Rozdział 4
|2629 słów|
Niestety Yoongi nie dotarł na siłownię, ponieważ, jak to napisał w esemesie, trening mu się przedłużył, a ja nie chciałem siedzieć na siłowni dłużej, niż dwie godziny. Po solidnym treningu, mającym za zadanie rozbudować moje plecy, nawet się nie kąpałem, bo wiedziałem, że po przebieżce do domu, ponownie będę musiał to zrobić.
Nie przebrałem się z ubrań treningowych, dlatego mundurek musiałem wyciągnąć ze swojej szafki i starannie włożyć do plecaka. Gdybym poszedł do wybranej przeze mnie szkoły, pewnie siedziałbym w jakimś schronisku dla zwierząt i opiekowałbym się bezpańskimi pieskami i kotkami, a tymczasem pozostało mi pielęgnowanie mojego królika i swoich mięśni przy okazji.
Opuściwszy siłownię, naciągnąłem paski plecaka i zawiązałem porządnie sznurowadła butów. Nim rozpocząłem swój bieg, przechyliłem głowę gwałtownie na bok, by usłyszeć chrupnięcie w karku. Teraz mogłem truchtać do domu, ponieważ autobus miał przyjechać za jakieś czterdzieści minut.
W biegu zastanawiałem się nad tym, co mogłem zrobić w sprawie Jimina. Ciągłe ratowanie go z opresji mogło być niemożliwe ze względu na to, że nie miałem sposobności być wszędzie. To głupie, że właśnie nad tym się zastanawiałem, ale to był mój brat, tak? Kiedy miał problem, powinienem mu pomóc tak, jak on próbuje pomóc mi podczas każdego kolejnego starcia z matką. Nawet jeśli jego próby pomocy były marne, uważałem, że coś znaczyły.
Pół godziny później byłem w domu najwyraźniej przed samym Jiminem. Pozbywszy się butów, zamierzałem pójść na górę do swojego pokoju, ale moją uwagę przykuło trzaskanie się w kuchni. Mama poruszała się po niej jak duch, więc musiałem sprawdzić, kto dziś przygotuje dla mnie kolację. Nie zdziwiłem się, że zobaczyłem starą, ledwo słyszącą gosposię, krzątającą się po pomieszczeniu, nucąc pod nosem jakiś stary szlagier.
- O! Cześć Jungkookie! - przywitała mnie szerokim uśmiechem. Miałem nadzieję, że proteza jej nie wypadnie.
- Dzień dobry, pani Lim. Co tam pani ciekawego gotuje? -zapytałem głośno, wchodząc do kuchni.
Na stole, przy którym jadłem dziś rano śniadanie, rozłożone były różne składniki przygotowywanej potrawy. Znając panią Lim, na pewno przygotuje coś europejskiego albo w najlepszym wypadku amerykańskiego.
- Lazanię, a dla ciebie ryż z warzywami i piersi z kurczaka, kochany. - Wyjaśniła, wskazując palcami kolejno składniki. - Pamiętam, że mówiłeś o swojej diecie.
- Nie sądziłem, że pani będzie o niej pamiętać... To miłe - odparłem z uśmiechem.
- Czasem zdarzy mi się coś zapamiętać. - Uśmiechnęła się w ten swój babciny sposób i wróciła do kuchennego tańca z drewnianą łyżką w dłoni.
Postanowiłem jej nie przeszkadzać, poza tym czułem zapach samego siebie. Musiałem się wykąpać, a przede wszystkim uprać ubrania treningowe. Tyle rzeczy na głowie.
Z westchnięciem wbiegłem po schodach, by od razu zaszyć się w swoim pokoju, który swoją drogą był bardzo ubogi w nastolatkowe zdobienia. Pomieszczenie miało jakieś dwadzieścia pięć metrów kwadratowych. Przy oknie po prawej stronie od wejścia stało biurko, kierując wzrok zgodnie ze wskazówkami zegara, nie można było przeoczyć drzwi prowadzących do garderoby. Później duże łóżko z baldachimem, łazienka. Po lewej od drzwi usytuowana została ściana, dzieląca mój pokój, z pokojem Jimina. Na niej wisiało kilka rodzinnych zdjęć oraz duży telewizor i kino domowe, a pod nim duża klatka królika, który biegał wolno, gdy mogłem być z nim. Można by rzec, że cały pokój skąpany był w kolorach kości słoniowej.
Nim pognałem do łazienki, rzuciłem torbę obok drzwi i potruchtałem do mojego cudownego przyjaciela. Był wyjątkowy, ponieważ był cały biały, a po jego grzbiecie rozlewały się losowe brunatne plamki. Jego pyszczek też był umazany tym ślicznym, rdzawym brązem. Uklęknąłem przed klatką i sprawdziłem, czy w poidełku nadal była woda. Na szczęście do dyspozycji miał jeszcze pół buteleczki wody, a jedzenie dostawał w nocy, bo nieważne, po której stronie skubaniec się znajdował, zawsze gryzł te cholerne kraty, dlatego otrzymał swoje zasłużone imię.
- Hej Teether. Ja się dziwię, że jeszcze nie zjadłeś tych metalowych prętów. - Zaśmiałem się, otwierając drzwiczki. Nie musiałem czekać zbyt długo, żeby wyskoczył na swój osobisty, czerwony dywanik, który służył mu jako toaleta.
Zadowolony pogłaskałem go, po czym w końcu skierowałem się do łazienki, gdzie zrzuciłem z siebie ubrania w trybie natychmiastowym. Czułem, jak się do mnie lepiły, co było nieco obrzydzające.
Kiedy woda zaczęła żłobić rynienki na moim ciele, żeby w końcu połączyć się we wspólny wodospad, czułem spływającą na mnie ulgę, chociaż wbrew moim oczekiwaniom nie pozbyłem się z siebie napięcia. Nawet jeśli byłem na siłowni, żeby się wyżyć, gdzieś wewnątrz mnie siedziało w ukryciu to dziwne uczucie. Wiedziałem, jak się go pozbyć, tylko nie byłem pewien, czy to odpowiednie w świetle dziennym.
Niestety z każdą chwilą byłem coraz bardziej przekonany co do tego, że jedynym wyjściem jest coś, czego nie lubiłem robić zbyt często, bo czułem się przez to swego rodzaju więźniem swoich zwierzęcych potrzeb. Ale musiałem się poddać.
Po kąpieli, wycierając się pobieżnie, wyszedłem z łazienki i skierowałem się do garderoby po bokserki. Bez zastanowienia chwyciłem te białe, które kupił mi Jimin. Teoretycznie mógłbym je wyrzucić, ale w praktyce nie chciałem tego tak po prostu zrobić. Zawadzający ręcznik przewiesiłem przez szyję i opuściłem pomieszczenie.
W zasadzie nigdy nie potrafiłem porządnie wytrzeć włosów, więc zawsze kapała z nich woda. Dziś krople były czerwone, toteż domyślam się, że ręcznik będzie przynajmniej zaróżowiony, ale nie przejmowałem się tym za bardzo.
Wziąłem laptop z biurka i położyłem go na łóżku, by po chwili wrócić do szuflady po kremowy nawilżacz i chusteczki. Parę sekund później siedziałem z komputerem na kolanach, przeglądając stronę z filmami pornograficznymi w incognito. Zwykle długo szukałem tego jedynego, ale ostatnio odkryłem, że moją ulubioną kategorią jest seks analny, dlatego nie poświęciłem zbyt wiele czasu na odnalezienie tego, co mi się spodobało.
Choć trochę się krępowałem, wsunąłem dłoń za materiał bokserek, żeby móc chwycić lekko pobudzoną męskość. Miałem szczerą nadzieję, że właśnie w taki sposób ujdzie ze mnie całe napięcie.
Przygryzłem dolną wargę, całą uwagę skupiając na filmie z wyciszonym dźwiękiem, ponieważ jęki mnie obrzydzały. Czułem rozchodzącą się po ciele przyjemność i właściwie zacząłem odpływać, kiedy usłyszałem huk, ewidentnie dochodzący zza ściany. Momentalnie podskoczyłem jak oparzony. Nie wiedzieć czemu miałem wrażenie, że zostałem w jakiś sposób przyłapany.
Dodatkowo czułem, że muszę pójść zobaczyć, co się stało, ale... W takim stanie? W razie czego pomoc musiała nadejść szybko, więc odrzuciłem laptop na bok i w drodze do drzwi przewiązałem biodra ręcznikiem. Mimo wszystko nie chciałem wyjść na głupka. W kilku podskokach dostałem się do pokoju Jimina. Gdy tylko przekroczyłem próg, zobaczyłem go leżącego na podłodze, a na nim drabina, która została chyba z poprzedniego remontu.
Spanikowany odsunąłem drabinę i uklęknąłem przy chłopaku, aby nachylić się nad nim i sprawdzić, czy oddychał.
- Cholera - warknąłem, gdy nie usłyszałem ani wdechu, ani wydechu.
Jak działała reanimacja? Najpierw ucisk, potem dmuchanie? Szlag! Odchyliłem mu głowę do tyłu, zdjąłem krzywo założone okulary, zatkałem nos i rozchyliłem usta, żeby zaraz przywrzeć do nich i dmuchnąć mocno. Po chwili to powtórzyłem, ale nadal nic. Momentalnie poczułem pot na dłoniach. Nie mogłem stracić brata w tak głupi sposób. Dopiero co uratowałem go przed głupimi, szkolnymi opryszkami.
Ze łzami w oczach przyłożyłem wierzch jednej dłoni, do wewnętrznej części drugiej i zaplotłem palce. Musiałem zrobić trzydzieści uciśnięć, a gdy wykonałem swoją powinność, powtórzyłem czynność z dmuchaniem, aż nagle chłopak złapał oddech i nieco się zakrztusił.
- Co się stało? - wychrypiał, mrużąc oczy, ale miałem to gdzieś.
Przytuliłem się mocno do niego, dziękując ministrowi oświaty za wprowadzenie do programu lekcji, dotyczących pierwszej pomocy. Nie oczekiwałem odwzajemnienia gestu z jego strony, ale wtulił się we mnie tak mocno, jak ja w niego. Nienawidzę go, ale cały czas jest moim bratem, prawda?
•••
Już stawiając pierwszy krok w pokoju klubowym, zastałem rozgadaną Yeowoo. Nie miałem nic przeciwko, jeśli o to chodziło. Po prostu uczęszczałem do tego klubu jakieś dwa tygodnie i nie było dnia, żeby nie słyszeć jej paplaniny na dzień dobry.
- Ten nowy to Amerykanin - mówiła podekscytowana. - Aidan Jones i chodzi akurat do mojej klasy. Jego uśmiech to złoto, a spojrzenie to diamenty. Gdyby nie dołączył do klubu siatkówki przez tych głupich typów, pewnie ściągnęłabym go tu i mogłabym bez końca na niego patrzeć.
- Uważaj, bo niedługo utopisz się w jego zajebistości, noona. - Zaśmiałem się, zamykając za sobą drzwi.
- Mnie również dobrze ciebie widzieć. Miło, że pytasz o zdrowie. Czuję się fenomenalnie - powiedziała sarkastycznie dziewczyna, zakładając swoje krótkie włosy za ucho.
- Powiedzmy, że ja też. - Wzruszyłem ramionami, zajmując swoje stałe miejsce zaraz obok Yoony. - Przeczytałem zadane lektury. - Zwróciłem się do Soyeon opartej o umywalkę. Stała zaczytana w jakiejś niewielkiej książce.
Strzelam, że to skandynawski romans.
- Cudownie - odrzekła przewodnicząca klubu, zamknąwszy romansidło. - I co z nich wyniosłeś?
- Właściwie to, że Steven King robi strasznie krótkie rozdziały - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, opierając się wygodnie o swoje krzesło. Gdy dostrzegłem piorunujące spojrzenie, odkaszlnąłem w zwiniętą dłoń i westchnąłem. - No i że opisy są bardzo ważne, bo bez nich akcja jest całkowicie goła.
- Gratuluję! - Wykrzyknęła Yoona, zaklaskawszy w dłonie. - Musiałeś przeczytać pięć książek, żeby to zrozumieć.
- To dużo? - Zwróciłem się do dziewczyny, mrużąc oczy.
- W zasadzie i tak mniej, niż Yeowoo - zaśmiała się - bo ona nadal ma problemy z głupimi opisami otoczenia, dlatego właśnie ona pisze artykuły do gazetki, a my tematyczne opowiadanka z zabawnym przesłaniem. Pewnie dotrzymasz jej towarzystwa.
- Nie bądź taka pewna siebie. - Soyeon zagroziła palcem. - Jimin też był taki niepozorny, jak nasza Truskawka, więc miej się na baczności.
Nienawidzę tej ksywki, ale muszę cierpieć, jeśli miałem zamiar sumiennie poprawiać kolor pianką koloryzującą. Coś za coś.
- Co najwyżej może mi - spojrzała na przewodniczącą - zapleść warkocze. Pewnie i tak nie potrafi.
- Tego nie wiesz - odpowiedziałem złośliwie.
- Dobra. To teraz czekamy na Jimina. Będzie nadzorował to, co zaraz będziesz pisał. - Poinstruowała Soyeon.
- No ale dlaczego Jimin? - oburzyłem się. - Nie możesz to być ty, noona?
- Tobie powiedziałam, że zrobię z ciebie Kinga, a Jiminowi, że zrobię z was dobrych braci. Albo będziecie obaj mnie słuchać, albo będziecie harować jak muły. - Zagroziła ostrym tonem, pochylając się w moją stronę. Aż przeszył mnie dreszcz. Naprawdę cieszyłem się, że Nayeon taka nie była. Inaczej moje życie nie byłoby takie luźne.
- Tak jest, proszę pani. - Usłyszałem od strony drzwi głos Jimina. Gdy się odwróciłem, zobaczyłem go w pokłonie, lecz po chwili wyprostował się z uśmiechem, by zamknąć za sobą drzwi. - Wiedzieliście, że Siatkareczki mają wśród swoich nowego? - zapytał, jakby nigdy nic.
Siatkareczkami zwykliśmy nazywać prześladowców Jimina i to całkowicie z mojej inicjatywy. Byłem niemiłosiernie zadowolony z tego, że to określenie się przyjęło, bo nie chciało mi się uczyć ich imion. Czułem swego rodzaju dumę, bo zakorzeniłem się wśród tych ludzi, tak samo, jak w tej szkole, choć na początku nie miałem ochoty tutaj chodzić.
Powiedzmy, że zobaczyłem tutaj to, co kochał Jimin i postanowiłem się do niego przyłączyć. Może nie chodziło tutaj o piękny wystrój, czy o nauczycieli. Ten budynek miał swoją duszę, która dźwigała bagaż wspomnień wielu setek, jeśli nie tysięcy uczniów ze względu na swoją długą żywotność. Soyeon kazała mi uważnie obserwować i spróbować się wczuć w każdą nawet najmniejszą rzecz tak, jakby była żywa, by móc przygotować się do pisania. Dzięki temu poczułem i zrozumiałem tę miłość.
Teraz nie zastanawiałem się nad zjedzonymi kaloriami, tylko nad tym, co mógł poczuć kopnięty na chodniku kamień, gdyby żył i miał uczucia. Przez pierwsze kilka dni to wydawało się naprawdę dziwne, ale za każdym razem, gdy prychałem pod nosem, uważając tę metodę nauki za całkowicie głupią, miałem wrażenie, że Soyeon stoi za mną, obrzucając mnie tak ciężkim spojrzeniem, że nawet moje hantle przy tym zaliczały się do wagi lekko-śmiesznej.
- To Aidan! - wykrzyknęła Yeowoo. - On jest cudowny. Mogłabym - spojrzała na mnie z uśmiechem, po czym przeniosła wzrok na Jimina - utopić się w jego zajebistości.
Jego zaskoczone spojrzenie dało mi coś do zrozumienia.
- Zrobił ci coś? - zapytałem dla pewności.
- Nie. Tylko stał i patrzył, jedząc amerykańskie tosty. - Ułożył swoją rękę na karku, co nie było do niego podobne, dlatego wstałem i kilkoma krokami pokonałem dystans, by chwycić jego dłoń i odsunąć ją na bok. Gdy próbował unieść ją, aby ponownie zakryć tamto coś, chwyciłem mocno jego drobne palce jedną ręką i ściągnąłem je w dół, drugą zaś zmusiłem do pochylenia się i wtedy dojrzałem niewielkie siniaki.
- Stał i patrzył, kiedy tobie działa się krzywda, głupi matole - warknąłem.
- Już nie jest zajebisty - mruknęła Yeowoo.
- Dziękuję, że mnie wyprzedziłeś Sherlocku. Sama miałam to zrobić - odezwała się Soyeon, która znikąd pojawiła się u mojego boku. - Nowy dołączył do ich szajki, czyli o jednego dręczyciela więcej.
- Sam jesteś głupi matoł - zreflektował się sam Jimin z dużym opóźnieniem, mając opuszczoną głowę. Pewnie patrzył na swoje buty. I dobrze. Mnie też byłoby głupio na jego miejscu. - Ale on mnie nie dręczył. Stał na uboczu, jakby nie chciał uczestniczyć w tym wszystkim.
- Może sięgnął po rozum do głowy i zobaczył, że Siatkareczki to nie towarzystwo dla niego. - Yoona rzuciła dość trafną uwagą. - Kto wie, czy jutro nie spędzi każdej przerwy samotnie, bo jego język jest za słaby, żeby porozumieć się z kimkolwiek.
- Jego koreański jest bardzo dobry! - wtrąciła Yeowoo. - Może i słychać amerykański akcent, ale kuchnia feler, jest taki seksow... Okropny, że szkoda gadać - prychnęła, próbując zamaskować głupkowaty uśmiech.
- Więc moja teoria została wykluczona. - Westchnęła Yoona, zaplatając sobie warkocze.
- Dobra, przywitaliśmy się wszyscy w to wtorkowe popołudnie, a teraz jazda z pracami do gazetki - dyktowała Soyeon. - Ty Jimin będziesz nadzorował to, co pisze Jungkook. Kupiłeś mu zeszyt?
- Kupiłem. - Skinął głową i jak oparzony wyrwał dłoń z mojego uścisku, by zsunąć z ramienia plecak, a następnie wyciągnąć zeszyt z dużym napisem „GEOGRAFIA" na środku. Widząc moje zdziwione spojrzenie, uśmiechnął się lekko, poprawiając na nosie okulary. - To dla niepoznaki. Mam taki sam. - Dla dowodu wyciągnął taki sam zeszyt tylko z naklejką białego królika, z domalowanymi brązowymi plamami.
- Widzę, że polubiłeś mojego królika. - Uśmiechnąłem się mimowolnie, zabierając swój notatnik.
- Teether często hałasuje do tego stopnia, że do niego przychodzę, gdy cię nie ma. - Wzruszył ramionami.
Powinienem być zły, że wchodził do mojego pokoju bez pozwolenia, czy cieszyć się, że przerośnięty królik-miniaturka nie jest całkowicie sam, gdy nie ma mnie w domu. Postanowiłem tym razem odpuścić i zasiąść do stołu.
- Tylko się nie podpisuj - podpowiedziała Yoona. - Jeśli to zgubisz, możesz stać się pośmiewiskiem.
- Bez przesady. - Machnąłem ręką, kręcąc przy tym głową.
- Raz zgubiłem - dołączył się Jimin. - Nie skończyło się to dla mnie dobrze - dodał smutno, przez co zrezygnowałem z wypisania swoich personaliów na pierwszej stronie.
- Chodź, Karzełku. Musimy odbębnić współpracę - mruknąłem, wygładzając kolejną stronę pokrytą niebieską kratką. Długopis zabrałem z koszyczka, ustawionego na środku stołu, lecz gdy sprawdzałem, czy pisał, poczułem na sobie trzy wścibskie, kobiece spojrzenia. - Tak, będę używał każdego określenia, byle nie „hyung". - Skinąłem głową, uderzając w stół zwiniętą ręką jako na potwierdzenie swoich słów.
- Dziecinada - mruknęła Yoona, odrzuciwszy swoje długie warkocze za ramiona, samej zabierając się za kreślenie czegoś w swoim zeszycie.
Jimin bez słowa przysunął swoje krzesło obok mnie i usiadł niewiarygodnie blisko. Odsunięcie się nie wchodziło w grę, a marudzenie mogło spotkać się z niezadowoleniem Soyeon. To głupie, ale ona była tym typem osoby, która swoją tyranią wyciągała dobre rezultaty ze swoich podwładnych. Jej niemal wojskowe podejście do przewodzenia nami przynosiło niesłychane efekty. Była urodzonym przywódcą.
- A i jeszcze jedno - odezwała się po chwili Soyeon, jakby sobie o czymś przypomniała, gdy sięgnęła po książkę. - Startuję na przewodniczącą szkoły. Lepiej niech nasza rubryka w gazetce zawiera podprogowy przekaz skłaniający uczniów do głosowania na mnie. Taka rada od cioci Soyeon.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top