Rozdział 19
|2979 słów|
Wróciłem do domu, ale już nie czułem się bezpiecznie w swoim pokoju.
Może inaczej. Nie czułem tej prywatności. Teraz wszędzie był Jimin, a to, co zrobiłem i powiedziałem, sprawiło, że byłem zawstydzony za każdym razem, kiedy w jakikolwiek sposób się do mnie zbliżył.
Musiałem odsapnąć, więc krótko po przyjściu do domu zabrałem torbę treningową i poszedłem na siłownię, ponieważ tylko ona pozwalała mi zapomnieć o otaczającym mnie świecie. Jeszcze tylko zakropliłem oczy, w razie gdyby trener zauważył delikatną czerwień. Nie tłumaczyłem się Jiminowi. Zwyczajnie się z nim pożegnałem i wyszedłem. Myślę, że jakoś mnie zrozumiał. Mam jednak nadzieję, iż nie odebrał tego źle.
Teraz szedłem z treningu. Miałem mokre włosy i nie obchodziło mnie, czy złapię przeziębienie, czy też nie. Zasługiwałem na to. Zasługiwałem na wiele krzywd, ale nie zasługiwałem na uczucie, którym zostałem obdarzony. Jimin nie musiał nic mówić. Ja po prostu wiedziałem. Namjoon miał rację. Dowiedziałem się, że wychowanie się nie liczy, bo liczą się uczucia. Próbowałem zobaczyć w blondynie swoją powinność, starałem się powiedzieć sobie, że inaczej się nie da, ale ten sam głos, który prawił mu moralności, ciągle mówił, że teraz mam za swoje. Cholerna bomba w żołądku nie dawała mi spokoju, a zaczynała niebezpiecznie przypominać o swoim istnieniu za każdym razem, kiedy Jimin chciał bliskości, którą de facto sam zainicjowałem.
Do tego dochodzą halucynacje. Paniczny strach ściska mnie za gardło za każdym razem, kiedy coś niezidentyfikowanego przemieści się w polu mojego widzenia. Za każdym razem boję się, że to będzie któraś moja ofiara, która w przerażający sposób przypomni mi o swoim istnieniu.
Moje smętne rozmyślanie przerwał mi dzwonek telefonu. Gdy wsunąłem dłoń do kieszeni, zdałem sobie sprawę, że to mógł być Jimin, ale mimo to drżącą ręką wyjąłem urządzenie, by z wytchnieniem ulgi odebrać połączenie od Yoongiego.
- Hej. Dzwonię, żeby zdać ci relację, bo nie zaszczyciłeś mnie żadnym pytaniem w drodze do domu, a gdy próbowałem jakoś zwrócić twoją uwagę w jakiś sposób, wolałeś patrzeć pusto przed siebie.
- Cześć Yoongi. Jak ci poszło z Namjoonem? - zapytałem najbardziej entuzjastycznie, jak tylko potrafiłem.
- Dziękuję, że pytasz. Było cudownie. Porozmawiałem z nim i, o boże, jesteśmy parą - zaświergotał.
- Już spaliście ze sobą? - Zdziwiłem się. Jakoś nie potrafiłem wymyślić innego pytania, bo moje myśli zaczęły krążyć wokół tego, co się stanie, kiedy on zapyta o Jimina.
- Głupi jesteś? - Prychnął. - Tylko całowaliśmy się.
- To nawet dużo. - Zaśmiałem się, ale ten śmiech chyba nie powiewał entuzjazmem. - Ale przynajmniej wiesz na czym stoisz.
- Tak... Chyba nie masz humoru.
- No nie bardzo. Wracam z siłowni.
- Z Jiminem poszło coś nie tak? - zapytał zmartwiony.
- Poszło aż za dobrze. - Westchnąłem, poprawiając torbę. - Chyba muszę przywyknąć do sytuacji.
- Wow, myślałem, że go od siebie odsuniesz. W końcu to dziwna sytuacja i tak dalej... Cóż, znając ciebie, to na pewno nie poszliście do łóżka, więc dzieci nie będzie. - Zachichotał. To najprawdopodobniej miało mi poprawić humor... I chyba poprawiło.
- No wiesz, zawsze można próbować - odpowiedziałem z uśmiechem.
- Ach. - Westchnął rozmarzony. - Mamy po szesnaście lat. Czy liceum nie jest najlepszym momentem, żeby sobie kogoś znaleźć i przeżyć piękne chwile w tej niezbyt pięknej placówce?
- Można tak powiedzieć - odparłem niezbyt przekonany. Jakoś nie przemawiały do mnie jego słowa. Dla mnie liceum to miejsce, od którego nie uwolnię się do końca życia. Nawet jeśli będę jako starzec siedział na bujanym fotelu, moje myśli ciągle będą tam wracać i przypominać mi o moich zbrodniach.
- Dobra, idź odzyskaj humor, a ja idę sobie na spacer.
- Miłej przechadzki.
- Nie zapytasz z kim idę?
- Z kim idziesz? - zapytałem, wywracając przy tym oczami.
- Z Namjoonem - niemal wyśpiewał.
- No to miłej randki. Do jutra.
- Papatki!
Westchnąłem głośno i schowałem telefon. Na moje szczęście, lub też nie, dotarłem do domu. Przeszedłem przez dziedziniec zdobiony różnymi krzewami przystrzyżonymi w idealne kule. Wspiąłem się w kilku schodach i bezceremonialnie wszedłem do domu, nie zdejmując butów. Chciałem szybko oraz niezauważalnie wspiąć się po schodach, ale nic z tego. Poczułem na sobie czyjś wzrok. Pomimo tego, że był wczesny wieczór, u szczytu schodów stała Sunhi że ścierką do kurzu w ręce i wycierała poręcz. Skrzywiłem się na jej widok. Ona była tu zupełnie niepotrzebna, a jednak nie mogłem iść do Nayeon, żeby ją zwolniła, bo jeszcze da jej podwyżkę, a takiej przyjemności nie chciałbym zrobić tej dziewczynie, więc po prostu ją minąłem, patrząc gdzieś pod nogi.
W szybkim tempie dotarłem do swojego pokoju, gdzie na łóżku siedział Jimin z laptopem na kolanach.
- Wróciłem - odezwałem się do niego.
- Nareszcie. - Spojrzał na mnie z uśmiechem, by po chwili zamknąć urządzenie i odłożyć je na bok. Wstał, po czym ruszył w moją stronę, żeby mnie przytulić. Znów odezwała się ta tykająca bomba i huragan myśli, które i tak zakończyły się na podjęciu decyzji dotyczącej wtulenia się w niego. - Pisałem opowiadanie na swojego bloga z nudów. Liznąłem też artykuł.
- A uczyłeś się choć trochę?
- Dwa w zupełności mi wystarczy - wymruczał w moje ramię. - Mama i tak nie będzie zła.
- No tak. - Westchnąłem. - Daj mi chwilę, przebiorę się.
- Jeszcze nie. Lubię twój zapach.
Wcisnął nos w moją koszulkę, co było odrobinę dziwne, ale też urocze.
- To chociaż chodź usiąść. - Pokręcił przecząco głową. - Okej.
Bez żadnego uprzedzenia przejechałem dłońmi po jego udach i znalazłem to idealne miejsce, które pozwoliło mi go podnieść tak, aby mógł opleść mnie nogami wokoło bioder.
- Będziesz mnie nosił jak małe dziecko, którym nie jestem oczywiście? - Zachichotał, opierając brodę na moim ramieniu.
- Teraz wyobraź sobie, że jesteś leniwcem.
- Hm, ale leniwcom nic się nie chce.
- Więc możesz się tego trzymać.
Kiedy w końcu usiadłem na łóżku, moja torba przestała mi ciążyć. Został tylko Jimin, z którym nie wiedziałem co zrobić. Bariera między nami została niemal doszczętnie zniszczona, ale ja i tak czułem dystans narzucony przez siebie. Ograniczenia, które na siebie nałożyłem w żaden sposób nie odbijały się na blondynie. On po prostu był szczęśliwy, a ja nie potrafiłem sprawić mu przykrości. Był chłopakiem po przejściach, a ja mimo wrogości do niego i tak potrafiłem mu współczuć. Teraz jestem w punkcie, który ma przed sobą tylko jedne drzwi, a żeby przez nie przejść nie brakuje mi zbyt wiele, bo bez udziału mojej woli tykająca bomba zwiastuje swój wybuch.
- To nie brzmiało zbyt dobrze, wiesz? - zapytał cicho.
- Nie wiem, czy miało tak zabrzmieć - odparłem, gładząc go po plecach.
Odsunął się ode mnie i położył dłonie na mojej klatce piersiowej. Wyglądał tak niewinnie, kiedy okulary zsuwały mu się z nosa. Nie mogłem się powstrzymać przed wsunięcia ich na swoje miejsce z cichym westchnieniem.
- Nie mam pojęcia co dzieje się w twojej głowie, ale czasem bywasz taki chłodny, że...
- Przepraszam. - Przerwałem mu.
- Nie masz za co. - Uśmiechnął się. - Dzięki temu mam świadomość, że mogę dotykać prawdziwego ciebie, a nie słodki zamiennik.
Zdziwiłem się jego wypowiedzią. Naprawdę się jej nie spodziewałem, tak samo nie spodziewałem się swojego uśmiechu na ustach. Cholera, dlaczego muszę być aż tak wrażliwy na tego typu słowa? Miałem być skałą odporną na wszelkiego rodzaju uczucia, a tymczasem czułem się niesamowicie dobrze.
Czasem naprawdę marzę o tym, żeby to był tylko sen, z którego wybudzi mnie budzik do technikum weterynaryjnego.
- Teether potrzebuje troszkę uwagi - zakomunikowałem, nie wiedząc co mu odpowiedzieć.
- Zająłem się nim, kiedy cię nie było.
- Okej... W takim razie nie mam pojęcia co ze sobą zrobić - przyznałem szczerze.
- Daj mi się tobą nacieszyć, kiedy nie masz cichych dni - powiedział spokojnie.
- Cichych dni? - Spojrzałem na niego z ukosa.
- No takich dni, kiedy zupełnie nic nie mówisz i tylko wpatrujesz się w swoje dłonie. Po skręcie jesteś aż nadto wylewny, co jakoś to nadrabia, ale wolę cię całkowicie trzeźwego.
- No dobrze... Więc co zamierzasz robić?
- Chcę przyzwyczaić się do obecnej sytuacji, bo planowałem jakoś się zbliżyć w niedalekiej przyszłości. To stało się tak nagle, że nie wiem na co mogę sobie pozwolić, ale wiem na co sobie pozwolić nie mogę. Reszta jest pod znakiem zapytania.
Nie miałem najmniejszego pojęcia jak na to odpowiedzieć. Miałem do czynienia z jednym z tych szczerszych wyznań, a nie miałem takiej mocy, by ponownie zmienić temat.
Musiałem też zająć czymś ręce, bo miały ogromną chęć badania miejsc, których badać raczej nie mogły, a przynajmniej ja nie chciałem tego robić. Nawet chęci mogły być zbrodnią, więc wyciągnąłem z kieszeni papierosy i wyciągnąłem jednego z paczki, po czym zapaliłem jego końcówkę, gdy wsunąłem go między wargi. Jedną ręką podparłem się za sobą, drugą zaś trzymałem moje tlące się koło ratunkowe.
- Ja też nie wiem co możemy zrobić - przyznałem w końcu. Przez cały czas bacznie mnie obserwował, więc nie musiałem prosić się o jego uwagę. - Nie chcę trzymać cię na dystans, ale sam wiem, że nie ma innego wyjścia. Powinieneś znaleźć sobie kogoś innego, chociaż jednocześnie nie chciałbym, żebyś to robił. Głupia sytuacja.
- Więc może zaczniemy małymi kroczkami?
- Tylko nie w siedmiomilowych butach.
Uśmiechnął się. Rozbawiły go moje słowa? Chyba tak, bo zbliżył się do mnie na odległość może dwudziestu centymetrów.
- Wystarczą mi takie normalne - wymruczał, po czym mnie pocałował. Tym razem spanikowałem. Serce podskoczyło mi gardła. Musiałem się odsunąć, bo nie widziałem innego wyjścia.
- Przepraszam - wydusiłem z siebie. - To, co miało się wydarzyć było całkowicie do przewidzenia, ale i tak ogarnęła mnie panika.
Widziałem, że był zawiedziony, a mimo to uśmiechał się. Nie zrobił tego zbyt szybko, a jednak zszedł ze mnie i wygładził swoją koszulkę.
- Nic się nie stało. Rozumiem to.
Drżałem dokładnie tak samo jak wtedy na pomoście. Tutaj różnica polegała na tym, że nie miałem najmniejszego pojęcia co zrobić. Przypomniałem sobie o papierosie, kiedy się podniosłem z łóżka. Automatycznie zaciągnąłem się, żeby jakoś dać upust emocjom, ale to nie miało tego samego efektu, co mocniejszy kolega, ale musiałem się zadowolić tym, czym miałem.
- Jimin...
- Sprawdźmy artykuł, który skończyłem, nim przyszedłeś. Soyeon chce go na jutro. - Uciął.
Zabolało mnie to, ale nie protestowałem. Podszedłem do okna, zgasiłem niedopałek i wyrzuciłem przez okno. Ogrodnik będzie miał co robić. Musiałem się przebrać, a przede wszystkim znowu wykąpać. Znów czułem się brudny.
- Za chwilę. Wezmę prysznic i zmienię ubrania.
- No dobrze...
•••
Nie chciało mi się patrzeć na Nayeon bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Zmęczony dotychczasowymi doznaniami wolałem przemknąć do kuchni u boku Jimina, zrobić sobie śniadanie i wrócić do pokoju. Powiedzmy, że tam miałem względny spokój.
- Widzisz Teether co tu się dzieje? - zwróciłem się do zwierzątka, które właśnie podgryzało marchewkę. Siedziałem na swoim ulubionym parapecie, obserwując niebieską miskę, którą co co jakiś czas przesuwałem o parę milimetrów nogami. - Jimin mówił, żeby swoje nadmierne myśli przelewać w złożone zdania. Wiesz, coś na wzór opowiadania, ale za cholerę nie potrafię tego zrobić. Totalna pusta w głowie mnie przeraża. Znaczy... Chciałbym, żeby to była pustka, ale na przemian myślę o Jiminie i o tym, co dziś mnie czeka. Wciąż jest mi źle, bo Jimin nabrał dystansu, a do puli negatywnych uczuć dołącza kolejna zbrodnia, która tak naprawdę jeszcze nie miała miejsca. Ja wiem, że ty wolisz tę cholerną marchewkę, niż słuchania mojej paplaniny, ale w obecnej chwili boję się zaufać nawet Yoongiemu. Chodzi mi o to, że jest blisko z Soyeon, która z kolei jest przyjaciółką Jimina. Nie mógłbym zachować tego wszystkiego w tajemnicy?
- Mógłbyś. - Usłyszałem. Szybko przeniosłem wzrok na drzwi. W ułamku sekundy zlał mnie zimny pot.
- Jak wiele słyszałeś? - zapytałem automatycznie.
- Tylko coś o Yoongim i Soyeon. No i ostatnie pytanie. Wiesz, sam wolałbym to przed nią zachować i powiedzieć za jakiś czas. Jeśli nie wiesz komu ufać, zaufaj mi. - Posłał mi uśmiech. - Przecież mogę, a nawet chcę być dla ciebie...
- Kim tylko zechcę - dokończyłem za niego. - I tu leży problem, ale nie mówmy lepiej o tym, bo mam dość poważnych tematów.
- No dobrze. Więc idziemy do szkoły?
- Innego wyjścia nie mamy. Nie chcę skończyć powieszony za te cenne narządy na klamce z okna. - Pokręciłem głową z uśmiechem.
- Twoja wyobraźnia mnie zadziwia.
- Mnie twoja też. - Wzruszyłem ramionami.
W końcu poczułem grunt pod nogami. Udało mi się na moment wypełnić pustkę w głowie, a co najważniejsze - nabrałem odwagi.
- Ale że jak? - Zmarszczył brwi, marszcząc przy tym nos.
- Zdarzyło mi się przeczytać dość... Ostre momenty.
- Tak się nie robi. - Opuścił wzrok wyraźnie zawstydzony.
Dobrze wiedział o co chodziło, a mnie to w zupełności satysfakcjonowało. Zszedłem z parapetu, by przed nim stanąć. Chcę, żeby chodził uśmiechnięty; żeby był jak mój osobisty magnes, czy też koala. Znów poczułem stres i drżenie dłoni, ale zacząłem rozcierać kciukami opuszki palców. To był naprawdę dobry sposób, o ile oczywiście nie czułem krwi na rękach.
Uniósł na mnie swoje spojrzenie, lecz nic nie powiedział na to, że się zbliżam. Czekał na mnie i chyba nie obraziłby się, gdybym znów się odsunął, ale... Nie po to tonę we krwi, żeby z mojego powodu był smutny. Uniosłem pewnie dłoń i położyłem ją na jego policzku, a zaraz po tym pochyliłem się, żeby złożyć na jego ustach pocałunek na tyle krótki, żeby znów nie spanikować.
- Tak podobno też się nie robi, a jednak mi na to pozwalasz. - Ucałowałem jeszcze jego nos i wróciłem do biurka po swój plecach. - Idziemy? - zapytałem najspokojniejszym tonem, na jaki było mnie stać.
- Idziemy - odparł pospiesznie.
Jak dobrze, że nie mógł usłyszeć mojego szalenie mocno bijącego serca. Wtedy nie byłoby mi tak łatwo odegrać roli, od której zależało jego szczęście.
•••
Ciągły głód męczył mnie na każdej przerwie. Mimo że bez przerwy jadłem, nie mogłem sobie z nim poradzić. Do tego jeszcze stres, którego nie mogłem rozładować będąc na siłowni. Lekcja wuefu nie bardzo mi pomogła. Potrzebowałem wysiłku odbierającego dech.
Miałem głęboką nadzieję, że Jimin swoją obecnością jakoś mi pomoże. Szedłem do pokoju klubowego, zaciskając dłonie na paskach plecaka. Dziś wyszła gazetka, w której znajdował się ten artykuł. Jakoś nie mogłem jej kupić. Nie potrafiłem patrzeć na to, co stworzyliśmy. Słyszałem, jak uczniowie rozmawiali o rozegranym meczu, ale nawet to nie zmotywowało mnie do sięgnięcia po chociaż jeden egzemplarz.
- Cześć - mruknąłem, wszedłszy do środka. Przy stole siedziała tylko Soyeon, której się tu akurat spodziewałem, ale nie w pojedynkę.
- Czekałam na ciebie.
- Brzmi groźnie, noona, ale o co chodzi? - Usiadłem dość leniwie na swoim miejscu i wyciągnąłem z plecaka swój zeszyt do ćwiczeń pisarskich, po czym sięgnąłem po długopis. Trzeba było sklecić jakoś swoje myśli w sensowną całość, żeby Soyeon mogła zobaczyć, że coś piszę. Ostatnio nawet wpadłem na pomysł, żeby ubrać towarzyszące mi uczucia w zgrabną fabułę i nastoletnim mordercy. W końcu to i tak opowiadanie dalece odbiegające od prawdy.
- O Yoongiego...
- Błagam, nie chce mi się poważnie rozmawiać. Tych rozmów odbyłem tak wiele w ostatnim czasie, że mam ochotę je wszystkie zwrócić. Tak, Yoongi ma chłopaka. Tak, pomogłem Namjoonowi. Tak, Yoongi jest szczęśliwy. Tak Namjoon jest odpowiednią osobą. Zagroziłem mu, że spotka go krzywda, jeśli Yoongi będzie cierpiał.
- Okej...? Czyli nie muszę się martwić? - zapytała, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Absolutnie. - Nie chciało mi się na nią patrzeć, więc zacząłem kreślić jakieś szlaczki na zabazgranej pierwszej stronie zeszytu. - Po prostu zostaw to mnie i zajmij się organizacją sklepiku, bo przez niego jestem spłukany.
- Dobrze, więc napisz jakiegoś one shota i potem mi go pokaż - powiedziała typowym dla siebie tonem.
- Zamierzam napisać coś na zasadzie pamiętnika mordercy, tyle że rozdziałowca. - Używanie slangu pisarek nie było trudne, chociaż i tak wolałbym nie posługiwać się tym słownictwem na co dzień. - Pewnie chciałaś sprawdzić moje umiejętności na dłuższą metę.
- Masz rację. Zrób więc, co chcesz.
- Dziękuję - mruknąłem.
Pochyliłem się nad zeszytem i zagryzłem końcówkę długopisu. Ten pomysł był tak luźny, że nie miałem najmniejszego pojęcia, jak do tego podejść. Jak chciałbym to opisać? Pamiętnik pozwala mi na zawarcie każdej myśli i emocji bez uwzględnienia szczegółów ekspozycji. Kiedy spojrzałem w bok, zauważyłem zakrwawione tenisówki. Przeszył mnie zimny dreszcz. Od razu wróciłem wzrokiem do zeszytu. Bałem się spojrzeć w górę tak bardzo, że ogarnął mnie swego rodzaju paraliż. Aż za mocno ugryzłem długopis, ponieważ usłyszałem trzask plastiku.
Musiałem coś ze sobą zrobić. Gdzie uciec myślami? Co chciałbym zobaczyć? Cholera, dajcie mi ktoś odpowiedź!
Może skorzystasz z rezerwy?
Jakiej rezerwy?
Tak starannie ukryłeś wspomnienia ze snu z Jiminem, że trudno się do nich dostać, ale przecież możesz skorzystać z tego. Trochę podniecenia nie zaszkodzi, co nie?
Nie mogę tego zrobić.
Daj spokój. Ostatnio mnie nie słuchałeś i całowałeś go tak ochoczo, że wolałem się nie odzywać.
Nie chcę od niego brać więcej, niż mogę.
To zapal sobie. Przecież to jest takie dobre.
Ten sarkastyczny ton mnie nie przekonuje. Zresztą dlaczego rozmawiam ze sobą w mojej własnej głowie? Bądź cicho.
Ale te ponętne usta same proszą się przynajmniej o pocałunek. Zobacz tylko. Wtedy we śnie tak gładko w niego wchodziłeś. Był taki ciasny...
- Dość! - przypadkowo powiedziałem na głos, zatykając uszy.
- Co? - zapytała Soyeon znad książki.
- Nic. Idę do toalety.
- Okej...? - Zmierzyła mnie zdezorientowanym spojrzeniem.
Podniosłem się z krzesła, starannie omijając wzrokiem to miejsce, w którym zobaczyłem buty Minseoka. To na pewno był on, a teraz mści się za to, że został gdzieś zakopany.
Kiedy wyszedłem z pokoju klubowego, trafiłem na Jimina. Nie wiem dlaczego chwyciłem go za ramię.
- O co chodzi? - Zdziwił się.
Nie odpowiedziałem jednak. Nie wiedziałem nawet jak odpowiedzieć, dlatego jak najszybciej chciałem znaleźć się w bezpiecznym miejscu i zaszyć się tam chociaż na chwilę z jedyną osobą, przed którą się otworzyłem.
Kiedy tylko dotarliśmy na miejsce, zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie, tuląc do siebie chłopaka.
- Teraz mi powiesz? - zapytał cicho. Przytulał mnie nieco lżej, niż ja jego. Cholera, tak bardzo go potrzebowałem.
- Nie wiem co się ze mną dzieje.
- Ja też nie wiem, Jungkookie, a dopóki mi nie powiesz, niczego nie zrobię, żeby ci pomóc. - Całość zaakcentował motylim pocałunkiem złożonym na mojej szyji. Ten dreszcz znacznie różnił się od tego lodowatego, który towarzyszył mi znacznie częściej.
Odsunąłem się od niego na niezbyt wielką odległość. Szybciej zacząłem drżeć, niż zorientowałem się co zamierzałem zrobić. Pocałowałem go, lecz nim ten zdążył zareagować, między nami znów panowała pewna odległość.
- Po prostu bądź przy mnie w takich chwilach, dobrze?
- Jakich chwilach? - spytał rozkojarzony.
- Chyba będziesz wiedział - odparłem cicho. - Chodźmy już lepiej.
- Tak... - Westchnął, poprawiając okulary. - Właśnie szedłem po nową klubowiczkę, ale powinna mi wybaczyć moje małe spóźnienie.
- Powinna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top