#Chapter Forty-Six
Kłamał...
Kłamał...
Powiedział prawdę...
-To są tylko interesy, skarbie. Przysięgam.- odparł spokojnie. Nie kłamał. Taka była prawda. Nie zagłębiał się jednak w szczegóły związane z tym co tam robi. I to mogło go jeszcze bardziej pogrążyć.
-Może powiesz mi coś więcej na ten temat, JiMin?- spytała krzyżując ramiona. To nie było dobre. Nie dla Park JiMin'a, który właśnie siedział z nią w samochodzie i nie miał bladego pojęcia jak wybrnąć z tej sytuacji. Pierwszy raz w całym swoim życiu znalazł się w tak chujowej sytuacji. I nie wiedział jak z tego wybrnąć.
-Co chcesz wiedzieć? Zapytaj, a ci powiem.- właśnie porywał się z motyką na słońce, ale nie obchodziło go to. Nie teraz. I nie z tą kobietą. Wolałby, żeby znała prawdę. Prawdę, której nie chce znać. Niż od tak go zostawiła. Jeśli go zostawi to będzie pewien co jest powodem. Jeśli z nim zostanie będzie wiedziała kim jest i zostanie z nim mimo to.
DaHee milczała dobrą chwilę. Zastanawiała się co powinna mu odpowiedzieć. Jakie pytanie zadać. W końcu to nie było takie proste. Mogła zadać dowolne pytanie, ale powinna to dobrze przemyśleć. I wybrać to najważniejsze.
-Dlaczego gdy tam jesteś nagle nie ma z tobą kontaktu? Wyjaśnij mi to.- jej wzrok mówił wszystko. Niemal, milcząc błagała, żeby wreszcie wytłumaczył jej to. Chciała zrozumieć jak to działa. Może i jej nie zdradzał. Może. Ale tego nie potrafiła zrozumieć. Dlaczego tak się działo? I dlaczego zawsze to był Singapur?
-Moi kontrahenci nie lubią, gdy mam kontakt ze światem w trakcie naszych spotkań. Wolą, gdy koncentruję całą swoją uwagę tylko na nich. Mają spory wpływ na moje zyski więc nie mam innego wyjścia jak się podporządkować. Tyle, DaHee.- odpowiada spokojnie, jego słowa są tak wyszukane. Trafia w punkt. Nie mówi za dużo.
Nie kłamie. Jego powieka nawet nie drga, gdy wypowiada każde ze słów. Jednak czy to prawda? Czy JiMin jest po prostu świetnym kłamca? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Obie opcje są cholernie prawdopodobne.
***************
Pogodzili się. Naprawdę to zrobili. Pierwszy kryzys w ich związku został zażegnany. Nie było łatwo. Było cholernie trudno. I ciężej niż sama mogłaby przypuszczać. Jednak udało się. Co prawda po rozmowie zamieniła się miejscem z JiMin'em i to on resztę drogi prowadził, ale ciągle udało im się wyjść z kryzysu.
Jednak czy naprawdę...
Nie.
DaHee przyjęła jego wyjaśnienia ze spokojem w głosie i na twarzy. Jednak emocje ciągle w niej buzowały. Zazwyczaj taka nie była, ale on wyzwalał w niej emocje o których starała się zapomnieć. Które... zapomniała.
Resztę drogi przemilczeli, a gdy JiMin zapytał, gdzie ma jechać DaHee wybrała swoje mieszkanie. I to nie dlatego, że zamierzała spędzić czas z JiMin'em. Och nie. Ona musiała od niego odpocząć. Nie, to nie jest dobre określenie. Ona jedynie chciała przemyśleć sobie wszystko.
Słyszała jego wyjaśnienia. Miała nadzieję, że to prawda. Jednak coś podpowiadało jej, że wcale tak pięknie nie jest. Była niemal pewna, że to co JiMin mów jest jedynie częścią prawdy. Częścią czegoś czego nie chce wyjaśnić.
JiMin nie nalegał, żeby wejść. Całe jego szczęście. Mimo, że miał klucze do jej mieszkania postanowił uszanować to, że chce zostać sama. Wiedział, że chce przemyśleć wszystko. Jednak jednocześnie wiedział, że nawet jeśli zechce z nim zerwać tak łatwo jej się to nie uda. Nie pozwoli jej odejść. Nie teraz...
Odejście od niego będzie najtrudniejszą rzeczą jaka tylko mogłaby się w jej życiu przydarzyć. Nie znała go jeszcze tak dobrze, ale pewne było, że JiMin łatwo nie odpuszcza. I tym razem będzie dokładnie tak samo. Nie ma przebacz.
***************
Ochłonęła.
Przespała się w spokoju i przemyślała sprawę. Była już nieco spokojniejsza albo tak się jej tylko wydawało. W każdym razie musiała przemyśleć jego wczorajsze zachowanie. I swoje z resztą też. W końcu JiMin znaczył dla niej wiele. Naprawdę. Niemal go kochała. Niemal. Dlatego nie mogła po prostu odpuścić. Nie mogła powiedzieć „Pieprzyć to." I dać odejść szczęściu jakie znalazła. Bo JiMin był jej szczęściem. Naprawdę. Był tym czego potrzebowała. Był jej nowym lekarstwem. Ale to nie było lekarstwo, którego chciała. JiMin to lekarstwo, które uzależnia. On był uzależniający. Tak bardzo uzależnił ją, że teraz nie mogła od tak go zostawić. Nie chciała tego. Ale po prostu sądziła, że tego nie chciała. Żadna różnica. To znaczyło dokładnie to samo.
Sięgnęła po swój telefon. Zero wiadomości od JiMin'a. Oznaczało to dwie rzeczy. Albo odpuścił. Albo dał jej czas na przemyślenie. Obie opcje równie prawdopodobne. Dlatego nie pozostało jej nic innego jak sprawdzić która z nich była bardziej prawdziwa. Wybrała jego numer. Zadzwoniła. Po drugim sygnale odebrał.
-Tak?- spytał zaspanym głosem. Zaspanym? Zerknęła za zegarek. Ósma dwadzieścia. Powinien już być na nogach. Zmartwiła się. Nasłuchiwała więc czy przypadkiem w tle nie da się usłyszeć jakiegoś kobiecego głosu. Szeptu. Jednak odpowiedziała jej cisza. Lekki szelest kołdry, ale zero słów. -DaHee? Czy coś się stało, kochanie?- dodał, gdy kobieta dalej się nie odzywała
Kochanie.
Nie przepadała za tym pieszczotliwym słowem. Owszem. Jin śmiało mógł ją tak nazywać, ale niekoniecznie facet z którym akurat się spotykała. Źle jej się to określenie kojarzyło. Wolała jednak nie komentować tej sytuacji. Dla własnego dobra.
-Śpisz w willi?- spytała od razu. Nie tak chciała zacząć rozmowę, ale to było najlepsze rozwiązanie.
-Tak.- przytaknął. Jego głos ciągle był zachrypnięty więc wcześniej musiała go obudzić. Ups.
-Przepraszam, że cię obudziłam.- zagryzła nerwowo wargę, bojąc się co jej odpowie.
-Jest dobrze. To nic wielkiego, maleńka. Jednak czy coś się stało? No wiesz... wczoraj to nie była najmilsza rozmowa, a dziś dzwonisz naprawdę wcześnie. Więc musiałaś o czymś myśleć całą noc.
-Tak. To prawda.- odpowiedziała nerwowo, a JiMin zastygł trzymając w dłoni telefon. Czy to oznaczało ich koniec? -Moglibyśmy się dziś spotkać. No wiesz... porozmawiać na spokojnie.
-Gdzie i kiedy? Będę.- odpowiedział rzeczowo
-Może być twoje mieszkanie w Hannam?- spytała. Miał to być najbardziej neutralny grunt jaki tylko znajdzie w Seul. Ale omówmy się. Takie miejsce nie istnieje w stolicy. Zawsze ktoś jest na przegranej pozycji. I podobnie będzie i teraz. Chociaż wiele jej rzeczy był w jego mieszkaniu. Nawet kupiła tam kilka ozdób, aby ocieplić apartament. Dlatego może nie będzie tak źle.
-Pewnie. O której?
-Może być ósma? Po drodze podjadę po kolację?- zasugerowała
-Ogarnę to. Bądź o ósmej, dobrze?
-Jasne. Dzięki. I przepraszam, że cię obudziłam.- odpowiedziała jeszcze raz
-Możesz budzić mnie o każdej porze dnia i nocy. Zawsze od ciebie odbiorę, mała.
Rozłączyli się. Ona zakończyła rozmowę. Cóż... dobrze. Naprawdę dobrze. Bo gdyby usłyszała chociaż słowo więcej... nie wytrzymałaby tego. Musiała być twarda do wieczora. Była od zawsze twarda, jednak JiMin powoli, ale jakże skutecznie przedostawała się przez jej mur, który utworzyła kilka lat temu. Martwiło ją to. Martwiło? Ona się zwyczajnie bała. Była tak cholernie przerażona. Jednak może... może JiMin jest wart tego ryzyka, które zdaje się DaHee chce podjąć.
***************
Znaleźli się tam. Oboje. DaHee przyjechała swoim samochodem i zaparkowała na wolnym miejscu. Obok stało Maserati JiMin'a. Dobrze wiedziała, że już tam był i czekał. Wystarczyło tam wejść i zakończyć to całe gówno. Nic wielkiego, a jednak czuła się trochę przestraszona. Nawet można stwierdzić, że była zdenerwowana całą tą sytuacją. A szczerze nie wiedziała czego się spodziewać po sobie... i po JiMin'ie.
Nie musiała dzwonić, bo znała kod. Nawet sama go ustawiała. Weszła więc jak do siebie z butelką dobrego wina w dłoni. Przeszła przez hol i salon. JiMin siedział w jadalni przy stole i patrzył przed siebie. Patrzył na jeden z płomieni. Dziwny obrazek. Był na tym tak skoncentrowany, że nawet jej nie zauważył. Dopiero, gdy podeszła bliżej i postawiła butelkę na szklanym stole zareagował. Poderwał się gwałtownie i podszedł do niej, po drodze łapiąc w dłoń bukiet czerwonych róż.
Czerwonych. On wiedział, że to coś oznaczało. Zupełnie jak ona. Wiedzieli o tym. Jednak czy to była dobra okazja, żeby dawać jej coś takiego? Nie. Zdecydowanie nie. Jednak zdecydował się na podarowanie tego bukietu. Chciał ją zatrzymać? Tak! Pewnie tak! Jednak czy mu się to uda? Możliwe? Nic nie było jeszcze pewne.
-DaHee.- zaczął i wysunął przed siebie bukiet. Spojrzała na niego. Może zła. Może przerażona. Może zrozpaczona. Bo to mogło oznaczać dwie rzeczy. Albo chciał więcej i naprawdę cholernie tego pragnął. Albo kłamał i chciał ją udobruchać. Obie wersje tak samo prawdopodobne. Trudno jest rozpoznać prawdziwego gracza. A JiMin właśnie nim mógł być.
-Jeśli masz zamiar mi je dać. Odstaw je do wazonu. Nie chcę ich.- odpowiedziała stanowczo wiedząc, że to najlepsze co może teraz zrobić. Każda inna próba rozwiązania tej sytuacji mogła się dla niej źle skończyć.
-DaHee proszę. Przecież te kwiaty nie zrobią ci krzywdy.
Nie, nie zrobią. Teoretycznie nie. Jednak była pewna, że w jakimś stopniu zrobią jej krzywdę. Będzie wiedziała, że dostała te kwiaty. Że są od JiMin'a. Że mogą coś oznaczać. A tego nie chciała. Nie chciała jak cholera. Więc po prostu wolała ich nie przyjmować i sprawa załatwiona. Przynajmniej z pozoru jest załatwiona.
-Po prostu mi ich nie dawaj, okay? Przyszłam tutaj, bo chciałam z tobą porozmawiać, a nie dostawać od ciebie prezenty. Nawet jeśli są to tylko kwiaty. Jasne JiMin?- spytała dla jasności i zajęła miejsce po przeciwnej stronie stołu. Na wprost niego.
Ten wieczór będzie długi i oboje o tym wiedzieli, ale potrzebowała z nim porozmawiać. Nieważne co się wydarzy. Jakie słowa padną. Ona nie będzie niczego żałowała. Taki miała plan. Niczego nie żałować.
Zaczęli kolację. Z początku w zupełnej, grobowej ciszy. Nikt nie śmiał odezwać się pierwszy. Może to zasługa genialnego jedzenia, które przygotował nikt inny jak Kim SeokJin. Wreszcie przeszli do deseru. JiMin nalał im po kieliszku wina, które DaHee natychmiast opróżniła. I dolała sobie jeszcze jeden. Musiała zebrać się na odwagę. Musiała to zrobić, aby poczuć się lepiej. Pewniej.
-Nie wiem co powinnam ci powiedzieć, JiMin.- zaczęła patrząc mu w oczy. Oczy, które tak dobrze potrafiły kłamać. A jednocześnie wyglądały tak niewinnie. Oczy, które oszukują każdego. -Jest coś między nami. Jest to wszystko. Te kilka miesięcy, które spędziliśmy razem. Ale my nic o sobie tak naprawdę nie wiemy. I oboje dobrze wiemy, że nie chcemy wiedzieć. Nie. My nie chcemy, żeby ktoś się o nas dowiedział więcej. Mur. To jest naprawdę dobre określenie.
-Czyli chodzi o to, że nie mówię ci o sobie, a ty o sobie?- spytał dla pewności
Czy to naprawdę był powód przez który teraz mieli takie problemy w swoim związku?
-Nie JiMin, nie tylko o to chodzi.- odpowiedziała natychmiast, a on spoważniał. -Chodzi o nas i o to wszystko. O Singapur.
-Nie mam nikogo innego DaHee. Nie zdradzam cię.- zapewnił wtrącając się. Za szybko, kolego. To było za szybkie. Podejrzane.
-Wiedziałeś, że to co właśnie zrobiłeś, właśnie zdrajcy robią dokładnie to samo. Odpowiadając za szybko, JiMin.- stwierdziła uśmiechając się. To nie był szczery uśmiech. Ale taki, który mówił wszystko. Wiedziałam.
-Nie zrobiłem nic złego, DaHee. Nie wiem jak mogę ci to udowodnić, ale kurwa! Jesteś tylko ty. Nie ma i nie będzie nikogo poza tobą. Dlaczego miałbym do cholery szukać kogoś innego, jeśli mam ciebie? Co twoim zdaniem mi brakuje? No czego kurwa nie mam, że twoim zdaniem, mi nie wystarczasz? Że to wszystko co mamy nie jest dla mnie wystarczające? Odpowiedz! Mów do cholery!
Znów był taki. Znów stał się tym samy JiMin'em, którego ujrzała w samochodzie. Tego, który był groźny. Był niebezpieczny. To nie był JiMin z których chciałaby być. Ten JiMin zdawał się być zupełnie innym człowiekiem. Nie jedną z twarzy JiMin'a. Ale kimś innym. Był po prostu przerażający.
-Nie wiem! Nie wiem do cholery!- wyrzuciła dłonie w powietrze -Nie wiem czego nie masz, ale skoro nie chcesz mi powiedzieć to znaczy, że coś jest na rzeczy. Wiem to, JiMin. Nie jesteś pierwszym, który zachowuje się w ten sposób. Jeśli nie powiesz mi co to jest to koniec. Dobrze o tym wiesz, prawda? Nie będę mogła ci zaufać więc ta znajomość nie będzie miała żadnego sensu.
JiMin potarł zdenerwowany czoło. Wiedział, że to jego koniec. Albo DaHee zaakceptuje potwora, którym de facto był. Albo to będzie naprawdę ich koniec. Jeśli zaakceptuje potwora to znaczy, że jest dla nich szansa, ale jeśli nie... to chyba jej nie uwięzi wbrew jej woli. Prawda...
Prawda?
Musiał podjąć decyzję. Co było gorsze? Stracić ją na zawsze czy wytłumaczyć jej co to było.
-Sprzedaję narkotyki w Singapurze.- stwierdził spuszczając wzrok. Wolał nie widzieć jej reakcji. Wiedział, że to nie będzie to co chciałaby usłyszeć. Może nawet powiedzenie, że był tak w klubie z prostytutkami było lepsze niż powiedzenie prawdy.
-Co?!- krzyknęła przerażona
Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!
Mój instagram: wanessa_w._
Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!
Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.
Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!
Brakuje mi waszych komentarzy więc poproszę więcej!!!
Pozdrawiam was, Wanessa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top