#Chapter Sixteen

To było zbyt wspaniałe...

Dlaczego...?

Musiała mu to oddać...

Kim NamJoon...

Właśnie teraz. W tym cholernym momencie.

Przed nią znajdowało się czterdzieści pięć milionów dolarów. Cholera! Albo to był żart! Albo sen! Nie to przecież niemożliwe, żeby właśnie tutaj to się znajdowało. Patrzyła z przerażeniem na kamienie w odcieniu najpiękniejszego, najczystszego oceanu, które świeciły się jakby dopiero przed chwilą były wyczyszczone.

Tak. Znajdowały się tutaj.

Klejnoty koronne królowej Min.

Cholerna biżuteria.

Biżuteria warta czterdzieści pięć milionów dolarów.

Podniosła się i spojrzała jeszcze raz. Nie. To nie był sen. Dalej tutaj były. Całe. Lśniące i tak kurewsko drogie. Bała się ich dotknąć. To było zbyt wiele. To było zbyt drogie. Zbyt potężne.

Dlaczego...?

To jedno pytanie ciągle chodziło jej po głowie.

Dlaczego jej to wysłał?

Dlaczego to kupił?

Dlaczego to licytował?

Dlaczego to?

Dlaczego ona?

Dlaczego teraz?

Dlaczego tak nagle?

Tyle można było dopowiedzieć do jednego głupiego "dlaczego". Boże. Musiała coś zrobić i to jak najszybciej.

Patrząc na to co otrzymała musiała się poważnie zastanowić co zrobić.

Po pierwsze odzyskać zdrowy rozsądek. Jest.

Teraz zapakować. Jest.

Nagle po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk pukania. Pukania do drzwi.

Spanikowana podeszła do drzwi i uchyliła je lekko. Kim TaeHyung.

-DaHee? Wszystko okay? Nie wychodzisz stąd od dobrych 20 minut. Zaczynam się martwić.- wiedziała, że Tae się martwił. Widząc jej bladą jak cholera twarz. Bladą i przerażaną. Była tak spanikowana jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Boże. Co powinna teraz zrobić? -Lee DaHee wszystko okay? Mam wejść? Może zabrać cię do szpitala? Wyglądasz jakbyś miała zaraz zemdleć.

-Przyjechałeś tu samochodem?- spytała szybko ignorując pozostałe pytania.

Nawet reszty nie słuchała. Wiedziała, że musi jak najszybciej spotkać się z Park JiMin'em. Jej samochód ciągle był w naprawie, a nie było takiej pieprzonej opcji, żeby jechała taksówką albo co gorsza metrem z paczką wartą prawie pięćdziesiąt milionów. Musiała coś zrobić. I to jak najszybciej.

-Tak. Co jest?

-Tym swoim niemieckim cholerstwem?

-Co jest kurwa nie tak w moim nowym Mercedesie?

-W nim? Wszystko? Zaczynając, że to jest jakieś szkopskie gówno. Możesz dać mi kluczyki? Muszę, gdzieś pojechać.- prosiła wyciągając w jego stronę rękę, liczyła, że dostanie klucze od auta

-Najpierw wyzywasz moje auto, a teraz chcesz nim jechać?- spytał krzyżując ramiona

-Dobra. Cholera.- podrapała się po głowie w geście frustracji -Przeproszę osobiście twoją dziewczynę jak dasz mi do niej kluczyki. Muszę Tae. Rozumiesz? Muszę. To jest krytyczna sytuacja.

-Dobra. Ale najpierw powiedz mi co się dzieje. Martwię się.

Odetchnęła ciężko. Wiedziała, że Kim TaeHyung jej cholerny wieloletni przyjaciel tak szybko nie odpuści. I nie pomyliła się i tym razem. Musiała mu coś powiedzieć. Chociaż tyle, żeby się już więcej nie martwił. Tylko tyle.

-Muszę pojechać do Park Company. Muszę spotkać się z nim, rozumiesz?

-Czy ten prezent ma coś z tym wspólnego?- spytał wskazując na pudełko

-To jest cholernie z nim powiązane. Nie wiem co mogę ci jeszcze powiedzieć Tae. Po prostu nie teraz okay? Muszę mu to oddać i z nim porozmawiać. Naprawdę to ważne.

-Okay. Ufam i wierzę ci.- wsunął dłoń do kieszeni garniturowych spodni -Trzymaj. Stoi na parkingu za budynkiem. Jedź do niego i wyjaśnij to gówno. Nie wiem co się dzieje, ale naprawdę mnie to przeraża Hee.

-Mnie też Tae. Mnie też.- przytaknęła

Nie marnowała czasu. Nie miała go zbyt wiele. Posiadanie czegoś takiego wydawało się zbyt przerażające. Wydawało jej się, że w każdej chwili ktoś może ją napaść. Jakby każdy wiedział co ma ze sobą. Wsiadła do auta i natychmiast ruszyła do jedynego miejsca o którym pomyślała. Park Company. Nawet nie wiedziała czy go tam spotka czy nie.

***************

Była na miejscu. W recepcji na dole zadali jej tylko pytanie kim jest. Kiedy przedstawiła się jako "Lee DaHee manager La Parure" od razu ją puścili.

Problem zaczął się na piętrze na którym znajdował się gabinet Park JiMin'a. Już na wstępie zaczęły się problemy.

-Kim Pani jest?- usłyszała obok siebie kobiecy głos. Powoli odwróciła się. Szczupła Azjatka w blond farbowanych włosach patrzyła na nią podejrzanie.

-A Pani?- Lee DaHee, tego dnia wydawała się być cholernym bossem. Nikt nie mógł powstrzymać jej przed spotkaniem z Park'iem. A już w szczególności nie jakaś laska.

-Jestem asystentką Pana Park'a. Czego pani tutaj chce?

Asystentka. DaHee połączyła wątki. No tak. Kojarzyła jej głos. Naprawdę go pamiętała.

-To ty.- stwierdziła wskazując na nią placem -Ty nie chciałaś mnie połączyć z Park'iem. Kojarzę twój głos.

-Czego Pani tutaj chce?- spytała nie bojąc się morderczego wzroku Lee

-Chcę rozmawiać... nie. Chcę się widzieć z twoim szefem. I to jak najszybciej.

-Nie ma go. Wyszedł na spotkanie. Z resztą nie jesteś umówiona. Nie będzie żadnego spotkania, a nawet jeśli chciałabyś spotkać się z nim w innym terminie. Dopilnuję, żebyś nie była w stanie.- odpowiedziała natychmiast co tylko rozjuszyło DaHee. Z tą kobietą się nie zadziera.

-Słuchaj mnie.- DaHee podeszła do niej o krok bliżej -Nie obchodzisz mnie ty, ani nic innego. Muszę zobaczyć się z twoim szefem. Teraz.

Kobieta nic nie odpowiedziała jedynie wcisnęła jakiś przycisk. DaHee nie wiedziała czym on był, ani do czego służył. Jednak podejrzewała jedno. To nie mogło świadczyć o niczym dobrym.

-Jesteś szurnięta. Wariatka. Już nasi ochroniarze zajmą się tobą.- stwierdziła krzyżując ręce przez co jej zrobiony biust podniósł się ponad dekolt bluzki. Ohydne.

Zanim DaHee zdążyła zareagować z windy wyszło trzech ochroniarzy. Dwóch trzymało w ręce pistolet. Cholerny prawdziwy pistolet. Była w dupie. Głęboko. Cholera! To nawet nie było dobre określenie. Ona miała totalnie przejebane. Właśnie celowało do niej dwóch uzbrojonych gości. Mogli ją zabić w każdej chwili. Jak psa. Jak cholerne zwierze. Jakby była sarną a oni myśliwymi.

-Ręce do góry!- krzyknął jeden z nich

DaHee była opanowana. Odłożyła ostrożnie pudełko na stolik obok niej i podniosła dłonie nad głowę. Tak, aby były na widoku.

-O co tyle krzyku?- spytał mężczyzna, którego nie widziała. Nie widziała, ale pamiętała jego głos. Wiedziała, że go zna.I oto wyłonił się zza swoich współpracowników. Trzymał dłoń na skroni i rozmasowywał ją. -Czemu nagle musiał się tutaj ktoś pojawić i psuć moją przerwę na lunch? Co? Kto to?- spojrzał na nią -Oh. Panna Lee DaHee. Jak miło Panią znów zobaczyć.

DaHee trzymając ciągle ręce nad głową pomachała prawą wykonując niewielki ruch, aby przypadkiem żaden z nich nie pomyślał, że chce zrobić coś złego.

-Ciebie chyba też.- uśmiechnęła się niepewnie -Chociaż nie jestem pewna. Sam widzisz.- ruchem głowy wskazała na mierzących w nią ochroniarzy

-Cholera. Masz rację. Chłopaki sytuacja opanowana. To Panna Lee. Kobieta z którą Pan Park był na ostatniej gali. Nie jest groźna.- zawahał się i po chwili dodał -Przynajmniej nie w sposób o jakim myślicie.

Mężczyźni schowali broń za pasek. I wsiedli do windy. Nie było po nich śladu. Został tylko tajemniczy ochroniarz. Pamiętała, że był jednym z garniturowego trio. Oraz asystentka.

-Nicki co jest? Czemu wzywasz ochronę?- spytał zwracając się do blondynki

-Ona jest nieobliczalna. Groziła mi!- broniła się kobieta, na co Lee jedynie prychnęła lekceważąco

-Czy to prawda Panno Lee? Groziła Pani?- spytał. Jego głos ciągle był łagodny i opanowany

-Naprawdę chciałam spotkać się z Panem Park'iem. A ona mi to uniemożliwia. Stwierdziła, że dziś Pan Park nie ma czasu ani w żaden inny dzień. Nie uznałabym tego za grożenie. Powiedziałam tylko, że poczekam aż się nie pojawi. I cóż... znasz już resztę historii.

-Cholera! Nicki. Idź na przerwę, co?

-Ale byłam dopiero co.

-Idź do cholery!- krzyknął na nią. Kobieta od razu odeszła. DaHee spojrzała na niego zaskoczona. -Przepraszam Panno Lee za to wszystko. Ona bardzo się martwi o bezpieczeństwo wszystkim.

-Rozumiem.- mruknęła potakująco

-Więc... chce Pani spotkać cię z Panem Park'iem?- zapytał

-Owszem. Gdybym mogła zrobić to jak najszybciej.

Mężczyzna zanim odpowiedział spojrzał na swój zegarek.

-Pan Park ma spotkanie na dole jeszcze przez pół godziny. Później ma przerwę. I przyjdzie do swojego biura. Gdyby byłaby Pani tak miła i zaczekała na niego jeszcze trochę.

-Jasne. Nie ma problemu.- odpowiedziała szybko

Musiała się z nim spotkać. Naprawdę. Czekanie to tylko chwila. A później osiągnie swój cel.

-Wspaniale. W takim razie zapraszam za mną. Poczekam z Panią w gabinecie Pana Park'a.

-Dziękuję...

-Kim NamJoon. Ale proszę po prostu NamJoon.- odpowiedział uśmiechając się do niej

Jego dołeczki w policzkach wydawały się tak urocze i kuszące. Były słodkie.

Kim NamJoon. Więc tak nazywał się jeden z ochroniarzy Park'a.

Pamiętajcie słoneczka to, że w rozdziale jest "szkopskie" albo "niemieckie cholerstwo" zostało tylko użyte na potrzeby książki i nie odnosi się do prawdziwego życia. Nie używajmy tego w prawdziwym życiu.

Okay kochani szybka informacja!

Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!

Mój instagram: wanessa_w._

Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!

Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.

Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!

Pozdrawiam was, Wanessa

PS

Powstaje całkiem dobre opowiadanie o Tae, także zapraszam!

W dodatku mamy NOWĄ OPOWIEŚĆ O JEONGGUK'U!!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top