Rozdział 11
|3683 słowa|
Nie dotykałem tej paczki do samej soboty. Patrzyłam na nią każdego ranka i całe wieczory, które spędzałem na nauce po siłowni. Kusiła mnie swoją zawartością, bo wiedziałem, co było w środku, ale jednocześnie odstraszała. Ten dysonans z łatwością zajął moje myśli, ostatnio krążące wokół mojej zbrodni.
Wspomnienie bledło z dnia na dzień, lecz Aidan dał mi wiele do myślenia. Nie byłem kryminalistą, a mścicielem. Człowiekiem załatwiającym swoje sprawy bez, i tak, bezradnej policji. Stróże prawa potrafią dać tylko pouczenie, mające jedynie resocjalizować przestępcę. Ja chcę ich ukarać lepiej, niż sam sąd najwyższy, gdyż ten z kolei nakłada zbyt niskie kary za wysokie przewinienia.
Właśnie z tą myślą otworzyłem paczkę przy pomocy nożyczek.
Dłonie nie potrzebowały już bandaży. Gojące się pęknięcia skóry na knykciach musiały oddychać, a stłuczenia w niczym poza podnoszeniem ciężkich rzeczy mi nie przeszkadzały. W dodatku przyciągały one - bandaże - zbyt wiele uwagi. Yoona nie mogła się od nich odczepić, przez co prowadziłem z nią ciągłe wojny. Jej złośliwości czasem zdawały się być pieszczotliwe, chociaż uważałem, że to tylko iluzja. Ona nienawidziła całego świata, a tak się składa, że ja też do niego nalałem i należeć będę.
Drżąc na całym ciele wyciągnąłem telefon z klapką. Dokładnie taki, jaki widuje się w anime sprzed kilku lat. Miał nawet zawieszkę z czarnym kotem. Kiedy otworzyłem komórkę, włączyła się automatycznie. Nie minęła chwila, kiedy na ekranie pojawiła się żółta koperta, a pod nią podpis złożony z jednej litery. Nie wiedziałem co mogłem zrobić, żeby otworzyć tę wiadomość, więc przyjrzałem się urządzeniu dokładnie i zorientowałem się, że na ekranie, nad jednym z guzików był napis "otwórz", więc nacisnąłem go. Przed moimi oczami stanęła wiadomość na żółtym tle.
"W PONIEDZIAŁEK TUŻ PO ZAJĘCIACH KLUBOWYCH TEN SAM PORT CO WTEDY. A."
Ten sam... Port?
Ten, w którym dopuściłem się tak obrzydliwej zbrodni?
Wtedy zobaczyłem krzywy uśmiech Hyunkiego z telefonem w ręce. Wyświetlacz przedstawiał zdjęcie Jimina, będące dla mnie zwykłą manipulacją prosto z Photoshopa.
Nie miałem pojęcia skąd wzięła się we mnie jedyna w swoim rodzaju siła, która uporczywie szukała ujścia w czymkolwiek. Zamknąłem telefon z trzaskiem i mało brakowało, a bym nim rzucił. Przełknąłem nadmiar zebranej śliny i otarłem twarz. Czułem, jak wewnątrz mnie buzowała energia, wymieszana ze strachem i setką innych, mniej ważnych uczuć.
Niezależnie od własnej woli napiąłem mięśnie i zacisnąłem bolące dłonie w pięści. Musiałem to rozchodzić. Rozcierając kciukami opuszki palców, chodziłem wokoło, mając przed oczami piękny pejzaż szklanych wieżowców, który musiał patrzeć na to, jak władzę nade mną obejmowała furia. Próbowałem znaleźć inny widok, który okiem pisarza mógłby być interesujący. Krążyłem myślami wokół różnych miejsc, ale ciągle wracałem do tego jednego, gdzie plamy krwi dawno nie miały istnienia dzięki wybielaczowi Aidana. Odwracałem wzrok za każdym razem, gdy znów widziałem pod sobą ciało Hyunkiego, ale wtedy napotykałem inny widok. Na pierwszym planie był Jimin, a na drugim morze. To ubiegłoroczne wakacje, na których nie chciałem być... Mógłbym patrzeć na fale rozbijające się o brzeg, ale wzrok skupiałem na wtedy siedemnastolatku. Budował on zamek z piasku. Pamiętam, że wtedy się śmiałem, ale teraz taksowałem go spojrzeniem, zwracając uwagę na każdy najmniejszy centymetr kwadratowy ciała chłopaka.
Uzyskałem spokój, jakiego mi brakowało, ale nie na długo, bo piasek spłyną krwią, a wtedy musiałem otrząsnąć się z wizji. Ile okrążeń zrobiłem? Tego nie mogłem zliczyć, ale miałem wrażenie, że moje palce płonęły żywym ogniem przez to całe rozcieranie.
Strach nadal palił we mnie niewielki płomień. To była reakcja, której dotąd nie znałem. Potrzebowałem chwili, żeby zrozumieć to, co tak naprawdę wydarzyło się w mojej głowie. Spróbowałem jakoś to opisać w myślach, ale wszystko zdawało się nie mieć sensu. Słowa płynęły nieprzerwanie niczym rzeka, której źródło nie miało żadnych ograniczeń.
Aby okiełznać potok słów, zacząłem układać je w jak najsensowniejsze zdania, by móc je wypowiedzieć. W taki sposób Jimin kazał wyrzucać myśli. Najpierw trzeba było powiedzieć coś, aby móc to zapisać, ale ja nie zamierzałem mieszać w to wszystko długopisu i kartki. Chciałem wypluć zalegający jad, trawiący moje wnętrzności i już nigdy na niego nie patrzeć.
- Strach nie miał swojego początku samotnie. Wyszedł z jednej matki, lecz jako ten drugi z bliźniaków. Pierwszy spustoszył mój umysł, a jego imię nie było mi takie nieznane. Furia przejęła nade mną kontrolę, a później znudzona zrobiła sobie przerwę, żeby Strach mógł użyć swojej jedynej umiejętności. Oba te byty mają nade mną władzę i są niczym tykająca bomba. Jeśli ktoś spróbuje ją rozbroić, uruchomi śmiercionośną maszynę, nad którą władzę będzie miała szalona Furia.
Dość.
To zaszło za daleko, lecz... Na moment mnie uspokoiło. Niestety tylko na moment, bo teraz z kolei pojawiła się kolejna natrętna myśl. Z pozoru przemyślane zdania, wypowiedziane na głos nabrały nowego sensu, a to wszystko wyglądało tak, jakby tylko czekało na okazję do ujawnienia się.
O tym mówił Aidan przed kilkoma dniami. Jego słowa szły w ślad za mną od samego zaułka, ale nie mogły mnie dogonić. Kiedy w końcu mnie dopadły, zakorzeniły się głęboko w moim umyśle. Kryjąca się w oczach furia odebrała mi rozsądek i bez żadnych przeszkód kierowała się żądzą krwi w celu uzyskania przerażająco dzikiej satysfakcji. W tym wypadku nie mogłem niczego zrobić, dopóki ktoś nie uwolni z łańcuchów tej części mnie, która żądała brutalnej przemocy.
Dlaczego dopiero teraz to zrozumiałem? Przez te wszystkie dni skupiałem się na swoim czynie i próbowałem nie dopuścić do ponownego aktywowania morderczego trybu mojej osobowości. Myślałem o tym, czy policja już wiedziała, a jeśli nie, to kiedy się dowie. Obserwowałem nauczycieli, a oni ze zdziwieniem odkrywali moje podejrzliwe spojrzenia. Szukałem odpowiedzi w satysfakcji, ale ona była tylko owocem, który nie mógł doprowadzić mnie prosto do drzewa. Po prostu było ich zbyt wiele, bym mógł sprawdzić każde z nich. Mimo to karmiłem się nią za każdym razem, gdy widziałem uśmiechniętego Jimina.
Ani razu nie wróciłem wspomnieniami do tamtego wieczoru, ale to w nim kryła się tajemnica dotycząca mojego morderczego alter-ego. Ono czuło się dokarmiane, kiedy ja zjadałem wszystkie rozumy.
Jestem mścicielem i będę mścił się za mojego brata, dopóki będę trzymał tę bombę, do której próbuje dostać się furia, w bezpiecznym miejscu.
Poczułem niesamowicie odprężający spokój. Dawno nie czułem takiego relaksu. Zupełnie tak, jakby ktoś stanął za mną i zaczął rozmasowywać napięte do granic możliwości ramiona. Odchyliłem głowę do tyłu i spróbowałem się otrząsnąć, a wtedy usłyszałem szmer, a przyjemne uczucie wyciągnęło.
W tamtej chwili zostałem brutalnie wyciągnięty ze studni przepełnionej moimi ciemnymi myślami. Odwróciwszy się gwałtownie spostrzegłem Jimina unoszącego ręce w geście obronnym.
- Co ty tu robisz? - zapytałem blondyna. - I dlaczego... No wiesz. - Przechyliłem lekko głowę na bok.
Muszę przyznać, że szybko zapomniał o sytuacji, która miała miejsce u fryzjera. Znaczy... Może nie zapomniał, ale odłożył to wspomnienie na bok. Wstyd wymalowany na jego twarzy często nasuwał mi się na myśl, lecz pomimo tego próbowałem odsunąć od siebie. Chciałem przekazać Jiminowi, że zapomnę o tym; że tak naprawdę nic nie miało miejsca; że nie oceniam go przez wzgląd na to.
- Mieliśmy dokończyć artykuł w sobotę - zaczął szybko, poprawiając okulary w swój standardowy sposób. - Dziś jest sobota, więc postanowiłem wpaść. Pukałem, ale nie otwierałeś. Kiedy wszedłem, stałeś, patrząc przed siebie. Nie odpowiadałeś na moje pytania, tylko mamrotałeś coś, a potem nastała cisza. Wyglądałeś na spiętego... - Odkaszlnął, uciekając spojrzeniem pod swoje stopy. Wyglądał na naprawdę zawstydzonego tą sytuacją. Jego urok chwycił mnie za serce tylko na moment, ponieważ moją uwagę przykuło spostrzeżenie dotyczące mamrotania. Fakt, że nie wspomniał o treści bełkotu mógł świadczyć o tym, że nie rozumiał moich słów lub uznał je za zbędne i nie chciał ich rozumieć.
- Bracia tak robią? - zadałem kolejne pytanie niemal automatycznie.
- Nie wiem. Mój brat zawsze tworzył między nami dystans, więc nie mam doświadczenia w braterstwie. - Wzruszył ramionami. Tym razem wbił we mnie swoje spojrzenie przepełnione wyrzutem. Jedną rękę trzymał opuszczoną wzdłuż ciała, drugą zaś ocierał przedramię tej pierwszej.
Zamrugałem kilkakrotnie, bo mówił o mnie... Może to chęć zrekompensowania mu tych wszystkich lat? Nie wiem co wpłynęło na to, że z moich ust wyszły następujące słowa:
- Przepraszam. Faktycznie jestem jakiś spięty. Jeśli chcesz, to możesz dokończyć masaż na moim łóżku. Byłbym ci wdzięczny.
- Na łóżku? - powtórzył, odrobinę bardziej niż trochę, zdziwiony.
- Wolisz stać, czy siedzieć?
- Racja. Wygodniej się siedzi. - Zaśmiał się nerwowo. Chwilę tak stał, dopóki nie zaprosiłem go gestem na swoje pościelone posłanie. - No tak. - Odchrząknął, po czym z ociąganiem zajął miejsce daleko od krawędzi i skrzyżował nogi, robiąc mi miejsce.
Rozejrzał się szybko, poprawiając okulary na nosie. Ja w tym czasie usiadłem przed nim w tej samej pozycji, co on i ułożyłem dłonie na kolanach. Modliłem się w duchu, żeby nie pytał o paczkę.
- Co mieliśmy dopisać w tym artykule? - odezwałem się, gdy tylko położył ręce na moich barkach. Chciałem ukryć jakoś westchnienie, które uciekło spomiędzy z mojego gardła tak niepostrzeżenie, jakby planowało tę ucieczkę od dłuższego czasu.
- Pisaliśmy o zbliżających się zawodach koszykówki. - Przypomniał mi z pewnym wahaniem w głosie. - Musimy jeszcze wspomnieć o miejscach w autokarze. Pierwszy etap po eliminacjach odbędzie się w Daegu.
- W rodzinnym mieście Yoongiego - rzuciłem bez namysłu.
- I Soyeon - dodał takim tonem, jakby chciał mnie upomnieć. - Trzeba dopisać koszty i zachęcić ludzi do dopingowania naszego zespołu. Po tym, jak siatkarze zostali ukarani, tylko koszykarze są w stanie coś ugrać. Nie muszę wspominać, że obaj powinniśmy tam być, jako dziennikarze gazetki szkolnej... Nie mówię już o tym, że oficjalnie należę do składu.
Nie odpowiadałem nic przez dłuższą chwilę. Skupiłem się na przyjemności płynącej z najprostszego w świecie masażu.
A przynajmniej próbowałem.
Wyjazd do Daegu całkowicie nie był mi na rękę. Gdybym był bohaterem filmu, mógłbym znaleźć w portfelu jakiś guzik i ewentualnie monety innej waluty, lecz tam niczego nie było. Nawet zapach pieniędzy zdążył ulecieć gdzieś krótko po otrzymaniu kieszonkowego.
- A zapłacisz za nas obu? - zapytałem ostrożnie. - To, co zwykle daje mi Nayeon, zostało zamienione na karnet do siłowni, bilet autobusowy i bułki w sklepiku szkolnym.
- Jak powiem mamie, że potrzebuję pieniędzy na wyjazd z drużyną, to dofinansuje cały przejazd, więc o pieniądze się nie martw. - Wzruszył ramionami.
Częściowo mnie to zabolało. Nigdy nie otrzymałem więcej pieniędzy, niż zakładał jej wewnętrzny kodeks rodzicielski, a suma wydatków na moje technikum nie była tak duża. Nie dla niej. Jimin zaś kłamstwem był w stanie wydusić z niej nie lada fortunę. Chociaż chciałem powiększyć przepaść między mną, a blondynem, było już za późno. Właśnie cholernie dobrze rozmasowywał moje mięśnie, pokonując tym samym nawet tego rodzaju intymność.
Nagle poczułem na tyle nieprzyjemne strzyknięcie w kręgosłupie w związku z leczącym dotykiem starszego, co skutecznie wytrąciło mnie z nastroju do rozmyślań, a złość uleciała szybciej, niż hel. Byłem zmuszony do gwałtownego wypchnięcia klatki piersiowej w przód, które szło w parze z głośnym sykiem.
- Ała - mruknąłem, chociaż ból zniknął tak szybko, jak się pojawił.
- Przepraszam. Po prostu tam mięśnie były bardziej spięte. Zaraz porządnie to rozmasuję, okej?
- Okej - mruknąłem.
Zapadła cisza. Bałem się ją przerwać. Strach wzmagał się za każdym razem, kiedy mimowolnie wydawałem z siebie pojedyncze mruknięcie. Jimin od czasu do czasu wzdychał, jakby z wysiłku, ale on chyba się nie wstydził.
Kiedy zacząłem doznawać błogiego uczucia spadania, które zawsze było tak przyjemne podczas zasypiania, mój kochany zwierzak postanowił upomnieć się o wolność od niepokonanej klatki poprzez targanie zębami prętów, ale... Jakoś nie mogłem się poruszyć. Miałem wrażenie, że zostałem zamknięty w czarze dłoni Jimina.
- Wypuszczę go - oświadczył nagle Jimin, zaprzestając wykonywania czynności, aby wygrzebać się z mojego łóżka i podejść do klatki, co spotkało się z moim niezadowoleniem, ale nie śmiałem go okazać. Po prostu to było zdecydowanie za dużo.
Po chwili królik był już wolny, lecz wolał przymilać się do Jimina, wchodzić na jego stopy i obwąchiwać piszczele, niż uciec z prędkością światła w najciemniejsze miejsce mojego pokoju. Nigdy tego nie robił. Jak dotąd tylko ja mogłem spotkać się z zaszczytem jego zainteresowania. Karmiłem go, więc chcąc nie chcąc musiał mnie kochać. Czyżby Jimin był dla niego tak znajomy, jak ja sam? Jak wiele razy się tutaj pojawiał? I jak wiele razy go dokarmiał pod moją nieobecność?
Położyłem się na brzuchu, układając stopy na poduszce, by móc przyjrzeć się rdzawym plamkom na białym futerku królika. Zwierzątko nie było ani trochę wystraszone.
- Lubi cię - wyrwało mi się niekontrolowanie.
- Wiem, że o tym nie wiesz, ale czasem wpadam tu z marchewką - oświadczył odrobinę zakłopotany.
- Nie wiem czemu nie zamykam pokoju, kiedy wychodzę. - Westchnąłem. - No ale dobrze. Niech ma świeżą marchewkę. - Uśmiech, jaki pojawił się na ustach chłopaka był tak szczery i promienny, że aż mnie samemu usta wykrzywiły się w podkówkę. - Dokończymy ten artykuł, nim Nayeon zadzwoni na obiad.
- A masaż?
- Może zaczekać.
To głupie, że nawet w tak sielankowej sytuacji musiałem chować dłonie, które znowu spływały krwią. Sumienie za nic nie chciało współpracować z rozumem, będącym manifestacją postawy mściciela.
•••
Poniedziałek. Bałem się tego dnia bardziej, niż nadmiernej bliskości Jimina, z którym spędziłem resztę weekendu, nie wliczając w to wizyt na siłowni, bo tam chciałem iść sam. Wolałem bez gadania spełniać kolejne punkty na liście trenera. Moja ucieczka jakoś nie wpłynęła na poprawę naszej relacji.
Wracając do Jimina, to naprawdę nie miałem pojęcia skąd wzięła się nagła zmiana w tym chłopaku. Częsty kontakt fizyczny, nawet ten najdrobniejszy i najmniej znaczący, musiał zachodzić. Gdybym był dawnym sobą, nawet nie przykułbym do tego większej uwagi i nie przypisałbym temu żadnego znaczenia, ale w tamtych chwilach było inaczej. Wyostrzone zmysły nie wpływały korzystnie na myśli szalejące w nieodpowiednich rejonach mojego umysłu.
Mimo wszystko starałem się zachować pozory normalności i skupić się na pisaniu artykułu, wspólnej nauce i, bądź co bądź, nadrabianiu braterskich rozmów. Było to dla mnie nowym doświadczeniem, przy którym odkryłem, że nie tylko pozostawiła pustkę w mojej głowie. Brakowało mi Jimina, chociaż tak długo się tego wypierałem. Będąc z nim w jednym pomieszczeniu, miałem wrażenie, że płomień tęsknoty i zapotrzebowania na zainteresowanie zgasł z sykiem.
Ale nastał poniedziałek i już nic nie było takie samo. Ciągle rozglądanie się wpadło mi w nawyk do tego stopnia, że Yoongi przestawał skupiać na tym swoją uwagę. Kiedy ja patrolowałem korytarz, on opowiadał co robił przez cały weekend. Jakoś nie było mi spieszno do spowiedzi z masaży, jakie zaserwował mi Jimin. Musiałem jednak przyznać, że do chwili obecnej czułem się rozluźniony.
Siedząc w sali lekcyjnej, czułem się jak we śnie. Niby byłem obecny, ale myślami błądziłem po porcie, wlepiając wzrok w majaczące z oddali budynki.
- Boże, Jungkook, co z tobą? - oburzył się pewnego razu Yoongi. - Zadaję ci pytania, a ty tylko przytakujesz bezmyślnie.
- I co z tego?
- Właśnie przyznałeś, że oglądasz gejowskie porno.
- Bo oglądam. - Wzruszyłem ramionami, a różowowłosy patrzył na mnie tak, jakby dostał w twarz.
- Prima aprilis jest za tydzień, głupku. - Zaśmiał się, lecz nadal patrzył podejrzliwie na mnie.
- No i co?
- Mówisz poważnie? - Uśmiech na jego ustach znacznie zbladł, a gdy skinąłem głową, zamrugał kilkakrotnie, po czym odwrócił spojrzenie w stronę tablicy.
Takim oto sposobem uwolniłem się od Yoongiego. Do końca lekcji siedział cicho. No, prawie, ponieważ kilka minut przed dzwonkiem ostatniej z nich do klasy weszła przewodnicząca wybrana w ubiegłym roku szkolnym oraz jej zastępca ze skrzynką i plikiem karteczek. Po objaśnieniu zasad głosowania i przedstawieniu wszystkich kandydatów, każdy dostał kartę to głosowania z wypisanymi nazwiskami oraz kwadracikami zapisanymi tuż obok.
- Min Soyeon to moja siostra. Glosujcie na nią, a nie pożałujecie - mówił Yoongi, rozglądając się po całej klasie.
Uczniowie reagowali różnie. Jedni kiwali głową, drudzy prychali pod nosem. Cóż, ja sam zakreśliłem kwadracik należący do Soyeon. To, co zostało napisane w gazetce przeze mnie i Jimina wyszło dziś rano, lecz zamierzałem ją przeczytać dopiero w trakcie zajęć klubowych, co zresztą obiecałem przewodniczącej. Chciała zobaczyć moją minę, gdy zobaczę swoją pracę w rubryce gazetki szkolnej.
Obecna przewodnicząca świdrowała mnie spojrzeniem w tak podejrzany sposób, że wzbudziła we mnie prawdziwy strach i opuściła blokadę dla chaotycznych pytań, z pytaniem pod tytułem "A CO JEŚLI WIE?" na czele. Odwróciłem wzrok i popatrzyłem na dziewczynę, która zbierała karty do głosowania. Musiałem rozetrzeć dłonie, żeby jakoś się uspokoić, bo bicie serca dudniło mi w uszach.
•••
Pejzaż majaczących w oddali szklanych wieżowców był o niebo piękniejszy za dnia. Czarujący, a za razem przerażający pozostawiał w mojej głowie mętlik. Myśli dotyczące uroku tego miejsca raz po raz były atakowane przez te, które spływały krwią, jak oszalałe, ale kiedy postawiłem stopę na deskach pomostu, miałem wrażenie, że przekroczyłem jakąś niewidzialną barierę. Barierę mogącą zatrzymać przed sobą wszystkie emocje i pozostawić jedynie pustkę.
Uniosłem ręce, żeby móc zacisnąć je na szelkach plecaka. Poprawiwszy go, zacząłem postępować powoli na przód. Rozglądałem się uważnie. Nie chciałem przeoczyć osoby, przez którą to wszystko się zaczęło.
I w końcu znalazłem go. Stał dokładnie tam, gdzie rozegrała się scena obrzydliwego mordu. Miał na sobie biały kombinezon, najprawdopodobniej uprany po ostatnim razie. U boku jego nogi spoczywała ta sama walizka, a tuż obok niej butelka wybielacza i szczotka. W palcach trzymał krzywo skręconego blanta, z którego właśnie ciągnął dym.
- Przyszedłeś - stwierdził, a z jego ust wydobywał się gęsty, biały dym. - I zabrałeś ze sobą mój prezent.
- Nawet przygotowałem - odparłem bez żadnej emocji. Miałem wrażenie, że to tylko cisza przed burzą. - Jesteś tu sam?
- Póki co tak. Usiądź tutaj. - Wskazał na słup do cumowania. Wykonałem jego polecenie, choć na początku się zawahałem. Nie wiedziałem też co miał mi do przekazania. - Okej. Zacznijmy od tego, że musiałem przygotować pewne zasady, żeby wypełnić luki w moim planie.
- Jakie zasady? - zapytałem dość rzeczowo, chociaż coś poruszyło mnie wewnętrznie, bo nie sądziłem, że mord może być jakoś uporządkowany.
- Właściwie nie zasady, a bardziej wytyczne. Pierwszą z nich jest zakaz rozmów ze mną w miejscach publicznych. Jeśli chcesz porozmawiać, użyj telefonu, zawierając w wiadomości czas i miejsce spotkania. Po drugie póki co mama Hyunkiego najpewniej nie zauważyła zniknięcia syna, a nawet jeśli, to skupia się na sobie, więc nie mamy na karku węszącej policji, nie musimy się pilnować. Przy kolejnych zabawach musisz zapewnić sobie mocne alibi, co wiąże się z punktem trzecim.
- A co zawiera punkt trzeci? - wtrąciłem. Drżały mi dłonie, czego akurat nie potrafiłem powstrzymać. Bałem się każdego słowa, nim zostało wypowiedziane, bo mogło zawierać informację, która... Która co?
- Musisz znaleźć dziewczynę lub chłopaka w trybie natychmiastowym i zbliżyć się do tej osoby na tyle, żeby móc jej podać środki nasenne, aby myślała, że spałeś z nią danej nocy i wyszedłeś rano.
Tym razem zadrżałem cały. Miałbym wplątywać kogoś obcego w to wszystko? Kogoś, to tak właściwie mógł odkryć moje zamiary szybciej, niż sam Jimin? Każda obca osoba mogła być wrogiem. Nie. Każda obca osoba MUSIAŁA być wrogiem, bo w każdym mógł kryć się szpieg.
- Nie mogę zapewnić sobie alibi bratem? - wypaliłem bez namysłu. Chcąc, nie chcąc w głowie widziałem pojedyncze strzępki wspólnie spędzanego czasu, który w zasadzie niczym nie różnił się od tego, co robiliśmy dotąd.
- Sądziłem, że nie bardzo chcesz się do niego zbliżać, ale brat też może być, jeśli ufa ci dostatecznie mocno, żeby wypić to, co przygotujesz. - Zaciągnął się po raz kolejny, by następnie podsunąć mi skręta. Odmówiłem, co przyjął ze stoickim spokojem. - Punkt czwarty dotyczy bezpieczeństwa i higieny pracy. Musisz wyglądać dobrze i nie pobrudzić za bardzo miejsca zbrodni, bo machanie szczotką jest naprawdę wymagające. Punkt piąty to ukrywanie zielonego przyjaciela. Nie możesz chodzić z nim do szkoły, a jeśli już, to musisz chować go w sprytnych kryjówkach. Co z tego, że nie złapią cię za zabójstwo, skoro mogą zgarnąć cię za posiadanie nielegalnych środków psychoaktywnych.
- Coś jeszcze? - Próbowałem użyć tonu zbliżonego do tego, który charakteryzował Aidana. Był bardzo rzeczowy, niemal mówił od niechcenia, chociaż w jego głosie przebijała się nutka zaciętości.
- Punkt szósty dotyczy tego, że nigdy nie dowiesz się, kto będzie twoją następną ofiarą. Ważne, że miała powiązanie z twoim bratem. Dostarczę ci potrzebne informacje, żebyś nie próbował rozmawiać z tą osobą. Jeśli chodzi o samego zielonego przyjaciela, mam jeszcze spory zapas, więc kiedy tylko ci się skończy, również napisz do mnie wiadomość.
- Czuję się tak, jakbym podpisywał jakiś pakt... - Stwierdziłem, rozcierając ramiona... Własnie, byłem w mundurku, więc zdjąłem plecak i marynarkę, żeby niczego nie pobrudzić. Marcowy chłód przeszył mnie na wskroś, ale nie dałem tego po sobie poznać.
- Może i tak jest? Kto tam wie. - Zaciągnął się. - Kolejną osobą, która skrzywdziła twojego brata jest Minseok. Rozesłał jego zdjęcie do znajomych w całej szkole.
- To zdjęcie nie było prawdziwe - powiedziałem ostro. Całym sobą wierzyłem w to, że to jedynie fotomontaż.
- Było.
- Nie mogło.
- Musiało Jungkook. To sprawa twojego brata, jakie zdjęcia komu rozsyła. Po każdym treningu słyszę, jak chwalił się swoimi osiągnięciami w krzywdzeniu Jimina za plecami Hyunkiego, więc myślę, że zasługuje. Powinien tutaj przyjść za chwilę.
Spojrzałem w pustą przestrzeń przed sobą, a właściwie na ścianę przyportowych baraków, po czym powróciłem spojrzeniem do Aidana. Myśl o tym, że znów będę miał na rękach krew pojawiła się zupełnie niespodziewanie i zasiała we mnie nasiono zwątpienia, które w zastraszającym tempie urosło do gigantycznych rozmiarów.
- Nie jestem w stanie tego zrobić - powiedziałem bezradny.
- Może teraz nie, ale kiedy go zobaczysz, Furia znowu się obudzi w twoich oczach - orzekł, niczym telewizyjny sędzia, będący pewien swoich przekonań.
- Nie mów tak. Na pewno tak nie będzie. Co, jeśli ktoś mnie zobaczy?
- Och spokojnie. Ja wiem, że będzie. Tego terenu nikt nie sprawdza. Jachty przez nikogo nie są sprawdzane, bo jeszcze nie rozpoczął się sezon na rejsy. Droga wolna.
- Aidan, nie zrobię tego - próbowałem bez przekonania mu się przeciwstawić. Już miałem schylać się po plecak i marynarkę, kiedy usłyszałem szmer, który skutecznie przykuł moją uwagę. Podniósłszy głowę zobaczyłem go. Stał z założonymi rękami i patrzył na mnie z uniesioną dumnie głową
- Och, kogo my tu mamy. Dzięki ci Aidan za przyprowadzenie go tutaj - powiedział niby znudzony, lecz nie potrafił ukryć ekscytacji. Poczułem iskrę wewnątrz siebie. Nie była wielka, ale chyba powoli zaczęła trawić nasiono zwątpienia swoim niewielkim płomieniem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top