Rozdział 20

|5498 słów|

Nowa klubowiczka była także nową uczennicą. Czekała na Jimina przy schodach piętro niżej. Tak się złożyło, że poszedłem z nim, bo nie potrafiłem się z nim rozstać. Nie miałem pojęcia, czy mogliśmy się trzymać za ręce, czy nie i jakoś nie chciałem o to pytać, dlatego trzymałem jego mały palec swoim małym palcem dopóki w polu widzenia nie pojawiła się drobna brunetka. Obgryzała paznokcie, rozglądając się po korytarzu.

- Ty pewnie jesteś Sunmi - odezwał się Jimin.

- A ty zastępcą przewodniczącej klubu pisarskiego, co nie? - odparła szybko, zerkając przy tym na mnie.

- Dokładnie. Jestem Jimin, a to mój młodszy brat Jungkook. Jesteś z drugiej klasy, tak?

- Tak. - Skinęła głową.

- Jungkook pamiętaj o kulturze - szturchnął mnie łokciem pod żebro.

- Zawsze o niej pamiętałem, tylko jesteś taki niski, że nie mogę mówić do ciebie jak do starszej osoby - mówiłem ze zmarszczonym nosem. Otrzymałem tylko ucieszone spojrzenie chłopaka. To zadziwiające, że potrafiłem w tak krótkim czasie wyjść z dołka. Szkoda tylko, że mogłem się zdobyć jedynie na złośliwości.

- Jakoś tak niefortunnie przeprowadziłam się z Seulu tutaj półtora miesiąca po rozpoczęciu roku, ale cóż na to poradzić. - Nadęła policzki i wzruszyła ramionami. Ciekawe czy Jimin wyglądałby równie uroczo, co ona.

Mimo wszystko irytowała mnie nieco. Nie lubiłem, kiedy ktoś patrzył na mnie niczym na najpiękniejszy muzealny eksponat. Nie byłem kimś, kogo można polubić w ten konkretny sposób. Byłem mścicielem, którego nikt nie mógł pokochać, a Jimin tylko mnie lubił, więc znajdował się w polu mojego zainteresowania. Zresztą dla niego to wszystko robiłem.

- Skoro pchasz się to tego klubu, oznacza to, że potrafisz pisać - zagadnąłem.

- Coś tam potrafię, ale...

- Przy Soyeon bym tego nie mówił.

- O tak - dodał Jimin. Czyżby podłapał moją grę? Patrząc na niego z ukosa, zauważyłem, jak jego twarz promieniała. To za moją sprawą nie wyglądał tak smutno, jak wcześniej. Aż uśmiech sam pchał się na usta, ponieważ to, co zrobiłem nie było takie egoistyczne, jakie się zdawało. - Moim zdaniem powinnaś pokazać swoje mocne strony i nie bać się tych słabych. Chodźmy lepiej.

- Tak, oczywiście. - Poprawiła na ramieniu swój plecak obwieszony różnego rodzaju zawieszkami.

Szła u mojego boku odrobinę za blisko, ale przynajmniej nie widziała, jak trzymałem dłoń Jimina. Obawiałem się tej dziewczyny. Nie miałem najmniejszego pojęcia co planowała. A co jeśli ona też próbowała dowiedzieć się kto stał za sprawą zaginięcia dwóch chłopaków, o których swoją drogą w szkole mało się mówiło? Mało, ale jednak.

Nie, to nie było możliwe. Dopiero tu przyszła. Nie miała prawa się dowiedzieć o tak głębokich sprawach... Chociaż ja dowiedziałem się o nękaniu Jimina niemal pierwszego dnia szkoły. Cholera i co teraz?

Nic.

Nie odzywaj się.

To nie pytaj.

- Myślisz, że Soyeon była zadowolona z artykułu? - zagadnął Jimin mniej więcej w połowie drogi.

- Nie mam pojęcia. Jak wszedłem do pokoju, rozmawialiśmy o jej bracie, więc może chce porozmawiać z naszą dwójką.

- Możesz mieć rację.

- Też będę mogła brać udział w tworzeniu gazetki, prawda? Bo w sumie po to tam idę - odezwała się Sunmi, o której zdołałem zapomnieć.

- Jeśli przejdziesz szkolenie, to tak - odparłem. - Musiałem przeczytać stos książek i wypisać połowę zeszytu, żeby Soyeon była zadowolona, więc masz czas żeby zawrócić.

- Czyli nie zamierzasz odejść? - zapytała ze swego rodzaju błyskiem w oczach.

- Nie zamierza. - Syknął Jimin. - Tak samo jak nie zamierza cię uczyć, ani spędzać z tobą czasu po lekcjach.

Skąd w nim ta wrogość? O co mu chodziło? Przecież ona niczego takiego nie zrobiła. Niczego poza ciągłym lustrowaniem mnie, ale od patrzenia na coś jeszcze nikt nie umarł. Przynajmniej przykleił się do mnie na dobre i nie musiałem się obawiać, że w pewnym momencie mnie zostawi.

- No nie wiem, ale dobrze. - Wzruszyła ramionami.

- Dotarliśmy. - Zmieniłem temat. Chcąc nie chcąc musiałem go puścić. Nie chciałem, żeby ktokolwiek zauważył na jakim etapie byliśmy. Blondynowi chyba to nie przeszkadzało, bo nadal tulił się do mojego ramienia. - Mogłaś mi powiedzieć, że mamy nową.

- Wolałeś mówić do siebie, no ale mamy nową. Sunmi, to Jungkook - powiedziała z sarkastycznym uśmiechem.

- Już się poznaliśmy. - Dziewczyna posłała mi słodki uśmiech. Nie wiem czy to normalne, że czuję swego rodzaju wstręt do swoich myśli, czy chociażby planów dotyczących bliskich chwil z kimkolwiek spoza kręgu zaufania, a ten był bardzo wąski.

•••

Poszedłem poćwiczyć na siłownię, nim znalazłem się w umówionym miejscu. Czym bliżej siedemnastej, tym większy stres odczuwałem bez względu na to, o czym próbowałem myśleć. Wysiłek fizyczny przyniósł mi ukojenie, ale ono zniknęło zaraz po tym, jak wyszedłem z szatni. Wiedziałem gdzie i po co szedłem. Mógłbym zawrócić... Nie, ja chciałbym zawrócić, ale nie mogłem ze względu na Jimina. Dopiero co udało mi się go uszczęśliwić... Poza tym ciągle krążyła nad nim groźba Aidana. Musiałem się wywiązać z umowy.

Sprawdzałem parę razy, czy na pewno dotarłem tam, gdzie miałem się stawić, ale kiedy zobaczyłem Aidana w białym kombinezonie, od razu poczułem się tak, jakbym miał nogi z waty.

- Przyszedłeś - zauważył, kiedy tylko pojawiłem się w jego polu widzenia.

- Nie miałem innego wyjścia. - Wzruszyłem najbardziej obojętnie ramionami, jak tylko potrafiłem. Okazanie swojego strachu w takiej sytuacji mogłoby mi zaszkodzić.

- Wiem. Włóż to - nakazał, wyciągając przed siebie dokładnie takie samo ubranie, jakie miał na sobie. - Nie będziesz musiał martwić się o swoje ubrania.

Wziąłem je bez zastanowienia. Z tego co widziałem, trzeba było je założyć na codzienną odzież, dlatego nawet nie czekałem na dodatkowe instrukcje. Brakowało mi wiedzy dotyczącej czasu przybycia kolejnego dręczyciela, który został sprowadzony przez Aidana. Zupełnie nic nie mówiąc, podał mi jeszcze białe rękawiczki z lateksu. Nie pytałem po co mi one. Zwyczajnie nie było takiej potrzeby. Przecież to oczywiste.

- Kto ma przyjść?

- Hoonil. Być może przyprowadzi kolegę, ale nie jestem pewien. - Tłumaczył, oglądając noże, które wyciągnął z kieszeni górnej części ubrania. - Hoonil był tą cichą wodą, która roznosiła kolejne, oczywiście nieprawdziwe, informacje o Jiminie. Nie oszczędzał w słowach, kiedy opisywał jego uczynki. Wszystko zostało osnute grubą warstwą wulgarnych kłamstw. Prawdopodobnie jego kolega, Gimoon, to patałaszek, szukający zaczepki. Możesz ich nie pamiętać, bo obaj byli niczym te ptaszki Varysa.

- Kogo? - zapytałem nieumyślnie.

- Nieważne. Po prostu byli szpiegami, rozsiewaczami plotek i tak dalej. Trzymaj ten nóż. Jest lżejszy i lepiej leży w dłoni. - Podał mi ostrze gołą dłonią. Zmarszczyłem brwi, lecz nie odezwałem się. Miałem wrażenie, że przyszedłem tutaj załatwić jakiś biznes, a nie przygotować się do morderstwa. - Nie patrz tak. Ty nie możesz zostawić śladu. Brak dowodów sam w sobie jest dowodem.

- Okej... A masz...? - Nie do kończyłem zdania, ponieważ nie potrafiłem odpowiednio nazwać marihuany w jego towarzystwie. Pojęcie o tym, jak powinienem się zachować wobec tego chłopaka nie potrafiło się uformować. Czułem się tak, jakbym został rzucony w sam środek pola minowego. Każdy krok mógł być niewłaściwy.

- To później, bo jednak idzie ich dwóch. Schowaj nóż. Staraj się ciąć tętnice, a jak już nie trafisz, to przynajmniej obróć ostrze o trzysta sześćdziesiąt stopni, żeby później trafić tam, gdzie trzeba. Chcę mieć te ciała w jak najlepszym stanie.

Ciała w jak najlepszym stanie? Momentalnie na myśl przyszły mi jego słowa o chłodni. On ich nie zakopywał? Co z nimi robił?

Uspokój się. Zrób co masz zrobić i wróć do Jimina.

Ale...

Nie bądź dzieckiem. Sam to zacząłeś, więc po co się wahasz?

Poczułem odruch wymiotny. Nienawidziłem tej nędznej imitacji mojego głosu w umyśle.

Jestem tobą, idioto.

Zignorowałem to.

W końcu odwróciłem się w kierunku chłopaków, którzy szli roześmiani. Na pewno nie wiedzieli czego się spodziewać. Schowałem nóż do kieszeni zgodnie z wolą Aidana i spróbowałem się rozluźnić, ale za nic nie potrafiłem. Każdy mój mięsień był napięty do granic możliwości.

Patrząc na nich zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę albo nigdy ich nie widziałem, albo tak bardzo maskowali swoją obecność. Który to który?

- Ten, który więcej przeklina to Hoonil. Więcej nie potrzebujesz - wtrącił Amerykanin, jakby czytał mi w myślach. A co jeśli to on do mnie mówił w mojej głowie? - Przyszliście w końcu! - krzyknął do nich z uśmiechem.

- No pewnie, a dlaczego nie mielibyśmy przyjść? Nie jestem jakąś jebaną pizdą, jak ten tutaj. - Wskazał brodą na mnie.

Więc ten brunet o pyzatych policzkach to Hoonil. Patrzyłem na niego, próbując doszukać się... W zasadzie nie wiem czego. Stałem i patrzyłem, jak stają ramię w ramię naprzeciw nas. Żadna odpowiedź nawet nie próbowała się wyrwać z moich ust. Zawładnęła mną ot zwykła pustka.

- Ważne, że przyprowadziłeś kolegę. Przynajmniej obaj możecie powiedzieć co nieco o jego bracie. Niech wie za co dostanie po mordzie - podburzał ich Aidan. Rozumiałem to zagranie, ale to było jakoś tak poza mną. Miałem wrażenie, że oglądam film w kinie 5D, a moje ciało czekało na efekty specjalne. W razie czego było gotowe na jakikolwiek atak zza pleców.

- Po pierwsze, cwelu, nie przyszedłeś na pierwszą ustawkę. Aidan obiecał, że przyjdziesz, a tymczasem wyjebałeś się do Daegu z tym dziwkarzem - zaczął punktować. - Po drugie z tego co wiem, to spuściłeś niezły wpierdol moim kolegom. Za to zrobię z twoich zębów różaniec. Po trzecie i ostatnie, brat pedała pewnie też jest pedałem, a takiemu to wystarczy jeden strzał w mordę, żeby poskładał się jak pierdolony domek z kart.

Poczułem do niego obrzydzenie przez całokształt wypowiedzi. Ten drugi jedynie potakiwał z głupkowatym uśmiechem, co było doprawdy irytujące.

- Słuchaj no - zacząłem mówić, nie mogąc nad sobą zapanować. - Tylko ja mogę poniżać mojego brata.

- Oho, ho. Obudziła się w tobie braterska miłość, co? - odezwał się ten drugi. - Nie ośmieszaj się, bo pewnie ruchasz tego swojego braciszka na każdą jego prośbę.

Dlaczego oni wszyscy są tacy agresywni? Czy oni tak naprawdę chcą doprowadzić do tego, żeby Ona znowu przejęła nade mną kontrolę?

Najwyraźniej. Właśnie idzie.

Ale ja nic nie czuję.

Nie musisz.

A może ten głos przejmował rolę mojego rozsądku?

- Co najwyżej całuję - odparłem, z mrożącym krew w żyłach, spokojem. Naprawdę nie mam pojęcia skąd on się wziął. - Ale lepsze to, niż lizanie dupy typowi, który skorzystał z darmowego oralu, a później wyparł się tego, że zrobił to dobrowolnie.

- Odszczekaj to - warknął ten drugi. Jakoś umknęło mi jego imię, ale wiem jedno. Teraz, kiedy byłem rozluźniony, nie było odwrotu.

- Hau hau? - Zaśmiałem się bez opanowania. Znałem doskonale ten stan i wiedziałem, że nie potrzebowałem wiele, żeby jakiekolwiek uczucia odeszły na dalszy plan w obliczu szalonej Furii. Już czułem mrowienie w palcach, a nóż w kieszeni parzył mnie w udo. Kusiła mnie, by użyć narzędzia. Bo przecież i tak nie pozostawię po sobie żadnych śladów, co nie?

"Zrób to" - powtarzała niemal niesłyszalnym szeptem.

Spojrzałem na Aidana, którego ekspresja zmieniła się w ułamku sekundy. Cwaniacki uśmiech zmienił się w ten pełen zadowolenia, a zazwyczaj niewiele wyrażające oczy, nabrały blasku.

"Idziesz dobrą ścieżką, skarbie. Nie potrzebujesz wiele" - szept przybrał na sile.

- Pierdolony gnojek. - Hoonil splunął pod moje nogi, po czym otarł usta wierzchem dłoni. - Hyunki i Minseok pewnie wylizują swoje rany gdzieś na uboczu, ale obiecuję, że gdy tylko wrócą, to spotka cię taki wpierdol, że tego nie przeżyjesz, a w dupę jebany Jimin pożałuje, że w ogóle się urodził.

- Dziś nie chcecie się bić? - zaświergotał Aidan.

- Psia mać, oczywiście że tak, ale to będzie przedsmak tego, co cię spotka.

- Przedsmakiem byli Hyunki i Minseok - mruknąłem do nich, zakasając rękawy. Zrobiło mi się niebywale gorąco. To pewnie wina szybciej bijącego serca. Ponownie bez udziału woli ruszyłem w ich stronę. - A teraz przypłacisz życiem za to, że mój Jimin cierpiał przez cały ten czas.

To Gimoon jako pierwszy oddał cios, który uwolnił to, co nie potrafiło się uwolnić. Przyjąłem jego pięść na brzuch. Poczułem w gardle swój obiad. Nie mogłem go powstrzymać, więc całość zwróciłem na podłogę, padłszy na kolana. Oddychałem dość ciężko, a w kącikach oczu pojawiły się łzy. Otarłem je wierzchem dłoni i spojrzałem w górę na chłopaków, którzy patrzyli na mnie władczo.

"Wstań, króliczku i pokaż, czym jest prawdziwe cierpienie" - dalej podpowiadała, usadowiwszy się na swoim wygodnym fotelu.

- Pizda. Ciekawe kto w tym waszym związku pieprzy, a kto jest pieprzony - rechotał Hoonil.

- Zamieniamy się - skłamałem gładko z półuśmiechem i wytarłem usta w biały rękaw. Druga ręka automatycznie powędrowała do kieszeni i ujawniła nóż, który zrobił wrażenie na przeciwnikach. Dlaczego nadal niczego nie czułem?

Spojrzałem na Aidana, który oglądał całe przedstawienie, paląc swojego skręta. Nawet nie wiem, kiedy go zapalił. Odwróciłem się gwałtownie i podszedłem do niego. Nawet nie zdążyłem wyciągnąć ręki, kiedy wystawił blanta przed siebie. Pociągnąłem kilka buchów, a oni czekali na rozwój akcji. Mieli czas na ucieczkę, co nie? A jednak stali i patrzyli na mnie zaciekawieni. Byli gotowi do boju niczym szaleni żołnierze zbyt pewni swoich umiejętności. Poczułem przypływ emocji, które pojawiły się znikąd. To było zupełnie tak, jakby czarna dziura wewnątrz mnie wypluła wszystko, co połknęła. Czułem złość, przerażenie i dziką satysfakcję, mimo że tak naprawdę jedyne co robiłem, to trzymałem w dłoni nóż.

Później wszystko działo się tak szybko, jakbyśmy jechali w środku nocy pustą autostradą. Świat znacznie przyspieszył swoje obroty. Odrobinę zakręciło mi się w głowie, a nogi co jakiś czas stawiały niepewne kroki, ale przecież głównodowodzącej Furii to wcale nie przeszkadzało.

- Kurwa, Gimoon - jęknął ten pyzaty, który najwięcej szczekał, gdy ruszyłem w ich stronę, trzymając mocno rękojeść ostrza. Dwudziestocentymetrowe ostrze tylko krzyczało, żeby się pospieszyć, a Furia klaskała z zachwytu, w międzyczasie pociągając za sterujące mną sznurki.

Jedyne co zrobiłem, to zamachnąłem się nożem, który rozciął ramię chłopaka. Mógł uciec prawda? Chyba nie do końca wierzył w to, że będę zdolny do zranienia go, a jednak sącząca się krew nie zrobiła na nim większego wrażenia. Może to kwestia adrenaliny albo tego, że brali coś przed przyjściem tutaj. Każda opcja była bardziej możliwa, niż można było sądzić.

Rozjuszyłem go, tylko jak mi się to udało? Przecież przed chwilą widziałem w jego oczach strach, który tak bardzo napawał Furię satysfakcją. Teraz panikowała.

Rzucił się na mnie niczym taran. Był zdecydowanie cięższy ode mnie, toteż z łatwością wylądowałem pod nim na zimnej posadzce.

- Skurwielu, zaraz będziesz wąchał kwiatki od spodu - warczał, próbując odnaleźć drogę do mojej szyji. Chyba w ułamku sekundy, kiedy razem upadaliśmy, udało mi się oprzeć ręce na jego ramionach. Przestały do mnie docierać wszelkie sygnały świata zewnętrznego.

Poczułem się tak, jakbym został zamknięty w stalowej bańce, do której nikt nie może się dostać. Byłem tylko ja, Hoonil i Furia w nas obu, ale zdaje się, że każda z nich miała inne motywacje. Moja chciała wylewu krwi, a tamta próbowała się obronić.

Ta świnia była zbyt ciężka, żeby tak po prostu ją zepchnąć. Pomimo słabego zarysu mięśni nacierał na mnie z ogromną siłą. Chciałbym znaleźć w sobie taką siłą.

Wystarczy trochę inteligencji.

Pierwszy raz w życiu cieszyłem się, że Rozsądek przebił się przez mur Furii, aby mi to powiedzieć. Tutaj nie liczyła się siła, a rozum. Nic więcej nie miało znaczenia.

Zacząłem się szarpać. Chciałem przewrócić go na bok, aby nad nim zagórować. Moje próby podważenia go nogami szły na marne, a jego ręce były coraz bliżej swojego celu. Brakowało mi powietrza i zaraza jedna wie czy wyjdę z tego cało.

Przymknąłem powieki, pod którymi pojawił się Jimin, moja ostoja. Jestem gotowy, żeby stracić ten uśmiech na zawsze?

"Przecież masz nóż, głuptasku" - przypomniała mi.

No tak, nóż. Trzeba go użyć, dlatego muszę...

Przestałem się stawiać, przez co Hoonil runął na mnie całym swoim ciężarem. Zostałem pozbawiony resztek powietrza. Na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale czy do tego potrzebny był mi zmysł wzroku? Aidan powiedział, że jeśli nie w tętnicę, powinienem uderzyć gdziekolwiek. Problem polegał tylko na tym, że nie potrafiłem odwrócić ostrza tak, aby go zranić. Leżał płazem, przyciśnięty dwoma ciałami.

Złapałem odrobinę powietrza chwilę przed tym, jak jego dłonie dosięgły mojej szyji. Teraz musiałem działać. W jednej chwili zebrałem całą siłę w prawej ręce i zmusiłem nadgarstek do odwrócenia zaciśniętej ręki. Gdy to mi się udało, włożyłem cały wysiłek w uniesienie jej tak, aby szpic ostrza wbił się w jego klatę piersiową. Już widziałem zielone kropki fruwające w zasięgu mojego pola widzenia, kiedy odskoczył ode mnie wyraźnie zaskoczony moim zagraniem.

Łapałem powietrze haustami, jakbym wypłynął z głębin jeziora. Spojrzałem na chłopaka, który nadal siedział na moich udach, jednak trzymał się za miejsce w okolicy serca i zawzięcie próbował zatrzymać krwotok. Byłem zmęczony jak diabli, a ciągle falująca klatka piersiowa znacznie uniemożliwiała mi tak precyzyjny ruch, jaki chciałbym wykonać... Dlatego najpierw zepchnąłem go leniwie z siebie i sam usiadłem na nim okrakiem, żeby mieć większe pole manewru. Mimo lekko zaburzonej koordynacji ruchowej spróbowałem odwrócić nóż tak, aby jego ostrze położyło się wzdłuż przedramienia, po czym wziąłem zamach...

- Błagam, nie rób mi krzywdy! - krzyknął, nim ostra krawędź dotknęła jego szyji. Nie wiem dlaczego się zatrzymałem. Coś poruszyło moje sumienie. Tym "cosiem" był jego przerażony wyraz twarzy. Pozwoliłem mu mówić, przechyliwszy głowę na bok. - Obiecuję, że Jimin będzie miał spokój do końca życia, tylko nie zabijaj mnie - błagał.

Daruj mu życie. Będzie potulny jak szczeniak.

"Nie słuchaj go. Ten obrzydliwiec próbował cię zabić" - podpowiadała Furia. - "Skąd wiesz, że akurat po powrocie do szkoły nie zemści się na twoim Jiminie? Jest zbyt delikatny na tego typu ataki. Chyba nie chcesz, żeby płakał, prawda?"

Nie chcę.

- Dołącz do swoich kumpli i powiedz im, że ich duchy nie są takie straszne, jak im się wydaje - powiedziałem, po czym przesunąłem ostrze mniej więcej przez tętnicę szyjną niczym asasyn. Trysnęła fontanna krwi, którą Hoonil zaczął się dławić. Patrzyłem na niego z góry z zżerającą mnie od środka satysfakcją, która rosła w siłę z każdą kroplą krwi, która lądowała na mojej twarzy.

Wrócił do mnie cały świat z takim uderzeniem, że na moment zapomniałem kim i gdzie jestem. Rozejrzałem się nieprzytomnie. Najpierw usłyszałem bicie własnego serca, które biegło w kolejnym maratonie, później dotarł do mnie szum, a na końcu metaliczny zapach krwi. Widziałem, jak ulatywała z niego zgniłozielona dusza, by zaraz rozpłynąć się w powietrzu. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że pozostawiła po sobie odór zgniłych jaj. Poczułem odruch wymiotny, ale nic ze mnie nie wyszło. Wszystko leżało kilka metrów za moimi plecami.

W pierwszej chwili pochyliłem się nad Hoonilem i spróbowałem zatamować potok krwi, chociaż jego oczy były już puste. Chwilę później zdałem sobie sprawę, że oddychałem szybko i głośno, a moje ręce drżały, jakbym przechodził padaczkę.

- Aidan...?

- Już po wszystkim. Zapal sobie. - Przystawił filtr skręta do moich ust, ale odepchnąłem go. - Nie wybrzydzaj. Musisz mi jeszcze pomóc, a w tym stanie na pewno nie zaniesiesz tego grubasa do lodówki.

- Znowu zabiłem...

- Dla Jimina. Sądziłem, że mówiąc o nim, masz na myśli zwykłą, braterską przyjaźń, a tu taka niespodzianka. - Uśmiechnął się, kiedy otarłem dłonie w spodnie i chwyciłem w palec wskazujący oraz kciuk skręta, aby wciągnąć dawkę dymu, która pomoże mi się rozluźnić. Cały czas chciało mi się rzygać tą sytuacją. Tylko ten narkotyk pomoże mi utrzymać się na powierzchni.

Nagle zauważyłem za Aidanem Hyunkiego, który patrzył na mnie z kpiącym uśmiechem. Poczułem się tak, jakby ktoś mnie dusił, kiedy jego usta układały się w słowa. - Jungkook! Co tam widzisz?

- Hyunki...

- Halucynacje to normalka. Pokaż mu środkowy palec i tyle. - Wzruszył ramionami. Spojrzałem po sobie i wtedy zauważyłem, że znaczna część mojego ubrania była skąpana w szkarłacie. - Też bałem się ich na początku, a teraz żyjemy w zgodzie. Lubię z nimi rozmawiać. Zbieraj się. Trzeba iść po dwie walizki, później się umyjemy i oczywiście rozbierzemy. Musimy jeszcze posprzątać. Gimoon zostawił sporo krwi.

Gimoon? Oderwałem wzrok od Hyunkiego, który podobnie jak Minseok zaczął się rozpadać, i odszukałem wzrokiem ciało chłopaka. Nie potrafiłem przypomnieć sobie momentu, w którym znikną spod prawicy swojego kolegi. Kiedy go znalazłem, z przerażeniem zauważyłem w jak groteskowo wyglądał. Pocięta twarz przyprawiła mnie o kolejne fale mdłości. Tym razem zwymiotowałem samym kwasem.

- Chcę do domu - jęknąłem.

- Najpierw obowiązki, później przyjemności. Zbieraj się, bo czas nam ucieka. - Szturchnął mnie nogą w udo.

"Do zobaczenia, misiu" - rozbiło się echem w mojej głowie. Jak wiele głosów jeszcze usłyszę?

Wciągnąłem więcej dymu do płuc. Chciałem się od tego odciąć, znaleźć się jak najdalej stąd. Dlaczego magia nie istnieje?

- Abrakadabra - wybełkotałem, chcąc przekonać się, czy na pewno nie istnieje, ale nic się nie stało. Aidan jedynie prychnął pod nosem.

- Ta i hokus pokus. Zbieraj dupsko, bo kończy mi się cierpliwość do ciebie.

Podniosłem się na nogach niczym z waty, trzymając między wargami skręta, który drażnił moje oczy. Nie wiedziałem kompletnie nic, jednak powoli podszedłem do Hoonila i wsunąłem mu ręce pod pachy, żeby zacząć go wlec w losową stronę.

- Za filarem są obie walizki. W jednej z nich znajdziesz wybielacz i szmaty. Ja idę po drugiego durnia.

- A co potem? - zapytałem cicho.

- Później idziemy do mnie.

•••

Samo składanie zwłok do walizki zajęło mi troszkę za dużo czasu, ale Aidan był cierpliwy mimo wszystko. Ciągle powtarzał, że muszę się nauczyć, lecz drżałem tak mocno, że ciężko mi było zrobić coś precyzyjnie. Nie wymiotowałem, jeśli o to chodzi, jednak chłód i bezwładność ciała mnie przerażała.

Kiedy w końcu udało mi się zapiąć walizkę, opadłem bezwiednie na podłogę. Znów kręciło mi się w głowie.

- I co teraz? - zapytałem.

- Teraz zabawa wybielaczem i szmatką, mój drogi. Ja posprzątam po sobie. Przede wszystkim sprzątnij wymioty, żeby nie było dowodów na ciebie. Później spaliny ubrania, zabierzemy walizki i pojedziemy do mnie.

- Pojedziemy?

- W USA zdałem prawo jazdy. W razie czego mi je tutaj zabiorą, ale wątpię, że tutejsza drogówka mnie zaczepi.

Policja? A co jeśli oni już rozpoczęli swoje śledztwo i mnie szukają?

Potrząsnąłem głową, co było błędem, bo mnie rozbolała. Nadal byłem w krwi. Jej zapach mi ciążył, ale musiałem sobie poradzić. Wziąłem szmatę i worek, który podał mi Aidan, żeby zacząć zbierać wymioty. Patrząc na nie ponownie poczułem chęć opróżnienia żołądka, ale powstrzymałem się. Chłopak poszedł z drugą szmatą i jedną z dwóch butelek wybielacza tam, gdzie leżała plama krwi. Znów byłem zdany na siebie.

•••

Jazda samochodem była szybsza, niż sądziłem. Byłem już czysty. Białe ubrania spłonęły, a twarz wytarłem wybielaczem, który swoich chlorem szczypał w oczy. Nadal czułem jego zapach pod nosem, ale i tak był lepszy, niż ten metaliczny, jaki wydzielała krew. Zaniosłem walizkę pod same drzwi niewielkiego domu.

- Tu musimy się rozstać - powiedział Aidan. - Następnym razem będziesz mógł zobaczyć moje cenne trofeum w fazie budowy, ale nie dziś. Wolałbym, żebyś dotarł do domu w miarę stabilny, bo nie chce mi się ciebie odwozić. Jak dotrzesz do domu, to już nie moja sprawa. Tu masz zielonego przyjaciela. - Wyciągnął przed siebie rękę z dość pokaźnie napchanym woreczkiem. - Następnym razem dam ci więcej. Długo nie będziesz na mnie czekał.

- Okej...

Nie oczekiwałem żadnego pożegnania, więc nie zdziwiłem się, że nic nie powiedział, gdy się odwróciłem i odszedłem, schowawszy nielegalny narkotyk do kieszeni.

Szedłem nocą. Niebo było wyściełane milionem gwiazd. Aż tak długo byłem w tym starym magazynie? Plecak ciążył mi na plecach, ale nie mogłem się go pozbyć. Jutro trzeba było pójść do szkoły... Bałem się powrotu do domu. Poznałem kolejną część swojej natury i miałem pewność, że Nayeon nie będzie bezpieczna w nawet swoim własnym biurze, jeśli przekroczy wytyczoną granicę. Stałem się potworem, którego Jimin jako jedyny był w stanie pokochać.

Rozglądałem się za wszystkim, co pojawiło mi się w polu widzenia, bo kto wie, czy nie czyha na mnie kolejny duch, którego podobno się nie bałem, a w rzeczywistości czułem czyste przerażenie w związku z każdą halucynacją. Bóg wie jak długo będzie mnie to męczyć. Aidan sobie z tym poradził, ale czy ja będę w stanie tego dokonać?

Kiedy dotarłem do domu, zegar właśnie wybijał dwudziestą drugą. Ciemny hol jedynie mówił mi o tym, że cała posiadłość pogrążyła się w ciszy nocnej, aczkolwiek nie każdy musiał spać. Jimin na pewno nie spał, więc może on mnie pocieszy? Może nie on, a jego uśmiech, ponieważ tylko wtedy poczuję ulgę. Przecież zrobiłem to dla niego, a eliminując jego każdego wroga, powinien być spokojniejszy i szczęśliwszy. Tak, właśnie tak powinno to działać.

Na palcach wszedłem na piętro. Jak dobrze, że Sunhi pracowała tylko popołudniami. Jeśli ta dziewczyna węszyła, mógłbym mieć teraz ogromny problem... Przynajmniej trzeźwe myślenie wróciło na swoje miejsce. Nie wiem tylko jak z umiejętnościami społecznymi. Ostatnią rzeczą, która chciałem zrobić na pewno było zranienie Jimina.

Wszedłem cicho do pokoju, w którym nadal paliło się światło. Pierwszy poruszył się Teether w klatce, a zaraz po tym swoje spojrzenie zatrzymał na mnie Jimin, moje jedyne schronienie na calutkim świecie.

- Jungkook, jesteś ranny! - zawołał, gwałtownie podniósłszy się z łóżka. Odrzucił książkę na bok i podbiegł do mnie. Nie miałem tylko pojęcia z jakiego powodu. Dopiero gdy delikatnie przesunął opuszki palców po mojej szyji, zrozumiałem.

- To nic. Trening na siłowni okazał się być dla mnie niebezpieczny. Nowe ciężary... Nie nasmarowałem dłoni i jakoś tak wyszło. - Wzruszyłem ramionami. A jednak potrafiłem rozmawiać i o dziwo zachowywałem się inaczej, niż ostatnim razem. Coś we mnie pękło?

Nie ma innej opcji. Runął cały mur, który odgradzał cię od zachowań nadanych przez Furię.

- Musisz uważać, głupku. Chodź, posmaruje ci to czymś. Może lepiej nie owinę cię bandażem, bo w szkole będzie o wiele więcej pytań i... I nie wiem. - Westchnął, po czym się przytulił. - Dobrze, że nic ci nie jest - powiedział, ułożywszy głowę na mojej klatce piersiowej. Nie było innej opcji, musiał usłyszeć, jaką prędkość obrało do moje serce. - Nie rób tak więc, dobrze?

Przytuliłem go po dłuższej chwili.

- Postaram się, ale nie obiecuję, że nie będzie kolejnych obrażeń. Taka kolej rzeczy w życiu sportowca.

Kłamanie przychodziło mi zbyt łatwo, ale są rzeczy, które powinienem ukryć mimo wszystko.

- Niby tak, ale nadal... - Westchnął, po czym odsunął się ode mnie. - Śmierdzisz chlorem.

- Basen. - Wzruszyłem ramionami, choć w jednej chwili zacząłem drżeć. Skąd brały się te odpowiedzi?

Nie, nie potrzebuję twojego wtrącania się.

- Idź lepiej się wykąpać i chodź spać. Jest już późno.

- No dobrze. - Posłałem mu uśmiech, choć nie do końca wiedziałem, czy był na tyle szczery, jak tego chciałem.

Minąłem go, zahaczając opuszkami palców o jego biodra. Wszedłem bezceremonialnie do łazienki, gdzie szybko pozbyłem się mundurka i butów, a później wskoczyłem pod prysznic. Zimna woda stała się dla mnie zbawieniem. Chłonąłem jej chłód z przymkniętymi oczami. Miałem wrażenie, że uda mi się spłukać część zła, jakie we mnie wsiąkło. Mściciele nie powinni czegoś takiego czuć, chociaż... Nie byłem rozbity tak bardzo, jak przy dwóch pierwszych razach, a mimo to bałem się uchylić powieki. Co jeśli zobaczę krew lub coś gorszego?

- Nie boisz się nas? - Usłyszałem tuż za sobą. Odruchowo odwróciłem się, żeby sprawdzić do kogo należał głos. To był Minseok, a tuż za nim stał Hyunki i Hoonil. Wzdrygnąłem się.

- Nie - odparłem niepewnie. - Aidan powiedział, że nie mam się was bać.

- Aidan to tylko mała pizdeczka - powiedział Hoonil, choć jego gardło było rozcięte. Przełknąłęm gęstą ślinę.

- Zostawcie mnie - jęknąłem. Oni tylko stali i uśmiechali się. Zamknąłem oczy. Znów wrócił do mnie chłód wody, który otrzeźwił mój umysł.

- Zobaczymy. - Dotarł do mnie szept.

Musiałem podeprzeć się ręką o wykafelkowaną ściankę, żeby nie upaść. Zakręciło mi się w głowie. Oddychałem też ciężej, niż po długim biegu.

- Jimin! - zawołałem resztkami sił... Resztkami? Co mi je odebrało?

Chwilę później do łazienki wparował Jimin w akompaniamencie trzasku drzwi. Nie przeszkadzała mi moją nagość. Jiminowi zresztą też nie. Po prostu podszedł do mnie zmartwiony i zakręcił dopływ wody.

- Co się stało?

- Dogoniło mnie cholerne zmęczenie... Nie umiem się ruszyć - szepnąłem.

- Chodź.

Chwycił za ręcznik i pomógł mi wyjść z kabiny prysznicowej. Nie peszył się za bardzo wycieraniem mnie, a ja nie miałem na tyle siły, by peszyć się jego obecnością. Stałem wsparty o umywalkę i czekałem. Później zostałem wyprowadzony z łazienki i posadzony na swoim łóżku. Myślałem, że pójdziemy do garderoby, ale tak się nie stało. Jimin sam tam wszedł, a po chwili wrócił do mnie jedynie z bielizną. Patrzyłem na niego nieprzytomnie z półuśmiechem. Martwił się o mnie, ale czy to był powód do uśmiechu?

Nieważne. W końcu zostałem położony na poduszkę, ale odmówiłem okrycia się kołdrą. Było mi ciepło, wręcz gorąco. Znalazłem tylko odpowiednią pozycję i zasnąłem, chociaż sen można było nazwać słodkim omdleniem.

Nie mam najmniejszego pojęcia co się ze mną działo. Miałem wrażenie, że nie dosięgnie mnie żaden sen. Czerń, która właśnie mnie spowijała, okazała się być bardzo przyjemną tkaniną. Czułem się w niej komfortowo przez bardzo długi okres czasu. Mijały godziny, a może i dni?, ale coś zaczęło się zmieniać. Wyglądało to tak, jakby czerń ustawiała swój program. Słychać było charczenie i wszelkiego rodzaju zgrzyty, dopóki nie zostałem wrzucony w wir obrazów, które w końcu połączyły się w logiczną całość.

Nie rozumiałem wielu znaków. Wszędzie biegały czarne lisy. Były przyjazne, lecz ich niecodzienna barwa była w pewien sposób przerażająca. Poszedłem w ich ślad wprost do drzwi. Chciałem zawrócić, ale ciągle coś mnie do nich pchało. Próbowałem osłonić się rękami przed czołowym zderzeniem, lecz o dziwo przeniknąłem przez nie niczym duch. Stanąłem na środku ciemnego pomieszczenia, którego oświetlone centrum posiadało tylko jedno, brązowe krzesło. Bosymi stopami przemierzałem niepewną podłogę.

Próbowałem namacać każdy centymetr przed sobą, ale o dziwo niczego nie napotykałem, toteż w końcu dotarłem do swojego celu i usiadłem na nim. Nagle na ścianę przede mną został rzucony obraz, jednak gdy się odwróciłem, nie mogłem znaleźć źródła tego światła. Dźwięk docierający do moich uszu zmusił mnie do powrotu spojrzeniem na wyświetlany obraz. Jak się okazało na pierwszym i jedynym planie był Jimin.

Dlaczego on? Bóg jeden to wiedział.

Chciałem zamknąć oczy lub odwrócić głowę, ale coś zmuszało mnie do patrzenia, a nawet w pewien sposób uczestniczenia w tym dziwnym filmie. Czułem, jak mnie dotykał.

- To tylko sen - powiedziałem, a wtedy jak na zawołanie zostałem wrzucony do tego filmu.

Jimin uśmiechał się do mnie, gdy go dotykałem. Sen zdawał się być nawet przyjemny, chociaż moje serce podpowiadało coś całkiem innego. Tutaj nie bałem się go dotknąć, ani pocałować. Wszystko było o niebo łatwiejsze i nikt nie mógł temu zaprzeczyć.

W tym śnie obaj byliśmy nadzy. Blondyn błagał, żebym się pospieszył, a ja z radością spełniałem każdą jego zachciankę. Przecież zależało mi na tym, by był szczęśliwy. Nie omieszkałem ucałować każdą część ciała chłopaka, która wydała mi się nadzwyczaj interesująca. Jeśli tutaj będę delikatny, w prawdziwym życiu może też uda mi się to osiągnąć. Chłopak prosił, żeby wszedł w niego, a ja upewniwszy się, że wszelkie okoliczności temu sprzyjają, wykonałem jego prośbę.

Nic nie dorówna temu, jak przyjemnie mi się zrobiło. Patrzyłem na niego z góry i wykonywałem pewne pchnięcia. Jego twarz wykrzywiała się z przyjemności, ale w pewnej chwili coś przestało mi pasować w całokształcie. Coś zaczęło się psuć. Obraz zaczął przeskakiwać i zachodzić szkarłatem. Chwilę szczęścia w tym jednym z nielicznych przyjemnych snów przerywały zakłócenia i różne komunikaty. Nagle zaczęły mnie piec ramiona. Nie wiedziałem co się ze mną działo. Nie mogłem się oprzeć wirowi czarnych lisów, które pojawiły się wokoło. Stukot ich paznokci o gładką nawierzchnię dzwonił mi w uszach z większą siłą niż kościelny dzwon.

W pewnej chwili wszystko zniknęło, a przed moimi oczami znów pojawił się Jimin z towarzyszącym mi piskiem w uszach. Czułem ruch swojego ciała, lecz nadal wszystko było osnute mgłą... Mgłą, która rozstępowała się wraz z następującym bólem na ramionach.

- Kocham cię - powiedział cicho Jimin. Wtedy dopiero poczułem się tak, jakbym otrzymał sierpowego prosto w twarz. Momentalnie otrzeźwiałem, bo znalazłem się w sytuacji, która nie miała prawa zaistnieć. Kochałem się z tym chłopakiem we śnie, który tak naprawdę nim nie był.

Patrzyłem na niego, a on patrzył na mnie. Nie potrafiłem się zatrzymać, dopóki nie poczułem swego rodzaju rozluźnienia pętających mnie lin.

- Przepraszam - wychrypiałem, zaprzestając wykonywania jakichkolwiek ruchów. Oparłem czoło na jego ramieniu, dysząc pod nosem. - Tak bardzo przepraszam.

- Obudziłeś się. - Bardziej stwierdził, niż zapytał. Był wyraźnie rozbity. Jego klatka piersiowa falowała w dość szybkim tempie, a serce uderzało w żebra tak, jakby chciało wyjść ze środka i już nigdy nie wrócić. Moje chciało zrobić dokładnie to samo.

Odsunąłem się od niego najdalej, jak tylko mogłem, pozostawiając go takiego roznegliżowanego.

- Nie mogę w to uwierzyć. - Zakryłem twarz dłońmi. - Jak mogłem ci to zrobić? Ile razy? - Spojrzałem na niego, choć starałem się usadowić swój wzrok w jego oczach. Nie chciałem lustrować go całego. Nie w takiej chwili.

- To był trzeci - odparł prawie że szeptem. Przełknąłem gęstą ślinę, po czym spróbowałem go jakoś zakryć. Próbowałem okryć na obu. On leżał z rękami rozłożonymi nad głową, a ja siedziałem będąc w szoku.

- Trzy razy mi się poddałeś?

- Nie potrafiłem odmówić... Nie bierz mnie za kogoś zboczonego, błagam Jungkookie - powiedział ze łzami w oczach.

- Pewnie wziąłem siłą co chciałem - odparłem, nawet nie biorąc pod uwagę jego słów. Spojrzałem na siedzącego już Jimina. - Przepraszam za to, co zrobiłem. - Te słowa były tak suche, że aż podrażniły mi gardło. Zachciało mi się płakać i nie mogłem tego powstrzymać. To było za dużo. Chcąc go ochronić, robiłem mu krzywdę bez udziału świadomości. Sny, które mnie prześladowały nie były snami. - To się już nie powtórzy. Nie dotknę cię. Nie chcę dalej cię krzywdzić.

Te słowa odbiły się jakby echem od ścian pokoju. Jimin wyglądał tak, jakby próbował złapać jakieś słowa, a ja czekałem Bóg wie na co.

Na spowiedź, tępaku.

Zamknij się.

- Ale ja cię kocham - wyszeptał. - Chcę, żeby to się powtarzało, kiedy będziesz tego świadom. Błagam, nie chcę już zimnego dystansu - mówił przez łzy. - Chcę ciepła i ciebie. Nikogo więcej, bo nikt nigdy nawet nie spróbował się mną zaopiekować... W całym okropnym świecie tyle egoistów, a ty... Ty jesteś tym, kogo potrzebuję...

- Ale... - Chciałem zastosować głupi argument pokrewieństwa, ale to jedynie pogłębiło wagę wyznania.

- Niezależnie od tego, czy bylibyśmy braćmi, czy nie. Kochałbym cię tak samo.

Popatrzyłem na niego oniemiały. Nie miałem pojęcia co na to odpowiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top