21. First date?
Tym razem również wzięli wspólny pokój. A w sumie to Dean, Tammy tylko czekała oparta o maskę samochodu. Jej powieki zamknęły się powoli i nie otwierały się dopóki nie usłyszała brzęku kluczy. Trzymał je Winchester, który wskazał na motelowe drzwi.
− Nie podoba ci się to, że nie słyszę w snach twojego brata, prawda?
− Skąd przyszło to tobie do głowy? − odpowiedział zmieszany, próbując nie pokazać dominującej u niego emocji.
− Przez nasze dziecinne zachowanie. Kevin, nastolatek próbuje wyprowadzić nas na prostą, a my zamiast rozmawiać, strzelaliśmy do tarcz. On zachował się dojrzalej od nas.
− Nie umiem się z tobą nie zgodzić.
− Musimy przejść na relacje mniej poważną, chociaż my, jako łowcy nie powinniśmy tego robić. − wystawiła dłoń przed siebie, czekając na potwierdzenie swoich słów.
− Zgoda. − odwzajemnił gest.
Po godzinie ósmej wieczorem szukali informacji na temat osoby, która mogłaby być odpowiedzialna za morderstwa miłości. Nigdzie nie było napisane o znaku na sercu, ale dało im to do myślenia. Mieli do czynienia z mniej lub bardziej znanym bożkiem miłości. A że na świecie przez tysiące lat przewinęło się sporo religii, co wskazywało na to, że większość z tych wyznań posiadało swoich własnych bogów, więc możliwości do wyboru było mnóstwo.
Gdyby nie rażące światło latarni stojącej tuż przed ich oknem, to zapewne zatraciliby się w księgach, informacjach internetowych i szczątkowych notatkach, i gdyby nie ten błysk zapewne zapomnieliby o tym, że muszą się wybrać do tego baru. Oczywiście pod przykrywką, ponieważ z ich wywiadu wynikało, że wybierali się tam ludzie głównie na pierwszą randkę. I z nich nie wracali, tylko w tym przypadku. Jeżeli było to drugie albo kolejne spotkanie, zauroczonym nic nie groziło. Może z wyjątkiem wysokiego rachunku.
Na zegarku wskazówki wskazywały kilka minut po dziewiątej, a Tammy wciąż przebywała w łazience, przez co Winchester zdecydował, że jednak podwinie rękawy białej koszuli, która nie wystawała zza paska.
Jako że nie była przygotowana na taką ewentualność w stylu delikatnie eleganckim, więc zaczęła improwizować. Wyszła z pomieszczenia w czarnych długich jeansach, do których był wsadzony prawy kraniec błękitnej koszuli. Rękawy podwinięte tak samo, jak miał mężczyzna stojący przed nią w osłupieniu. Dodatkowo odpięła dwa, jak nie trzy, górne guziki, aby nadać sobie chociaż odrobinę wyczucia stylu.
− Nie miałam okazji zaopatrzyć się w coś bardziej wykwintnego. − chwyciła za gumkę, która utrzymywała jej włosy w kitce, aby chwilę później energicznie ją ściągnąć, roztrzepując ciemne fale na jej ramionach.
− Nic nie powiedziałem. − wpatrywał się w nią, z założonymi rękoma na klatce piersiowej. Nigdy wcześniej nie miał okazji zobaczyć jej z tak promieniującym urokiem wymalowanym na twarzy.
− Popraw kołnierzyk, a się nie przyczepię do reszty. − uśmiechnęła się do niego szczerze, pierwszy raz od prawie miesiąca.
− Za piętnaście minut mamy rezerwację, a jak się ruszysz, to też się nie przyczepię
− Bo nie masz do czego. − zażartowała, ściągając z drewnianego oparcia krzesła niewielkich rozmiarów torebkę oraz równie ciemny płaszcz, co spodnie i botki.
Logo eleganckiego baru jarzyło ich w oczy swoim czerwonym kolorem, wymieszanym ze spokojnym fioletem. Nad literką "i" zamiast kropki, znajdowało się serduszko, a słowa neona wyglądały jakby napisane od niechcenia. Mimo to, do lokalu ciągnęły się kolejki.
Kelner zaprowadził ich do stołu, który mieścił się w kącie pomieszczenia, aby mieli idealny widok na barmana jak i na czarne pianino na podeście. Wnętrze było nowocześnie zagospodarowane. Stonowane białe, czarne i brązowe barwy mebli, przesiąknięte fioletowym, różowym jak i czerwonym kolorem świateł.
Wtedy byli zgodni z paroma rzeczami, między innymi o zamówienie whisky z lodem. Parę razy obeszli klub pod wymówką, że musieli do toalety. Żadnych podejrzanych zapachów, wzorów. Ale do czasu się to zmieniło, gdy zobaczyli ciemnowłosego blondyna o kalifornijskiej opaleniźnie, którego loki opadały na ramiona, nadając mu zagranicznego uroku. Dwójka łowców już widziała podobną rycinę do owego mężczyzny, ale nie potrafili przypisać mu imienia.
Młodzieniec stanął tuż obok pianina, a wszyscy zebrani obrócili głowy w jego stronę. Po czym zaskoczył ich jasno drewniany parkiet, krzycząc "czas na zabawę". Tammy obróciła się do pary za sobą, z nadzieją, że dowie się od nich, kim był tamten człowiek.
− Eric, właściciel klubu. − wykrzyczał jej do ucha, ponieważ muzyka zaczęła grać głośniej.
− Dzięki. − obróciła się w stronę Deana. − A nic nie było o nim napisane na stronie internetowej. − wyszeptała pod nosem.
− Lepiej się stąd wynośmy, bo pary zaczynają się na siebie rzucać. Dosłownie. − stwierdził łowca, który wyzerował szklankę whisky.
Szybko przeszli przez próg budynku, a światło nie raziło tak jak wewnątrz. Tammy dziwiła się czemu ona ani Winchester nie wykazywali objawów odurzenia szaleńczą miłością.
− Dean. − uniosła wzrok na niego, zaś on patrzył się ślepo przed siebie. − Znam imię tego kolesia, co życzył wszystkim udanej zabawy. − zawtórowała łowcy i również wsiadła do Impali.
Całą drogę do motelu przejechali w ciszy, nie zerkając na siebie. Byli w swoich światach, wyłączyli się na pięć minut od rzeczywistości. Gdy samochód zatrzymał się na parkingu przed budynkiem, do ich uszu doszedł dźwięk telefonu. To był Cass. Pytał się o dokładne położenie. Tammy niewzruszona odłożyła słuchawkę i nawet nie zdążyła wyjaśnić Deanowi kto dzwonił, bo na tylnym siedzeniu zjawił Anioł, trzymający dwie pary okularów.
***
Jakim bożkiem jest właściciel klubu? Jak sądzicie?
PS. Wyraźcie swoją opinię w komentarzu - czy chcecie kontynuacje tej serii? Jeśli nie, to automatycznie w obieg nie wejdzie kolejna o podobnej tematyce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top