Rozdział 15
|2672 słowa|
Nawet nie wiedziałem na czym skupić swoje myśli. Było ich tak wiele, że gubiłem się nieskończonym labiryncie głupców. Błądziłem korytarzami, na których ścianach wisiały obrazy przedstawiające dokonane przeze mnie, te naprawdę i te tylko w mojej głowie, czyny. Gorąca i lepka maź o metalicznej woni mieszała się z uczuciem Jimina w swoich objęciach. Kiedy tuliłem go do snu po tym, jak płakał sprawdzałem kilkakrotnie, czy aby na pewno nie śniłem.
Upewniałem się czy nie śnię, gdy stałem u progu kuchni. Usłyszałem słowa, które zawsze chciałem usłyszeć, ale nie spodziewałem się, że naprawdę będą bolały. Spodziewałem się, że kiedy dowiem się, że ona nigdy mnie nie chciała, stanę się wolnym człowiekiem, a tymczasem miałem wrażenie, że rozgryzłem pieprzową kulkę w najmniej oczekiwanym momencie. Wiedziałem, że ona gdzieś tam jest, ale i tak skrzywiłem się, czując niespodziewaną gorycz.
Ból w związku z tymi słowami stał się wybuchową mieszanką tego, co działo się w mojej głowie. Ubiegłego wieczoru zabiłem drugiego człowieka, śniłem kolejny nazbyt realny sen z wykorzystaniem mojego brata, który, o skucho życia, nim tak naprawdę nie był. Mściłem się za kogoś, w kim nie ma ani wiązki tego samego genu, a jednak tylko on był w stanie dać mi potrzebną troskę. Uzupełniał powoli puste magazyny. Stał się dla mnie światełkiem w tunelu; jedyną osobą w tym wariatkowie, akceptującą mnie mimo wszystko.
Kiedy ciągnąłem za sobą niebywale posłusznego Jimina, poczułem się nieco uskrzydlony. Chciał mnie wspierać, chociaż Nayeon była jego kochaną mamusią, a ja tylko tym niesubordynowanym bratem, którego miał obowiązek lekceważyć. Byłem głodny jego troski, bo tylko on potrafił dać mi jej tyle, że na chwilę zapominałem o tym, że dłonie spływały krwią; że niewątpliwie czeka mnie jeszcze więcej samosądów zakończonych wyrokiem śmierci.
Istnieją słowa, które można wypowiedzieć tylko raz. Później tracą swoją moc i stają się prochem na wietrze. Wypowiedziałem takie słowa, a ich adresatem był Jimin. Pozwoliły mi one zbudować wokół siebie betonowy mur, skutecznie oddzielający mnie od szkarłatnych myśli. Na ustach znów pojawił się uśmiech, bo po raz pierwszy mogłem urwać się ze szkoły w czyimś towarzystwie.
Idąc u jego boku, zastanawiałem się, czy na pewno go nie skrzywdziłem. Może i krwawe bestie w mojej głowie zostały szczelnie zamknięte, ale pozostałe nadal miały swoje miejsce na deskach teatru, którego byłem przymusowym widzem. Zapewniał mnie, że wszystko było w jak najlepszym porządku, a ja mu wierzyłem. Znaczy... Próbowałem, ponieważ nie sądzę, żeby miał jakiś koszmar. Skrzywdziłem go w jakiś sposób, lecz on wyraźnie nie chciał mi powiedzieć do czego się posunąłem. Kiedy spał na parapecie, jedyne co zwróciło moją uwagę, to zakrwawione paznokcie, jakby coś drapał. Jak na moje oko mógł się przede mną bronić, bo ja sam miałem ślady na ramionach. Istnieje również prawdopodobieństwo, że mojej uwadze umknęły próby obrony Minseoka, a Jimin po prostu faktycznie miał koszmar i drapał coś bardzo twardego.
Będąc już na plaży wprost nie mogłem się opędzić od wrażenia, że coś się w nim zmieniło. Uśmiechał się inaczej, patrzył na mnie inaczej, również inaczej się poruszał. Co chwilę dostrzegałem w nim coś nowego. Każdy kolejny krok, wypowiedziane zdanie, a nawet zwykłe zetknięcie się ramionami wzbogacało mnie o kolejne spostrzeżenie względem Jimina. Był wyjątkowo elokwentny, na co na pewno nigdy nie zwróciłem uwagi, miał w sobie odrobinę kobiecej gracji, co akurat nie powinno ukrywać się przede mną tak długo, lecz zdołało uciec mojej uwadze. Niewątpliwie skrywał coś o wiele bardziej mrocznego, dlatego tak bardzo starałem się żeby był szczęśliwy. W końcu dla tego chłopaka walczę z jego własnymi demonami.
- Jungkookie?- zapytał, kiedy usiedliśmy na całkowicie wyludnionym skrawku plaży.
- Hm? - Spojrzałem na niego. Siedział w tej samej pozycji, co ja; opierał się rękami za sobą, wyciągając bose stopy przed siebie. Podwinięte do kolan spodnie mundurku i dwie pary butów między nami napawały mnie wrażeniem, że tego potrzebuje każdy szesnastolatek - zwykłego zrozumienia w rodzinie, która tworzy dla mnie mój prywatny psychiatryk.
- Soyeon będzie jutro na nas zła - powiedział to zupełnie bez strachu, jakby chciał przerwać ciszę.
- Może tak, może nie. - Wzruszyłem ramionami. - Naprawdę się jej boisz?
- Nie boję. Po prostu martwi się o mnie - mówił w przestrzeń. - Pełni rolę mojej starszej siostry.
- Yoongi mówi, że jest straszną siostrą.
- Yoongi mówi tylko o jej złej humorkach. Nie zauważyłeś? - Spojrzał na mnie przez ramię. - I zawsze o nich mówił. Nie lubi wspominać o tym, jak wiele zrobiła, żeby poczuł się lepiej.
- Hm - mruknąłem, przywołując wszystko to, co mówił o swojej siostrze i faktycznie, właśnie tak było. - Właściwie masz rację. Aczkolwiek myślę, że nie u każdego tak to działa. Ja na przykład na ciebie narzekałem, bo nie mogłem przypomnieć sobie niczego dobrego.
- Komu narzekałeś?
- Niewiele było takich osób. Głównym słuchaczem jak zawsze był mój trener. Wcześniej byli to ludzie, którzy teraz nawet się do mnie nie odzywają. - Ponownie wzruszyłem ramionami.
- Miałeś dziewczynę? - zapytał zupełnie niespodziewanie.
- Nie. A ty miałeś kiedyś kogoś?
- Nigdy naprawdę. Mam swój wygórowany gust i nawet jeśli Hyunki się w niego wpasował, po nim wyróżniłem ten jeden konkretny typ. Oczywiście trzymam się go rękami i nogami, a on trzyma mnie.
Zdaje się, że to były najszczersze słowa, jakie od niego usłyszałem. Nigdy nie rozmawiałem z nikim w ten sposób i odrobinę się stresowałem. Nie był moim bratem, ale chciałem, żeby nim dla mnie był. W końcu powiedział, że może zastąpić mi kogo potrzebuję.
- Przespałeś się już z kimś?
- Skąd to pytanie? - Zdziwił się, a nawet poczerwieniał odrobinę. Uśmiechnąłem się pod nosem, choć nie do końca wiem dlaczego moje serce niemal niezauważalnie zatrzepotało.
- Z mojej głowy. - Wywróciłem oczami z westchnięciem. - Próbuję bawić się w braci. Pozwól mi zapomnieć wszystkim. Rozmawiaj ze mną, proszę.
- Okej... Przespałem się z kimś dwa razy. - Przyznał, lecz nie patrzył na mnie. Wyraźnie zawstydził się jeszcze bardziej, a ja, nie wiedzieć czemu, tyłem tym usatysfakcjonowany. Nie była to ta sama dzika satysfakcja, którą odczuwałem w tamtych chwilach. Teraz przywitała się ze mną przyjaźnie, jakby nie pamiętała o tym, co się wydarzyło. - Ale nie powiem ci nic więcej.
- To i tak dużo. Ja nigdy nikogo nawet nie pocałowałem. - Zaśmiałem się. - Nawet szesnastu lat nie skończyłem, więc mam jeszcze sporo czasu, jeśli o to zamierzasz zapytać.
- Ta, nawet szesnastu lat. - Westchnął głęboko. - Jeśli chcesz, to możesz spróbować w niedalekiej przyszłości pocałunku. - Zamrugałem kilkakrotnie, bo pierwszy raz od bardzo dawna zachciało mi się szczerze zaśmiać. Śmiech uciekł spomiędzy moich ust, bo propozycja była naprawdę zabawna. - O co ci chodzi?
- No bo... Pomyślałem, że chcesz, żebym cię pocałował tak, jak robią to w tych filmach dla nastolatek. - Otarłem łzę kręcącą się w oku. - Ale dziękuję ci, dawno się tak nie uśmiałem. Potrzebowałem tego luzu.
- Zgłupiałeś? - Pokręcił głową, znów patrząc na mnie przez ramię. Coś mi nie grało w jego spojrzeniu, ale nie potrafiłem znaleźć fałszywej nuty w tym recitalu. - Chodziło mi o załatwienie ci kogoś.
- Spasuję. Póki co potrzebuję tylko ciebie, a nie kogoś, kto tylko zepsuje mój plan na życie. - Przyznałem bardzo szczerze, aczkolwiek nie jestem pewien na ile to było szczere, bo w chwili, kiedy wypowiadałem te słowa, zdałem sobie sprawę, że wypełniam polecenia Aidana i właśnie wtedy betonowy mur obrócił się w pył, zalewając moje myśli czerwienią.
Potrzebowałem zapełnienia ciszy, ale nie zapowiadało się na to, żeby jakkolwiek odpowiedział na moje wyznanie. Mimo że nie byłem sam, czułem się samotny na plaży u brzegu szkarłatnego morza.
•••
Tak naprawdę strzelałem z tym, że Soyeon na pewno jest przewodniczącą. Ogromne zaskoczenie na chwilę wyciągnęło mnie z ciemnych myśli, kiedy Jimin zadzwonił do swojej przyjaciółki, która na początku zrobiła mu wychowawczy wykład, a później poprosiła mnie do telefonu.
- Halo?
- Do reszty zgłupiałeś? Myślałam, że kiedy wróciłeś do czarnego koloru, ktoś nalał ci oleju do głowy, a tymczasem zupełnie bez słowa wyciągasz Jimina na wagary. Na plażę im się zachciało, kurwa. Widziałaś to Yoona? Przysięgam, że jeśli na jutro nie zobaczę artykułu do gazetki na poniedziałek, wydrapię ci te śliczne kabelki na przedramionach.
Fakt, że mówiła z niewyobrażalną prędkością nie pozwolił mi się wciąć w jej monolog, więc musiałem grzecznie zaczekać na jego koniec.
- Spokojnie, noona. Nie zgłupiałem. Gratuluję zostania przewodniczącą naszej szkoły.
- Dziękuję... Hej! Nie łaś się, przebrzydły kocie. - Westchnęła głęboko. - Porozmawiam z dyrektorem, nim dotrą do niego listy obecności. Masz cholerne szczęście, Jeon.
- Wiem noona. Liczyłem na twoją pomoc. - Uśmiechnąłem się do Jimina, wyciągając kciuk w górę. Dostąpiła go wyraźna ulga, co naprawdę mnie ucieszyło. - Artykuł jest prawie skończony. Jimin musi poprawić stylistykę, bo trochę nawaliłem, ale spokojnie. Jeszcze tylko dopiszę, że liczba miejsc jest ograniczona. Nayeon na pewno załatwi nam noc w Daegu.
- Co? Nie! - zawołał Jimin.
- Tak, tak. Jimin się o to postara.
- O, to bardzo ciekawe. Może też się wybiorę do rodzinnego miasta - zamyśliła się na moment.
- Myślę, że Jimin i Yoongi, jako członek drużyny, mi wystarczą. Siedź sobie za biurkiem przewodniczącej i uczyń tę szkołę lepszą. Z miłą chęcią uchwaliłbym tańsze bułki z kurczakiem, bo nie zawierają zbyt wiele kalorii, a są szalenie dobre - powiedziałem, gestykulując dłońmi. - No to pa noona.
- Ale ja nie skoń...
- Pa! - zawołałem, po czym wcisnąłem czerwoną słuchawkę.
Któraś część mnie miała ochotę wymiotować przez nadmiar słodyczy w wypowiadanych przeze mnie słowach. Czułem się z nimi źle, ponieważ żadne zdanie nie zawierało w sobie tego, co kryło się w mojej głowie.
- Jungkookie, nie poproszę jej o tak wiele - skomlał Jimin u mojego boku. - Powinienem był zostać przy niej, a nie pójść za tobą. Wtedy byłbym w stanie przedstawić jej swoje wymagania.
- Żałujesz, że poszedłeś ze mną? - zapytałem, chowając mu do kieszeni jego telefon.
- Nie.
- Ja też nie. - Wzruszyłem ramionami, rozcierając opuszki palców, na których czułem lepką maź. Aidan mnie okłamał. Żaden wybielacz nie zabierze krwi z moich rąk. - Chcesz kąpać się w morzu?
Nie bacząc na jego odpowiedź zacząłem pozbywać się mundurku w dość szybkim tempie.
- Woda jest zimna o tej porze roku... Poza tym czym się wytrzemy?
- Wyschniemy na tym prawie kwietniowym słońcu - odpowiedziałem. Byłem już w samych bokserkach, kiedy ten stał i patrzył na mnie z grymasem niezdecydowania. Mlasnąłem pod nosem. - Głupi krasnal - mruknąłem, stając przed nim. Mimo że był starszy, nie grzeszył wzrostem. Niższy o pół głowy chłopak patrzył na mnie z dołu. Dzieliło nas jakieś pół metra, czyli tyle ile potrzebowałem, by rozpiąć jego koszulę.
Starałem się szybko i sprawnie uporać z białymi guziczkami średnicy centymetra, ale to było cholernie trudne, kiedy nie mogłem ubrudzić bieli czerwienią, która znikała niczym atrament sympatyczny kilka sekund po zetknięciu się z materiałem. Kiedy uniosłem spojrzenie znad przeszkód, zetknąłem się z tym należącym do niego. Wyglądał tak, jakby uciekł myślami gdzieś daleko, ponieważ najprawdopodobniej nawet nie zdawał sobie sprawy, że właśnie przygryzał dolną wargę.
Przełknąłem dziwnie gęstą ślinę i dokończyłem swoja robotę, aby zsunąć mu z ramion materiał.
- Co jak co, ale spodnie sam musisz rozpiąć - powiedziałem wymownie.
- A no tak - bąknął zaraz po tym jak gwałtownie nabrał powietrza. - Już. - Uśmiechnął się nikle, gdy tylko odrzucił na bok niepotrzebne odzienie oraz ułożył na nim okulary. Nie potrzebowałem większej ilości słów, żeby rzucić się pędem w stronę wody. Szum fal był przyjemny, a jeszcze przyjemniej współgrał z chłodem, jaki we mnie uderzył, gdy cały zanurzyłem się w słonej wodzie. Poczułem się tak, jakby lepka czerwień w jednej sekundzie się rozpłynęła, pozostawiając po sobie jedynie niezbyt przyjemne wspomnienie. - Zimne! - pisnął chłopak. Gdy na niego spojrzałem, stał w wodzie po łydki z rękami schowanymi pod pachami.
Zatkałem nos i zanurzyłem głowę, żeby poczuć chłód całym sobą. Kiedy wyszedłem ponad linię wody, podkręciłem nią energicznie, aby woda mogła spłynąć z kosmyków włosów. Najprawdopodobniej miałem przez to potarganą fryzurę, dlatego prowizorycznie ułożyłem palcami chociaż grzywkę.
- No chodź! Jeśli wejdziesz cały do wody na raz, chłód nie jest taki dokuczliwy! - wołałem do niego, ale kręcił głową z dezaprobatą. Czułem, że zbliżał się do nas wiatr, a najlepszą opcją było schowanie się pod wodę, aby nie czuć zimna, dlatego zacząłem zmierzać w jego stronę z zamiarem wrzucenia go do wody.
Ten widząc, że się zbliżam, powoli się wycofywał, dlatego gdy poczułem, że woda sięga mi do połowy łydek i nie będzie mnie zbytnio ograniczała, podbiegłem do niego z głośnym pluskiem i z uśmiechem podniosłem niczym pannę młodą, żeby zawrócić w stronę otwartego morza.
- Jungkookie, nie zrobisz mi tego - mówił, trzymając się mnie kurczowo. - Będzie mi zimno.
- Tylko przez chwilę. Możemy razem wejść pod wodę, jeśli chcesz. - Zaproponowałem z myślą, że na to się zgodzi.
- Chcę - mruknął, ułożywszy ulegle głowę na moim ramieniu.
- No to na trzy.
- Okej...
- Raz... Trzy! - Odchyliłem się do tyłu i wpadłem plecami do wody.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że zasmakowałem chwili zapomnienia. Przybyło ono znikąd u boku Jimina. Stał się moim ratunkiem? Został mi rzucony przez los niczym koło ratunkowe?
Blondyn trzymał się mnie mocno, dopóki nie wyciągnąłem nas na powierzchnię wody. Poprawiłem go sobie na rękach, żeby się nie wyśliznął.
- Miało być na trzy - jęknął, kiedy otarł sobie oczy. Oddychał trochę szybciej, niż wcześniej, co przywodziło mi na myśl sen, w którym łapał powietrze dokładnie tak samo, jak ja. Poczułem wówczas uderzenie prosto w żołądek, a gula w gardle na moment odebrała mi możliwość mówienia.
- Było - odpowiedziałem z uśmiechem, choć z trudem. - Możesz już zejść.
- Nie chcę.
- Chcesz być moją osobistą koalą? - Uniosłem brew, patrząc na niego, a on patrzył na mnie.
- Dla ciebie mogę być kim tylko zechcesz - stwierdził, jak na moje oko, zbyt śmiało.
- Więc bądź koalą. - Westchnąłem.
•••
Gdy przyszedł czas na powrót do domu Jimin nie wyglądał na pocieszonego. Pozwoliłem mu na bycie tą koalą, bo myślałem, że to tylko na chwilę, ale pomyliłem się. Ciągle był blisko. Nie było chwili, w której nie utrzymywał ze mną kontaktu fizycznego. Bałem się, że zabraknie nam tematów do omówienia, ale one nie były nam potrzebne. W pewnej chwili czułem się tak, jakbym był jego, a on mój. Mogłem skupić się na swoich myślach, czując wypływające z niego ciepło. Odprężające uczucie potęgował szum fal.
Co sprawiło, że niegdyś oddalony o setki mil Jimin, stał mi się tak bliski? Sam nie wiem jak bardzo się zmieniłem. Wiem tylko, że jest inaczej, niż przedtem. Przez "przedtem" miałem na myśli przed pierwszym zabójstwem i jednocześnie TYM snem.
- Jimin, musisz iść porozmawiać z Nayeon - powiedziałem, kiedy wszedłem do domu z nim u swojego boku.
- Ale ja nie chcę... Będzie na mnie zła - marudził prawie jak małe dziecko.
- Nie będzie. W końcu jesteś jej ukochanym synem. - Rozłożyłem obojętnie ręce. Nie miałem jej tego aż tak bardzo za złe, ale nie mogłem się powstrzymać przed docinkami w tym stylu. Te słowa przywiodły mi na myśl fakt, że właśnie taki zawsze byłem, a tymczasem spędziłem czas z Jiminem tak, jak zazwyczaj wyobrażałem sobie randki. Widząc jego nietęgą minę westchnąłem. - Po prostu idź. Yoongi wysłał mi wiadomość z prośbą o rozmowę.
- Dobra. Przygotuj laptop. Dokończymy ten artykuł i prześlemy go zaraz Soyeon.
- Nie spiesz się - pomachałem, odwróciwszy się do niego plecami, aby wejść na schody.
- Spróbuję - zawołał za mną.
Wyciągnąłem z kieszeni komórkę. Nim go odblokowałem, przetarłem kciukiem zakurzony wyświetlacz. Po wyświetleniu wiadomości Yoongiego, która nadeszła zupełnie niespodziewanie w drodze do domu, przycisnąłem zieloną słuchawkę tuż obok jego imienia i przyłożyłem telefon do ucha.
- Halo? - zacząłem, kiedy sygnał urwał się, a po drugiej stronie słuchawki usłyszałem westchnięcie.
- Dzięki Bogu, Jungkook. Dziękuję, że zadzwoniłeś.
- Stało się coś?
- Mogę do ciebie przyjść? Nie wiem co mam ze sobą zrobić, a Soyeon na pewno tego nie powiem - powiedział szybko. Nie byłem pewien, czy nie biegł przed chwilą.
- Pewnie - odparłem nieco zaskoczony. - Stało się coś konkretnego?
- Nie wiem... Chcę tylko porozmawiać z kimś, a nie mam nikogo innego oprócz ciebie - zakończył łamiącym się głosem.
- Hej, tylko mi się tu nie rozklejaj, Yoongi. Przychodź jak najszybciej. Gdzie jesteś? - zapytałem zmartwiony.
- Niedaleko twojego domu.
- W takim razie wyjdę na podjazd, dobrze?
- Yhym - mruknął. - Za chwilę będę.
- Okej, w takim razie czekam.
Rozłączyłem się. Byłem już w drodze na dół. Moja głowa przepełniona była myślami różnego typu, lecz głównie pytaniami. Ktoś go skrzywdził? Kto to był? Aidan pomoże mi go zlikwidować, żeby i Yoongi był bezpieczny?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top