Rozdział 38
Witajcie! Skleiłam rozdział! Powiedzmy, że jestem z niego dumna, aczkolwiek za królika nie odpowiadam ja. (Zrozumiecie w swoim czasie ;* ). Chcę wam tylko powiedzieć, że zaczęło się wielkie odliczanie. Od dziś zostało sześć tygodni do zakończenia opowiadania. Powiedzmy, że zaczęłam początek końca, bo wszystko przecież ma swój koniec.
Rozdział napisałabym już wczoraj, ale dopadło mnie moje niezawodne lenistwo i wenę przelałam na narysowanie mojego ulubionego bohatera kreskówki "Brickleberry". Mój ukochany Malloy prosił się o narysowanie (wrzuciłam go powyżej. Idealny nie jest, ale rysowałam go pierwszy raz :"D), chociaż to dziwne, że zazwyczaj pokładam miłość w najbardziej wrednych postaciach... No trudno, Aidan to nadal moja ulubiona postać :D
Enjoy Zapiekane Śledziki w Zalewie Octowej!
~•~•~•~•~•~•~•~
Szczerze powiedziawszy miałem dość. Ten dzień był zdecydowanie za długi. Zbyt wiele wydarzeń wydłużyło dobę o dodatkowych kilkadziesiąt godzin. Byłem zmęczony dosłownie wszystkim, pragnąłem zasnąć.
I Już nigdy się nie obudzić. Ciekawa perspektywa, nie powiem, że nie.
Właśnie o to mi chodziło. Głowa mi pękała od głosów, ich mądrości i wszystkiego, co było z nimi związane. Sądziłem, że zimny prysznic mnie otrzeźwi, ale tylko przyprawił mnie o niesmaczne i przerażające halucynacje. Czułem się tak, jakbym pierwszy raz zabił. Przed oczami migała krew spływająca zewsząd...
Błagałem w duchu, żeby nadszedł koniec.
Ale błaganie nie przyniosło efektów. Och, jaki byłem pokrzywdzony przez czyny, których na początku sam z chęcią dokonywałem.
Zamknij się. Idź zrób sobie kawę.
Chyba skoczyło mi ciśnienie. Czułem serce, które chyba chciało przebić się przez żebra. Świetnie.
- Jimin - zawołałem niezbyt głośno. Siły tego wieczoru opuściły mnie całkowicie, a fakt, że brunet szybko wszedł do łazienki, świadczył o jego przygotowaniu. - Pomożesz mi zajść do łóżka? Mam absolutnie dość wszystkiego.
- Mogłem wykąpać się z tobą.
- Potrzebowałem względnej ciszy. - Westchnienie uciekło spomiędzy moich warg. - Chociaż i tak jej nie dostałem.
- Będziesz spał nago?
- Może przez to lepiej się wyśpię.
Jimin poprawił okulary tuż przed tym, jak znalazł się u mojego boku. Mogłem wesprzeć się na jego wątłym ciele i na uporczywie bolących nogach przemieścić się z punktu A do punktu B.
- Schudłeś - stwierdził niespodziewanie Jimin. - I mocno nakreślone mięśnie brzucha pozostały tylko delikatnym zarysem. - Mówiąc to, przesunął dłonią po wskazywanym miejscu. Poczułem tarcie bandażu, które wywołało dreszcze. - Kiedy ostatni raz odwiedziłeś siłownię?
- Nie pamiętam, ale czy to ważne?
- Gubisz ważną część siebie...
W końcu dotarliśmy do upragnionej mety tej męczącej tułaczki. Usiadłem na swoim łóżku, ale plecy odmówiły posłuszeństwa, przez co już po chwili leżałem z szeroko rozłożonymi rękami. Co powinienem powiedzieć w takiej sytuacji? Że moje JA sprzed paru miesięcy umarło? Nie byłem już taki sam. Zresztą on też nie był tą samą osobą. Ten zawstydzony i wycofany człowiek nie byłby w stanie siedzieć obok mnie i wodzić palcami wokół mojego pępka, nie czerwieniąc się przez nagość.
- Żaden z nas nie jest tą samą osobą, co kiedyś. Nie zauważyłeś? - Spojrzałem na niego. Wyglądał na skupionego swoim zajęciem.
- I żaden z nas już nigdy nie będzie normalny - dodał po dłuższej chwili, z kolei ja nie chciałem ciągnąć tego bezcelowego tematu. - Twój telefon dzwonił.
Widziałem, jak próbował zmieniać tematy, żeby chociaż udawać, że nigdy nic się nie wydarzyło. Trzymał się na krawędzi normalności, a ja nie mogłem mu tego zabronić, dlatego zagrałem w jego grę, żeby chociaż on poczuł się dobrze.
- Patrzyłeś kto to?
- Twój tata. - Wyciągnął telefon ze swojej kieszeni, jakby czekał, żeby mi o tym powiedzieć. - Pięć nieodebranych połączeń. Nie chciałem odbierać, bo to twój telefon.
Wywróciłem obojętnie oczami, sięgając po urządzenie.
- Oddzwonić?
- Myślę, że to pilne.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, telefon zaczął wibrować. Nim przeciągnąłem zielone kółko, spojrzałem na Jimina. Wyglądał na równie zmęczonego, co ja.
- Idź się wykąpać - powiedziałem tylko, po czym przyłożyłem komórkę do ucha. - Halo?
- Cześć, Jungkookie. Dlaczego nie odbierałeś? - Głos taty był jakiś taki niewyraźny. Może on też miał ciężki dzień?
- Kąpałem się.
Krótko i zwięźle. Powinno wystarczyć. Niezręczność, która mnie opanowała, nawet nie próbowała mnie oszukać. Po prostu nie potrafiłem z nim rozmawiać i ciągle zapominałem o jego obecności, bo przecież nie było go przy mnie praktycznie całe życie.
- Okej, więc nie mam zamiaru owijać w bawełnę. - Przeszedł do konkretów. Świetnie, nie muszę prowadzić wymuszonej rozmowy. - Jutro przyjedzie po ciebie i Jimina Seokjin. Musisz mi coś wyjaśnić, nim dowie się o tym ktoś inny, niż ja, czy mój przyjaciel.
- A o co konkretnie chodzi? - zapytałem, udając zaciekawienie.
- Twój amerykański kolega nie był uważny. Seokjin przywiózł przed chwilą zdjęcia z zajścia w samochodzie szofera.
Targnięty nagłym przypływem adrenaliny usiadłem gwałtownie. Aż zrobiło mi się słabo.
- Jakiego zajścia? Przecież nic się nie wydarzyło. - Byłem pewien, że słowa wypowiedziane w panice niczego nie usprawiedliwią, ale... Aidan zawsze doskonale był przygotowany, jeśli chodziło o miejsce mordu i przecież nie mógł popełnić takiego błędu. - Szofer może nas jutro przywieźć.
- Jungkookie, mówię ci, że mam zdjęcia, tak? Szofer nie żyje, bo sam go udusiłeś. Ciało zostało gdzieś zabrane, a samochód został spalony. Jak wielu dowodów potrzebujesz, żeby uwierzyć mi na słowo? - zapytał błagalnie.
I masz babo placek. Polegaj na Amerykanach, a zimą wybierzesz się na spacer w klapkach.
- Słuchaj - kontynuował tata - chcę, żebyś jutro do mnie przyjechał i wyjaśnił to wszystko. Dopiero co cię poznałem. Nie chcę stracić syna przez nieuważne postępowanie osoby, która w znacznym stopniu ma nad nim władzę. Seokjin powiedział mi o czym rozmawialiście. Nie kontaktuj się z nim i nie mów Nayeon dokąd jedziecie. Chcę wiedzieć wszystko. Od...
Rozłączyłem się i rzuciłem telefonem w stronę z taką siłą, że rozbił się na kawałeczki. Chwilę później cały mokry Jimin niemal wybiegł z łazienki. Znów drżałem, chciało mi się płakać i miałem ochotę coś rozwalić, a jednocześnie na to wszystko brakowało mi sił.
- Co się stało? - zapytał zmartwiony Jimin.
- Gdzie schowałeś papierosy? - odpowiedziałem pytaniem, podniósłszy się z łóżka. - Muszę zapalić.
- W plecaku, ale...
Nie dokończył. Szybko odnalazłem jego torbę w celu odnalezienia rzeczy, na której mi w tej chwili najbardziej zależało. Zapalniczka niemal wypadła mi z ręki, gdy próbowałem wywołać ogień.
- Cholera - warknąłem, ponieważ nie potrafiłem sobie z nią poradzić. Jimin wciąż mokrą dłonią przejął przedmiot i spokojnie podpalił końcówkę papierosa. - Wytrzyj się chociaż - upomniałem go, nawet nie próbując zmienić ostrości tonu.
Ten jak na rozkaz odwrócił się i powędrował do łazienki, po czym wrócił, ocierając się niechlujnie.
- Czy teraz dowiem się co sprawiło, że roztrzaskałeś telefon na kawałki?
- Ten detektyw - mówiłem, wypuszczając przy tym drażniący gardło dym z ust - śledził nas. Mój tata widział zdjęcia.
- Czego zdjęcia? - zapytał, nie bardzo rozumiejąc o czym mówiłem. Potrzebowałem chwili. Zaciągnąłem się papierosem, ale nawet ten gryzący w gardło dym nie bardzo chciał mi pomóc.
Ja mogę ci pomóc. Weźmiesz sznurówki, zwiążesz ze sobą, przywiążesz do jakiejś fajnej rzeczy pod sufitem...
Weź ty się zamknij. Było tak dobrze, jak nie istniałeś.
- Jak to czego? - Zlustrowałem go zdenerwowany, ale nie mogłem długo być na niego zły, kiedy tak nieudolnie próbował zawiązać ręcznik na biodrach. Chwyciłem filtr ustami i przymknąłem oko, żeby dym się do niego nie dostał. Sam zrobiłem za niego to, czego sam nie potrafił dokonać. - Zdjęcia z auta szofera. Tata powiedział mi, że tamten opowiedział mu wszystko. Chce nas jutro widzieć.
- I co mu powiemy? - odparł spanikowany. - Jungkookie, on nie może tak po prostu o wszystkim się dowiedzieć.
- Troszkę za późno, wiesz? - Prychnąłem z niesmakiem. Wydmuchałem dym, po czym podałem papierosa Jiminowi.
- Zadzwoń do Aidana. On na pewno coś wymyśli.
- Powiedział, że mam tego nie robić. - Westchnąłem. W tej chwili zapragnąłem jego bliskości, więc nawet nie próbowałem się ograniczać. Ułożyłem dłonie na jego biodrach. Mimo że właśnie zaciągał się dymem, oparłem się czołem o te jego. Co z tego, że dmuchnął mi dymem prosto w twarz. Musiałem zacisnąć powieki. - Co jeśli to jakaś zasadzka podszyta ojcowską miłością?
- Nie pojedziemy tam - odpowiedział stanowczo. - Zostaniemy tutaj albo ukryjemy się gdzieś.
- I będziemy mieli na karku mojego tatę i Aidana. Świetna perspektywa. - Odsunąłem się od niego gwałtownie.
Nawet jeśli to jakaś pułapka, to co za różnica? I tak jesteście w czarnej dupie. Idźcie się pieprzyć, żeby chociaż mieć jakieś dobre wspomnienie.
Spojrzałem na chłopaka, który gorączkowo dopalał papierosa, nie martwiąc się o to, że popiół upadał na podłogę. Nie miałem pojęcia gdzie podziała się moja panika. Już wcześniej zdążyła wyparować. Opanowała mnie obojętność w związku z moją przyszłością.
- Kocham cię, wiesz? Nawet jak nas rozdzielą przez to, czego się dopuściłem, zawsze będę cię kochał - powiedziałem niezbyt głośno.
•••
Nie chciałem się obudzić, jednak zmęczenie, wywołane namiętnymi chwilami, kiedyś musiało minąć. Znałem swoje psie szczęście, więc nie zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem na zegarku godzinę szóstą. Wyswobodziłem się z objęć Jimina, bo nagle przypomniało mi się o króliku. Dawno nie opiekowałem się Teetherem, a skoro mogłem już nigdy nie wrócić do domu, mógłbym zostawić po sobie coś dobrego.
Ospały podszedłem do jego klatki, ale go tam nie było. Drzwiczki były otwarte, więc pierwsze o czym pomyślałem to sprawdzenie jego ulubionego miejsca pod łóżkiem. Bardzo szybko zobaczyłem białe futerko. Wyglądał tak, jakby spał, a więc wykorzystałem okazję. Jego miękkie futerko jak zwykle sprawiło, że się uśmiechnąłem. Niestety... Wyciągnąłem wiotkie ciałko przerośniętej miniaturki królika.
Chciałbym zapłakać, czy chociaż uronić łzę, ale nie potrafiłem. Oklapłem na podłogę, tuląc do siebie zimne truchło.
- Jungkookie - wybełkotał Jimin. - Gdzie cię wywiało.
- Tutaj - odpowiedziałem cicho.
Chłopak w akompaniamencie szelestu pościeli przysunął się do krawędzi łóżka. Zabrał okulary z szafki nocnej i spojrzał w moją stronę.
- Chyba tęsknił za tobą, co? Nawet nie chce się ruszyć. - Posłał uśmiech w moją stronę. Odwzajemniłem go z taką łatwością, że aż sam się sobie dziwiłem.
- On nie żyje, Jiminie.
Mina mu zrzedła w ułamku jednej sekundy. Poderwał się z łóżka, zrywając kołdrę. No tak, on też był nagi. Uklęknął przede mną, by wyciągnąć ręce w stronę królika. Nie wahałem się ani chwili, tylko od razu podałem mu mojego martwego pupila. Brunet ostrożnie przycisnął ciałko do swojej piersi z łzami w oczach. On wyraźnie nie miał żadnych ograniczeń.
- Jeszcze wczoraj go karmiłem - szepnął.
- Był już stary. Podejrzewam, że to jakaś choroba genetyczna go zabiła. Nim przyjedzie Detektyw Seokjin, zakopiemy go w ogrodzie?
Drażniła mnie bezbarwność mojego głosu. Był tak wyjałowiony, że aż poczułem nieprzyjemny dreszcz rozchodzący się po plecach.
- Przynajmniej nie będzie cierpiał z mamą, kiedy nas zabraknie. - Pociągnął nosem. - Kochałem go jak własnego zwierzaka, wiesz?
- Wiem. - Uśmiechnąłem się. - Ubierzmy się. Gdzieś w garderobie mam karton po butach.
- A łopata jest w szopie.
•••
Krótko po zakopaniu grobu Teethera, przyjechał Seokjin. Nic nie mówił, nawet nie próbował na nas spojrzeć. Dziwnie się czułem w jego towarzystwie, dlatego bliskość Jimina podtrzymała mnie na duchu.
Podróż do Changwon naprawdę nie była najprzyjemniejsza, pomimo buczącego radia, które co jakiś czas traciło zasięg. To dziwne, że nie czułem żadnego stresu uwarunkowanego swoją okropną przyszłością. Po prostu trzymałem Jimina za rękę pogodzony ze swoim losem. Zabijałem dla niego, a dzięki temu on mógł prowadzić choć trochę spokojniejsze szkolne życie.
- Dzwoniłeś do Soyeon, żeby się pożegnać? - zapytałem pewnej chwili.
- Nie, ale chyba dowie się z mediów kogo zamknęli, prawda?
- Gorszych głupot nie słyszałem odkąd Sunhi wysunęła teorię wspólnej ucieczki kolegów - wtrącił sarkastycznie Seokjin. - Błagam was, przecież nikogo nie zamkną za kratkami. Przynajmniej nikogo z waszej dwójki.
Mogę w końcu coś powiedzieć?
Już to zrobiłeś, matole. Daj mi się cieszyć tym, że nikt nie chce zamknąć nas w więzieniu. Niemal od razu przytuliłem chłopaka do siebie. Pomimo obojętności, poczułem swego rodzaju ulgę.
- Ale jak to? - Mimo wszystko odezwał się Jimin.
- Wiesz, byłem przygotowany na śmierć z rąk syna mojego przyjaciela, ale na pewno nie na to, żeby pozwolić was obu zamknąć. Ogłupieliście?
Odwzajemniłem spojrzenie detektywa odbijające się w lusterku. Nie widziałem w nich ani krzty kpiny ani fałszu... Ale dlaczego?
To mogę coś powiedzieć?
Od kiedy stosujesz się do zakazów?
A tak jakoś mnie naszło. Chciałem ci tylko powiedzieć, że on od początku nie wyglądał na wrogo do nas wszystkich nastawionego. Mówiłeś, że mam być cicho, więc czerpałem przyjemność z tego przedstawienia, dopóki nie stało się nudne.
- No to czego chce od nas tata? - spytałem najdelikatniej jak potrafiłem.
- Chce wyjaśnień, żeby z czystym sumieniem was chronić. - Wzruszył ramionami. - Wiem co widziałem i słyszałem, a było tego sporo. W trakcie śledztwa prowadzonego z Sunhi, Sunmi i właściwie Dyrektorem, wpadłem przypadkiem na trupa leżącego na schodach, a potem usłyszałem ciebie i... Namjoona? Chyba tak miał na imię. - Coś jeszcze mruknął pod nosem, ale po chwili odchrząknął, przygotowując się do kontynuacji opowieści. - Później zostawiłem Sunhi, tłumacząc się, że twój tata mnie potrzebuje. Opłacało mi się was śledzić. Żeby nie było, że jestem jakimś maminsynkiem srającym pod siebie za każdym razem, gdy zobaczę trupa. Praca z Wydziałem Narkotykowym często przysparza mnie to tego typu widoki.
- Dlaczego tak łatwo nam o tym powiedziałeś?
- Żebyście wy nie srali pod siebie ze strachu. - Ponownie wzruszył ramionami.
- A kim jest mój tata, że ma tak ogromną władzę, by nas ochronić?
- Dość dobrym agentem Wydziału Narkotykowego, który dorabia sobie w rodzinnej firmie po śmierci żony... Ach, ale ze mnie gaduła. Psychoterapeuta mówił, że powinienem ograniczyć picie kofeiny, a tymczasem nie spałem całą noc, napędzając się kawą. Nic wam nie mówiłem o żonie, okej? Wolałbym dalej być w łaskach Junghyuna. Potem idiota pali jednego papierosa za drugim, gdy jest zdenerwowany.
Nie sposób było mu przerwać... Wyglądało to tak, jakbym zdetonował słowną bombę, bo do końca podróży detektyw nie chciał się zamknąć ani na sekundę, niezależnie od tego, czy go słuchaliśmy, czy nie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top