Rozdział 21
|2887 słów|
Szum adrenaliny. Tylko to się dla mnie liczyło w tamtej chwili. Odrzucić wstyd nie jest łatwo, szczególnie, że nic nie zapowiadało się na nagłą pobudkę. Obudził mnie pocałunkami na tyle odważnymi, że po prostu wiedziałem. Sądziłem... Nie, byłem pewien, że jego sina szyja to nie wypadek przy treningu, a coś znacznie poważniejszego. Kolejna bójka i pierwsze kłamstwo, które od niego usłyszałem.
A teraz?
Siedział naprzeciw mnie i świętował mnie swoim błędnym spojrzeniem. Mógł to zrobić dopiero, gdy przykrył nas obu kołdrą. Drżałem, bo wypowiedziane słowa nie zostały puszczone na wiatr. Całość trafiła do niego. Mnie pozostało tylko czekać i drżeć z sekundy na sekundę coraz bardziej.
Oprócz wstydu, który kotłował się gdzieś tam w środku mnie, coraz bardziej upominała się niepewność. Bałem się, że wyjdzie; że mnie zostawi i już nigdy nie dostanę nawet niewielkiego atomu tego, co miałem.
Chciałbym móc poprawić okulary, ale ręce mnie nie słuchały. Nie chciały się unieść. Trwałem w bezruchu i czekałem. Tylko to mi pozostało.
Wszystko albo nic.
- Powiedz coś - powiedziałem, ale to chyba nie był mój głos. A może i był? Sam nie wiem.
- Co mam powiedzieć? - Wybuchnął. - Że każdy mój sen, który, jak się okazało, nie był snem, zaprzątnął mój umysł dopóki nie przypomniałem sobie o swoich problemach? Zewsząd docierają do mnie wszelkiego rodzaju bodźce. Boję się spojrzeć w lustro, bo w nim mogę zobaczyć coś, co nie ma prawa bytu, a ty jesteś moim jedynym ratunkiem... A teraz?
- Obarczyłem cię - stwierdziłem, choć nie do końca byłem pewien, czy nie zadałem pytania.
- Nie. Sam siebie tym obarczam, bo pozwoliłem ci się do mnie zbliżyć. Gdyby cię tu nie było, do niczego by nie doszło... Boję się na powrót zasnąć u twojego boku ze świadomością, że pokochałeś takiego potwora jak ja. Jak teraz będzie wyglądała nasza codzienność? Zniszczyłem względną harmonię. Zniszczyłem wszystko - wyszeptał ostatnie zdanie, kuląc się w sobie.
Ten wylew słów był... kolejnym uzewnętrznieniem się, a to na pewno nie pozwoli mi odejść.
Te myśli naprawdę brzmią, jakbym był bohaterem przemawiającym do ludu, a tymczasem byłem nikim. Osobą, która ciągle potrzebowała pomocy. W tej chwili potrzebował jej ten sam Jungkook, który zawsze był poza moim zasięgiem w każdym aspekcie życia. Cierpiałem przez niego, ale jeśli ja nie przyjmę bólu, to kto go weźmie?
Odrzuciłem kołdrę na bok i na czworaka zbliżyłem się do szatyna, żeby przytulić go do siebie, uprzednio siadając na nim okrakiem. Miałem gdzieś to, że obaj byliśmy nadzy.
- Czasem trzeba coś zniszczyć, żeby móc zbudować coś nowego, Jungkookie - powiedziałem, gładząc go po mokrych od potu włosach. - Jakoś to będzie. To ciągle ten sam świat, prawie zero zmian. Prawie, bo jedyną zmianą będziemy my i tyle. Jebać moralność i inne tego typu rzeczy. Będę przy tobie, żeby ochronić cię przed tym, co nie istnieje. Ty zabrałeś z mojego życia realne zagrożenie, a ja odpędzę to, którego sam nigdy nie zobaczę.
- Jak? - zapytał cicho, po czym pociągnął nosem.
- Tymi rękami - pokazałem mu swoje dłonie, choć i tak panował półmrok.
- Nie da się tego od tak zniszczyć...
- Mówisz zbyt wiele - stwierdziłem.
- Tymi rękami możesz mnie zamknąć i to tyle, co będziesz w stanie dokonać - prychną nie tyle przez chęć odpędzenia mnie, co obrony.
- Nie. Mogę cię zamknąć bez ich użycia.
Głupie słowa i głupia decyzja popchnęła mnie do pocałowania go. Jasna cholera wie jaki w tym miałem cel, ale nie zawiodłem się, gdy nie odwzajemnił mojego gestu. Odsunąłem się od niego, ogarnięty lodowatym spokojem.
- Widzisz? - Podjąłem po upływie chwili spędzonej w ciszy.
- Widzę...
- Zostały ci jakieś papierosy?
- Są w plecaku.
- Chodź zapalić. Musisz się uspokoić.
- Skąd u ciebie to zdecydowanie?
Zamrugałem kilkakrotnie. Właśnie, skąd ono się wzięło? Coś mi podpowiadało, że obaliłem straż, która starannie pilnowała moich granic, przed przekroczeniem ich jedna po drugiej. Chyba przeskoczyłem z trzy na raz.
- Wiesz jak to jest przekroczyć granice swoich możliwości? - zapytałem, schodząc z niego. Nie oczekując odpowiedzi, zapaliłem światło i przemierzyłem drogę do plecaka Jungkooka, który leżał w łazience. Szybko odnalazłem do połowy pustą paczką i z zapalniczką wróciłem do chłopaka.
- Chyba wiem aż za dobrze - odparł, kiedy odbierał papierosa z mojej dłoni. Sam trzymałem filtr w ustach i zaraz po zapaleniu końcówki, podałem szatynowi ogień, aby i on mógł zażyć dawkę tej nie aż tak szkodliwej trucizny. - Jesteśmy nadzy.
- Racja. - Skinąłem głową i omiotłem pomieszczenie spojrzeniem w poszukiwaniu bielizny, którą chłopak miał w zwyczaju rzucać w losowym kierunku. Gdy znalazłem nasze zguby, podałem jedną Jungkookowi, a drugą sam włożyłem. - Mogę być twoim obrońcą?
- Jestem twoim mścicielem, więc czemu nie. - Wzruszył ramionami zupełnie naturalnie, przy czym uniósł papierosa do ust.
- Zabawne. - Zaśmiałem się, uznawszy to za żart. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, więc odkaszlnąłem. - Przepraszam cię za te szramy na ramionach.
- Zrobiłem coś o wiele gorszego.
- Nikt nie zagląda między moje pośladki, a te rany widać. - Spojrzałem na niego wymownie. Zachciało mi się wymiotować przy drugiej dawce nikotyny, ale starałem się to zamarkować. Dawno nie paliłem. Patrząc na żar papierosa pomyślałem, że moja odwaga zgaśnie wraz z ostatnim wciągnięciem dymu. Już czułem, jak strach i wstyd wdzierały się do mojej świadomości. Zacząłem drżeć równie mocno co sam Jungkook.
- Racja. - Westchnął. Wyraźnie widziałem na jego twarzy, że nie o to mu chodziło, ale nie potrafiłem zadać pytania, które rozwiałyby moją ciekawość. - Przepraszam za to, co ci zrobiłem.
- Nie musisz przepraszać, bo i tak jestem w stanie zrobić dla ciebie... wszystko - zająknąłem się. Ci co pilnowali moich granic, zaczęli spychać mnie za nie. Znów zacząłem się bać powiedzieć cokolwiek równie odważnego.
Jungkook jedynie zrobił głęboki wdech i wypuścił powietrze przez nos ze zmrużonymi powiekami. Zaciągnął się dymem, przytrzymał go w płucach i wypuścił powoli, a białe obłoki unosiły się tak długo, aż się nie rozproszyły, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemny zapach. Dokładnie tak samo rozpłynęła się moja odwaga.
•••
Poranek stał się dla mnie koszmarem na jawie. Obudziłem się bez Jungkooka u swoim boku. Zostawił dla mnie jedynie karteczkę na swojej poduszce. "Przepraszam, ale nie jestem w stanie przywitać cię tak, jakbym tego chciał. Widzimy się w szkole." Runąłem z powrotem na wymiętą pościel i zasłoniłem oczy przedramieniem. Czego się spodziewałem? Że będziemy żyli jak zwykła para? Zabawne.
W końcu usłyszałem dzwonek dobiegający z kuchni. Mama pospieszała mnie na śniadanie. Wyczołgałem się więc z łóżka i przeszedłem do garderoby Jungkooka, gdzie zdążyłem przemycić sporą część swoich ubrań w tym mundurek. Szybko ubrałem się i zszedłem na dół jakby nigdy nic. Spakuję plecak później.
- Cześć mamo - przywitałem ją jak zwykle.
- Cześć. Co dziś tak późno?
- Nie potrafiłem zasnąć, a kiedy już mi się udało, było już późno. - Usiadłem przy stole do swojego śniadaniowego półmiska z płatkami kukurydzianymi. - A ty co tak szybko mnie przywołałaś?
- Zdziwiłam się tylko, że Jungkook wyszedł z domu bez ciebie. Stało się coś? - zainteresowała się, popijając swoją poranną kawę.
- Nie - rzuciłem, zabrawszy się za przygotowane śniadanie.
- Pewnie się pokłóciliście - dedukowała - i jak zwykle bywa z Jungkookiem, bez słowa cię zostawił. Typowe. - Pokręciła głową.
- Nawet nie zauważyłaś jak bardzo się zmienił. - Spojrzałem na nią znad okularów, przez co jej postać nieco mi się rozmyła.
- Niby kiedy miałam zauważyć? Po ostatniej wymianie zdań nawet nie jada z nami śniadań. O obiadach już nawet nie mówię - prychnęła. - Zresztą nigdy nie chciał ze mną porozmawiać.
- Nie dałaś mu sposobności, mamo. - Zlustrowałem ją wymownym wzrokiem.
- Nie mam zamiaru kłócić się z tobą. - Wywróciła zirytowana oczami. Próbowała ominąć temat. Czyżby znała doskonale swój błąd? - Jiminie, zjedz śniadanie, umyj zęby i zmykaj, bo szofer czeka.
Nie odezwałem się już. Wedle woli dokończyłem swój posiłek i odszedłem od stołu, a nim wyszedłem z kuchni, standardowo zostawiłem buziaka na jej policzku. Coraz częściej łapałem się na tym, że ta czynność zaczynała mnie irytować. Teraz musiałem zadać sobie pytanie: To wina Jungkooka, czy tego, że wreszcie otworzyłem oczy?
•••
Z posępną miną przekroczyłem progi szkoły. Jak Jungkook zareaguje, gdy mnie zobaczy? Obawiałem się najgorszego, a naprawdę nie chciałem, żeby mnie zignorował. Otwarcie się przed nim kosztowało mnie wiele, a przecież nie możemy udawać, że tak naprawdę nic się nie wydarzyło aż trzy razy.
Kiedy przebierałem buty, jakoś tak dziwnie każdy mnie obserwował. Dawno nie doznałem tego uczucia, chociaż nie bardzo chciałem znów je poczuć. Znów czułem się osaczony na korytarzach własnej szkoły, swojego azylu, którym podobno miała się stać po całym zdarzeniu.
Idąc w stronę sali lekcyjnej, natknąłem się na nauczyciela Seo, który wyraźnie mnie szukał. Dawno nie widziałem u niego tak poważnej miny.
- Park Jimin, chodź ze mną. Dyrektor cię wzywa - oświadczył matowym głosem.
- Tak jest, nauczycielu Seo. - Ukłoniłem się.
Przemierzaliśmy korytarze w dość szybkim tempie. O co mogło chodzić? Coś zrobiłem? Ktoś usiłował zrobić coś mnie, czego nawet nie zauważyłem? Gdzie popełniłem błąd? Albo gdzie popełniła błąd tamta osoba? Już widziałem czarne scenariusze. Kolejne plotki, czy nawet zdjęcia tak dobrze obrobione w programie graficznym, że wyglądałoby na prawdziwe.
W końcu kiedy dotarłem do biura dyrektora, zauważyłem, że drżały mi ręce. Nauczyciel Seo przez chwilę zasłaniał mi widok na wnętrze, wymieniając grzeczności ze swoim szefem. Ja jednak znałem drugie dno tego zachowania. Nikt poza mną i sekretarką nie miał najmniejszego pojęcia o tym, że dyrektor miał romans z nauczycielem biologii. Ta sytuacja w jakiś sposób mnie uspokoiła, ale tylko na moment, bo później zobaczyłem, że na jednym z dwóch krzeseł przy biurku siedział Jungkook. Nawet nie odwrócił się w moją stronę. Po tym, jak siedział, widziałem, że był spięty.
- Dzień dobry - ukłoniłem się u progu, a chwilę później wszedłem do środka, by nauczyciel mógł zamknąć za mną drzwi. Dopiero wtedy mogłem dostrzec mężczyznę w skórzanej kurtce i zawieszoną na szyji odznaką policyjną. - Co się stało? - wyrwało mi się.
- Usiądź proszę, Jimin. - Dyrektor wskazał na miejsce tuż obok Jungkooka. - Dostaliśmy zgłoszeniu o zaginięciu dwóch uczniów.
- Dwóch uczniów? - powtórzyłem, kładąc, jak dotąd zawieszony na ramionach plecak, na swoich kolanach. Spojrzałem ukradkiem na Jungkooka, który wyglądał na całkowicie wypranego z jakichkolwiek emocji.
- Tak, a konkretniej Hyunkiego i Minseoka. Ta dwójka należała do drużyny siatkarskiej - odezwał się policjant. - A tak przy okazji nazywam się Jung Hoseok i jestem detektywem, który prowadzi tę sprawę.
- Co ma to wspólnego ze mną? - zapytałem cicho. Serce zaczęło kołatać w klatce piersiowej na samo wspomnienie ich imion. - A tym bardziej z Jungkookiem - dodałem po chwili.
- To rutynowe przesłuchanie - oświadczył mężczyzna o pociągłej twarzy. - Chłopcy zaginęli mniej więcej w tym samym czasie. W zasadzie to się nie łączy poza tym, że obaj mieli ze sobą dwa związki.
Rzucił mi takie spojrzenie, jakby chciał, żebym sam dokończył zdanie za niego, ale nie byłem w stanie wydobyć z siebie słowa.
- Drużyna siatkarska i Jimin - dokończył za mnie Jungkook nadzwyczaj spokojnie. Jego zachowanie nie miało nic wspólnego z tym, które reprezentował w nocy. Co się z nim stało? Zwykle po swoich "napadach" nie odstępował mnie na krok, a teraz bił od niego taki chłód, że aż mroziło mi szpik kostny.
- Dokładnie. Ściągnąłem waszą dwójkę, bo Park Jimin był przez nich prześladowany, a Jeon Jungkook próbował zrobić z nimi porządek. Chciałem tylko wiedzieć co robiliście w dniach dwudziestego pierwszego marca oraz ósmego kwietnia.
- Hm - mruknąłem, próbując przywołać te dni. Spojrzałem na kalendarz zwieszony na ścianie tuż za dyrektorem. - W marcu byłem w domu i czekałem na Jungkooka, aż wróci z siłowni, a w kwietniu... - Zamyśliłem się. - To samo.
- Wnioskuję, że Jungkook miał trening, więc... - zaczął detektyw.
- Przecież wiesz, że nie zawsze miewam tam treningi. Czasem brakuje mi pieniędzy i idę pobiegać na plażę - oświadczył, ale coś mi nie pasowało, bo zazwyczaj miał całomiesięczny karnet.
- Rozumiem. - Detektyw skinął głową, gładząc swoją wyimaginowaną brodę, niczym jakiś mędrzec. - Ktoś może to potwierdzić?
- Raczej nikt. Jedynie Jimin może powiedzieć, że wróciłem późno dość spocony.
- To fakt - zgodziłem się z tym, ale nadal coś nie pasowało w tej układance. Jungkook mówił przecież, że... Się z nimi bił. Dlaczego nic o tym nie wspomniał? - Wziął szybki prysznic i od razu poszedł do łóżka. - Podsunąłem kolejne kłamstwo, które wymknęło się z moim uch zupełnie przypadkowo. Przecież tej pierwszej nocy Jungkook uderzył w ścianę, wyglądał jak w amoku, co poprzeć może jego nocne wyznanie . W kwietniu... Nawet nie pamiętam, bo wszystko jakoś przyćmiło poprzednie wyznanie. Co tu się działo?
- Może to poprzeć mama?
- Nie rozmawiam z Nayeon - powiedział Jungkook. - Jakoś tak od dziesięciu lat.
Zdziwienie na twarzy zarówno dyrektora, jak i nauczyciela biologii było porażające. Mieli jakieś inne informacje? Może po prostu nie spodziewali się takich słów.
- Od dziesięciu lat? - wtrącił się dyrektor tonem pełnym niedowierzania.
- Usłyszałem, że jestem niechcianym dzieckiem z gwałtu. Co mogę zrobić? I tak nie jest dla mnie nikim ważnym. - Wzruszył obojętnie ramionami.
Tym razem to ja spojrzałem na niego zdziwiony.
- Nie mam więcej pytań. - Uciął detektyw.
•••
Złapałem na którejś przerwie Jungkooka. Odkąd opuściliśmy biuro, nie odezwał się do mnie ani słowem, a gdy widywałem go na przerwach, siedział sam z zamyśloną miną i przerażająco pustym wzrokiem. Zaciągnąłem go do kanciapy woźnego, który wolał spędzać czas u wuefisty, aniżeli tutaj. Jakoś nie mogłem pogodzić się z jego obojętnością.
- Dlaczego się tak zachowujesz? - zapytałem zaraz po tym, jak zamknąłem za sobą drzwi.
- A jak mam się zachować? - zakpił. Znów przybrał maskę ironii, która w obecnej chwili wcale mnie nie cieszyła.
- Nie wiem. Na pewno nie tak. - Westchnąłem. - Sądziłem, że będzie tak samo, jak wcześniej. Ten dystans boli, a nie wybiło nawet południe.
Zaciskałem dłonie na szelkach plecaka, żeby nie okazać tego, jak bardzo zdenerwowany byłem. Cudem powstrzymywałem cisnące się do oczu łzy.
- Jakoś nie chce mi się tego wszystkiego ciągnąć - odpowiedział, starannie unikając mojego wzroku.
- Boisz się.
- Nie boję się. Po prostu mam parę innych problemów.
- Boisz się - powtórzyłem bardziej stanowczo.
- A co, jeśli powiem, że tak? Myślisz, że łatwo jest przyzwyczaić się do tego typu sytuacji? Mówiłem, że nie możesz wymagać ode mnie więcej, niż mogę ci dać, a ty na to przystałeś. Dlaczego więc wymagasz?
Rozchyliłem usta, żeby coś powiedzieć, ale nic się przez nie nie wydostało. Jego pretensjonalny ton i siła racji w nim zawarta, całkowicie mnie przytkała. Miał absolutną rację, ale... On nie sprzeciwił się, gdy składałem mu obietnice tej nocy.
Nim zdążyłem uformować wypowiedź, aby jakoś wyglądała, ten zdążył skrócić między nami dystans. Sądziłem, że chce mnie przytulić i przeprosić, ale minął mnie bez słowa, by opuścić kanciapę.
Zabolało.
•••
Paskudny humor nie chciał mnie opuścić do końca lekcji. Byłem bardziej nieprzytomny, niż zwykle. Za plus wziąłem to, że nikt wolał nie pytać mnie na lekcjach ze względu na to, że mama sponsorowała unowocześnienie sal lekcyjnych. Czasem te pieniądze przynosiły mi szczęście.
Powłócząc nogami dotarłem do pokoju klubowego, gdzie spotkała mnie niezbyt miła niespodzianka. Jungkook jak zwykle siedział na swoim miejscu, zaś te moje zajmowała Sunmi. Pięknie. Gorzej być nie mogło.
- Cześć Jimin - przywitała mnie Yoona. - Widzę, że bardzo cieszysz się na widok nowej koleżanki.
- Och. Tak. Bardzo. - Posłałem jej krzywy uśmiech. Soyeon od razu go wyłapała i rzuciła mi pytające spojrzenie, na co w odpowiedzi wzruszyłem ramionami. Bo co miałem powiedzieć? Nie miałem żadnego pola manewru... Chyba że Yoongi jej coś powiedział, a wtedy nie wymigam się od rozmowy. - Co dziś robimy?
- Sunmi uparła się, żeby napisać pierwszy artykuł bez wcześniejszych ćwiczeń - zagadnęła Yeowoo.
- Dodatkowo chciała, żeby współautorem został Jungkook - dodała Yoona. - Oczywiście nie zgodził się. W końcu działacie w duecie dość incognito.
Nie miałem najmniejszego pojęcia, czy ktokolwiek zauważył, jaka ulga mnie ogarnęła. Usiadłem naprzeciw Jungkooka i wyciągnąłem swój zeszyt do geografii. Spojrzałem spod grzywki na Jungkooka, który robił dokładnie to samo, lecz gdy mnie dostrzegł, od razu opuścił głowę.
- To co robimy? - zapytałem ponownie.
- Ogólnie trzeba by było napisać coś na temat zniknięcia tamtych chłopaków...
Na moje nieszczęście w słowo Soyeon wcięła się Sunmi.
- Mogę się tym zająć?
- To grubsza sprawa wymagająca znajomości tematu, a nikt tak dobrze go nie zna, jak sam Jimin, a w komplecie rzuca nam się jeszcze Jungkook, więc przepraszam bardzo, ale oni się tym zajmą. - Rozłożyła ręce w geście przeprosin. Jej zawiedziona mina jakoś dobrze wpłynęła na moją poprawę nastroju. Nie lubię jej.
- To może się do nich przyłączę?
- Nie. - Tym razem o swoim istnieniu przypomniał sam Jungkook. - Co bracia to bracia, więc nikogo nie potrzebujemy
- Świetnie. - Wtrąciła Soyeon. - Yoona artykuł eventowy o wielkanocy, Yeowoo weź wynajdź jakiś ciekawy temat na korytarzach szkoły.
- A ja? - Sunmi wyraźnie się nie poddawała. Błagam, niech ją ktoś zabije.
- Ty piszesz dla mnie próbne teksty różnego gatunku, żebym wiedziała gdzie cię wrzucić.
- A ty? - zapytał Jungkook jakby nigdy nic.
- Ja idę na zebranie rady szkolnej, a potem do fryzjera. Widzę siebie w blondzie. - Przyznała szczerze z uśmiechem, odrzucając do tyłu opadające na ramiona długie, czarne kosmyki. - Nie pozabijajcie się tu - powiedziała, patrząc na mnie. - Później pogadamy.
- Ta, miłego spędzania czasu na fotelu.
- Och Jiminie, niedługo będziemy wyglądać jak rodzeństwo, więc będzie mi naprawdę miło. - Zachichotała.
- Nie potrzebuję siostry - burknął Jungkook, na co dziewczyna wywróciła oczami.
- Ale znając okoliczności, to może potrzebujesz szwagierki? - zażartowała Yoona, plotąca sobie warkocze.
Spojrzałem spanikowany na Sunmi, która była zajęta obserwowaniem Jungkooka. Jak dobrze, że nie przywiązała wagi do tych słów. Nawet nie musiałem patrzeć na Yoonę, żeby trzepnąć ją w tył głowy. Niezbyt mocno, ale jednak. Ta jedynie spiorunowała mnie spojrzeniem, na co wzruszyłem ramionami.
Chcę, żeby był już wieczór. Chcę położyć się w łóżku. Chcę, żeby Jungkook był obok i tulił mnie do siebie przez całą noc. Tak po prostu, bez żadnych podtekstów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top