Rozdział 26
|2958 słów|
Nie mam pojęcia w czym utkwić swoje myśli, które pędzą na łeb, na szyję w wielu kierunkach. Główny strumień ciągle gnał w stronę Jungkooka, lecz te poboczne, pozornie mniej znaczące, również nie dawały mi spokoju. Ta noc była niezapomniana. Widząc minę, jaką miał chłopak, gdy wrócił do domu, jakoś nie mogłem go zostawić.
Znaczy widząc minę... Nie miałem okularów w tamtej chwili, ale atmosfera, jaką stworzył wokół siebie, jakoś nie dała mi spokoju. Dopiero po zbliżeniu się do niego mogłem zauważyć, że nie był w najlepszym stanie. Nie tyle co fizycznym, a psychicznym. Coś go zniszczyło, a ja czułem, że muszę jakoś złożyć go do kupy. Oczywiście udało mi się go złożyć, ale w dość nietypowy sposób.
Sądzę, że robienie prania nie powinno popychać myśli w tę stronę, ale jakoś tak poszło to samo z siebie. Jaka czeka mnie przyszłość? Jeśli jestem tylko pocieszeniem dla tego sponiewieranego przez życie chłopaka? Nie, nie. Blask w jego oczach wydawał się całkowicie prawdziwy. Nie mógłbym pomylić tego z czymkolwiek innym, ale przecież... Hyunki był dokładnie taki sam. Widziałem ten blask, a później spadła na mnie fala nieszczęść tak gorzkich, że moje życie przestało mieć jakikolwiek sens.
Próbowałem powstrzymać te obrazy, które przedstawiały ani trochę szczęśliwy przebieg mojej przyszłości. Nie. Naszej wspólnej przyszłości. Później, kiedy przekładałem mokre ubrania do elektrycznej suszarki, przyczepiłem się do zrodzonej z nicości nadziei, że jeśli odnajdę jego ojca, jakoś zabłysnę w jego oczach i dzięki temu nawet nie pomyśli o tym, żeby ze mnie zrezygnować. Pokażę, że jestem całkiem przydatny.
•••
Po powrocie z piwnicznej pralni, Jungkook spał skulony w sobie na krawędzi łóżka, tuląc do siebie róg kołdry. Wyglądał tak niewinnie, że miałem ochotę uderzyć sam siebie za głupie rozważania. Poczłapałem do jego łóżka, lecz gdy zdejmowałem już okulary, przypomniało mi się, że w tym pokoju mieszka ktoś jeszcze. Wyprostowałem się niespiesznie i spojrzałem na królika, który podgryzał pręty krat, wyraźnie domagając się swojego dziennego przydziału jedzenia. Podszedłem więc do szafki, gdzie kryły się zapasy karmy, które sam uzupełniłem. Jungkook pewnie nawet tego nie zauważył. Ciągle z głową w chmurach ledwo pamiętał o zajęciu się samym sobą, a co dopiero królikiem.
Nabrałem dość konkretną garść suchych płatków i nasypałem do miski przez drzwiczki zrobione w górnej części metalowej konstrukcji. Po chwili przypatrywania się zwierzęciu, które dziko pochłaniało jedzenie, wróciłem do łóżka. Zdjąłem okulary i położyłem je na szafce tuż obok lampy, by po chwili wśliznąć się pod pościel, a o nią musiałem chwilę walczyć, by wydostać ją ze stalowego uścisku chłopaka. Cmoknął i mlasnął parę razy, nim zasnął z powrotem. Okryłem go i sam wtuliłem się w jego bok i również zasnąć.
Rankiem obudził mnie budzik. Zaspanym spojrzeniem omiotłem pomieszczenie w poszukiwaniu źródła hałasu. Zwlokłem się leniwie z łóżka i odnalazłem telefon. Po ucieszeniu go, przeciągnąłem się, wyprężając pięść i unosząc ręce do góry. Gdy otrząsnąłem się z chwilowego zaćmienia, powłócząc za sobą nogami, dotarłem do szafki po swoje okulary, by móc spojrzeć na śpiącego Jungkooka. Oddychał miarowo w niezmiennej pozycji. Leżał na plecach z wyciągniętymi ponad głowę rękoma. Głowę miał przechyloną na bok, a usta nieco rozchylone. Z ich kącika spływała strużka śliny. Niewinny zbrodniarz zamknięty w krainie snów wyglądał przynajmniej rozkosznie. Aż serce zatrzepotało w mojej piersi na ten widok. Aż żal mi było go budzić. Ale jednak ktoś musiał pójść do szkoły, dokończyć artykuł do gazetki, a potem pójść na siłownię.
- Jungkookie - zawołałem przyciszonym głosem. Nadal stałem tuż obok łóżka. Miałem nadzieję, że to wystarczy, ale pomyliłem się. Musiałem wdrapać się na kolanach na twardy materac i poklepać bruneta po policzku. - Jungkookie, wstawaj.
- Zostaw mnie - wybełkotał przez westchnienie.
- Szkoła na ciebie nie zaczeka.
- Jak kocha, to zaczeka. Chcę spać - mruczał dalej, jednak nie leżał już w bezruchu. Odwracał się na drugi bok plecami do mnie, w tym czasie naciągając kołdrę tak, żeby móc przytulić ją tak samo, jak wieczorem.
- Mnie też nie chce się tam iść, ale...
- To nie idź. Zostań ze mną - mówił, uparcie zaciskając powieki. Usiadłem na swoich piętach i chwyciłem za rąbek pościeli, aby móc go pociągnąć. Dopiero teraz do mojej głowy zaczęły przedzierać się wspomnienia ostatniej nocy, a to z kolei utwierdziło mnie w tym, że niezależnie od tego, co się stało, Jungkook był taki sam. Chyba, że on sam nadal jedną nogą był w krainie snów i nie docierały do niego fakty związane z rzeczywistością.
- Głupi jesteś? Wstawaj, bo mama przyjdzie tutaj, jeśli nie zejdę na śniadanie. - Próbowałem jakoś wytłumaczyć, ale on ani nie drgnął.
- To idź beze mnie i wróć - odparł zupełnie beztrosko.
- Bez ciebie nie ruszę się stąd. - Te słowa również nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. - Wstawaj, matole. - Zacząłem okładać go niezbyt mocno pięściami po ramieniu.
- Oj dobra, już dobra - burknął, chroniąc się przed kolejnymi ciosami. - Wstaję, ale skończ mnie łaskotać tymi piąstkami.
- Piąstkami - powtórzyłem z prychnięciem. Mimo to zaprzestałem ataku i tyłem zszedłem z łóżka, by stanąć opierając ręce na smukłych biodrach naprzeciw ociężałego Jungkooka.
- Wszystko mnie boli. Nie mamy wózka inwalidzkiego, który zawiezie mnie do łazienki, robota, który mnie umyje i zaniesie na dół i...
- Może zaraz super bohatera, który wyciągnie zmęczonego Jungkooka z opresji. Nie marudź, tylko marsz do łazienki. - Stanowczo pokazałem na drzwi wspomnianego pomieszczenia, nawet nie odrywając od niego wzroku, a naprawdę było na co popatrzeć.
- Super Jimin. Brzmi dobrze. Chodź tu mój bohaterze, bo nie mam siły się ruszać - powiedział, przecierając opuszkami palców klejące się powieki.
- Gdybyś nie przesadził na treningu, czułbyś się lepiej.
- Gdybyś nie skłonił mnie do nocnych igraszek, może jakoś bym żył.
- Źle ci było? - rzuciłem pretensjonalnie.
- Tego nie powiedziałem. - Posłał mi jeden ze swoich uśmiechów.
Gdzie podziała się ta niepewność, która zwykle mu towarzyszyła? Gdzie zakłopotanie i ciągłe zagubienie? Gdzie nieśmiałość? Zmienił się zaledwie w ciągu jednej nocy? W ciągu tych parunastu minut? I co ważniejsze: Ja tego dokonałem?
- Oj dobra, chodź - powiedziałem i udając niezadowolenie, pognałem w jego stronę, okrążając łóżko. Jungkook jak na zawołanie objął mnie ramieniem, przy czym wsparł się na moim barku, aczkolwiek nie był już taki ciężki, jak wczoraj. - Zrobiłeś to specjalnie? - zapytałem, kiedy zrozumiałem jego podstęp.
- Nie lubię prosić o bliskość.
- Dlatego musisz to zrobić w swój własny, wymyślny sposób, co? - zagadnąłem, gdy szliśmy już niezbyt powolnym krokiem w stronę łazienki.
- Tylko czasem udaje mi się użyć tego własnego, wymyślnego sposobu. - Zaakcentował ostatnie słowa tak, by brzmiały jakbym to ja je wypowiadał. - Zgubiłem gdzieś siebie.
- Nie zgubiłeś. Po prostu zmieniłeś się przez takie lub inne wydarzenia. To nie jest takie trudne do zauważenia.
- Masz okulary, więc nie dziwi mnie fakt, że widzisz lepiej ode mnie - odciął się, choć po chwili spojrzał na mnie wyczekujące z błyskiem obawy w oczach. Chyba nie powiedział tego celowo.
- Niby mam, ale i tak nigdy nie zauważam tego, co powinienem był zauważyć już dawno - rzuciłem, lecz nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Może to i dobrze?
•••
W szkole jakimś cudem było lepiej, niż się spodziewałem, chociaż nie wiedziałem, czego powinienem był się spodziewać. Rozglądałem się po korytarzu, spodziewając się standardowych docinek, ale nikt mnie nie atakował. Nie wiedziałem dlaczego dopadł mnie taki, a nie inny humor. Znów poczułem się zaszczuty dokładnie tak samo, jak na początku roku szkolnego. W zasadzie to nie miało żadnego uzasadnienia. Ot lęk przed zagrożeniem, którego nie było widać od bardzo dawna.
Gdzieś pomiędzy strachem, przemykało zastanowienie dotyczące moich dręczycieli. Gdzie podziali się po bójce z Jungkookiem? Zaszyli się gdzieś, żeby wylizać rany i wrócić jak nowo narodzeni? Nie. To trwało zbyt długo. Na przestrzeni półtora miesiąca już dawno powinni wrócić. Więc gdzie się podziali?
Ta myśl długo nie gościła w mojej głowie. Kiedy tylko dojrzałem Sunhi, na pierwszy plan wszedł ojciec Jungkooka, którego nie mogłem odnaleźć, a raczej czułem opory przed wpisaniem imienia oraz nazwiska w wyszukiwarkę. Dziewczyna, która nie miała w tym żadnego interesu zarzekała się, że mi pomoże, a ja nawet nie miałem pojęcia jak tego dokona, dlatego postanowiłem zaczepić ją, bo i tak szła sama pomiędzy uczniami.
- Cześć, Sunhi. Szukałaś czegoś może na temat... - Przeciągnąłem ostatnie słowo, nie chcąc wyjawiać szczegółów. Brunetka od razu zorientowała się o co mi chodziło. Energicznie skinęła głową, a tuż po tym wyciągnęła z kieszenie swoją komórkę i odblokowała ją. Chwilę pogrzebała palcem, by pokazać mi zrzuty ekranu.
- Nie wiedziałam, czy sam to zrobisz, czy będziesz zajęty rozmowami, jak jakiś telefonista, ale i tak ciekawość zjadała mnie od środka. To miła odskocznia od gówna, w jakie wpakował mnie mój brat. - Wywróciła oczyma, po czym mod razu prześliznęła się do pierwotnego tematu, zaś ja nie miałem zamiaru kontynuować rozmowy o Hyunkim. - Im Junghyun jest prezesem Im Company, zajmującej się przemysłem części motocyklowych. Nie jest to duża firma, ale też nie mała. Utrzymuje się na rynku piętnaście lat i wszystko ładnie tam gra. Chcesz się z nim spotkać?
Zmarszczyłem brwi tak, że między nimi pojawiła się wyrazista, pionowa kreska. Jakim cudem tak łatwo go odnalazła? I dlaczego w ogóle mi pomagała? Tego drugiego pytania postanowiłem nie chować do kieszeni.
- Dlaczego to robisz? - zapytałem cicho. Miałem wrażenie, że gwar szkolnych rozmów zagłuszył moje słowa, ale myliłem się.
Dziewczyna odkaszlnęła cicho i spojrzała na mnie już nie tak odważnie, jak na początku. W jej oczach błyszczał wstyd. Może myślała, że nigdy o to nie zapytam?
- Chciałam odkupić choć trochę win mojego brata. Może to docenisz, a może nie. Nie mnie to oceniać. Po prostu chcę ci pomóc, a skoro dla ciebie odnalezienie ojca twojego brata jest ważne, to zrobię co w mojej mocy, żeby ci pomóc.
- Brata - żachnąłem się, jednak po chwili zrozumiałem, że ona nie należała do kręgu wtajemniczonych. Musiałem się opanować. Otrzymałem spokój i już nikt nie dręczył mnie przez wzgląd na moją orientację seksualną. Nie chciałem żeby Jungkook oberwał przez głupie wyjawienie tajemniczy, która zaczęła nią być nie tak dawno temu. - Znalazłaś adres, prawda? - zapytałem łagodnie, z półuśmiechem. Postanowiłem nie odpowiadać na jej wyznanie. Nie potrafiłem zresztą na nie odpowiedzieć.
- Tak, mam go na następnym zrzucie - odparła pospiesznie. - Chcesz tam dzisiaj pojechać?
- To w Busan? - dopytałem tylko.
- W Changwon, jakąś godzinę, może dwie drogi stąd, jeśli chodzi o pociąg.
- Samochodem pewnie będzie szybciej. - Zamyśliłem się na moment. Mógłbym wziąć Sunhi ze sobą, ale co na to Soyeon?
Przez moment czułem się jak jakiś spiskowiec. To Soyeon wyciągnęła mnie z dołka, a nie Sunhi, więc dlaczego miałaby mieć jakiś przywilej? Musiałem zacząć myśleć w taki sposób, żeby nie zwracać uwagi na czyjeś uczucia, ale kiedy patrzyłem na jej minę, ta myśl szybko zmieniła swój tor. Mógłbym wziąć Sunhi i Soyeon ze sobą. Jedna dla doprowadzenia nas do celu, druga do wsparcia mnie.
Plan powoli tworzył się gdzieś z tyłu czaszki, ale w pewnej chwili nie mógł przeskoczyć pewnej napotkanej poprzeczki. Czy obie będą miały czas, żeby ze mną pojechać? Dodatkowo: Czy obie zgodzą się na podróż w swoim towarzystwie? I co na to wszystko Jungkook, tak poza tym wszystkim?
Coś mi podpowiadało, że swojego ojca użyje jak szpilkę, którą z łatwością wbije prosto w serce mamy.
- Wiesz co, muszę trochę się nad tym zastanowić i wypisać wszystkie za i przeciw.
Mogłem skrzywdzić wiele osób, jeśli wykonałbym plan, który dryfował w powierzchni mojej świadomości. Na pewno nie chciałbym, żeby poszkodowany został Jungkook, więc chyba do niego powinienem zawitać na początku, pomimo że miała to być dla niego niespodzianka. Jego dobro jest dla mnie najważniejsze.
•••
Dopiero gdy wszedłem do klubowego pokoju, zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie widziałem się z Soyeon, która poprzedniego dnia odświeżyła dość konkretnie swój wygląd. Jej jak dotąd długie, kruczoczarne włosy sięgały zaledwie do połowy szyi. Nie dało się również nie zauważyć, że zostały konkretnie utlenione, ponieważ blond aż raził mnie w oczy. Nie mogłem uwierzyć, że tak ułożona dziewczyna, która swoją drogą miała być przykładem dla szkoły porwała się na coś tak szalonego. Ale czyż nie to propagowali dyrektor z biologiem? Odmienność nie miała dzielić ludzi, a ich łączyć. Może to dość proste motto nie miało prawa istnienia w bardzo dużej liczbie szkół, ale tutaj tętniło życiem, choć nie każdy wystający przed szereg uczeń był dobrze traktowany przez stereotypowych, wysportowanych dupków.
- Hej! - przywitałem się, zamknąwszy za sobą drzwi. - Soyeon, nie sądziłem że możesz być aż tak piękna - zwróciłem się do dziewczyny w trakcie gdy zajmowałem miejsce tuż obok Jungkooka, który już ślęczał nad szkolnym laptopem, wprawnie wyklepując na klawiaturze kolejne słowa.
- Uważasz, że wcześniej byłam brzydka? - oburzyła się bez zbędnych przywitań, na co nawet Yoona zareagowała zdziwionym spojrzeniem, oderwanym od swoich długich, wypielęgnowanych włosów. Sunmi nie liczyła się w tej rozgrywce. Zgniotłem ją w dwóch palcach, chociaż tego nie wiedziała.
- Inaczej by tego nie powiedział, noona - mruknął pod nosem, nawet nie próbując oderwać skupionego wzroku od ekranu urządzenia.
- Jako bracia - podkreśliła wyraźnie to drugie słowo - jesteście przerażająco zgodni. Ciekawe czy w innych sprawach też tacy jesteście - prychnęła, chcąc zarzucić włosy do tyłu, lecz zdała sobie sprawę, że wcześniej sięgające do pasa włosy, już nie były takie długie. - No ale dobra. Przynajmniej wiem, że teraz w końcu ktoś na mnie poleci.
- A młodsi mogą być? - zapytała bezceremonialnie Yeowoo.
- Przyjmę każdego - odparła bezwstydnie, udając przy tym zdesperowaną bohaterkę komediowego anime. Jeszcze brakowało zaciśniętej przed twarzą pięści oraz śmiertelnie poważnego tonu z bonusową melodyjką, nadającą całokształtowi śmiesznej powagi.
- Aidan coś tam o tobie mamrotał z koleżką z drużyny. Jakbyś zagadała, albo dała się zagadać, to masz ślicznego Amerykana w garści. - Wzruszyła obojętnie ramionami.
Chciałem dorzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale coś mi nie pasowało w Jungkooku, który jak dotąd stykał się swoim kolanem z moim. Wyraźnie spiął się. Spojrzałem na niego ostrożnie, tak, aby mnie nie zobaczył, bo wtedy zapewne ukryłby swoje emocje za maską obojętności. Zobaczyłem strach w jego oczach oraz błysk swego rodzaju respektu, aczkolwiek dla mnie niezbyt uzasadnionego. Przecież tamten był dilerem, więc co w tym takiego fajnego?
- Ja bym się za niego nie brał - oznajmiłem. - Wielu tu takich cwaniaków, jak on, więc jak masz taki gust, to możesz przebierać w nich lepiej, niż w lumpeksie przed imprezą.
- To akurat racja - dorzuciła się znudzona Yoona - ale cwaniak amerykańskiemu cwaniakowi nierówny, dlatego brałabym póki ciepły.
Jungkook aż wzdrygnął się na te słowa. Dlaczego tak reagował? Może tak bardzo nie lubił człowieka, z którym związał nielegalny interes polegający na dostawie narkotyków?
- Poszłabym do takiego lumpeksu - odezwała się nieproszona Sunmi. - Ostatnio za zwykłe zaskórniaki kupiłam kieckę, której każdy zazdrościł mi na imprezie. - Zachichotała, zakrywając usta delikatnie wypielęgnowaną dłonią. Pewnie myślała, że jakoś zadziała to na bruneta, ale ten za bardzo skupiony był na pisaniu najprawdopodobniej artykułu. Nie zdążyłem się jeszcze temu przyjrzeć.
Temat wyraźnie zboczył ze ścieżki, a podchwyciła go sama Soyeon.
- Możemy się kiedyś wybrać do mojego ulubionego z europejską odzieżą. Mają tam dobry towar. - Zaśmiała się tak, jakby mówiła o narkotykach. - A i tanio mają, bo ubrania kupuje się na wagę.
- Och, serio? - zaciekawiła się Yoona. - To w Europie kupuje się ubrania na wagę?
- Tylko w takich miejscach - powiedziała Sunmi. - Jak byłam w Pradze, to w każdym zwykłym sklepie kupisz ubrania tak, jak u nas, a lumpeksy zazwyczaj na wagę ubrania sprzedają.
- Byłaś w Pradze? - zapytała zdziwiona Yeowoo.
Rozmowa rozhulała się na dobre, ale wziąłem to za sprzyjającą mi passę, ponieważ zarówno ja, jak i Jungkook otrzymaliśmy chwilę wytchnienia. Spojrzałem więc przez ramię młodszego, oparłszy brodę na jego barku, co on tak tam zawzięcie pisał. Jak się okazało słowa dotyczyły wyników śledztwa i przedstawiały uczniowskie spekulacje na temat zaginięcia Hyunkiego i Minseoka. Wysnuł również przypuszczenia na temat zasłyszanych plotek o zaginięciu jakichś dwóch innych chłopaków, których imion nie podał. Całość, poza błędami gramatycznymi, prezentowała się całkiem dobrze. Naprawdę byłem pod wrażeniem jego talentu pisarskiego.
- Jungkookie - mruknąłem tuż przy jego uchu. Ponownie tego dnia wzdrygnął się, lecz nie tak gwałtownie, jak poprzednim razem. - Udało mi się znaleźć twojego tatę.
Chłopak jak na komendę przestał pisać. Zwyczajnie urwał w połowie słowa i odwrócił głowę, aby na mnie spojrzeć z ukosa. Nie wiedziałem, jak powinienem mu to powiedzieć, więc wolałem prosto z mostu, żeby nie kręcić za bardzo. Gdzie ja takiej odwagi nabrałem?
To było głupie pytanie. Wystarczyło, że w moim polu widzenia znajdowała się Soyeon, a jej słowa, po prawdzie w związku z fabułą, ale jednak miały związek z rzeczywistością, odbiły mi się wewnątrz czaszki.
"To ty nie wiesz, debilu, że zarówno młodzi, jak i starzy ludzie zmieniają się odrobinę po każdym stosunku?"
Chyba coś w tym było. Aczkolwiek mogło się tu też liczyć coś zupełnie innego, ale nie miałem czasu na bawienie się w rozplątywanie tego mocno zaciągniętego supła.
- Przeszukałem szkolną kronikę mamy i znalazłem go.
- I co? - wychrypiał, jakby nie pił od dobrych trzech dni.
- Chcesz, żebym do niego pojechał? Pewna dobra duszyczka pomogła mi go zlokalizować.
•••
Jungkook nie zgodził się na mój wyjazd do Changwon od razu. Musiałem poczekać do weekendu, żeby jakoś go przekonać, a przysięgam, że nic nie działało. Dodatkowo chłopak stał się dziwnie cichy i nieprzystępny, chociaż każdą pieszczotę oddawał z pośpiechem. Jednak do niczego więcej nie dopuścił, a chciałem tego użyć jako broni. Wyraźnie był speszony, gdy poczynałem odpowiednie kroki. Nie chciałem, aby myślał, że chcę tylko jednego. dlatego odpuściłem. Nie miałem wyjścia. Musiałem przeczekać jego humor.
W niedzielny poranek sam zaczął rozmowę na temat swojego ojca, choć przychodziło mu to bardzo trudno.
- Wiesz, Jimin. Możemy tam pojechać - powiedział cicho, kiedy tylko wróciliśmy do pokoju. Zamierzałem pójść dziś z nim na basen i tylko o tym myślałem. Mimo to od razu zrozumiałem co miał na myśli.
- Kiedy? - zapytałem tylko, żeby przypadkiem nie zerwać się z miejsca i nie przygotować podróży.
- Kiedy chcesz. - Próbował odpowiedzieć obojętnie, ale z marnym skutkiem. Głos wyraźnie mu drżał.
- No to chodź. - Wyciągnąłem rękę w jego stronę. - Już, już. Przecież wiesz, że nie jesteś sam.
W odpowiedzi otrzymałem delikatny uśmiech. Chociaż raz to ja mu pomogę. Może nie będę się bił z innymi, bo zwyczajnie nie potrafię, ale przynajmniej w jego świecie pełnym niesprawiedliwości pojawi się malutkie światełko, w którego stronę będzie podążał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top