#Chapter Seventeen

Park JiMin...

Dziewięćdziesiąt milionów...

To ja jestem łowcą. A ona ofiarą...

Weszli razem do wielkiego gabinetu. Ona i Kim NamJoon. Ochroniarz. Ochroniarz Park JiMin'a. Wysoki. Dobrze zbudowany mężczyzna, który właśnie stał obok niej. Panowała między nimi niezręczna cisza. Może jednak nie była aż tak niezręczna. Ale była co najmniej dziwna. I nieprzyjemna.

-Powinienem z Panią poczekać. To chwilę zajmie. Może chce Pani coś do picia? Kawa? Herbata?- spytał patrząc na nią.

Jego spojrzenie było spokojne, może nawet zdystansowane. Jak on cały. Patrzył na nią. Nie wydawał się ani zły ani szczęśliwy, że tutaj byli. Jego wyraz twarzy mówił jedno "obojętność". Tak. To słowo wydawało się najbardziej odpowiednie do tego jak wyglądał Kim NamJoon.

-Poproszę wodę.- odpowiedziała siadając na skórzanej sofie. Nie czuła się tutaj zbyt komfortowo, a świadomość, że to biuro Park JiMin'a jeszcze bardziej wprowadzało ją w zakłopotanie i nieprzyjemny dyskomfort.

-Oczywiście. Już się robi.- stwierdził i wyszedł zostawiając skołowaną Lee DaHee samą.

Minęło może pięć minut, a Kim NamJoon pojawił się z tacą. Postawił ją na stoliku obok kobiety. Dwie szklanki i ciasteczka. Ciasteczka. Jak uroczo. Tego się akurat nie spodziewałam.

-Pomyślałem, że podczas czekania zgłodnieje Pani, Panno Lee.- powiedział zakłopotany siadając na fotelu obok niej. Uśmiechnął się do niej niepewnie.

Dopiero teraz mogła dostrzec, że Kim NamJoon był człowiekiem. Jego cudowny uśmiech o tym świadczył. Spojrzała na niego i również się uśmiechnęła.

-Proszę. Po prostu DaHee albo Hee.- podała mu rękę, jednak Kim zawahał się. Najwidoczniej coś go blokowało. DaHee była jedynie ciekawa czym to zawahanie było spowodowane.

Czyżby chodziło o nią? A może o jego szefa? Albo co gorsza o całą tę sytuację.

-NamJoon.- odezwał się po chwili i uścisnął jej dłoń lekko.

Jego dłoń nie była taka jak Park JiMin'a. Nie była tak przyjemna. Tak ciepła. Była inna. I ten uścisk nie należał do jej ulubionych. Wolałaby, żeby to JiMin ponownie ją dotknął. Szybko jednak się z tego otrząsnęła. Jeszcze chwila, a będzie musiała się z nim zmierzyć. I powiedzieć co sądzi o tak absurdalnie drogim prezencie. Był przesadzony.

Rozmowa z Kim NamJoon'em wydawała się naprawdę przyjemna. Mężczyzna był miły, nawet można było powiedzieć, że koszmarnie uprzejmy. Aż do przesady, ale to dobrze o nim świadczyło.

***************

Nastała ta chwila. Drzwi do gabinetu się otworzyły, a przez nie wszedł nie kto inny jak Park pieprzony JiMin. Prezes Park Company. Właściciel Park Company. Boże! Ależ on się prezentował. Niewiarygodne. Był piękny. Wiedziała, że mężczyzna nie może być piękny, ale on właśnie taki był. Właśnie tak można było go opisać. Piękny. Cudowny. Przystojny. Przystojny to za mało powiedziane.

Uśmiechał się. Jego krok był pewny. Stabilny. Po prostu utożsamiał w sobie wszystko co było związane z byciem bossem. A Park JiMin właśnie taki był. Był wielkim bossem. Prezentował się nienagannie. Jego idealnie skrojony szary garnitur opinał w wspaniały sposób ramiona i uda. Tak. DaHee aż ślinka pociekła na sam ten widok.

-Dzień dobry, DaHee. Nie spodziewałem się ciebie tutaj.- stwierdził.

Jego słowa nie wyrażały w żaden sposób zdenerwowania, może bardziej zaskoczenie. Ale zdecydowanie nie był zły. Był cholernie daleko od bycia złym.

-A czego się Pan spodziewał, Panie Park?- spytała wstając, to samo uczynił NamJoon

Park zanim odpowiedział wskazał na drzwi i spojrzał na Kim NamJoon'a. To był jakiś ich sygnał, bo NamJoon ukłonił się, spojrzał na DaHee.

-Miło było spędzić z Panią chwilę. Do widzenia DaHee.- powiedział, ukłonił się przed nią i natychmiast zniknął za wielkimi czarnymi drzwiami. Zostali już tylko oni. Sami.

Nagle powietrze stało się koszmarnie gęste. Atmosfera zgęstniała. A może nawet pogorszyła się. Park nie tracąc ani chwili zrobił krok na przód. Stał teraz zaledwie dwa, może trzy kroki od DaHee. Trzymał dystans, jednak był on doprawdy minimalny. Przyjrzał jej się dokładnie. Wyglądała pięknie. Z resztą jak każdego dnia, gdy ją widział. Podejrzewał, że nawet w dresach i wyciągniętej bluzie prezentowała się zjawiskowo. A nawet z samego rana. Boże. Jak cholernie chciał ją taką zobaczyć. Z samego rana. Po przebudzeniu. Okrytą jedynie w cienki materiał jedwabnej kołdry. Jego penis drgnął. Nie mógł tak łatwo się podniecić. Nie teraz. Jego umysł pochłonięty był widokiem DaHee, ale jego kutas wiedział co chciał zrobić. Aby jakoś się otrzeźwić odchrząknął.

-Więc już przeszłaś na "ty" z moim ochroniarzem, ale my wróciliśmy do "Per Pani/ Pana"?- spytał

Naprawdę mu się to nie podobało. To jego powinna nazywać "JiMin" a nie "Pan Park". Chociaż. Cholera. W jej ustach nawet to wydawało się kurewsko seksowne.

-NamJoon był dla mnie naprawdę miły. Nie widziałam sensu zwracać się na "Pan".- odparła krzyżując ręce na piersi

-A więc ja nie byłem dla ciebie wystarczająco miły?- jego słowa były wystarczająco oskarżycielskie. DaHee zdawała sobie z tego sprawę. Park JiMin był na nią zły. Ale wcale się tym nie przejmowała. To było najmniejsze z jej zmartwień.

-Nie chodzi o to Panie Park. Z resztą. Nie przyszłam tutaj, aby dyskutować o tym kto jest dla mnie miły a kto nie.

-Racja. W takim razie dlaczego się tutaj pani pojawiła, Panno Lee.

DaHee nie odpowiedziała. Jeszcze. Sięgnęła po złoto-czarny prezent. Trzymała go w rękach, ale patrzyła na Park JiMin'a.

-To jest mój powód. Podarował mi Pan klejnoty koronne królowej Min.- odpowiedziała

-Zgadza się. To z licytacji. Coś z nimi nie tak? Zostały uszkodzone?- zapytał patrząc w jej oczy. Był nieustraszony. Ona również. To nie mogło się dobrze skończyć.

-Chodzi o samą rzecz. Kosztują czterdzieści pięć milionów dolarów.

-Nie, Panno Lee. Osoba, która licytowała i wygrała zapłaciła tyle. Chciałem je więc musiałem dać dwa razy tyle. Kosztowały dziewięćdziesiąt milionów dolarów.- poprawił ją, a jego ton głosy był równie opanowany co on.

Dziewięćdziesiąt milionów.

Boże Święty! Dziewięćdziesiąt. Nigdy w życiu na oczy nie widziała takiej sumy, a teraz w rękach trzymała tyle warte klejnoty. Głupią biżuterię. Jak chciał dać jej biżuterię mógł zajść do Tiffany'ego i kupić głupi pierścionek za pięć tysięcy. Z niego też byłaby zadowolona.

-To jest żart, prawda? Ta biżuteria. To wszystko. To nie jest prawdziwe, prawda?- pytała odkładając pudełko na stoliku

-Czy uważa Pani, że żartowałaby z historycznego przedmiotu? Poza tym to jest inwestycja.

-Inwestycja? W co?- pytała.

Naprawdę tego nie pojmowała. Nawet jakby bardzo chciała to wydawało się za trudne. Nie widziała go ponad tydzień. Nie skontaktował się z nią nawet. A teraz stała tutaj. W jego biurze. W jego firmie. W Park Company. I cholera, ale kłóciła się o biżuterię za którą zapłacił dziewięćdziesiąt milionów dolarów. Dwukrotność tego co zapłacił zwycięzca. Dlaczego?

-W Panią oczywiście.

-We mnie.- powtórzyła po nim. -We mnie.- zaśmiała się -Za kogo mnie Pan uważa, co? Za kogo? Za dziwkę? Jeśli tak, to grubo się Pan pomylił. To, że chciał Pan sprawić mi tak drogi prezent nie świadczy o tym, że cokolwiek Pan osiągnie! Sądziłam, że jest Pan dobrym człowiekiem, naprawdę miałam taką nadzieję, ale słono się pomyliłam. Właśnie potwierdził Pan jak złym człowiekiem jesteś.

-DaHee.- jego głos był spokojny, naprawdę spokojny.

Jakby jej słowa wcale w niego nie trafiły. I może właśnie tak było. Chcąc ją uspokoić podszedł do niej, chciał ją przytulić. Ale zamiast tego złapał ją jedynie za łokieć. DaHee zdołała odsunąć się od niego.

-Nie dotykaj mnie!- krzyknęła. Nie płakała. Nic z tych rzeczy. Po prostu nie chciała, aby w jakikolwiek sposób zdołał się do niej przebić. -Trzymaj się ode mnie z daleka. Mówię poważnie. Nie zbliżaj się do mnie Park JiMin.- ostatnie słowa brzmiały jak najprawdziwsza groźba. I chyba właśnie tym były. Groźbą.

Nim zdążył jej odpowiedzieć. Odeszła. Dokładnie. Wyszła. Zostawiła prezent wart dziewięćdziesiąt milionów w jego gabinecie. I odeszła. Zostawiła go. Zostawiła samego. Zaskoczonego. Skołowanego. I cholernie złego. Już dawno nie był tak wściekły, jak tego dnia. Tego ranka.

Nie miała cholernego prawa zrobić czegoś takiego. A pokazała, że jest silna.

-Jeszcze zobaczymy, Panno Lee.- odwrócił się i spojrzał w stronę otwartych drzwi przez które przed chwilą wyszła kobieta -Zobaczymy czy twoja groźba jest prawdziwa. Czy jesteś jedynie małym kotkiem, który ma zbyt długie pazurki.

"To ja jestem łowcą. A ona ofiarą."

Pamiętajcie słoneczka to, że w rozdziale jest "szkopskie" albo "niemieckie cholerstwo" zostało tylko użyte na potrzeby książki i nie odnosi się do prawdziwego życia. Nie używajmy tego w prawdziwym życiu.

Okay kochani szybka informacja!

Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!

Mój instagram: wanessa_w._

Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!

Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.

Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!

Pozdrawiam was, Wanessa

PS

Powstaje całkiem dobre opowiadanie o Tae, także zapraszam!

W dodatku mamy NOWĄ OPOWIEŚĆ O JEONGGUK'U!!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top