#Chapter Fifty-One
Lot...
Kocha go...
Dogłębnie... to dobre słowo...
W czarnych szpilkach z czerwoną podeszwą i grafitowym kostiumie, który idealnie podkreślał każdą krzywiznę jej ciała. Szerokie biodra. Zgrabne, jędrne pośladki. Idealne uda. Płaski brzuch. Idealne, pełne piersi. Wygląda w jedwabnym kostiumie jak anioł... nie ona wyglądała w nim diabelsko. Falowane włosy spływały kaskadami na jej ramiona. Czerwone usta przyciągały wzrok, a skryte za ciemnymi okularami oczy nie dawały po sobie poznać jak bardzo się stresuje.
Oto stała na płycie lotniska w Incheon i czekała, aż pilot podstawi Boeing 747, który należał do JiMin'a. Nigdy nie sądziła, że będzie leciała prywatnym odrzutowcem do Singapuru towarzysząc bossowi narkotykowemu z Korei, który w dodatku był jej facetem. Szaleństwo. Czyste szaleństwo. Ale sama brnęła w to szaleństwo jeszcze głębiej i głębiej. Wydawać się mogło, że nie było już odwrotu. I owego odwrotu rzeczywiście już nie było.
***************
Wsiedli do samolotu. Cała czwórka. Park JiMin. Kim NamJoon. Choi MiRa. I Lee DaHee. Oprócz nich byli oczywiście jeszcze pracownicy. Jednak dwóch pilotów i dwie stewardesy nie stanowiły ważnego elementu tej wyprawy. Najważniejsi byli oni. Park JiMin i Lee DaHee.
Siedzieli obok siebie. Nie zwracając uwagi na nikogo innego. JiMin postarał się dostosować do stroju DaHee. Ubrany w czarny garnitur i lakierowane buty... razem prezentowali się jak para najbogatszych, najgroźniejszych ludzi na tym świecie. I może jakaś część prawdy w tym była. Oboje byli niebywale seksowni, a JiMin ze swoimi wpływami mógł władać tym państwem. DaHee ze swoim wyglądem była w stanie złamać każde jedno męskie serce i wyciągnąć od każdego mężczyzny to czego potrzebowała. Byli niezniszczalni. Potrzebowali tylko jednego. Potrzebowali siebie. Potrzebowali siebie nawzajem jak cholernego tlenu.
Wznieśli się w powietrze. Wreszcie. Wreszcie poczuła ulgę, gdy samolot ustabilizował swój lot. Ona mogła odetchnąć z ulgą wypisaną na twarzy. JiMin zerknął na swoich współtowarzyszy. MiRa zajęta była książką. Na nosie miała złote okulary, a w uszach słuchawki. Zupełnie zapomniała o bożym świecie. NamJoon robił coś na swoim laptopie. Zapewne planował coś związanego z działalnością JiMin'a, ale robił coś równie istotnego. Zerknął na DaHee, która patrzyła tempo w ścianę samolotu. Wyglądała jakby przeżyła coś potwornego. JiMin nawet przez moment się zmartwił. Czyżby bała się latać? Nie wiedział przecież czy ma chorobę, czy boi się latać czy też nic z tych rzeczy.
Złapał ją za rękę i lekko ścisnął. Odwróciła gwałtownie głowę i spojrzała na niego.
-Coś się stało?- spytała głaszcząc kciukiem jego szorstką skórę
-Chciałem o to samo zapytać? Wszystko w porządku? Nie wyglądasz dobrze. Masz chorobę? Boisz się latać?- pytał zmartwiony. Prawdziwie zmartwiony. I za to go kochała. Kochała go. Cholera! Kochała.
Czy powinna właśnie teraz zastanawiać się nad swoimi uczuciami? Gdy byli kilkanaście kilometrów nad ziemią. Gdy mogli spaść w każdym momencie. Czy naprawdę powinna myśleć o tym wszystkim właśnie teraz? Nie. Zdecydowanie nie. Ale właśnie to robiła. Myślała o tym. Nie była chora. Nie bała się latać. Nic z tych rzeczy. Ona myślała. Gdy wznosili się w powietrze. Zaczęła się zastanawiać na tym, dlaczego tu jest. Co ona tutaj robi? Czy zwariowała już do reszty? Czy może już jakiś czas temu JiMin zaczął ją faszerować prochami? W końcu nikt o zdrowych zmysłach nie pchałby się w związek z mafią. Nie byłby z facetem, który poniekąd zabija innych ludzi. Nie pragnęłaby z nim być. Nie chciałaby czuć go w sobie. Przy sobie. W każdy jeden sposób pragnęła jego bliskości. A gdy nie byli ze sobą za długo tęskniła.
To nie tak, że wcześniej nie czuła podobnych rzeczy. Bo czuła. Z każdym swoim byłym przeżywała podobne wzloty. Jednak upadków nie było. Zawsze był tylko jeden. Jeśli coś jej nie odpowiadało. Czegoś się obawiała. Miała najmniejsze podejrzenie o zdradzie, nawet jeśli wcale jej nie zdradził. Kończyła to. Wycofywała się i kończyła. Wracała do punktu wyjścia. Szukała kogoś nowego. Albo dawała sobie spokój i czekała, aż ktoś inny się pojawi. Nie brnęła w nic dalej. Jednak z JiMin'em było inaczej.
JiMin robił złe rzeczy. Jednak nie przeszkadzało jej to. Nie bała się jego. I nie bała się o niego... nie ona się o niego bała. Jednak w sposób w jaki wcześniej tego nie robiła. Nie była nigdy tak zaangażowana. I TaeHyung miał rację. Ona pierwszy raz od lat zaczęła się angażować. JiMin przedostał się przez mur, który budowała wokół siebie i swojego serca. Znalazł się tutaj, gdzie większość... gdzie każdy inny facet mógł tyko pomarzyć. Był niemalże w jej sercu. Prawie się tutaj znalazł. Już niemalże umościł się w tym miejscu. Był tak blisko. To ją przerażało. Była przerażona jak nigdy. Jednak nie miała zamiaru teraz z tym skończyć. Nie chciała. JiMin dawał jej to czego tak bardzo potrzebowała. Czego nie miała od lat. Czego nigdy nie miała. A było to szczęście. JiMin dawał jej szczęście. Ten bogaty. Zadufany w sobie. Seksowny. Niebezpieczny. I kompletnie szalony człowiek. Człowiek, który igrał z prawem. Który był bossem narkotykowym. To właśnie on dawał jej szczęście.
DaHee była jak każdy inny człowiek. Pragnęła szczęścia. A gdy już go zaznała nie chciała go puścić. Nie mogła pozwolić, aby od tak jej szczęście się ulotniło. Nie mogła pozwolić na stratę. Nie mogła dać odejść Park JiMin'owi. A co ważniejsze nie mogła sama go wyrzucić ze swojego życia. Zdała sobie więc sprawę, że go kocha. To nie była ta filmowa, piękna miłość. Może nigdy takiej miłości nie zazna, bo nigdy takiej nie czuła. Ale ona kocha na swój pokręcony sposób. W taki sposób jaki tylko ona potrafi. Zdała sobie z tego sprawę kilka tysięcy metrów nad ziemią.
Kocha go.
-Co? Nie.- otrząsnęła się ze swoich myśli. Musiała zachowywać się normalnie. Nie powie mu przecież co tak naprawdę czuje. Nie teraz. Właściwie to nigdy. Ona tego nie robiła. Nie mówiła komuś, że go kocha. To zawsze faceci jej to mówili, ale była pewna, że z JiMin'em tak nie będzie. On nie jest tym typem, który tak łatwo mówi, że coś do kogoś czuje. -Wszystko dobrze. Naprawdę.- przyznała uśmiechając się do niego. Wyglądało to nawet dość naturalnie i prawie wcale nieskrępowanie.
-To dobrze. Już naprawdę martwiłem się, że jednak boisz się latać, a ja zabrałem cię tutaj.- zaśmiał się podnosząc. DaHee ciągle siedziała, a JiMin trzymał jej dłoń. -Chodź ze mną, chcę ci coś pokazać.- dodał
Lee nie pozostało nic innego jak poddać się jego słowom. Podniosła się i ruszyła za nim zostawiając za sobą przyjaciół. Nie była pewna czy obchodziło ich, gdzie ta dwójka się udaje. Była nawet pewna, że nie przeszkadzało im, iż dwójka zakochanych ucieknie. W końcu oboje zostawili swoich partnerów w Korei. Kim SeokJin i Jung HoSeok zostali w Korei. A NamJoon wraz z MiRa musieli lecieć do Singapuru. W sprawach biznesowych i aby dotrzymać towarzystwa kobiecie swojego szefa. Popaprana sytuacja. Jednak MiRa nie była jedynie pracownikiem, który zajmował się DaHee. One stały się przyjaciółkami. Bliskimi sobie osobami. DaHee szybko nawiązywała nowe znajomości, ale jeśli chodziło o ludzi swojego faceta... zbyt szybko ich sobie zjednywała.
Zbyt szybko.
***************
JiMin prowadził DaHee za sobą. Szli niemalże przez całą długość samolotu, aż wreszcie znaleźli się przy drzwiach. Ciemnych, drewnianych, okrągłych drzwiach. Okrągłych. Pierwszy raz w swoim życiu widziała okrągłe drzwi. Jednak od momentu, w którym poznała JiMin'a nic w jej życiu nie będzie już czymś niezwykłym. Nawet te drzwi powinny stać się normalne.
-Co to za miejsce? Gdzie jesteśmy?- spytała go. Drzwi ciągle były zamknięte więc nie dane było jej zobaczyć co jest w środku.
-W naszej sypialni.- stwierdził. Szarpnął za klamkę, a drzwi ustąpiły. Mogli wejść do środka.
Wielka przestronna przestrzeń, która wcale nie wyglądała jak część samolotu, a prawdziwa sypialnia. Cholera, ile JiMin musiał zainwestować w to wszystko. Nie do pomyślenia. Mogłaby się nad tym wszystkim zachwycać. Nad tym jak tutaj pięknie. Jak białe drewno idealnie współgrało z odcieniem dębu. To miejsce było tak piękne. A te złote wstawki. I naprawdę mogłaby mówić i zachwycać się nad tym miejscem godzinami, ale zdecydowanie nie miała na to czasu.
JiMin bowiem chwycił ją w swoje ramiona i podniósł. Szedł z nią trzymając w swoich ramionach. Była zaskoczona, ale czy powinna coś powiedzieć na ten temat? Nie. Nie powinna, bo dobrze wiedziała, dokąd zmierzają. Wielkie. Piękne łoże. Nie łóżko. Łoże. Łoże, na które właśnie ją położył. Leżała na jedwabnej czarnej pościeli.
-JiMin?- spytała go patrząc jak zdejmuje z siebie marynarkę.
Rzucił ją na oparcie jednego z foteli. Następnie rozpiął trzy guziki swojej koszuli i podwinął rękawy. Złoty zegarek na jego nadgarstku błyszczał jak jeszcze nigdy. Patrzyła na niego. Na to jak przeczesuje prawą ręką włosy, które swobodnie opadają sprawiając, że stał się jeszcze seksowniejszy niż powinien być. Uwielbiała go takiego. A była pewna, że zaraz zrobią jedną z rzeczy, o których marzyła. Seks w przestworzach. Na pokładzie samolotu. Kilka tysięcy metrów nad ziemią. Coś niebiańskiego.
-Spokojnie. Po prostu mi zaufaj i daj się prowadzić.- stwierdził opierając się o bok łóżka. Przysunął się do niej. Złożył spokojny, delikatny pocałunek w kąciku warg. Przysunął się do jej ucha. -Daj mi dominować.- dodał szeptem
Nic nie odpowiedziała. Nie miała nawet takiej szansy. JiMin od razu zabrał się do tego co chciał. Od razu zaczął działać. Nie czekał na jej zgodę. Musiał działać szybko, czasu mieli przecież coraz mniej. Jednak musiał mieć w głowie dokładnie opracowany plan. Przecież na rozebranie jej nie miał zamiaru tracić czasu. Nie dziś. Dlatego pozbył się jedynie jej spodni. To przecież one najbardziej mu we wszystkim przeszkadzały. Jak się okazało pod nimi nie miała na sobie dolnej części bielizny. Nawet lepiej. Dla niego oczywiście. Złapał ją za uda i przyciągnął na sam skraj łóżka. Plan był prosty. Doprowadzić Lee DaHee, jego kobietę, do orgazmu. I nic więcej się nie liczyło.
To co JiMin kochał to patrzeć, jak dochodzi. Każdy jej ruch wydawał się zmysłowy. Zaciskanie powiek. Rozchylone wargi. Zwilżone usta. Zarumienione policzki. Rozrzucone włosy. Zaciskające się dłonie na jego włosach. To jak ciągnęła go za kilka kosmyków. Drżenie ud. Unosząca się klatka piersiowa przy każdym ciężkim oddechu. I wreszcie to co najbardziej uwielbiał. Każdy mięsień, który mówił tylko jedno „nie przestawaj!".
Kiedyś TaeHyung wspomniał o magicznej cipce. I teraz JiMin był pewien, że nie wyssał sobie tego tekstu z palca. DaHee naprawdę posiadała w sobie coś magicznego. Coś co przyciągało i nie pozwalało od niej odejść. Ale czy chodziło tutaj tylko o jej intymne części ciała? Niekoniecznie. Przynajmniej takiego zdania był JiMin. Tego już nawet był pewien. Nie chodziło tylko o jej cipkę, ale o nią całą.
Więc JiMin nie mógł nic na to poradzić. Musiał działać. I to jak najszybciej. Czas się kurczył, a przed nim ciągle leżała w połowie naga kobieta, którą musiał zaspokoić.
Nie potrzebowała do szczęścia wiele. Wystarczył JiMin. Jego dłonie. Jego palce. I błogosławiony język. Język, który kochała. Boże! Co on potrafił zdziałać. Zachowywał się jak brutal. Brutal, który dobrze wiedział co ma zrobić. Pod jakim kątem i jak szybko nim poruszać. Nie mogła narzekać. Nawet jej na to nie pozwolił.
Doszła dwa razy. To były długie, męczące minuty. Męczące nie dla niego. Ale dla niej. On mógłby klęczeć na dywanie przed łóżkiem. Między jej rozłożonymi tylko dla niego udami i podziwiać Lee DaHee. Patrzeć, jak szczytuje. Jak jej dłonie zaciskają się na pościeli albo na jego włosach.
-Boże.- jęknęła wzdychając ciężko. Uniosła się na łokciach, aby spojrzeć, gdzie jest JiMin. Zaskoczył ją ten widok.
Ciągle klęczał przed nią. Przed jej rozłożonymi udami. Właściwie... nawet nie poczuła się skrępowana. Nie po takim czasie. Nie po tylu orgazmach. Nie przy tym mężczyźnie. Nie przy facecie, którego kocha.
Podniosła się jeszcze wyżej i ciągnąć za kołnierzyk jego koszuli przyciągnęła do siebie. A po chwili JiMin leżał niemalże na niej. Podpierał się na jednej ręce i patrzył na nią zaskoczony.
-Powinieneś patrzeć nieco wyżej JiMin. Oczy mam tutaj.- stwierdziła przejeżdżając kciukiem po jego mokrych ustach. Następnie na jego oczach, które zapłonęły jeszcze większym pożądaniem, wsunęła palec do ust.
-Jezu.- mruknął gardłowo zatapiając ich usta w namiętnym, porywczym pocałunku. Tutaj toczyła się walka o przetrwania. I niestety, ale to Lee DaHee ją przegrała. JiMin zupełnie ją zdominował. Nawet zdołał przerzucić ją tak, że siedziała na jego udach i pochylała się nad nim. No pięknie. Była w stanie poczuć jego pulsującą, gotową do działania erekcję. Chciała mu pomóc. Chciała, żeby poczuł się tak dobrze jak ona. Oderwał się od niej łapiąc oddech. -I twoje oczy i cipka są pożądanym widokiem, maleńka.- stwierdził całując ją ostatni raz przelotnie w usta
Już miał zamiar złapać ją za biodra i odsunąć, ale nie dała mu tej satysfakcji. Nie tym razem. Chciała, żeby on również poczuł się lepiej. Musiała mu pomóc ulżyć. I właśnie to zrobiła. Bardzo....
Dogłębnie.
Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!
Mój instagram: wanessa_w._
Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!
Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.
Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!
Brakuje mi waszych komentarzy więc poproszę więcej!!!
Pozdrawiam was, Wanessa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top