18 - Again, where my place ...



Jimin pov.

Byłem zaskoczony, a nawet bardzo. Co on tutaj robił z... Bronią w ręku, ubrany w jakiś dziwny strój, w którym swoją drogą wyglądał zabójczo seksownie, ale to nie było teraz najważniejsze, bo Jisoo właśnie padła na ziemię, gdy Kook wbił jej coś w szyję. Widziałem takie akcje na filmach, więc przypuszczałem, że to jakiś środek paraliżujący. Zauważyłem, że jej obecność tutaj też go lekko zaskoczyła, ale zawahał się tylko przez sekundę, zanim wbił jej igłę w gardło.

-Jiminnie kochanie, nic ci nie jest? – Przysięgam, że jak rozwiązał mnie i złapał za policzki, patrząc mi intensywnie w oczy zakochałem się drugi raz, albo jeszcze raz tak bardzo mocno.

-Jungkookie... - Zacząłem po cichu szlochać wtulając się w jego silne ramiona. Zapomniałem już co się stało i gdzie byłem. Liczył się tylko on.

-Kochanie... Musimy iść. Zaraz ktoś się zorientuje, że jest jeszcze jeden, oprócz tych dwóch wariatów, co strzelają do wszystkiego co się rusza, tam na dole. - Pokiwałem głową, na znak zgody.

-Możesz iść sam czy...?

-Mogę iść, ale tylko z tobą. – Odpowiedziałem pewnie, na co Kook się uśmiechną z troską w oczach.

Złapał mnie za rękę i pociągną w stronę wyjścia. Droga minęła bardzo szybko, Jungkook bezbłędnie odnalazł wyjście, chociaż widziałem, że ma jakiś problem ze słuchawką w uchu. Wsiedliśmy do samochodu, po drodze zgarniając jeszcze Yoongiego i jak się dowiedziałem, chłopaka przypominającego konia o przezwisku J-Horse, albo może J-Hope, nie pamiętam już dobrze, bo moja ręka cały czas ściskała tą Jungkooka, co mnie skutecznie rozpraszało i jednocześnie odprężało.

Chyba musiałem zasnąć, bo obudziłem się tylko na chwilę w samolocie, czując jak się na czymś delikatnie unoszę w górę i w dół.

-Jungkookie? – Zapytałem zaspanym głosikiem, który komuś mógłby się wydawać wręcz uroczy. Ale nie dla mnie, bo przecież nie byłem uroczy. No dobra może trochę...Ale tylko dla Kookiego.

-Cichutko kruszynko, jestem tu. Już nigdy cię nie wypuszczę. Obiecuję.

-Kocham Cię.

-Ja ciebie też kocham. – Usłyszałem jak Kookie mi odpowiada i będąc już na granicy rzeczywistości, poczułem jeszcze te malinowe usta ukochanego, całujące mnie czule w czoło. Zasnąłem z delikatnym uśmiechem, bardziej wtulają się w ten najlepszy na świecie tors.



J-Hope pov.

Kiedy wracaliśmy już z powrotem do samolotu, jechaliśmy jak najszybciej, tak dla przezorności. Bo kto wie, czy nie ma ich tam więcej? Mimo tego, że wybiliśmy więcej niż połowę, zawsze istniało jakieś ryzyko. Moje myśli skierowały się na Tae. Przyznam szczerze, że jeszcze nikt, nigdy nie zainteresował mnie na tyle, aby się nad tym głębiej zastanawiał. Ciekawiła mnie ,,nagroda" o której mówił V. Słowa, jakie otrzymałem od niego przed wyjazdem na akcje zbiły mnie nieco z tropu. Byłem raczej przekonany, że to jedynie trochę uparty, słodki maluszek, ale gdy coraz głębiej analizowałem jego słowa, ton, czy nawet mowę ciała miałem coraz większe wątpliwości co do jego niewinności. Chyba zmyliła mnie ta jego nieskazitelna, urocza otoczka, która unosiła się naokoło jego jasnych włosków.

Gdy tylko wjechaliśmy na pokład Jungkook na rękach zaniósł Jimina na górę, Yoongi popędził do Jina, a na mnie spadła cała robota z ogarnięciem sprzętu.

Odłożyłem już chyba wszystko do odpowiednich skrzyń, gdy poczułem czyjąś obecność. Odwróciłem się i ujrzałem tego cholernego kusiciela. Na jego ustach błąkał się zagadkowy uśmiech.

-Hej – Odezwał się pierwszy.

-Hej... Jesteś jeszcze bardziej kuszący niż poprzednim razem, jak cię widziałem. – Raz kozie... A raczej koniowi śmierć. Nie mam nic do stracenia. Jak pomyślałem, tak postanowiłem zrobić. Te jego pulchne warg i specjalnie naciągnięta koszulka, by odsłaniała jak najwięcej aksamitnej skóry, włącznie z obojczykami działała na mnie, aż za bardzo.

-Za to zerwane połączenie powinna cię czekać kara, ale skoro już obiecałem nagrodę... Wiesz, co cię czeka, prawda? – Zapytał, dalej zagadkowo się podśmiehując i zaczął zbliżać się do mnie powoli. Rzuciłem to, co miałem w rękach i wiedziałem, już co mam robić.

Podszedłem szybkim krokiem do Tae i podrzuciłem go sobie łapiąc za jego uda.

-Dlaczego mnie tak kusisz, co? Nie wolisz kogoś pokroju tatusiów?

-Nie jarają mnie jacyś tatusiowie. Ty mi się podobasz, cały, ale chce sprawdzić jeszcze jedną rzecz. – Przygryzł swoja wargę, podziałało to na mnie tak, jak chciał.

-To dobrze słodzizno, bo ty też musisz sprostać wyzwaniu.

Nie zastanawiając się dłużej zbliżyłem nasze twarze do siebie. Nasze usta prawie się stykały. Postanowiłem się jeszcze z nim trochę podroczyć. Coś czułem, że na jednym się nie skończy.

-Hobi nie wkurwiaj mnie, tylko bierz się za pieprzenie. – Tak, zdecydowanie byłem pewien, że na jednym razie się nie skończy.

Nic nie odpowiadając przygryzłem wargę V i pociągnąłem, po czym wbiłem się w te... O kurwa, cudowne wargi.

-Gdzie... - Chciał zapytać gdzie go zabieram, ale zanim zdążył, już był ze mną na tylnych siedzeniach i klęcząc między moimi nogami odpinał mi rozporek.

Jego niewinny wygląd podniecał mnie do granic możliwości. Zaczął pieścić ręką moje jądra. Po chwili, patrząc mi prosto w oczy zassał się na czubku mojego stojącego na baczność penisa.

-Mmmmm... Twój kutas jest taaaki smaczny. – Mruczał, co chwilę przyspieszając tępo i plując na niego wulgarnie, by nadać odpowiedniego poślizgu.

Wplątałem ręce w jego miękkie włosy i nakazałem zaprzestanie jakichkolwiek ruchów.

-Mam zamiar dojść w innej części twojego zajebistego ciała. – Powiedziałem, najniższym głosem, na jaki było mnie stać.

Pozbawieni ubrań, całując się namiętnie na tylnych siedzeniach, będąc już całkowicie gotowymi, położyłem Tae na siedzeniach, samemu nachylając się nad nim.

Wsadziłem palec w dziurkę V, który tak pięknie sapał i stękał mi do ucha.

-Koniu, pieprz mnie już!

-Może zaboleć, skarbie. – Powiedziałem, po czym wszedłem penisem, aż po jądra. Łapki Taehyunga zacisnęły się na moim karku. Czułem jak się rozluźnia. Zacząłem się poruszać, nie wiedząc, jaki seks preferuje, bo ja oczywiście jak to koń, na całe kopyto. Hehehehe.

-Szybciej, na emeryturze jesteś, czy w zajebistym tyłku?

-Kurwa, gdzie ty byłeś całe moje życie?

Nie zwlekając, zacząłem się w niego wbijać z zawrotną szybkością. Wykonywałem silne i pełne ruchy. Mógłbym dojść od samego patrzenia na tę uroczą buźkę, będącą teraz wykrzywioną w najcudowniejszym grymasie przyjemności.

-Ja pierdole... Jaki ty jesteś ciasny. – Szeptałem do ucha temu cholernemu kociakowi.

-H.o.o...bi – Próbował wymówić moje imię, wypuszczając po jednym dźwięku z tych grzesznych usteczek. Koniec się zbliżał, czułem to, jak jego ścianki się zaciskają.

-Ahhhhhhh – V doszedł z głośnym piskiem, rozlewając się na nasze brzuchy. Ja zrobiłem to zaraz po nim w jego wnętrzu.

-Jesteś zajebisty kociaku i od dzisiaj tylko mój, jasne?

-Jak będziesz mnie tak pieprzył codziennie, to nawet za ciebie wyjdę. – Jego odpowiedź mnie usatysfakcjonowała na tyle, że zacząłem znów go całować. Nie wiem, co mną kierowało, bo normalnie to byłby koniec naszej znajomości, ale nie tym razem. Miałem zamiar witać w tym wnętrzu jeszcze nie jeden raz.

-To co, jeszcze raz? – Spytał po chwili niewinnie z opuchniętymi i rozchylonymi wargami.

-Jeszcze się pytasz, kusicielu.



*****

Już niedługo coś nowego...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top