarzem, dowiedzieliśmy się, że mama mogła opuścić szpital dopiero w poniedziałek, a mieliśmy sobotę. Cieszyłem się, że była tylko potłuczona i nie przytrafiło się jej coś gorszego. Miała ogromne szczęście. Jungkook jednak nie wykazywał żadnych emocji w związku z zaistniałą wcześniej sytuacją.  Po prostu bawił się z dziewczynkami i rozmawiał z Taehyungiem jakby nigdy nic. Seokjin w tym czasie pojechał do wskazanego przez Jungkooka miejsca.

- Zostaniemy tu na weekend, żeby nikt nie doczepił się, że nieletni są sami w domu - powiedział Junghyun. - Podejrzewam, że Nayeon nie będzie miała nic przeciwko. 

- Oczywiście że nie - odpowiedziałem z uśmiechem, zasiadłszy u boku Jungkooka. - Dzieciaki będą się cieszyły, że mogą spędzić czas z Jungkookiem.

- I jego chłopakiem - wciął się niespodziewanie Taehyung. - Też jesteś fajną osobą.

- Co ty, przecież tylko raz w życiu mnie widziałeś. - Uśmiechnąłem się do niego, poprawiając okulary przez zawstydzenie.

- E tam. - Machnął ręką. - wyczuwam fajność ludzi po pierwszym spotkaniu, albowiem dobrych ludzi czuje się na kilometr. Jungkooka od razu wyczułem.

Spojrzałem na Jungkooka z blednącym uśmiechem, ale on nie zwrócił na to uwagi, pochłonięty opowieścią Hyerin o tym, jak koleżanka zniszczyła jej lalkę.

- Dobra, dzieciaki - zainterweniował Junghyun - zbieramy się do domu Jungkooka. Pokój gościnny nadal istnieje?

- Istnieje - odpowiedział Jungkook. - Ale nikt z niego nie korzysta.

- No to pora go wykorzystać - orzekł, zbierając dzieci, ku ich niezadowoleniu. Zdecydowanie wolały oblegać swojego najstarszego brata. - Tylko musimy wezwać taksówkę, bo Seokjin zabrał moje auto.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top