Chapter Ten

Kim TaeHyung

To w ogóle nie była typowa sobota. Obudziłem się z mocnym postanowieniem, aby zabrać JiHoon'a z domu, z dala od jego elektronicznych gadżetów.

Pojechaliśmy do miasta i zjedliśmy śniadanie w North End. Plan zakładał, że później pójdziemy do muzeum nauki. Tam przynajmniej nie czułby się zmuszony, aby ze mną rozmawiać, a zarazem mielibyśmy dość rzeczy, którymi byśmy mogli się zająć.

Postanowiliśmy dla zabicia czasu pójść po śniadaniu na targ. Obiecałem pani Migillicutty, że kupię jej kukurydzę. Dałem JiHoon'owi torbę i kazałem wybrać owoce, na które ma ochotę.

Niemal natychmiast potem zauważyłem znajomą, filigranową dłoń ściskającą awokado. Inna dłoń- nie tak znajoma, ściskała z kolei tyłek YeJinnie. Przełknąłem ślinę na widok jej i jej faceta stojących tuż przede mną. Poczułem przypływ adrenaliny i zazdrości.

Powiedz coś.

Jeszcze mnie nie zauważyła. Pochyliłem się i powiedziałem pierwsze, co mi przyszło do głowy.

-Skąd wiesz, czy w ogóle są dojrzałe?

Podskoczyła na dźwięk mojego głosu.

-TaeHyung. Co tu robisz?

-To samo co ty. Ściskam różne rzeczy.

Policzki YeJinnie poczerwieniały.

Jej facet spojrzał najpierw na mnie, a potem na nią.

-To TaeHyung?

Po prostu skinęła głową.

Łał, powiedziała mu o mnie.

Sam nie wiem, czy odczułem z tego powodu satysfakcję, czy raczej niepokój.

Wyciągnął do mnie rękę.

-Victor Owens.

Odwzajemniłem uścisk dłoni.

-TaeHyung Kim.- To było dziwne uczucie stanąć oko w oko z kimś, kto od tak długiego czasu był moim wrogiem numer jeden.

Drugą rękę wciąż trzymał owiniętą wokół jej talii. Ku mojemu rozczarowaniu partner YeJinnie był rzeczywiście

dość przystojnym, starszym mężczyzną. Mimo

przyprószonych siwizną włosów był w dobrej formie i zapewne większość kobiet niezależnie od wieku uznałaby go za atrakcyjnego.

JiHoon stanął u mojego boku z plastikową torbą pełną jabłek i granatów.

YeJinnie zmusiła się do uśmiechu.

-Cześć, JiHoon.

JiHoon wydawał się zakłopotany spotkaniem swojej nauczycielki.

-Cześć.

-Idziemy niedługo do muzeum nauki.- powiedziałem.

-Na pewno mu się spodoba.- uśmiechnęła się.

Victor zwrócił się do mojego syna.

-Uwielbiałem tam chodzić, gdy byłem dzieckiem, ale teraz jest jeszcze lepsze. Musicie zobaczyć kolosalną skamielinę.

-Co to takiego?- zapytał JiHoon.

-To szkielet dinozaura, który ma sześćdziesiąt pięć milionów lat. Został odkryty w Parku Narodowym Badlands jakąś dekadę temu. Naprawdę super- jeśli interesujesz się dinozaurami.

Jakaś niedojrzała i zazdrosna część mojego ego miała ochotę na jakiś żart o tym, że najwyraźniej YeJinnie interesowała się dinozaurami, jednak w rzeczywistości ciężko mi było poważnie potraktować tego typu myśli. Na żywo ten facet wyglądał młodziej, niż się spodziewałem, i po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że jeśli naprawdę chcę odzyskać YeJinnie, to stanowi on poważną konkurencję. Poczułem ciężar w żołądku, gdy znowu zerknąłem na jego rękę tuż nad jej tyłkiem.

-Bawcie się dobrze.- powiedziała.

Z trudem dobywając słowa, wybąkałem:

-Tak, wy też. To znaczy... miłego weekendu.

-Dziękuję.- odparła.

YeJinnie spojrzała mi w oczy, jakby w milczącym porozumieniu na temat tego, jak dziwne było to spotkanie.

Victor poklepał mojego syna po ramieniu.

-Miło było cię poznać, JiHoon.

Ściskało mnie w piersi, gdy odchodziliśmy.

Tego popołudnia, gdy w planetarium na dachu muzeum razem z JiHoon'em patrzyliśmy na gwiazdy, nie mogłem się skupić. Nie potrafiłem zapomnieć o tym spotkaniu. I bardziej niż kiedykolwiek czułem, że kończy mi się czas.

*******

W niedzielę wieczorem zajechałem do domu Torrie z JiHoon'em. Wciąż nie mogłem się pozbierać po spotkaniu z YeJinnie i usilnych próbach nawiązania więzi z moim synem w weekend.

Spojrzałem za siebie. JiHoon siedział, ściskając swój plecak.

-Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś w ten weekend, bo ja tak.

Zamiast odpowiedzieć, zaskoczył mnie pytaniem.

-Czy jesteś smutny?

Miałem wrażenie, że serce mi na moment stanęło.

-Co masz na myśli?

-Uśmiechasz się do mnie, ale czasami wydajesz się smutny, gdy myślisz, że tego nie widzę.

Mój syn był najwyraźniej bardziej spostrzegawczy, niż przypuszczałem. Zastanowiłem się przez chwilę, co mu odpowiedzieć.

-Wszyscy miewamy takie chwile. Są pewne rzeczy w życiu, które chciałbym zmienić, i z tego powodu czasami jestem smutny. Ale ty nie jesteś jedną z nich. Jesteś najlepszym, co mi się przytrafiło. Jeśli kiedykolwiek pomyślisz, że nie wyglądam na szczęśliwego, to pamiętaj, że nie ma to nic wspólnego z tobą. Ty przynosisz mi najwięcej radości. Jesteś moim domem, JiHoon. Jesteśmy zespołem. Idę tam, gdzie ty. Nawet jeśli nie śpimy w nocy pod tym samym dachem i tak jestem obok- wystarczy tylko zadzwonić i zaraz mogę przyjechać. Ilekroć będziesz mnie potrzebował, będę przy tobie, rozumiesz?

-Tak.

-Dobrze.- Wychyliłem się w stronę tylnego siedzenia. -A teraz uściskaj swojego staruszka.

Przytuliliśmy się i gdy miałem już wysiąść z samochodu, powiedział:

-Pani Son nie ma taty.

-Powiedziała ci to?

-Tak. Szkoda mi jej.

Skinąłem głową, postanawiając zapytać, co skłoniło YeJinnie do wyznania mu tego.

Gdy odstawiłem JiHoon'a na noc do mamy, potrzeba zobaczenia YeJinnie, która chodziła za mną cały weekend, stała się jeszcze silniejsza.

Wziąłem telefon i zadzwoniłem do niej z drogi.

Wiedziała, że to ja.

-TaeHyung.- odebrała.

-YeJinnie...

-Co się stało?

Przeszedłem od razu do rzeczy.

-Czy możesz się gdzieś ze mną spotkać? Przyjechałbym po ciebie, ale wątpię, aby jemu się to spodobało.

-Wszystko w porządku?

-Tak, wszystko w porządku, ale naprawdę potrzebuję cię zobaczyć. Jestem w samochodzie, po prostu powiedz mi, gdzie mam jechać. Tylko nie mów, że do diabła.

Po chwili wahania zgodziła się ze mną spotkać. Poprosiła, żebym odebrał ją spod urzędu stanowego, który znajdował się niedaleko miejsca, w którym mieszkała.

Czekała na schodkach, ubrana w dopasowany beżowy sweter i dżinsy. Na szyi miała zawiązaną kolorową apaszkę. Wyglądała naprawdę seksownie, miała na sobie też wysokie, czarne skórzane buty. Zdecydowanie jej styl ubierania się przez lata zmienił się na lepsze.

Otworzyła drzwiczki i wsiadła do środka.

-Powiedziałaś mu, dokąd idziesz?- zwróciłem się do niej.

-Powiedziałam mu, że spotykam się z tobą. Nie chcę go okłamywać.

-I to mu nie przeszkadza? Czy on jest szalony?

-Docenia moją szczerość.

-Byłem zaskoczony, że na targu domyślił się, kim jestem. Co dokładnie wie?

-Wszystko. Opowiedziałam mu całą historię w zeszłym tygodniu.

-Cóż, trzeba być naprawdę pewnym siebie mężczyzną, żeby pozwolić swojej kobiecie spotkać się z innym mężczyzną.

-Powiedziałeś, że chcesz porozmawiać. To nie randka. On o tym wie.

Jej słowa brutalnie sprowadziły mnie na ziemię. Jak bardzo bym tego nie pragnął, to nie była randka.

-Oczywiście.

Zbliżaliśmy się do wjazdu na I-93, gdy zapytała.

-Dokąd jedziemy?

-Nie wiem.

-Nie wiesz?

-Nie, po prostu potrzebowałem cię skraść na chwilę. Nie mam pieprzonego pojęcia, dokąd zmierzam, YeJinnie. Nie mam pieprzonego pojęcia, co robię. Po prostu musiałem cię zobaczyć.

Oparła głowę o siedzenie i spojrzała na mnie bez słowa.

-Jadłaś coś?- zapytałem.

-Mogłabym coś zjeść.- odparła z uśmiechem.

Odwzajemniłem uśmiech. Zawsze, gdy zadawałem jej to pytanie, odpowiadała „Mogłabym coś zjeść". Wspólne jedzenie zawsze było jednym z naszych ulubionych sposobów na spędzanie czasu.

-Sądzisz, że Sullivan's jest otwarte o tej porze roku?- Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.

-Wiem, że jest otwarte.- odpowiedziała.

-Byłaś tam?

-Kilka razy.

-Z nim czy sama?

-Sama.

To było nasze miejsce.

Dwadzieścia minut później zajechaliśmy na dobrze znany nam parking. Sullivan's było niewielkim barem z jedzeniem na wynos, umiejscowionym nad wodą na Castle Island w Południowym Bostonie. Miejsce niezbyt się nadawało do pływania, ale lubiliśmy siadywać na plaży i patrzeć na wodę oraz na przelatujące nisko samoloty zniżające się na lotnisko Logan.

W połowie listopada ocean był wzburzony, a nad wodą było przerażająco zimno, jednak ledwo to do mnie docierało.

Patrząc na nadlatującego 747, powiedziałem głośno, aby przekrzyczeć odgłos silników.

- To takie miłe być tu z tobą, patrzeć na lądujące samoloty. Często fantazjowałem o tym, aby wrócić z tobą w to miejsce.

Patrząc na wodę, YeJinnie w milczeniu jadła swojego hotdog'a z grilla. Wiatr rozwiewał jej włosy, które fruwały chaotycznie wokół jej twarzy.

-Opowiesz mi, jak go poznałaś?

Otarła usta i odchrząknęła.

-Robiłam kurs podyplomowy na uniwersytecie bostońskim. On pracuje tam jako profesor.

-Był twoim nauczycielem?

-Nie, ale tam się poznaliśmy. Nie wiedziałam na początku, że jest profesorem.

-Jak długo po moim wyjeździe z Bostonu zaczęłaś się z nim spotykać?

-Minęło sporo czasu, jesteśmy ze sobą dwa lata.

-Byłaś z kimś przed nim?

-Umawiałam się od czasu do czasu, ale to mój pierwszy poważny związek. Niełatwo mi było z kimkolwiek się związać po twoim wyjeździe.

Trudno mi było o tym słuchać, ale to mnie nie zaskoczyło. Wiedziałem, że bardzo jej na mnie zależało, a chemia między nami była czymś, czego nie doświadczyłem nigdy wcześniej ani później. Z jednej strony to, że czuła się w ten sposób, sprawiało mi satysfakcję, z drugiej jednak świadomość tego, że po moim odejściu potrzebowała aż tyle czasu, aby ułożyć sobie życie, była bolesna. Nie oczekiwałem jednak niczego innego.

-Co było w nim innego?

-Wszystko. Szanuje mnie, docenia moje dziwactwa- trochę tak jak ty. I troszczy się o mnie, sprawia, że czuję się bezpieczna. Nikt wcześniej się mną nie opiekował, zawsze musiałam sama o siebie zadbać. To miła odmiana.

-Obiecuję, że nie będę żartował z tego, że masz kompleks ojca.

-Wiesz, sądzę, że niezupełnie byś się mylił. Na pewno on był w stanie wypełnić pewną pustkę, ale nie chcę o tym myśleć tylko w ten sposób.

Na pewno nie chcę myśleć o tym, że wypełnia jakąkolwiek pustkę w niej.

-Czy on chce się z tobą ożenić? To znaczy czy zmierza do tego?

-Mówi, że chce spędzić ze mną resztę życia, jednak nie przykłada większej wagi do instytucji małżeństwa. Mówi, że zrobiłby to, gdybym tego chciała. To samo, jeśli chodzi o dzieci. Ale nie potrzebuje tego do szczęścia. Wiem, że docenia swoją swobodę.

-Był wcześniej żonaty?

-Nie.

-A czy ty chcesz wyjść za mąż?

-Teraz? Nie.

-Czy seksualnie wciąż cię pociąga?

-Mój Boże, TaeHyung, to jak przesłuchanie. Dlaczego chcesz to wszystko wiedzieć?

Miałem już dosyć owijania w bawełnę.

-Próbuję zlokalizować słabe punkty.

-Bo planujesz mnie mu odbić?

-Jeśli naprawdę masz z nim być, to nie będę w stanie nic z tym zrobić, niezależnie od tego, jak bardzo będę próbował.

-Ale planujesz spróbować?

Planuję próbować zajebiście mocno.

-Wiem, że może być za późno. Nie jestem głupi. Ale nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym przynajmniej nie spróbował.- Co dokładnie planujesz zrobić?

-Nie będę w Bostonie na zawsze. Nie sądzę, żeby Torrie miała tu pracować przez dłuższy czas. Będę musiał jechać tam, gdzie będzie JiHoon. Tak więc mam teraz takie okienko możliwości, którego nie mogę przegapić. Pytałaś, czego zamierzam spróbować? Wszystkiego. Każdej pieprzonej rzeczy, która przyjdzie mi do głowy, YeJinnie, dopóki nie każesz mi przestać. Dopóki nie spojrzysz mi w oczy i nie powiesz, że nie ma sensu dłużej próbować.

-Musisz pojechać tam, gdzie będzie twój syn. Rozumiem to. Masz związane ręce. Mogę sobie wyobrazić, że ostatnie lata nie były dla ciebie łatwe.

-Nie były, ale najbardziej żałuję tego, że skrzywdziłem ciebie. Nie żałuję tego, że mam syna. Może przez większość czasu nie wiem, co robię, ale ten chłopiec jest dla mnie wszystkim.

-Wiem o tym.

-Sądziłem kiedyś, że bycie z jego matką jest najlepszym, co mogę dla niego zrobić. Myliłem się. Dwoje rodziców, którzy nieustannie się kłócili, nie mogło sprawić, aby jego życie było lepsze. Uświadomiłem sobie w końcu, że jeśli nie będę szczęśliwy, nie będę mógł być ojcem, na jakiego mój syn zasługuje. On potrafi mnie przejrzeć.

-Tak, jest zamknięty w sobie, ale bardzo świadomy i spostrzegawczy.

-Rozmawiałaś z nim o swoim ojcu.

-Powiedział ci to?

-Tak.

-Rozmawiałam. Mieliśmy lekcję o zróżnicowaniu rodzinnym. Narysował ciebie, Torrie i siebie, rozdzielając was wszystkich grubymi kreskami.

Łał, to zabolało.

-Grubo.

-Tak. Chciałam, żeby wiedział, że wiele osób ma różne rodziny i że nie ma w tym niczego złego. Dlatego podzieliłam się z nim tą informacją.

-Dziękuję. Wiem, że nie jest ci łatwo o tym mówić.

-Zapytał mnie, czy wybaczyłam mojemu ojcu... to, że mnie zostawił.

-Naprawdę?

-Sądziłam, że to dobre pytanie, i odpowiedziałam mu szczerze. Powiedziałam, że nie jestem pewna, ale że za jakiś czas mu odpowiem. Wydaje mi się, że zaakceptował tę odpowiedź.- Zapatrzyła się w wodę, a potem znowu zerknęła na mnie. -Czy sprawy w domu układają się lepiej?

-Wydaje mi się, że powoli zmierzamy w dobrym kierunku. Ten weekend był naprawdę fajny.

-Cieszę się. A co z twoim ojcem? Jak teraz wygląda twoja relacja z nim?

-Tak samo jak zawsze. Nie jest ze mnie zadowolony. Ani z tego, jaki zawód wybrałem, ani z tego, że nie ożeniłem się z Torrie. Ale jego opinia nie ma dla mnie znaczenia na tym etapie życia. Nie jest w stanie wpłynąć na moje decyzje, a co więcej, nie daję mu już władzy nad moimi myślami. To najważniejsza zmiana. Ale tata jest bardzo dobry dla JiHoon'a, muszę mu to przyznać. Poza tym jest tym samym żałosnym kutasem co zawsze, martwiącym się bardziej o swoją reputację niż o cokolwiek innego.

Dźwięk telefonu YeJinnie zakłócił naszą rozmowę. Zerknęła na ekran.

-Czy to Victor?

-Tak, chce się tylko upewnić, że wszystko w porządku.

-Czy uważa, że mógłbym cię skrzywdzić czy coś?

Biorąc pod uwagę, że ją skrzywdziłem wystarczająco jak na całe życie, takie obawy nie byłyby całkiem nieuzasadnione.

-Nie, po prostu robi to, co każdy partner w takiej sytuacji.

-Wiem, nie winię go za to.

Zaczęła drżeć i miałem okropną ochotę ją przytulić, jednak czułem, że nie powinienem tego robić.

Jej oczy lśniły w świetle księżyca.

-Robi się późno. Powinnam już wracać.

-W takim razie czas odwieźć cię do domu.

Droga powrotna minęła zbyt szybko. Mój czas z nią zawsze był ograniczony: nawet nie zacząłem mówić o wszystkim, co chciałem jej powiedzieć.

-Kiedy znowu cię zobaczę?- zapytałem, gdy zatrzymaliśmy się za rogiem jej domu.

-Victor wyjeżdża za kilka tygodni do Anglii, aby przedyskutować nowy program badań antropologicznych w Oksfordzie.

-Na jak długo?

-Na tydzień.

Jeden tydzień.

-A zatem kolacja?- zapytałem od niechcenia, mimo wszelkich chytrych planów, jakie natychmiast zacząłem snuć.

-Pomyślimy.- powiedziała niezobowiązująco.

Serce zabiło mi szybciej. Wiedziałem, że to moja jedyna szansa, aby naprawdę spędzić z nią trochę czasu, żeby odzyskać moją YeJinnie- choćby na tydzień.

Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!

Mój instagram: wanessa_w._

Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!

Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.

Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!

Pozdrawiam was, Wanessa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top