Rozdział I
Ciężkie krople deszczu rytmicznie uderzały o szybę niczym pociski precyzyjnie wymierzone by zlikwidować cel. Wycieraczki sunącej po N Main Street limuzyny ledwo dawały sobie radę z nadmiarem wody, ale brunet siedzący z tyłu nie przejmował się tym zbytnio, jego kierowca był najlepszy w swoim fachu. Westchnął, gdy zatrzymali się na czerwonym świetle. Gdyby celem tej brzydkiej pogody było usunięcie jego pieprzonego bólu głowy może i by nawet uśmiechnął się w stronę nieba, dziękując komuś lub czemuś tam. A tak, jedyne co mógł teraz zrobić to pokazać solidnego fucka tym cholernym chmurom. Serio, akurat dzisiaj musiała się rozpętać ulewa stulecia nagradzając go świdrem rozwalającym mu czaszkę.
To właśnie otrzymywał od losu za swoją ciężką pracę? Ekstra, nie ma co.
Tak bardzo zależało mu na dzisiejszej próbie generalnej. Przygotowywał się do niej dniami i nocami; zamykając oczy w ciepłym łóżku ćwiczył układ, tak, ćwiczył go w wyobraźni. Każdy krok po kolei, szlifował i szlifował swoje umiejętności, a gdy się budził był wyczerpany, ale efekty na parkiecie było widać gołym okiem. Był dobry, nawet bardzo dobry. Najlepszy w swojej grupie. Reszta tancerzy nie dorastała mu do pięt. Miał tego świadomość, nie robił tego dla oklasków choć dumnie unosił podbródek gdy je otrzymywał. Robił to dla siebie. Miał wobec siebie oczekiwania i nie zamierzał spaść z wyznaczonego poziomu. Zawsze był przygotowany i nigdy się nie spóźniał. Nigdy.
– Co tam się dzieje?! – warknął sfrustrowany. Stali na tych światłach zdecydowanie za długo. – Deszczyk i ludzie zapomnieli jak się jeździ? Kretyni.
– Korek, panie Novak. Piesi, rowerzyści i motocykliści. Wszyscy naraz.
– To wciskaj gaz do dechy i zostaw ich daleko w tyle. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz, mam być w garderobie na czas!
– Ojoj, znowu główka? Coś ostatnio często ci dokucza.
– Wal się.
Tak, Castiel Novak miał ze swoim kierowcą dość luźną relację. Gabriel nigdy nie pozwoliłby sobie na zbytnie spoufalenie się z innymi członkami rodziny, grzecznie się im kłaniał i zawsze odzywał używając formalnego języka. Jednak z brunetem dość szybko nawiązał nić porozumienia i od lat mogli nazywać się przyjaciółmi. Ojciec Gabriela służył rodzinie Novaków przez wiele, wiele lat aż do swojej śmierci, potem pałeczkę przejął po nim syn, który jeśli chodzi o maniery zdecydowanie nie poszedł w jego ślady. W każdym razie nie przy najmłodszym z rodziny, któremu mógł pokazywać swoją prawdziwą twarz, to jest niewybredne żarty, barwne opinie na każdy temat oraz niekończącą się miłość do skrzydełek z KFC. Castielowi się to podobało, wszyscy w jego otoczeniu byli sztywni. Gabe, jak lubił skracać jego imię, był ciekawą odmianą.
– Tak, znowu – delikatnie spuścił z tonu, nie lubił warczeć na przyjaciela. – Wziąłem już chyba każdy możliwy proszek. Obym nie padł na próbie, bo po badaniach skierowaliby mnie od razu na odwyk.
– Przynajmniej miałbym wolne. – mężczyzna wyszczerzył zęby w stronę wstecznego lusterka – Nie bój nic, znając ciebie wszystko pójdzie perfekcyjnie i zapomnisz, że w ogóle coś cię bolało – limuzyna znacznie przyspieszyła. No wreszcie. – Jeszcze trzy minutki i podjeżdżamy. Zapodać nutę?
Brunet uniósł kąciki ust, nie musiał nic mówić. „Zapodać nutę" było wpisane w ich słownik, Gabriel pytał dla zasady, w trakcie wypowiadania słów już wsuwał płytę do odtwarzacza. Klawisze fortepianu rozbrzmiały w samochodzie, Armand Amar ze swoim słynnym La Terre vue du ciel (tłum. Ziemia z Nieba) towarzyszył Castielowi przez te ostatnie minuty podróży. Krople deszczu porównał do pocisków, ale to, te dźwięki, choć na swój sposób podobne, dla niego brzmiały zupełnie inaczej. To były kroki, małe kroczki zagubionego chłopca, który przemierza jezioro skacząc z kamienia na kamień. Bezpiecznie dociera do brzegu i biegnie przed siebie. Biegnie ile sił ma w nogach, przedziera się przez trawy i pola. Deszcz, śnieg, wiatr, zamieć – wszystko co spotyka na swojej drodze próbuje go zatrzymać, ale on się nie poddaje. Nie zatrzymuje się nawet na chwilę. Płuca zdają się posiadać niekończący się zapas powietrza, a mięśnie nie męczą jakby były zrobione ze stali. Biegnie, bo ta melodia pcha go nieustannie do przodu. Napełnia nadzieją, że już za chwilę poczuje się naprawdę szczęśliwy. A może nawet i wolny.
– Dowieziony w jednym kawałku. Połam nogi.
Castiel otworzył oczy. "Do później" rzucił otwierając drzwi limuzyny i z torbą na ramieniu wbiegł tylnym wejściem do budynku. Szkoła baletowa była jedynym miejscem, gdzie czuł się naprawdę dobrze. Przewrócił oczami przemierzając korytarz w stronę garderoby. Gabe odpalił Rihanne na cały regulator. Ich gusta muzyczne różniły się diametralnie.
Taniec od lat gościł w jego rodzinie. Dziadkowie uwielbiali podrygiwać sobie w klubach i na dancingach, wujkowie i ciotki próbowali swoich sił na przesłuchaniach, ale dopiero linia Edwarda Novaka weszła w ten zawód z przytupem. Genevieve, mama Castiela była najlepszą tancerką baletową w całych Stanach, w każdym razie dopóki nie odeszła z tego świata. Tańczyła na deskach najznamienitszych teatrów i oper; Austria, Francja, Rosja, Niemcy czy Szwecja to tylko kilka pozycji z długiej listy odwiedzonych krajów. To właśnie dzięki niej każda z jej córek, a miała ich cztery oraz jedyny syn zakochali się w tańcu. Gdy byli mali, podróżowali razem z nią i tatą na próby, obserwowali jej delikatne ciało sunące po parkiecie. Patrzyli jak z niesamowitą elegancją wykonuje kolejny obrót, stawia kolejny krok niczym księżniczka w baśni. Jakby grawitacja nie istniała, a ona wcale nie znajdowała się na scenie, lecz w jakimś swoim, innym świecie. Och, umiała oczarować publikę i robiła to tak naturalnie, że w każdym artykule po jej występie padały te oto słowa: Ta kobieta została do tego stworzona.
Ta kobieta. Jego mama.
Gabriel miał rację. Gdy tylko się przebrał, wszedł na salę i usłyszał pierwsze dźwięki symfonii, ból momentalnie go opuścił. Albo nadal tam był, ale ciało postanowiło go ignorować jak najdłużej się da, zagłuszyć emocjami buzującymi w jego wnętrzu. Nie ważne. Najważniejsze były jego dłonie pieszczące powietrze, jego palce i stopy dynamicznie poruszające się po parkiecie, jego zarumienione poliki, które w kontraście do pięknie skrojonego stroju w odcieniu kości słoniowej nadawały całości chłopięcego uroku.
Castiel Novak był ślicznym chłopakiem. I zdawał sobie z tego sprawę, zawsze mu to powtarzano. Urodę odziedziczył po mamie, ale nie tylko ją, bo osoby dobrze znające Genevieve Novak przecierały oczy ze zdumienia. On był dosłownie jej męskim wcieleniem, a już szczególnie na scenie. Cała grupa wraz z nauczycielem, panem Richardsonem patrzyli na niego jak zaczarowani gdy wykonywał swój układ. Znalazłoby się w niej paru zazdrośników, jak to w każdej grupie, ale nawet oni zgodnie przyznawali, że Castiel urodził się by tańczyć w balecie.
Oklaskom i wiwatom nie było końca. Brunet, kiedy zaczynał swoją przygodę w szkole baletowej nie przepadał za tym momentem. Wręcz głupio mu było tak stać i czekać aż wszyscy skończą gwizdać i klaskać. Marzył, by to jak najszybciej się kończyło. Aczkolwiek po latach, kiedy to doszedł w swojej technice do perfekcji, napawał się tą chwilą. Niech skandują moje imię, niech patrzą, niech przewracają oczami. Ciężko pracował, zasługiwał więc na ten podziw. Znajomi uścisnęli mu dłoń, a profesor Richardson ścisnął za ramiona cmokając przy tym dumnie.
- Nie ma słów, by opisać to co zobaczyłem przed chwilą. To było niesamowite! Jak zawsze pokazałeś najwyższy możliwy poziom.
Castiel podziękował za miłe słowa, które zawsze brzmiały DOKŁADNIE tak i klapnął na ławkę w rogu sali. Wziął kilka łyków wody i przemył kark ręcznikiem opierając się delikatnie plecami o ścianę. Oczywiście, że pokazał najwyższy poziom, w końcu śnił o tym występie, nie mogło być inaczej. Po chwili sala opustoszała, zrobiło się cicho. Castiel zazwyczaj wychodził jako ostatni. Musiał odsapnąć, wkładał w taniec wszystkie swoje siły nie zostawiając nic na później. Bo po co, co miał potem do roboty? Wracał z Gabrielem do domu i zamykał się w pokoju. Ojciec rzadko opuszczał firmę, własna marka odzieżowa pochłaniała go i jego czas w całości, a siostry, cóż, miały swoje sprawy. Głównie związane właśnie z rodzinnym biznesem, bo każda na jakimś etapie życia porzuciła baletki dla szpilek. Niestety, duch mamy najwyraźniej przetrwał tylko w nim.
Dźwignął się z miejsca i podreptał do przebieralni, strój może i był cudny, ale nic nie mogło się równać mięciutkiej bluzie z kapturem.
Limuzyna podjechała punktualnie. Wiele rzeczy chłopak mógł powiedzieć o Gabrielu, ale na pewno nie mógł narzekać na wypełnianie przez niego obowiązków. Wskoczył na tylne siedzenie i od razu położył się na miękkim obiciu kanapy. Możliwość podróżowania własną limuzyną była jedyną zaletą, która wiązała się z firmą ojca. No i może jeszcze pieniądze, bo na nie też nie wypadało kręcić nosem.
– Wstąpiłem po drodze do KFC, zostawiłem ci trochę skrzydełek – Gabe podał mu przez szybę oddzielającą jego strefę od tyłu torbę z jedzeniem.
To była kolejna rzecz, którą Cas w nim uwielbiał. Mężczyzna zawsze wiedział czego dokładnie mu w danej chwili trzeba. Był głodny jak diabli, a jedzenie w aucie miało swój urok.
– Kocham cię – palnął zabierając się za dobrze przyrumienione skrzydełko.
– No, no! Takie słówka zostaw lepiej na później, jak będziesz coś ode mnie chciał. I jak było? Główka chyba przeszła, co nie?
– Na szczęście tak. Wszystko poszło zgodnie z planem.
Gabriel zastukał radośnie w kierownicę.
– Mówiłem. Nigdy nie lekceważ moich słów. Słuchaj się gówniarzu, a będzie dobrze.
Boże, ojciec wywaliłby go w przeciągu pięciu sekund z roboty gdyby usłyszał te słowa. Od śmierci żony zmienił się, stał się zimny, oschły i surowy dla swoich dzieci. Jako szef również był taki, pracownicy chodzili wokół niego na paluszkach, bo jeden błąd potrafił kosztować czasem ich całą karierę. Wcześniej, kiedy wszyscy razem zwiedzali europejskie miasta, dużo się uśmiechał, uwielbiał żartować i bawić się z dziećmi. Sam tańczył w balecie, partnerował żonie w kilku występach, ale po stracie ukochanej coś w nim pękło. Rzucił taniec w cholerę i zamknął się w ciasnym kokonie pracy. Założył firmę, która odniosła międzynarodowy sukces i każdy swój wolny czas spędzał w biurze. Córki mu pomagały jak tylko mogły, ale zachowania ojca zmienić się nie dało.
– Dobrze, że nie mamy tu podsłuchu. Szybko raczej byśmy się nie zobaczyli, gdyby ktoś usłyszał nasze rozmowy.
– Oj tak, młody. Dawno siedziałbym w pierdlu, a ciebie zamknęliby w rezydencji niczym w zamku, byś czekał na swojego wybawcę. A właśnie, a propos – mężczyzna ponownie wyszczerzył zęby w charakterystycznym uśmiechu – Twój Romeo ma dzisiaj wpaść, co nie?
Castiel przełknął ostatni kawałek mięsa i wytarł dłonie w chusteczkę dołączoną do torby na wynos.
– Nie dzisiaj tylko jutro i on nie jest żadnym moim Romeo. To ty go tak nazwałeś.
– Bo ślinisz się do niego jak głupi od, hmm – teatralnie przyłożył sobie do policzka udając, że się zastanawia – nie wiem, od zawsze! Ciałko masz, buźkę też, wystarczy zagadać.
– Nie będę nic robił, on jest tylko znajomym rodziny. Robimy z nim interesy, to wszystko.
– Wmawiaj sobie, wmawiaj. Wstawanie przed świtem by się przygotować albo koczowanie kilka godzin na kanapie, bo przecież on może za chwilę przyjść, według mnie nie oznacza „tylko" znajomego rodziny. Ale, co ja tam wiem. Ja lubię głośną muzykę i szybki seks. Nie potrzebuje się szykować na bóstwo jak co po niektórzy.
Brunet zacisnął zęby i szybkim machnięciem dłoni zasunął szybę, by oddzielić wkurzającego kierowcę od jego prywatnej strefy.
– Ładny jest, to prawda. – Gabriel kontynuował przebijając się swoim donośnym głosem przez barierę – Przyciąga oko, więc doskonale cię rozumiem. To ten typ za którym laski biegają, musisz się zatem pospieszyć. Kuj żelazo póki gorąco! Bo ci go któraś sprzed nosa zabierze i co wtedy zrobisz? Ja sam się na tym przejechałem, na zwlekaniu, pamiętasz Monikę? Ależ to był towar, piękny włos i –
Castiel przestał słuchać gdzieś w połowie wypowiedzi. Ładny? ŁADNY? Dean był nieziemski. Te oczy, delikatny, nieśmiały uśmiech, smukłe dłonie...och, przez te lata trochę się na niego napatrzył. Choć widywali się rzadko i raczej na krótko. Dean był najstarszym synem Johna Winchestera, który prowadził swój zakład szewski, a co najistotniejsze, był jego najzdolniejszym rzemieślnikiem. Rodzina Casa odkąd tylko pamiętał kupowała buty wytwarzane przez nich i po dziś dzień się to nie zmieniło. Dean tworzył cuda, tak, dla Casa każda para nowych butów czy baletek była warta więcej niż wszystkie pieniądze świata. Dbał o nie jak najlepiej potrafił, choć prawdę mówiąc nie musiał, bo buty Winchesterów były wręcz niezniszczalne. To wbijało nóż w plecy chłopaka, bo skoro się nie niszczyły to nie potrzebowali zamawiać ich tak często jakby tego chciał. A nic, poza tym interesem ich niestety nie łączyło. Nie znali się, rozmawiali głównie przy odbiorze zamówienia i to też tylko o nim. Nie wiedział jakiej muzyki Dean słucha, jakie jest jego ulubione danie albo o czym marzy. Przyglądając się pięknie wykonanym szwom (tak, oglądał baletki przed spaniem) próbował sobie wyobrazić jak przystojny blondyn siedzi przy ciężkim, mahoniowym stole zasłanym materiałami i najdelikatniej jak potrafi, ręcznie, przeprowadza nitkę przez podszewkę.
Ile by dał by to kiedyś na własne oczy zobaczyć.
Gabriel dalej nadawał z przodu, teraz chyba o jakiejś innej lasce, Castiel stracił już rachubę. Mina mu nieco zrzedła kiedy zorientował się, że prawie zajechali pod rezydencję. Minęli bramę wjazdową przy której ochroniarz ich wylegitymował, strzeżone osiedle tego wymagało i wystarczyło minąć domy Shepperdów, Nixonów i Lincolnów by wjechać na podjazd do państwa Novaków.
Rzeczywiście rezydencja wyglądała jak pałac, w którym mogliby go zamknąć. Kilkanaście sypialni, tyle samo łazienek, trzy kuchnie, spiżarnia jak dla wojska, kino domowe z maszyną do popcornu, dwa baseny, ogromny ogród i wiele innych pomieszczeń do których Cas nie odważył się zajrzeć – wszystko to musiało się w końcu gdzieś pomieścić. Chłopak uwielbiał wystrój swojego domu, ale nie lubił atmosfery w nim panującej. Chłód i obojętność, tak właśnie mógłby określić swoje warunki mieszkalne.
Kiedy limuzyna zaparkowała na swoim przeznaczonym do tego miejscu, drzwi od strony bruneta ktoś otworzył od zewnątrz. Do wnętrza auta wleciało świeże, chłodne powietrze, które od razu ocuciło Casa. Powoli odczuwał senność po intensywnym wysiłku.
– Dobry wieczór, paniczu Novak. Przygotowałem parasol, by nie zmókł Pan w drodze z parkingu do drzwi głównych.
Chłopak o mało co nie parsknął śmiechem. Podczas gdy Gabriel folgował sobie przy nim na całego, Balthazar, pełniący funkcje opiekuna domu, spinał się i pokazywał dobre maniery wręcz czasem na siłę. Castiel wiele razy próbował mu wytłumaczyć, że przy nim nie musi tego robić, jednak mężczyzna był nieugięty.
– Dziękuję, to tylko kilka kroków, ale miło z twojej strony.
Balthazar ukłonił się jak tylko Cas opuścił auto, podał mu parasol i odprowadził go wzrokiem do rezydencji. Gdy jej drzwi się zamknęły, zacisnął dłoń na swoim parasolu i obszedł limuzynę, by podejść do drzwi od strony kierowcy. Zastukał w szybę. Ta delikatnie, dosłownie na milimetr rozsunęła się. Mężczyzna warknął.
– Mógłbyś opuścić ją bardziej?
Nagle z wnętrza samochodu dało się słyszeć głośny, dudniący kawałek.
– Co?! Musisz podejść z drugiej strony, ja tutaj nic nie słyszę.
Balthazar wzniósł oczy ku niebu, stłumił wybuch złości i tak zrobił. Wsunął się do środka od razu ściszając pokrętłem głośność.
– Ty naprawdę jesteś niepoważny. Wyrzucą cię niedługo na pysk za twoje zachowanie.
– Może i tak, ale wtedy ciebie musieliby za ten kij w tyłku. Ależ cię on musi uwierać.
Należy tu dodać, że Gabriel jeszcze przy jednej osobie pozwalał sobie na więcej. Był nią właśnie Balthazar.
– A miałem nadzieję, że masz trochę więcej oleju w głowie. Czego ja się mogłem po tobie spodziewać?
Gabriel prychnął wyciągając paczkę papierosów z kieszeni wraz z zapalniczką.
– Nie oczekuj to się nie przejedziesz. – powiedział po czym jęknął bo Balthazar bez żadnych ogródek wyrwał mu z ust papierosa, które właśnie miał zamiar odpalić.
– Ja ci próbuję pomóc, idioto. Sam wiesz co się dzieje w domu, kichniesz i wylatujesz. Wolałbym by jednak jak najwięcej osób ze starej załogi zostało, rozumiesz? Szczególnie, że ma przyjechać ta cała ciotka.
Gabriel zmarszczył czoło.
– Co, jaka ciotka? Oni nie mają żadnej ciotki.
– Mają, tylko ich ojciec pokłócił z siostrą wieki temu. Ostatni raz rozmawiali na pogrzebie pani Novak, chyba, nie wiem, bo nie zwróciłem wtedy na to uwagi. Na pewno na nim była.
– Czemu ja nic o tym nie wiem?! Czemu zawsze dowiaduje się o wszystkim jako ostatni?! Że kierowca to znaczy, że gorszy tak? Jestem członkiem tej rodziny jak każdy –
– To się zacznij zachowywać jak członek tej rodziny, cymbale! – krzyknął Balthazar otwierając schowek z którego wyleciały puste torby z logiem popularnego fast fooda. – Tak wykonujesz swoje obowiązki? Weź się w garść. Po prostu jak dobry kolega cię ostrzegam. Coś się szykuje, czuje to. Pan Edward ostatnio zachowuje się inaczej, inaczej niż zwykle.
– Bo wy wszyscy jesteście za bardzo spięci. Trochę luzu, jakiś papierosek i od razu się lepiej poczujecie.
Kamerdyner oparł głowę na podgłówku.
– Chciałbym zobaczyć jak mówisz to panu Edwardowi w twarz.
– A ja chciałbym zobaczyć jak palisz. Jest wieczór, pięć minut cię nie zbawi. No dawaj! Po za tym i tak mi jednego ukradłeś.
Balthazar wziął głęboki wdech. Rzeczywiście zdarzało mu się być przesadnie miłym i ułożonym, ale to tylko ze względu na swój staż pracy przy tej rodzinie. Zatrudnił się na tym stanowisku będąc świeżo po studiach i tak na nim pozostał. Był odpowiedzialny za porządek, by wszyscy wiedzieli co należy do ich obowiązków, by ten dom pomimo braku jego Pani, nie upadł. Słyszał wiele, wiedział więcej niż inni, to on jako pierwszy dowiedział się o konflikcie pana Edwarda z siostrą. Nie znał co prawda szczegółów, bo tego nikt nie wiedział poza zainteresowanymi, ale miał pojęcie o sporze. Dlatego wieść o zbliżającej się wizycie Roweny sprawiła, że stał się jeszcze bardziej uważny.
– Ale jedziesz jutro na dokładne mycie i szorowanie limuzyny, jasne?
– Się wie, szefie – Gabriel z typowym dla siebie uśmieszkiem pstryknął by odpalić papierosa kamerdynerowi.
♤♤♤
Druga w nocy wybiła, a Castiel nadal przewracał się z boku na bok. Nie mógł zasnąć choć był zmęczony, czuł napięcie w swoich mięśniach. Potrzebował odpoczynku, by jutro dobrze wyglądać. Westchnął po raz dwudziesty któryś. Próba udała się znakomicie, podróż limuzyną też nie była zła, poranek minął szybko i sprawnie, a mimo to jedno spotkanie z ojcem potrafiło mu to wszystko zepsuć. Był zaskoczony kiedy po wdrapaniu się na drugie piętro do swojego pokoju minął się na schodach ze swoim tatą. I to dosłownie minął, bo Edward rzucił tylko krótkie hej, zrób sobie jakąś kolację i nawet nie podnosząc wzroku z tabletu kontynuował kroki. Nie widzieli się dobre kilka dni, bo go wiecznie nie było w domu i to jedyne czym go witał. Nie wiedział nawet, że Castiel miał dzisiaj próbę generalną. Chłopak zaczął się ostatnio zastanawiać czy ojciec w ogóle wie, że ten dalej tańczy w balecie. Jako jedyny z rodzeństwa nie porzucił swojej pasji.
Po kąpieli i krótkim rozciągnięciu na macie, wsunął się pod kołdrę i tak leżał. Nie miał ochoty na żadną kolację, w sensie miał, ale wolał sobie odpuścić ponowne spotkanie z tatą. Dobrze, że Gabriel miał w aucie te skrzydełka.
Dość. Jutro też jest dzień, ten się już skończył. Jutro, a właściwie już dzisiaj, zobaczy się z Deanem i na pewno poczuje się o wiele lepiej. Ciekawe czy zatrzymał te dłuższe włosy? Ostatnim razem jak ich odwiedził z nową dostawą jego blond kosmyki dało się zaczesać za ucho. Oczywiście tylko widział jak Dean to robi, sam nie miał okazji spróbować.
Boże! – jęknął odwracając się na brzuch. Nie miał pojęcia co tak bardzo go do Deana przyciągało, czy jego talent czy wygląd, a może jeszcze coś innego, co nie było widoczne gołym okiem. Nie obcował z nim nigdy dłużej niż kilkanaście minut, ale wyobrażał go sobie jako fajnego, miłego chłopaka, który trzyma cię za rękę i mówi, że jesteś cudowny.
Ile by dał by usłyszeć z ust Deana Winchestera komplement. Ile by dał.
Witam wszystkich w nowym opowiadaniu, które w końcu się tu pojawiło. Nawet nie pytajcie ile ostatecznie miało swoich wersji, wolę to przemilczeć. Cieszę się bardzo, że już jest pisane. Oto moja interpretacja bajki z serii Barbie "Dwanaście tańczących księżniczek". Jestem ciekawa czy mój pomysł przypadnie wam do gustu ;)
Miłego czytania <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top