Rozdział Dziewiętnasty

Wpatruję się jak urzeczona w płomienie. Tańczą w kominku w mieszkaniu JeongGuk'a. I choć płynie od nich gorąco, a ja siedzę otulona kocem, jest mi zimno. Przeraźliwie zimno.

Jestem świadoma ściszonych głosów, wielu ściszonych głosów. Ale są w tle, dalekie buczenie. Nie słyszę słów. Jedyne, co słyszę, jedyne, na czym jestem w stanie się skupić, to syk gazu w kominku.

Moje myśli biegną do domu, który oglądaliśmy wczoraj, i do dużych kominków - prawdziwych kominków, w których pali się drewnem. Chciałabym się kochać z JeongGuk'iem przed prawdziwym ogniem. Chciałabym się kochać z JeongGuk'iem przed tym ogniem. Tak, byłoby fajnie. Na pewno wymyśliłby coś, aby utkwiło to nam w pamięci, jak wszystkie razy, kiedy się kochaliśmy. Nawet te razy, kiedy się tylko pieprzyliśmy. Tak, one także są godne zapamiętania. Gdzie on jest?

Płomienie kołyszą się i strzelają, a ja wpatruję się w nie jak urzeczona. Skupiam się wyłącznie na ich pięknie. Są urzekające.

„SooRin, urzekłaś mnie".

Powiedział to, gdy po raz pierwszy spał ze mną w moim łóżku. O nie...

Otulam się ciasno kocem. Mój świat się rozpada. Pełzająca pustka we mnie zatacza coraz szersze kręgi. Charlie Tango zaginął.

- Rin. Proszę. - Do rzeczywistości sprowadza mnie łagodny głos pani Jones. Podaje mi kubek z herbatą. Biorę go od niej z wdzięcznością trzęsącymi się dłońmi.

- Dziękuję - szepczę. Głos mam ochrypły od niewypłakanych łez, a w gardle dużą gulę.

Mia siedzi naprzeciwko mnie, na olbrzymiej kanapie w kształcie litery U, trzymając się za ręce z HyoLyn. Patrzą na mnie, a ich kochane twarze pełne są bólu i niepokoju. HyoLyn wygląda starzej - matka martwiąca się o syna. Nie jestem im w stanie zaoferować krzepiącego uśmiechu, nawet jednej łzy - nie ma we mnie nic, jedynie powiększająca się pustka. Zerkam na Jimin'a, Jin'a i TaeHyung'a, którzy stoją wokół baru śniadaniowego, poważni, i rozmawiają cicho. Za nimi w kuchni krząta się pani Jones.

Bi jest w pokoju telewizyjnym, monitorując wiadomości lokalne. Słyszę ciche gdakanie wielkiego telewizora. Nie dam rady ponownie obejrzeć wiadomości - JEONGGUK JEON ZAGINĄŁ - i jego pięknej twarzy w telewizji.

Tak sobie myślę, że jeszcze nigdy nie widziałam tutaj tylu ludzi. Zagubionych, niespokojnych ludzi w domu mojego Szarego. Co on by o tym pomyślał?

Gdzieś tam Kim i Carrick rozmawiają z policją, która dozuje informacje, ale to wszystko pozbawione jest sensu. Fakt jest taki, że JeongGuk zaginął. Nie ma z nim kontaktu od ośmiu godzin. Nic, ani słowa. Poszukiwania zostały wstrzymane - tyle akurat wiem. Jest już za ciemno. I nie wiemy, gdzie on jest. Może być ranny, głodny, albo i gorzej. Nie!

Wznoszę do Boga kolejną bezgłośną modlitwę. „Błagam, niech JeongGuk'owi nic nie jest. Błagam, niech JeongGuk'owi nic nie jest". Powtarzam to w głowie raz za razem - moja mantra, moja lina ratunkowa, coś konkretnego, czego mogę się trzymać. Nie dopuszczam do siebie myśli o najgorszym. O nie. Zawsze jest nadzieja.

„Jesteś moją liną ratunkową".

Prześladują mnie słowa Christiana. Tak, zawsze jest nadzieja. Nie wolno mi poddać się rozpaczy.

„Jestem gorącym zwolennikiem natychmiastowego zaspokojenia. Carpe diem, Rin".

Dlaczego ja tego nie robiłam?

„Robię to dlatego, że w końcu poznałem kogoś, z kim chcę spędzić resztę życia".

Zamykam oczy w cichej modlitwie, kołysząc się delikatnie. „Błagam, niech reszta jego życia nie będzie taka krótka. Błagam, błagam". Nie mieliśmy wystarczająco czasu... potrzebujemy więcej. Tyle nam się udało zrobić przez te ostatnie tygodnie, tak daleko zajść. To nie może być koniec. Wszystkie nasze czułe momenty: szminka, kiedy kochał się ze mną po raz pierwszy w hotelu Olympic, na kolanach oddając mi siebie i w końcu pozwalając mi się dotykać.

„Jestem taki sam, Rin. Kocham cię i potrzebuję. Dotknij mnie. Proszę".

Och, tak bardzo go kocham. Bez niego będę niczym, najwyżej cieniem - zgaśnie całe światło. Nie, nie, nie... mój biedny JeongGuk.

„To ja, Rin. Cały ja... i jestem cały twój. Co muszę zrobić, żeby to w końcu do ciebie dotarło? Żebyś zobaczyła, że pragnę cię tak mocno, jak tylko się da. Że cię kocham".

A ja ciebie, mój Szary.

Otwieram oczy i znowu wbijam niewidzące spojrzenie w ogień, a przez moją głowę przemykają wspomnienia wspólnie spędzonego czasu: jego chłopięca radość, kiedy żeglowaliśmy i lecieliśmy szybowcem; jego dobre maniery, wyrafinowanie i zmysłowość podczas balu maskowego; tańczenie, o tak, tańczenie tutaj, w mieszkaniu do piosenki Sinatry; jego spokojna, niespokojna nadzieja wczoraj w domu; i tamten zapierający dech w piersiach widok.

„Rzucę ci do stóp cały świat, SooRin. Pragnę cię, twojego ciała i duszy, na zawsze".

Och, błagam, niech nic mu się nie stanie. On nie może odejść. To centrum mojego wszechświata.

Z mojego gardła wydobywa się mimowolny szloch i przykładam dłoń do ust. Nie.

Muszę być silna.

Przy moim boku zjawia się nagle Jin. A może jest tu już jakiś czas? Nie mam pojęcia.

- Chcesz zadzwonić do mamy albo taty? - pyta łagodnie.

Nie! Kręcę głową i ściskam jego dłoń. Nie jestem w stanie mówić. Delikatny uścisk jego dłoni nie zapewnia mi żadnej pociechy.

Och, mama. Warga mi drży na myśl o mojej mamie. Powinnam do niej zadzwonić? Nie. Nie byłabym w stanie udźwignąć jej reakcji. Może do Sugi; on by to przyjął spokojniej - nigdy nie daje się ponieść emocjom, nawet kiedy Marinersi przegrywają.

Grace wstaje z kanapy i podchodzi do chłopców. Natomiast Mia siada przy mnie i bierze mnie za drugą rękę.

- On wróci - mówi lekko drżącym głosem. Oczy ma duże i zaczerwienione, twarz bladą jak ściana.

Podnoszę wzrok na TaeHyung'a, który przygląda się Mii i Jimin'owi, przytulającemu w tej chwili do HyoLyn. Zerkam na zegarek. Jest już po jedenastej i powoli zbliża się północ. Cholerny czas! Z każdą mijającą godziną pustka we mnie staje się coraz większa, pożerając mnie, dławiąc. Wiem, że w głębi duszy przygotowuję się na najgorsze. Zamykam oczy i zmawiam kolejną milczącą modlitwę, ściskając dłonie Mii i Jin'a.

Gdy otwieram oczy, ponownie wbijam wzrok w płomienie. Widzę jego nieśmiały uśmiech - mój ulubiony ze wszystkich jego min, kawałek prawdziwego JeongGuk'a, mojego prawdziwego JeongGuk'a. Kryje się w nim tak wiele osób: kontroler, prezes, prześladowca, bóg seksu, Pan, a jednocześnie to chłopiec ze swoimi zabawkami. Uśmiecham się. Jego samochód, katamaran, samolot, śmigłowiec... mój zagubiony chłopiec, teraz rzeczywiście zagubiony. Mój uśmiech blednie i przeszywa mnie ból. Przypomina mi się, jak pod prysznicem zmywał ślady po szmince.

„Jestem nikim, SooRin. Jestem skorupą człowieka. Nie mam serca".

Gula w moim gardle staje się jeszcze większa. Och, JeongGuk, masz, masz serce, i należy ono do mnie. Chcę je wielbić po wsze czasy. Mimo że jest taki skomplikowany i trudny, kocham go. Zawsze będę go kochać. Nigdy nie będzie nikogo innego. Nigdy.

Pamiętam, jak siedziałam w Starbucksie i rozważałam wszystkie za i przeciw. Wszystkie argumenty przeciw, nawet te zdjęcia, które znalazłam dziś rano, teraz stają się bez znaczenia. Liczy się tylko on i to, czy wróci. „Och, proszę, Panie, pozwól mu wrócić, błagam, niech mu się nic nie stanie. Będę chodzić do kościoła... zrobię wszystko". Och, jeśli go odzyskam, będę się cieszyć każdym dniem. W mojej głowie jeszcze raz rozbrzmiewa jego głos: „Carpe diem, Rin".

Wpatruję się w ogień, w liżące się nawzajem płomienie. I wtedy powietrze przeszywa pisk Grace i wszystko wygląda jak film puszczany w zwolnionym tempie.

- JeongGuk!

Odwracam głowę i widzę, jak HyoLyn pędzi przez salon ku wejściu, w którym stoi oszołomiony Christian. Ma na sobie tylko koszulę i spodnie od garnituru, a w rękach trzyma granatową marynarkę, buty i skarpetki. Jest zmęczony, brudny i taki piękny.

O cholera... JeongGuk. Żywy. Wpatruję się w niego oniemiała, zastanawiając się, czy to nie halucynacje.

Na jego twarzy maluje się kompletna dezorientacja. Kładzie marynarkę i buty na podłodze, a ułamek sekundy później HyoLyn zarzuca mu ręce na szyję i całuje w policzek.

- Mamo?

- Myślałam, że już cię nigdy nie zobaczę - szepcze HyoLyn.

- Mamo, jestem tu. - Słyszę w jego głosie zdumienie.

- Umarłam dziś tysiąc razy. - Jej cichy głos odbija się echem w mojej głowie. Zaczyna szlochać, nie będąc w stanie dłużej powstrzymywać łez. JeongGuk marszczy brwi, przerażony albo może skrępowany, a po chwili mocno ją obejmuje i tuli do siebie.

- Och, JeongGuk - szlocha mu w szyję.

A on jej nie odpycha. Tuli ją jedynie, kołysząc lekko, uspokajając. W moich oczach wzbierają gorące łzy. Z korytarza dobiega krzyk Carrick'a:

- On żyje! Jesteś tu! - Wybiega z gabinetu Kima, ściskając w dłoni telefon komórkowy, i obejmuje ich oboje, przymykając oczy z ulgą.

- Tata?

Mia piszczy coś niezrozumiałego, po czym zrywa się z sofy i biegnie, aby dołączyć do rodziców, także ich wszystkich obejmując.

W końcu po policzkach zaczynają mi płynąć strumienie łez. On tu jest, cały i zdrowy. Ale nie jestem w stanie wykonać żadnego ruchu.

Carrick pierwszy się odsuwa, ocierając oczy i klepiąc JeongGuk'a w ramię. Później puszcza ich Mia, a na końcu odsuwa się HyoLyn.

- Przepraszam - mówi cicho.

- Hej, mamo, nic się nie dzieje. - Na twarzy JeongGuk'a nadal widnieje konsternacja.

- Gdzie byłeś? Co się stało? - woła HyoLyn i skrywa twarz w dłoniach.

- Mamo - mruczy JeongGuk. Ponownie bierze ją w ramiona i całuje w czubek głowy. - Jestem tu. Nic mi nie jest. Po prostu cholernie dużo czasu zajęła mi podróż powrotna z Portland. O co chodzi z tym komitetem powitalnym? - Podnosi głowę i omiata spojrzeniem salon, aż dociera do mnie.

Mruga i zerka szybko na Jin'a, który puszcza moją dłoń. Zaciska usta. Upajam się jego widokiem i zalewa mnie fala ulgi. I czuję przeraźliwe zmęczenie. Łzy nie chcą przestać płynąć. JeongGuk ponownie przenosi uwagę na matkę.

- Mamo, jestem cały i zdrowy. Co się stało? - mówi uspokajająco.

HyoLyn obiema dłońmi obejmuje jego twarz.

- JeongGuk, zaginąłeś. Twój plan lotu... nie doleciałeś do Seattle. Dlaczego się z nami nie skontaktowałeś?

JeongGuk unosi ze zdumieniem brwi.

- Nie sądziłem, że to aż tak długo potrwa.

- Czemu nie zadzwoniłeś?

- Rozładował mi się telefon.

- Nie poszukałeś żadnego automatu?

- To długa historia.

- Och, JeongGuk! Nie waż się zrobić mi coś takiego raz jeszcze! Rozumiesz? - HyoLyn prawie krzyczy.

- Dobrze, mamo. - Ociera kciukami jej łzy i jeszcze raz do siebie przytula. Potem ją puszcza, aby uściskać Mię, która uderza go mocno w klatkę piersiową.

- Strasznie się martwiliśmy! - wyrzuca z siebie. Ona także policzki ma mokre od łez.

- Nic mi nie jest, na litość boską - burczy JeongGuk.

Gdy krok w jego stronę robi Jimin, JeongGuk przekazuję Mię Carrick'owi, który jedną ręką obejmuje już żonę. Drugą przyciąga do siebie córkę. Jimin wymienia z JeongGuk'iem krótki uścisk, a potem mocno go klepie w plecy.

- Dobrze cię widzieć - mówi głośno Jimin. Trochę szorstko, próbując ukryć targające nim emocje.

Po mojej twarzy spływają łzy i widzę to: bezwarunkową miłość. Cały salon jest w niej skąpany.

Popatrz, JeongGuk, ci wszyscy ludzie cię kochają! Może teraz zaczniesz w to wierzyć.

Bi stoi za mną - najwyraźniej przyszła tu z sali telewizyjnej - i delikatnie gładzi moje włosy.

- Naprawdę nic mu nie jest, Rin.- mruczy uspokajająco.

- Przywitam się teraz z moją dziewczyną - mówi JeongGuk rodzicom. Oboje kiwają głowami, uśmiechają się i robią mu przejście.

Idzie w moją stronę, szare oczy błyszczące i nadal pełne konsternacji. Jakoś znajduję w sobie siłę, by wstać i rzucić się w jego otwarte ramiona.

- JeongGuk! - szlocham.

- Ćśś - mówi i tuli mnie mocno, skrywając twarz w moich włosach i oddychając głęboko. Unoszę ku niemu mokrą od łez twarz, a on całuje mnie lekko. - Cześć - mruczy.

- Cześć - odszeptuję.

- Tęskniłaś?

- Troszkę.

Uśmiecha się.

- Widzę. - I delikatnie ociera łzy, które uparcie płyną z moich oczu.

- Myślałam. Myślałam... - zachłystuję się.

- Widzę. Ćss... wróciłem. Wróciłem... - szepcze i jeszcze raz niewinnie całuje.

- Nic ci nie jest? - pytam, puszczając go i dotykając jego klatki piersiowej, ramion, pasa upewniam się, że jest tutaj, stoi przede mną. Że wrócił. Stoi nieruchomo i jedynie przygląda mi się uważnie.

- Nic mi nie jest. Nigdzie się nie wybieram.

- Och, dzięki Bogu. - Obejmuję go mocno w talii, a on tuli mnie mocno do siebie. - Jesteś głodny? Chce ci się pić?

- Tak.

Chcę iść do kuchni, aby mu coś przynieść, nie puszcza mnie jednak. Obejmuje mnie ramieniem i wyciąga rękę do Jin'a.

- Panie Jeon - mówi spokojnie Jin.

JeongGuk prycha.

-JeongGuk, proszę - mówi.

-JeongGuk, witaj. Cieszę się, że nic ci się nie stało... i, eee... dzięki, że mogę tu przenocować.

- Nie ma sprawy. - JeongGuk mruży oczy, ale jego uwagę odwraca pani Jones, która nagle zjawia się przy jego boku.

Dopiero teraz zauważam, że nie wygląda tak elegancko jak zawsze. Ma rozpuszczone włosy, szare legginsy i dużą szarą bluzę z napisem WSU COUGARS. Wygląda o wiele lat młodziej.

- Mogę coś panu przynieść, panie Jeon? - Ociera chusteczką oczy.

JeongGuk uśmiecha się do niej miło.

- Piwo, Gail, Budvar, i coś do jedzenia.

- Ja przyniosę - mówię, chcąc zrobić coś dla mojego mężczyzny.

- Nie. Nie odchodź - mówi miękko, mocno mnie obejmując.

Podchodzą do nas TaeHyung i Bi. JeongGuk ściska dłoń TaeHyung'a, Bi zaś cmoka w policzek. Wraca pani Jones z butelką piwa i szklanką. Bierze butelkę, ale za szklankę dziękuje. Pani Jones uśmiecha się i wraca do kuchni.

- Dziwię się, że nie chcesz czegoś mocniejszego - burczy Jimin. - No więc co, do jasnej cholery, się stało? Dowiedziałem się o tym, kiedy tata zadzwonił z informacją, że helikopter zaginął.

- Jimin! - beszta go HyoLyn.

- Śmigłowiec - warczy JeongGuk, poprawiając Jimin'a, który uśmiecha się od ucha do ucha. Podejrzewam, że to taki rodzinny żart. - Siądźmy i wam opowiem. - JeongGuk pociąga mnie na kanapę i wszyscy siadają. Bierze duży łyk piwa. Dostrzega czającego się w drzwiach Kima i kiwa głową. Kim odpowiada tym samym.

- Twoja córka?

- Wszystko w porządku. Fałszywy alarm, proszę pana.

- To dobrze. - JeongGuk uśmiecha się.

Córka? Co się stało córce Kim'a?

- Cieszę się, że pan wrócił. Na dzisiaj to wszystko?

- Musimy odebrać śmigłowiec.

Kim kiwa głową.

- Teraz? Czy może być rano?

- Chyba rano, Kim.

- Dobrze, panie Jeon. Coś jeszcze?

JeongGuk kręci głową i unosi butelkę. Kim obdarza go rzadkim uśmiechem - chyba jeszcze rzadszym niż uśmiech JeongGuk'a - i wychodzi, zapewne do gabinetu albo do swojego pokoju.

- JeongGuk, co się stało? - pyta ostro Carrick.

Okazuje się, że leciał Charlie Tango razem z Ros, swoją zastępczynią, aby załatwić sprawę dotacji na uczelni w Vancouver. Jestem taka oszołomiona, że ledwie nadążam. Trzymam jedynie rękę JeongGuk'a i wpatruję się w jego wypielęgnowane paznokcie, długie palce, knykcie, zegarek - Omegę z trzema małymi tarczami.

- Ros nigdy nie widziała Góry Świętej Heleny, więc z Portland lecieliśmy nieco okrężną drogą. Podobno jakiś czas temu zniesiono tymczasowe ograniczenia związane z lotami, więc zaryzykowałem. I dobrze, że tak zrobiłem. Lecieliśmy nisko, jakieś siedemdziesiąt metrów nad ziemią, kiedy uruchomił się alarm. Pojawił się ogień w ogonie i nie miałem wyjścia, musiałem odciąć całą elektronikę i lądować. - Kręci głową. - Posadziłem Charliego nad jeziorem Silver i jakoś udało mi się ugasić ogień.

- Ogień? Oba silniki? - Carrick jest przerażony.

- Aha.

- Cholera! Ale ja myślałem...

- Wiem - przerywa mu JeongGuk. - Czystym przypadkiem lecieliśmy tak nisko - mówi cicho. Wzdrygam się. Puszcza moją dłoń i obejmuje ramieniem. - Zimno? - pyta.

Kręcę głową.

- Jak ugasiłeś ogień? - pyta Bi. Budzi się w niej instynkt Carli Bernstein.

- Gaśnica. Musimy je mieć, prawo tak nakazuje - odpowiada spokojnie JeongGuk.

W mojej głowie pojawiają się jego słowa: „Każdego dnia dziękuję opatrzności boskiej, że to ty przyjechałaś zrobić ze mną wywiad, a nie Eun-Bi Lee".

- Dlaczego nie zadzwoniłeś ani nie użyłeś radia? - pyta HyoLyn.

JeongGuk kręci głową.

- Bez elektroniki radio nie działało. A wolałem niczego nie włączać z powodu zagrożenia pożarem. Działał GPS na BlackBerry, udało nam się więc dotrzeć do najbliższej drogi. Trwało to cztery godziny. Ros była w szpilkach. - JeongGuk zaciska usta w cienką linię.

- Komórki nie miały zasięgu. Pierwsza padła bateria Ros. Moja niedługo później.

O w mordę. Spinam się i JeongGuk bierze mnie na kolana.

- Jak więc udało się wam wrócić do Seattle? - pyta HyoLyn, lekko mrugając, zapewne na widok nas dwojga. Oblewam się rumieńcem.

Stanęliśmy na stopa i podliczyliśmy nasze zasoby. Razem mieliśmy sześćset dolarów i uznaliśmy, że zaproponujemy to komuś za podwiezienie, ale zatrzymał się kierowca tira i zgodził się nas zabrać. Nie wziął od nas ani centa i jeszcze podzielił się z nami kanapkami. - JeongGuk kręci głową na to wspomnienie. - Trwało to całe wieki. Nie miał komórki, dziwne, ale prawdziwe. Nie miałem pojęcia... - Urywa, wpatrując się w swoją rodzinę.

- Że będziemy się martwić? - pyta drwiąco HyoLyn. - Och, JeongGuk! - beszta go. - Odchodziliśmy od zmysłów z niepokoju!

- Pojawiłeś się w wiadomościach, bracie.

JeongGuk wywraca oczami.

- Taa. Domyśliłem się tego, kiedy na dole spotkałem kilku fotografów. Przepraszam, mamo, powinienem był poprosić kierowcę, aby się zatrzymał, i zadzwonić. Ale chciałem jak najszybciej wrócić do domu. - Zerka na Jin'a.

Och, to dlatego, że Jin się tu zatrzymał. Marszczę brwi na tę myśl. Jezu, a ja się tak martwiłam.

Grace kręci głową.

- Cieszę się po prostu, że wróciłeś w jednym kawałku, synu.

Zaczynam się odprężać i opieram głowę na jego piersi. Pachnie świeżym powietrzem, trochę potem, żelem pod prysznic - generalnie Christianem, najwspanialszym zapachem świata. Z moich oczu ponownie zaczynają płynąć łzy - łzy wdzięczności.

- Oba silniki? - pyta raz jeszcze Carrick, marszcząc z niedowierzaniem brwi.

- Na to wygląda. - JeongGuk wzrusza ramionami i gładzi mnie po plecach. - Hej - szepcze. Wsuwa mi palec pod brodę i unosi głowę. - Przestań płakać.

Ocieram nos wierzchem dłoni w najbardziej niekobiecy sposób.

- Przestań znikać. - Pociągam nosem, a on uśmiecha się lekko.

- Awaria elektroniki... dziwne, prawda? - powtarza Carrick.

- Tak, mnie też to przeszło przez myśl, tato. Ale w tej akurat chwili jedyne, na co mam ochotę, to iść do łóżka, a o wszystkim innym pomyślę jutro.

- Więc media wiedzą, że JeongGuk Jeon odnalazł się cały i zdrowy? - pyta Bi.

- Tak. Ho i moi piarowcy zajmą się mediami. Ros do niej zadzwoniła.

- Tak, Ho dzwoniła do mnie, by dać mi znać, że żyjesz - uśmiecha się Carrick.

- Muszę dać tej kobiecie podwyżkę. Jest przecież późno.

- Myślę, panie i panowie, że mój kochany brat musi iść teraz spać, żeby rano ładnie wyglądać - wtrąca Jimin.

JeongGuk krzywi się do niego.

-Cary, mój syn jest bezpieczny. Teraz możesz mnie zabrać do domu. - HyoLyn patrzy z uczuciem na męża.

Cary?

- Tak, przyda nam się trochę snu - odpowiada Carrick, uśmiechając się do niej.

- Zostańcie tutaj - proponuje JeongGuk.

- Nie, kochanie, chcę jechać do domu. Teraz, kiedy już wiem, że jesteś bezpieczny.

JeongGuk sadza mnie niechętnie na kanapie i wstaje. HyoLyn raz jeszcze go przytula.

- Tak bardzo się martwiłam, skarbie - szepcze.

- Już wszystko dobrze, mamo.

Przygląda mu się uważnie.

- Tak. Wydaje mi się, że tak - mówi powoli, zerkając na mnie. Uśmiecha się, a ja oblewam się rumieńcem.

Odprowadzamy Carrick'a i HyoLyn do holu. Mia i TaeHyung dyskutują o czymś zawzięcie, ale nie słyszę o czym.

Mia uśmiecha się do niego nieśmiało, ale on kręci głową. Nagle krzyżuje ręce na piersi i odwraca się na pięcie. On pociera ręką czoło, wyraźnie sfrustrowany.

- Mamo, tato, zaczekajcie na mnie! - woła nadąsana Mia. Być może jest równie zmienna jak jej brat.

Bi ściska mnie mocno.

- Coś mi mówi, że gdy ja wygrzewałam się na Barbadosie, działo się tu sporo poważnych rzeczy. To oczywiste, że szalejecie za sobą. Cieszę się, że nic mu się nie stało. I nie chodzi mi tylko o niego, ale i o ciebie, Rin.

- Dziękuję, Bi - szepczę.

- Taa. Kto by pomyślał, że znajdziemy miłość w tym samym czasie, no nie? - Uśmiecha się szeroko.

Wow. A więc w końcu się przyznała.

- I że to będą bracia! - chichoczę.

- Może skończymy jako szwagierki - żartuje.

Spinam się cała, po czym karcę się w duchu, gdyż Bi robi krok w tył i mierzy mnie tym swoim bacznym wzrokiem. Czerwienię się. Kurczę, powinnam jej powiedzieć, że poprosił mnie o rękę?

- Chodź, skarbie! - woła ją Jimin z windy.

- Pogadamy jutro, Rin. Musisz być wykończona.

Czuję ulgę.

Jasne. Ty też, Bi. W końcu przeleciałaś dzisiaj taki kawał drogi.

Ściskamy się raz jeszcze, po czym ona i Jimin wchodzą za Jeon'ami do windy. TaeHyung ściska dłoń JeongGuk'a i przytula się do mnie na pożegnanie. Wygląda na strapionego, ale wchodzi razem z nimi do windy.

Kiedy wracamy z holu, na korytarzu czeka Jin.

- To ja już pójdę... Zostawię was samych - mówi.

Policzki robią mi się czerwone. Czemu jest tak niezręcznie?

- Wiesz, gdzie masz iść? - pyta go JeongGuk.

Jin kiwa głową.

- Tak, gospodyni...

- Pani Jones - podpowiadam.

- Tak, pani Jones, pokazała mi już pokój. Fajne mieszkanie, JeongGuk.

- Dziękuję - odpowiada grzecznie, stając obok mnie. Obejmuje mnie i całuje w głowę. - Zjem to, co mi przygotowała pani Jones. Dobranoc, Jin. - JeongGuk udaje się z powrotem do salonu, pozostawiając nas na korytarzu.

Wow! Sama z Jin'em.

- No to dobrej nocy. - Nagle wygląda na zakłopotanego.

- Dobranoc, Jin. I dzięki, że zostałeś.

- Nie ma sprawy, Soo. Za każdym razem, gdy twój bogaty, nadęty chłopak zaginie, możesz na mnie liczyć.

- Jin! - besztam go.

- Żartuję. Nie wkurzaj się. Wyjeżdżam wcześnie rano. Do zobaczenia, co? Brakuje mi ciebie.

- Jasne. Mam nadzieję, że niedługo. Przepraszam, że dzisiejszy wieczór był taki... do dupy - mówię przepraszająco.

Uśmiecha się.

- Do dupy. - Ściska mnie. - Poważnie, Rin, cieszę się, że jesteś szczęśliwa, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.

- Dziękuję.

Posyła mi smutny, słodko-gorzki uśmiech, a potem idzie na górę.

Odwracam się w stronę salonu. JeongGuk stoi obok kanapy i przygląda mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W końcu jesteśmy sami.

- Nadal mu na tobie zależy - mówi cicho.

- A pan skąd może to wiedzieć, panie Jeon?

Rozpoznaję objawy, panno Min. Ja cierpię na tę samą przypadłość.

- Myślałam, że już cię nigdy nie zobaczę - szepczę. Proszę, wypowiedziałam te słowa.

Moje najgorsze obawy spakowane w jedno krótkie zdanie.

- Nie było tak źle, jak się mogło wydawać.

Podnoszę z podłogi marynarkę i buty i podchodzę do niego.

- Ja to wezmę - szepcze, sięgając po marynarkę.

JeongGuk patrzy na mnie tak, jakbym była powodem, dla którego warto żyć. Wrócił, naprawdę. Bierze mnie w ramiona i mocno tuli.

- JeongGuk'ie. - I łzy zaczynają płynąć od nowa.

- Ćśś - mówi uspokajająco, całując moje włosy. - Wiesz... podczas tych kilku sekund autentycznego przerażenia, zanim wylądowałem, wszystkie moje myśli związane były z tobą. Jesteś moim talizmanem, Rinnie.

- Myślałam, że cię straciłam - mówię bez tchu. Stoimy, tuląc się do siebie, nawzajem się uspokajając. Dociera do mnie, że nadal trzymam jego buty. Upuszczam je na podłogę.

- Weź ze mną prysznic - szepcze.

- Dobrze.

Unosi moją brodę.

- Wiesz, nawet zalana łzami jesteś śliczna. - Pochyla głowę i całuje mnie delikatnie. - A twoje usta są takie miękkie. - Całuje mnie raz jeszcze, tym razem mocniej.

O rety... i pomyśleć, że mogłam to stracić... nie... Przestaję myśleć i poddaję się jego pocałunkowi.

- Muszę odłożyć marynarkę - mruczy.

- Rzuć ją - szepczę mu do ust.

- Nie mogę.

Odsuwam się i patrzę na niego z konsternacją.

Uśmiecha się znacząco.

- Dlatego. - Z kieszonki na piersi wyjmuje niewielkie pudełko, w którym znajduje się mój prezent. Przerzuca marynarkę o oparcie kanapy, a na niej kładzie pudełeczko.

„Carpe diem, Rin" - dopinguje mnie moja podświadomość. Cóż, jest już po północy, więc formalnie rzecz biorąc, ma już urodziny.

- Otwórz je - szepczę, a serce zaczyna mi walić jak młotem.

- Miałem nadzieję, że to powiesz - mówi cicho. - Doprowadzało mnie to do szaleństwa.

Uśmiecham się psotnie. Kręci mi się w głowie. Posyła mi ten swój nieśmiały uśmiech, a ja zachwycam się jego rozbawioną, ale i zaintrygowaną miną. Sprawnie otwiera pudełeczko. Marszczy brwi, gdy wyjmuje mały, kwadratowy breloczek do kluczy z obrazkiem wykonanym z tycich pikseli, które migają niczym ekran LED. Układają się w linię dachów Seattle, a przez środek biegnie słowo SEATTLE.

Przygląda się temu przez chwilę, po czym przenosi skonsternowane spojrzenie na mnie.

- Przekręć to - szepczę, wstrzymując oddech.

Tak robi i natychmiast patrzy na mnie, a w jego oczach tańczą zdumienie i radość.

Rozchyla z niedowierzaniem usta.

Na breloczku migocze słowo TAK.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

Tym razem chcę powiedzieć tylko o jednym, bo po tylu latach zaczęłam się irytować zachowaniem niektórych osób.

Kocham konstruktywną krytykę, bo dzięki niej mogę być lepsza w tym co robię, ale kochani czasami należy się zastanowić zanim coś napiszemy.

Jestem ARMY od porządku kariery BTS, wiem o nich praktycznie wszystko i teraz uwaga imię sceniczne, a prawdziwe imię to spora różnica. Może jestem stara, możliwe. Ale jako old ARMY nie potrafię pogodzić się z niewiedzą niektórych osób, jeśli identyfikują się jako fani BTS.

Już kolejny raz niededukowana ARMY zwraca mi uwagę na to, że "źle piszę" ich imiona. Słoneczka jak ktoś jest ze mną od dłuższego czasu dobrze wie, że przestałam używać ich scenicznych imion, a zaczęłam prawdziwych. W szczególności jeśli chodzi o JeongGuk'a. Ja po prostu wolę jego prawdziwe imię niż pseudonim sceniczny.

Także liczę, że jeśli ktoś jeszcze raz będzie chciał zwrócić mi uwagę to najpierw sprawdzi czy ma rację.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top