Rozdział 12
|3142 słowa|
Patrzyłem bezmyślnie na Minseoka. Jego twarz wyrażała to samo, co ta Hyunkiego, dzięki czemu miałem ochotę zwymiotować. Poczułem drżenie dłoni.
- A no przyprowadziłem - odezwał się Aidan.
- Głupi. - Zaśmiał się, kręcąc przy tym głową. - Ale przecież on od zawsze prosił się o konkretny wpierdol. Wystarczyło spojrzeć wcześniej na jego czerwone włosy. Już za sam wygląd powinien dostać.
- Nie byłbym taki pewny siebie - powiedział Aidan niby od niechcenia, po czym pociągnął dym prosto ze skręta. W zasadzie mogłem się domyślać, że właśnie tak zrobił, bo nie mogłem oderwać wzroku od Minseoka.
Stał z założonymi rękami. Widać, że przyszedł tutaj od razu po treningu, ponieważ końcówki włosów miał wilgotne.
- Ale dlaczego? Przecież nie potrafi obronić nawet swojego brata - prychnął.
Tamte słowa mnie poruszyły. Były niczym krzemień w zapalniczce. Pierwsze z nich zostawiły po sobie iskry, które dołączyły do swojej koleżanki. Pozostałe wzbudziły ogień, bo potrafiłem go obronić i już raz tego dowiodłem.
- Za to potrafię eliminować niepotrzebne elementy w pojedynkę - warknąłem, chociaż nie to chciałem powiedzieć. Chciałem wyjaśnić mu, że nie tak powinien postępować. Już jego kolega się na tym przejechał, a ja nie chciałem nikomu zrobić krzywdy.
- Pokaż, jak to zrobisz, kotku. - Zaśmiał się, co było naprawdę dziwne. Nigdy wcześniej nie słyszałem tego śmiechu. W ułamku sekundy przejrzałem swoje wspomnienia i w ani jednym z nich nie usłyszałem tego donośnego głosu. Wiem tylko, że to on uwiesił się na moim bicepsie, kiedy Hyunki uciekał. Dlaczego wcześniej był tylko cieniem swojego kapitana? Dlaczego dopiero teraz pokazał, jaki był naprawdę? Bał się?
W trybie ekspresowym zwinąłem dłoń w pięść i oddałem cios prawą ręką, ale on się uchylił, budząc tym samym jeszcze większą złość wewnątrz mnie. Nawet się nie obejrzałem, a sam dostałem w twarz z taką siłą, że aż mnie przytłumiło. Nie taki miał być wynik tego uderzenia. Minseok był przygotowany do ewentualnego pojedynku, kiedy ja nie byłem w stanie pomyśleć o następnym kroku w obliczu targających mną uczuć, nad którym górowała złość.
Uderzyłem kolejny raz tym razem lewą ręką i trafiłem w kość policzkową. Otarł dłonią bolawe miejsce i przechylił głowę na bok, aby uzyskać puste strzyknięcie w kręgosłupie. Na jego twarzy błyszczał dziki uśmiech pełen satysfakcji, który odrobinę upodabniał go do mnie. Odrobinę, ponieważ ja nie żerowałem na czyimś cierpieniu. Chciałem tylko zemścić się za brata, którego sam wystarczająco skrzywdziłem.
- W obronie brata, co? - zapytał, jakby czytał w moich myślach. - Gdzie byłeś, jak wysłał Hyunkiemu nagie zdjęcie?
- Nie twój interes - warknąłem.
- A jednak. Uwierz mi, jak tylko Hyunki wróci...
- Ze świata martwych? - Zaśmiałem się wbrew sobie. Czułem ten płomień. Pożerał mnie od środka, a Furia machała do mnie zza rogu, dając mi tym samym znak, że cały czas czeka, aby wyjść z kryjówki. Jak długo tam stała? Jak długo żyła wewnątrz mnie taka uwięziona i bezradna?
- Co? - zapytał wybity z rytmu.
- Jakoś nie zapowiada się na cudowne zmartwychwstanie. - Uśmiechnąłem się. - Trzy dni minęły.
Opuściłem ręce wzdłuż ciała, bo nawet nie czułem potrzeby uderzenia go. Wiedziałem kto teraz rządził w mojej głowie i to właśnie za jej sprawą odwróciłem się do Aidana i podszedłem do niego, żeby wyrwać bezceremonialnie z jego palców tlącego się skręta. Wciągnąłem duży kłębek dymu i zatrzymałem go na moment, po czym oddałem narkotyk Jonesowi. Swoją drogą miał ładne nazwisko.
Kiedy wróciłem spojrzeniem do Minseoka, wypuściłem z płuc śmierdzący dym. Spojrzenie chłopaka już nie było takie pewne. Bał się, a ja już czułem zapach satysfakcji.
Nie docierało do mnie to, że po twarzy cieknie mi krew. Dopiero gdy zauważyłem kilka kropel na dłoni, przejechałem opuszkami palców po skroni. Odniosło to dziwny skutek ze względu na to, że pierwszy raz od tamtego dnia naprarawdę widziałem czerwoną maź w tamtym miejscu. Każdy mógł ją zauważyć. Nie była ona wytworem mojej wyobraźni. Wrażenie wyostrzenia zmysłów sprawiło, że poczułem niemal jej metaliczny posmak.
Niczym zwierzę zareagowałem na poruszenie Minseoka. Wyglądał na przerażonego moją obecnością. Gdzieś w głębi mnie pojawił się strach przed zajrzeniem we własne oblicze i tym razem posłuchałem tego głosu.
Wykorzystałem chwilę jego zdezorientowania i oddałem kolejne uderzenie zaraz po tym, jak podbiegłem do niego, lecz tym razem dostał w splot słoneczny, żeby go ogłuszyć. Udało mi się, przez co poczułem dziką satysfakcję, która z kolei obudziła przerażenie, lecz nie było ono na tyle silne, żeby wybudzić mnie z tego dziwnie przyjemnego transu.
- Właśnie tak czuł się Jimin, kiedy patrzyłeś na niego z góry - powiedziałem przyciszonym głosem, kiedy schyliłem się nad nim.
Chłopak klęknął przede mną, wykrzywiając się z bólu. Ręce trzymał na brzuchu, zaś łokciem odsunął niezdarnie zsuwającą się torbę. Wyraźnie przeszkadzała mu, bo nawet jej nie zdjął, głupi. Zawsze wiedziałem, że plecak jest wygodniejszy.
Stanąłem nad nim i zadałem kopnięcie, które wywróciło go na plecy. Gdzie podziała się jego bojowniczka postawa? I dlaczego tak szybko zdobyłem przewagę?
Gdzie jego pewność siebie? Gdzie jego uśmiech?
Zniknął jak za sprawą magicznej różdżki. A może to ja byłem tą różdżką?
- Pierdol się, Jeon - warknął. Wyraźnie powstrzymywał zbliżające się torsje. - Ja niczego nie zrobiłem.
- Poza rozesłaniem zdjęcia Jimina, prawda? Tylko ja mogę go ośmieszać, zawstydzać, a nawet karać i tylko ja mogę zadecydować, czy przeżyjesz - mówiłem ze spokojem.
Znów patrzyłem na siebie z boku. Zwierzęce spojrzenie rządne mordu przykuło moją uwagę. Targający mną strach i jednocześnie obrzydzenie znajdowało się gdzieś ponad mną. Abstrakcja dwoistości usposobień, które jednocześnie prezentowałem, była zagadką, z którą największy myśliciel czy najlepszy detektyw miałby problem.
- Ja tylko zrobiłem mu reklamę. Skoro z taką łatwością zrobił loda Hyunkiemu, mógł mieć przecież więcej klientów - zakpił, po czym splunął w bok, trafiając na słup cumowniczy. - Teraz powiedz, gdzie jest Hyunki.
- W bardzo chłodnym miejscu! - zawołał radośnie Aidan tuż zza moich pleców, dzięki czemu nie musiałem odpowiadać.
- Nie pieprz głupot. Na pewno włóczy się po mieście. - Zaśmiał się całkowicie niepewnie.
- Przysięgam, że w chłodni nie ma robaków, które mogłyby go przenieść w swoich brzuszkach! - odpowiedział ten sam chłopak, co na moment mnie zastanowiło. Dlaczego mówił takim podekscytowanym tonem, jakby był nastolatką, przed którą stanął ukochany idol zza morza?
W oczach Minseoka zabłyszczał niepokój, który wyraźnie pobudził go do działania. Szarpnął się, przez co uderzył głową prosto w mój podbródek. Odskoczyłem do tyłu. Poczułem w ustach smak krwi. Przegryzłem sobie dolną wargę.
Splunąłem czerwoną śliną w bok i zamachnąłem się, żeby uderzyć go gdziekolwiek. Nie celowałem w nic konkretnego, ale za to trafiłem w dość konkretne miejsce. Dostał w kark, choć tylko drasnąłem go knykciami, a on zatoczył się tak, jakby naskoczyło na niego stado małp. Rozbawiło mnie to poniekąd.
- Zostaw mnie - zacharczał błagalnie. Dosięgła mnie szpilka sumienia, lecz po chwili rozpłynęła się w powietrzu. Jimin też mógł prosić i błagać o to, żeby go zostawili, a jednak dalej go zadręczał.
- Po twoim trupie. - Wzruszyłem ramionami. Dlaczego bawiłem się w kotka i myszkę?
Do tego ciągle nowe pytania zaczynające się od "dlaczego" stawały się coraz cięższe.
Wywołałam strach na jego twarzy. Chciał uciec, ale chwyciłem go jedną ręką i pociągnąłem w swoją stronę. Nie wiem skąd wzięła się we mnie ta siła, ale szarpnąłem nim jak szmacianą lalką. Przewrócił się tak, że brakowało milimetrów, aby uderzył głową o słup cumowniczy. Już miałem przed oczami wizję tego co się stanie. Hyunkiemu nie zdążyłem powiedzieć żeby spalił się w piekle za to, co zrobił mojemu bratu. Minseokowi powiem to dobitnie, żeby przed zakończeniem swojego żywota pożałował swoich czynów.
Nie wiedzieć dlaczego, spojrzałem w bok znad chłopaka i zobaczyłem siebie, który krzyczy bezgłośnie, bym tego nie robił. Sumienie, które usunęło się z miejsca, kiedy Furia się pojawiła, zaczęła oponować.
Za późno na reakcję. Z jakiego powodu za późno? Satysfakcja była niczym najsmaczniejszy cukierek, który dostało się od nieznajomego przed sklepem. Niby wiemy, że nie można, ale pokusa jest tak ogromna, że się łamiemy, a później nawet nie żałujemy swojego wyboru.
- Przynajmniej wiesz, za co umrzesz - powiedział Aidan zza moich pleców.
Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, bez ceregieli chwyciłem jego głowę, żeby uderzyć nią w ten przeklęty słup. Jego spojrzenie po chwili było puste, a zza jego głowy zaczęła spływać krew.
Zamrugałem kilkukrotnie. Niemal natychmiast dopadła mnie woń krwi.
Niespokojne ruchy płynów w moim żołądku dały o sobie znać.
Chwilę później klęczałem na krawędzi pomostu i wymiotowałem do wody. Furia pożegnała się że mną słodko tak, jak żegna się z przyjacielem. Zostałem sam ze sobą. Już nikt nie stał obok mnie. Nikt, kto nie istnieje.
- Spisałeś się, Jungkook. To przedstawienie było o wiele ciekawsze, niż te poprzednie. - Oświadczył z dumą ojca w głosie.
- Zostaw mnie - walnąłem.
- Zapal sobie, a poczujesz się lepiej - powiedział nagle bezbarwnym tonem. Usłyszałem za sobą odgłosy oddalających się kroków, a później odkręcanie zakrętki butelki. - Ale najpierw chodź spłukać krew z rąk. Może kiedy będziesz widział, że znika, nie będziesz mógł jej zobaczyć w trakcie dnia.
•••
Wróciłem do domu otępiały. Była dopiero dwudziesta, a ja miałem wrażenie, że czas niesamowicie mocno się przesunął do przodu. Panowało nade mną zmęczenie potężnego kalibru. Wlokłem się do swojego pokoju nie myśląc o niczym innym, jak o tym, że chciałbym się wykąpać.
Pęknięcie łuku brwiowego nie bolało aż tak bardzo. Z tego co widziałem, to zasinienie nad okiem nie było ogromne. Lekka opuchlizna pewnie będzie zwracała uwagę, ale nie tak bardzo, jak zabandażowane ręce.
Wypalenie jednego skręta przyprawiło mnie o podrażnienie gardła, ale w końcowym rezultacie czułem ulgę. Bycie sobą było naprawdę uciążliwe. Rozmowa z Aidanem była sztywna. Jego bezbarwny ton mroził mi krew w żyłach, ale ja nie pozostawałem mu dłużny. Po prostu naśladowałem go, bo nie potrafiłem znaleźć w głowie aplikacji, która uruchamiałaby myślenie własnymi torami.
- Gdzie byłeś? - zapytała Nayeon, która stanęła naprzeciw mnie. - I co ci się stało w twarz?
- Nie twój interes.
- Mój syn nie będzie pokazywał się w tym na twarzy. Jutro zostajesz w domu - nakazała władczym tonem.
- Zastanawiam się kiedy tam naprawdę byłem twoim synem, Nayeon - mruknąłem, nie będąc w sosie do tego, by się z nią wykłócać. Minąłem ją i wszedłem na schody, żeby szybko się po nich wspiąć i zaszyć się w swoim pokoju. Nawet nie wie. Czy coś do mnie mówiła. Nie obchodziło mnie to.
Czułem się taki brudny, że trzasnąwszy za sobą drzwiami, pognałem do toalety, gdzie w oka mgnieniu się rozebrałem i wszedłem pod prysznic. Kiedy odkręciłem wodę, ciepły strumień wywołał falę dreszczy, jakbym właśnie wrócił do domu w trakcie zimy. Fakt, czułem ulgę, a brud spływał po mnie prosto do kanalizacji, ale woda nie mogła oczyścić mojego sumienia. To już druga osoba, którą zabiłem dla swojego brata. Dla Jimina.
Byłem mścicielem w tamtej chwili. Chciałem, żeby oni cierpieli tak, jak na pewno cierpiał on. Zapłacili wysoką cenę, ale na to zasługiwali, w końcu dług wobec śmierci cały czas rośnie u każdego człowieka. Jednych kredyt jest spłacany zgodnie z umową, a inni tę umowę łamią, więc dla nich prędka egzekucja jest nieunikniona.
Kolana mi zmiękły, przez co musiałem usiąść i oprzeć się o ściankę. Pozwoliłem wodzie przemykać się po moim ciele, bo tylko ona była w stanie dać mi ukojenie. Podciągnąłem kolana do klatki piersiowej i oparłem na nich czoło, uprzednio położywszy tam ręce.
Miałem ochotę zwymiotować, ale nie miałem czym. Łuk brwiowy pulsował, ale ten ból był w stanie otrzeźwić, choć nie do końca wiedziałem z czego.
Co jeśli Jimin wejdzie do łazienki tak, jak poprzednim razem? Zdaje mi się, że to chyba ten lepszy scenariusz. Ostatnim razem nawet słowem nie pisnął, a ja... Musiałem wprowadzić w życie plan, który narzucił mi Aidan. Czy kiedykolwiek uwolnię się z jego sideł?
Zbyt wiele pytań, a znikoma ilość odpowiedzi.
W końcu podniosłem się i zakręciłem dopływ wody. Chwilę tak stałem, wpatrując się w pęknięcie na ścianie. W szklistym kafelku zauważyłem swoje odbicie. Nim zdążyłem mu się przyjrzeć, odwróciłem się gwałtownie i wyszedłem z kabiny. Bez zastanowienia chwyciłem ręcznik, po czym osuszyłem ciało. Brudne ubrania chciałem wrzucić do kosza na pranie, lecz on nadal tam stał połamany. Nie ruszałem ubrań, które się w nim znajdowały, ponieważ miałem wiele innych. Mimo to nie wiem co mnie pokusiło, żeby tam zajrzeć.
Nie wiem, czy wystraszyło mnie to, że znalazłem tam ubrania poplamione krwią, czy ciche pukanie do drzwi. Odruchowo położyłem trzymane dotąd ciuchy na połamanym plastiku i sięgnąłem po ręcznik, żeby się zakryć.
- Proszę - powiedziałem zachrypniętym głosem.
Ktoś, a właściwie Jimin nacisnął klamkę i pociągnął do siebie. Jego włosy sterczały na wszystkie strony, a okulary w nieładzie opierały się na nosie. Dodatkowo miał na sobie krótkie spodenki w odcieniach brązu i czerwieni oraz żółtą koszulkę.
- Chciałem tylko zapytać, czy coś się stało. Trzasnąłeś drzwiami i mnie obudziłeś - mówił onieśmielony, lecz chwilę później jego uwagę znacznie przykuło moje zranienie. - Co ci się stało w brew?
- Biłem się - odpowiedziałem cicho. - Ale to nieważne. Opatrzysz mi to? - Wskazałem na swoje zranienie.
- O ile będę potrafił, to tak. Chodź. - Odwrócił się na pięcie, by czym prędzej opuścić łazienkę. Kierował się do drzwi, a ja byłem w samym ręczniku.
- Czekaj, włożę coś na siebie - mruknąłem. Nie czekałem na jego odpowiedź. Po prostu poszedłem do swojej garderoby, a w drodze zdjąłem ręcznik z bioder, by wytrzeć porządnie włosy.
W garderobie chwyciłem za pierwsze lepsze bokserki, później odwróciłem się po spodnie z dresy. Kiedy włożyłem to wszystko, wyszedłem z tym samym ręcznikiem przewieszonym przez kark. Jimin stał przy drzwiach i mierzył mnie wzrokiem.
- Dlaczego nie masz koszulki? - zapytał nagle.
- Nie wiem, co będziesz robił, więc dla bezpieczeństwa zwyczajnie jej nie ubrałem. - Wzruszyłem ramionami najnaturalniej, jak tylko potrafiłem.
Stresowałem się, choć nie do końca wiedziałem, czy ze względu na próbę zbliżenia się do Jimina na tyle, by mógł być moim alibi, czy ze względu na próbę zbliżenia się do Jimina, bo sam chciałem jego troski, której nie doznałem od niepamiętnych czasów.
- Okej... Chodź do mnie. - Odwrócił się napięcie, aby chwycić za klamkę.
- Dlaczego do ciebie?
- Mama zaraz będzie miała gościa. Jeśli przeszłaby się po piętrze, a ja akurat wracałbym do pokoju z apteczką, mogłaby zadawać pytania - odparł dość logicznie.
- No to... Nie wracaj do siebie - zaproponowałem cicho. Te słowa nie chciały opuścić mojego gardła, a jednak siłą woli zmusiłem je. Tak trudno mi okazywać tego typu życzliwość względem Jimina, że momentami hamuję się przed powiedzeniem czegoś niewłaściwego.
W gąszczu własnego chaosu w mojej głowie zgubiłem myśli dotyczące niesprawiedliwości, jaką okazuje Nayeon. Nie wdawałem się z nią w kłótnie, nawet nie rozmawiałem, a on jakby szanowała moje zdanie. No, szanowała do dziś. Może nieświadomie udobruchałem ją zmianą koloru włosów, a może ograniczyłem się w wypowiadaniu niewygodnych dla niej słów. Nie wiem od czego to zależało.
- Mam tu zostać? - niemal wyszeptał, na co skinąłem głową. - Ale dlaczego?
Właśnie, dlaczego? "Ponieważ jestem twoim mścicielem i potrzebuję alibi." To nie wchodziło w grę.
Przybrałem postawę wystraszonego chłopca.
- No... Ciężko się do tego przyznać... - Uciekłem spojrzeniem w bok. Usłyszawszy szmer, od razu podniosłem wzrok i zauważyłem Jimina, który stał tuż przede mną.
- Możesz mi powiedzieć. Nikomu nie powiem - powiedział dość pokrzepiająco. Poczułem w środku ciepło, które zaczęło topić lawinę moich emocji.
- Od jakiegoś czasu zdarza mi się lunatykować. - Wydusiłem z siebie. Była to moja tajemnica, o której nawet bałem się myśleć. Często nie przyjmowałem tego do świadomości. Po prostu nie. - W tym miesiącu chyba mi się to nie przytrafiło, ale nie jestem pewien. Wszystko zaczyna się od tego, że mam bardzo intensywny sen, czasem nawet koszmar, a później budzę się w różnych częściach domu.
- Cz-czego więc ode mnie chcesz? - zapytał tak cicho, że ledwo to usłyszałem. Mimika jego twarzy w tej chwili stała się dla mnie zagadką. Wyrażała tak wiele emocji, że nie potrafiłem odczytać żadnej z nich. Kiedy byłem bliski odczytania jednej z nich, mieszała się ze swoją bezimienną koleżanką.
- Zamieszkasz tutaj? Nie musi to być długi okres czasu. Możesz po prostu przychodzić wieczorem, jeśli poczujesz taką potrzebę. Chcę tylko, żeby w razie czego ktoś mnie powstrzymał przed opuszczeniem pokoju.
- Gdzie będę spał?
- Obok mnie. Nie chcę, żebyś spał na podłodze... Oczywiście pod swoją pościelą. Jesteśmy braćmi, ale bez przesady. - Zaśmiałem się nerwowo.
- Okej. W takim razie chodź ze mną po moje rzeczy.
- Jeśli chcesz, to możesz też korzystać z mojej łazienki - dodałem dość porywczo. - Znaczy nie musisz.
- Chodź - uciął nieśmiało, choć stanowczo, co kłóciło się ze sobą.
Bez dalszych poleceń, wyszedł z mojego pokoju i w trybie ekspresowym przeszedł do swojego. Zapalił światło, po czym od razu skierował się do swojej łazienki. Pierwsze co we mnie uderzyło, to porządek, którego ostatnim razem nie zastałem. Wszystko było ułożone na swoich miejscach. Ściany były obklejone plakatami koszykarzy, którzy chyba mieli imitować jego pasję tym sportem. Dlaczego wcześniej nie zwróciłem na nie uwagi? Chyba za bardzo byłem skupiony na swoich myślach.
Kolejną rzeczą, która wprost rzuciła mi się w oczy, był zeszyt z geografii, który tak naprawdę nie był zeszytem przedmiotowym. Poznałem to po naklejonym króliku. Sam nie wiem co mną targnęło, by do niego podejść i otworzyć drżącą dłonią. Nie wiem też dlaczego drżącą.
Kiedy zajrzałem do środka, przewertowałem całość, wzrokiem szukając swojego imienia. Faktycznie znajdowałem je na każdej stronie czasem nawet powtórzone były kilka razy. Nie zagłębiałem się w treść tego, co zawierał tekst. Czułem swego rodzaju niechęć do tego. Coś, jak twarda kula w żołądku ciążyła mi niesamowicie.
Nagle usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Szybko zamknąłem zeszyt i odwróciłem się przodem do Jimina.
- Co robisz? - zapytał zaniepokojony.
- Ja? Próbuję wymyślić powód, dla którego jest tu posprzątane.
- Nie podobał ci się nieporządek tutaj. - Wzruszył ramionami.
Czyli tak naprawdę zrobił to z mojego powodu? Poczułem ukłucie gdzieś wewnątrz mojego zlodowaciałego serca. Pierwszy raz w tym domu ktoś posłuchał mojego zdania. Ścieżka zbrodni, których dokonałem mimo swojej obrzydliwej osobowości tak naprawdę przynosi mi więcej szczęścia, niż kiedykolwiek mogłem sobie zamarzyć. Nagle poczułem coś spływającego po policzku. Sądziłem, że to krew, ale nie. To była łza.
- Przepraszam. - Odkaszlnąłem, ocierając wierzchem dłoni oczy, aby powstrzymać kolejne ewentualne łezki. - Coś mi wpadło do oka. - Zaśmiałem się na przekór sobie, po czym energicznie podszedłem do łóżka, żeby zabrać jego ułożoną pościel. - Coś jeszcze trzeba zabrać? - Odpowiedziała mi cisza. Straciłem na moment Jimina z pola widzenia przez kołdrę zwiniętą w nieładzie. Chwilę później poczułem jak mnie obejmuje z boku. - Jimin?
- Jesteś strasznie głupi - mruknął. - Cały czas próbowałem zmniejszyć dystans między nami, a ty cały czas twardo trzymałeś się swojego zdania. Tak było za każdym razem, a teraz...
- Przeżywam zmniejszenie tego dystansu - dokończyłem za niego. - Wiem. Przez Nayeon trochę pokręciło mi się w głowie. To zabawne, że wiesz o co mi chodzi, nim sam zdążę o tym pomyśleć. Wybaczysz mi kiedyś wszystkie przykrości, które ci sprawiłem?
- Już ci je wybaczyłem jakiś czas temu - odpowiedział, przyciskając policzek go mojego nagiego ramienia. Po chwili odsunął się z nikłym uśmiechem na ustach. - Chodź lepiej do ciebie, bo ten łuk brwiowy aż prosi się o opatrunek.
- Okej. - Posłałem mu szerszy uśmiech, by zaraz ruszyć do drzwi.
Tak wiele potrzebowałem, aby odbudować więź między mną, a Jiminem. Smak braterskiej miłości był przyjemny, ale warty swojej ceny.
Zdawałoby się, że tu kończy się moja droga. Wszystko kończy się szczęśliwie, choć nie wszyscy żyli długo. Kto by pomyślał, że to dopiero początek chaosu, w którym odkryję, te dotąd mi nie znane, części siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top