Oneshot
No proszę proszę kto to wrócił po prawie 3 miesiącach przerwy. Szczerze to wydawało mi się, że 6 lipca będzie dopiero 2 miesiąc jak nic nie wstawiłam, a jednak okazuje się że nie. Aż kurwa wstyd. Nie sprawdzałam tego, więc przepraszam za jakiekolwiek błędy, jak gdzieś znajdziecie to możecie pisać i je poprawię.
Zachęcam was do gwiazdkowania ⭐ i komentowania 💬 chętnie sobie poczytam co sądzicie o mojej twórczości! ❤️
[~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~>
Szedł powolnym krokiem po dużym, gęstym lesie, rozglądając się na wszystkie strony i podziwiał otaczającą go z każdej strony naturę. To wszystko go uspokajało i wprowadzało w niesamowicie dobry nastrój, w końcu nie bez powodu mówi się, że kolor zielony uspokaja. Nie mógł jednak pozwolić sobie na pełny relaks, nawet w oddalonym od cywilizacji lesie, nie po tym co przeszedł i czego doświadczył. Nie chciał już więcej rozpamiętywać swojej przeszłości, ponieważ nie była ona zbyt ciekawa. Wiedział natomiast, że to właśnie przeszłość go ukształtowała i to czego nauczył się w minionych latach niewątpliwie przyczyniło się do zajęcia w mieście wysokiej pozycji. Jedną z rzeczy, których został nauczony, była umiejętność wyłapywania każdego, nawet najcichszego dźwięku. W późniejszym etapie życia okazała mu się niezwykle przydatna, ale to historia na inny dzień. Dzięki temu był niezwykle wyczulony na wszelakie dźwięki i mógł usłyszeć dosłownie wszystko – szum kołyszących się na wietrze drzew, śpiew ptaków przelatujących między gałęziami i odgłos wody uderzającej o kamienie w płynącej gdzieś niedaleko niego rzece. Z cichszych odgłosów słyszał na przykład jak szeleszczą liście, w których mniejsze zwierzęta chowają się i z cierpliwością czekają na swoje ofiary, aby je upolować i zdobyć w ten sposób pożywienie. Ten odgłos przypominał mu jak on sam również nieraz czychał w krzakach na swoją niczego nie podejrzewającą ofiarę. Co prawda nie robił tego dla zdobycia pożywienia, a dla czegoś o wiele bardziej cenniejszego, lecz śmiało można było to do tego porównać. Za każdym razem jego ofiary wpadały w jego sidła, co oznaczało, że jego kryjówki są perfekcyjne. Nie było to jakoś szczególnie ciężkie, wystarczył jedynie dobry kamuflaż, cierpliwość i odrobina wyczucia, aby cel wpadł w pułapkę.
Słyszał łamiące się gałęzie, które trzeszczały pod jego stopami, kiedy po nich chodził lub kiedy przechodziły po nich większe zwierzęta. To również przypomniało mu pewną sytuację z jego życia, ale tą konkretną zapamiętał dokładnie, nawet z najmniejszymi szczegółami. Może dlatego, że miał bardzo dobrą pamięć albo dlatego, że znajdował się wtedy w sytuacji zagrożenia życia. Głęboko w pamięci zapadł mu dzień, w którym to musiał uciekać środkiem lasu przed swoim porywaczem i zarazem oprawcą.
Na zewnątrz było wyjątkowo ciemno, więc jego widoczność była bardzo ograniczona, nie mógł jednak narzekać, bo jego widoczność, zapewne również nie była najlepsza. Specjalnie czekał, aż zapadnie zmrok, aby wdrożyć w życie swój plan. Wiele razy mówiono mu, że najlepszą porą na ucieczkę jest noc, więc postanowił posłuchać rad swojego ojca i rozpoczął swoją ucieczkę późno w nocy. Próbował przypomnieć sobie wszystko, czego uczył go ojciec i co mogłoby mu się jeszcze przydać w ucieczce przed nim, lecz w głowie miał kompletną pustkę. W końcu jednak przestał myśleć i po prostu działał instynktownie, poza tym nie miał zbyt wiele czasu na rozmyślenia, ponieważ musiał maksymalnie skupić się na ucieczce. Musiał skupić się na biegu i swoim oddechu, aby zbyt szybko nie stracić sił, ale przede wszystkim musiał uciec jak najdalej stąd, zanim on zorientuje się, że uciekł. Podczas szybkiego biegu rozglądał się dookoła siebie i patrzył pod swoje nogi, aby nie potknąć się o jakiś wystający korzeń, czy kamień. Doskonale wiedział, że musi być ostrożny, ponieważ jak niefortunnie upadnie i skręci kostkę, to będzie to jego definitywny koniec. Jego serce biło jak oszalałe, pompując krew do naczyń krwionośnych, a przyczyną tego był duży wysiłek fizyczny, ale również strach przed ponownym złapaniem. Mógł wmawiać sobie i innym, że jest odważny, ale w tamtej chwili panicznie bał się, że zostanie przez niego odnaleziony, a wtedy nie ma opcji, że wyjdzie z tego żywo.
Przebiegł w ten sposób kilka kilometrów, ale z każdą chwilą miał coraz mniej siły, aby dalej biec. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje i miał wrażenie, że las którym biegł przez ostatnie kilkanaście lub więcej minut w ogóle się nie kończył. Miejsce, w którym był przetrzymywany znajdowało się w środku lasu, który po wyjściu na zewnątrz rozpościerał się w każdą ze stron, więc nie zastanawiając się pobiegł w którąkolwiek stronę. W pewnym momencie po prostu zatrzymał się w miejscu, aby chwilę odpocząć. Oparł się plecami o dość grube, oraz wysokie drzewo i brał głębokie, oraz spokojne wdechy, aby uspokoić szybkie bicie swojego serca. Co prawda uciekł już na tyle daleko, że przez dłuższą chwilę nic nie powinno mu zagrażać, ale mimo tego pozostał czujny i rozglądał się, oraz uważnie nasłuchiwał. Od dłuższego czasu miał w ustach saharę, ale nie tylko z powodu długiego biegu, ponieważ od 2 dni nie otrzymał ani kropli wody. Można się domyślać, że nie trzymali go w najlepszych warunkach, więc od około 3 dni również nic nie jadł. Teoretycznie uczono go przetrwania w ekstremalnych warunkach, ale trwało to zaledwie 24 godziny, więc nie był przygotowany na dłuższe odcięcie od wody i pożywienia. Miał ogromną ochotę napić się dosłownie czegokolwiek, aby zaspokoić swoje pragnienie, lecz doskonale wiedział, że nie ma co liczyć na cud, i musi wziąć się w garść i znaleźć wyjście z tego lasu. Po chwili udało mu się całkowicie uspokoić swój oddech, ale nogi wciąż odmawiały mu posłuszeństwa i nawet choćby chciał, to nie potrafił zmusić swojego organizmu do biegu, więc ruszył szybkim krokiem przed siebie. doskonale wiedział, że jego sytuacja nie wyglądała najlepiej – był głodny, spragniony, bez siły i jakiegokolwiek pomysłu co zrobić dalej, a czas grał na jego niekorzyść, ponieważ on pewnie już dawno zorientował się, że uciekł.
Zrobił zaledwie kilka kroków do przodu, ale ponownie się zatrzymał, ponieważ usłyszał bardzo charakterystyczny odgłos, który świadczył o tym, że nie znajdował się tam sam. Szelest liści i łamiące się suche gałęzie zdradzały wszystko, choć równie dobrze mogło to być jakieś dzikie zwierze, ale mimo tego Michael zakładał najgorsze. Wyprostował się jak struna i dokładnie rozejrzał się wokół siebie, ale niczego nie zauważył, jedynie ten coraz głośniejszy odgłos nie dawał mu spokoju. Postanowił jednak, że dopóki nie zlokalizuje źródła dźwięku nie ruszy się dalej, musiał upewnić się, czy aby na pewno był bezpieczny i czy jego podejrzenia były błędne. W tym wypadku zdecydowanie wolał, żeby z krzaków wyszło jakieś zwierze, a nie on we własnej osobie. Wyrządził mu wiele krzywd, których nigdy w życiu nie zamierzał mu odpuścić, ale to co przeszedł udowodniło jemu samemu, oraz jego oprawcy, że nie jest taki słaby na jakiego wygląda i jest w stanie przeżyć nawet piekło.
W końcu udało mu się dostrzec coś w oddali i ku jego zdziwieniu była to mała wiązka światła, lecz tym razem nie było to światełko, w kierunku którego musiał się kierować, a wręcz przeciwnie – musiał uciekać i to jak najdalej się da. Jak się domyślił był to człowiek, biegnący w jego kierunku z zapewne latarką w ręku. Z tego wszystkiego kompletnie zapomniał o istnieniu czegoś tak podstawowego jak latarka, wychodząc mógł przecież ją zabrać, ale jak zwykle o tym nie pomyślał. Miałby wtedy niedużą, ale zawsze jakąś przewagę, a w tamtym momencie przewaga leżała po tej drugiej stronie. Nie tylko ze względu na latarkę, ale również kondycję, zbyt mało ćwiczył aby móc dorównać swojemu oprawcy i prędzej czy później i tak musiał być przygotowany na taką sytuację. Był przekonany, że to on, w końcu kto mógłby w środku nocy biec przez las i nerwowo oświetlać latarką cały teren w poszukiwaniu czegoś, a dokładniej jego. Z reguły nie wierzył w przypadki, a tym razem zdecydowanie nie zamierzał uwierzyć w to, że ktoś zupełnie tak jak on zgubił się w tym lesie i zupełnie przypadkiem znaleźli się w tym samym miejscu.
Był tylko jeden zasadniczy problem, a w zasadzie to dosyć duży problem. Rozsądek podpowiadał mu, żeby wiać tam, gdzie pieprz rośnie i zamierzał się go słuchać, ale za nic w świecie nie potrafił się ruszyć. Jego ciało było sparaliżowane ze strachu i nawet jeśli chciał nie mógł nic zrobić, a wtedy było już tylko gorzej. Zaczął panikować, oraz oddychać nienaturalnie szybko i jak wcześniej było całkiem chłodno, tak nagle zrobiło mu się niewyobrażalnie ciepło. Nie mógł się ruszyć, patrzył jedynie jak mężczyzna z każdą chwilą się do niego zbliża, on doskonale go widział, jego każdy krok, gdy on jeszcze nie miał pojęcia, że osoba której tak zawzięcie szukał stoi kilkanaście metrów przed nim. Już wyobrażał sobie jak ginie w najgorszych męczarniach w swoim życiu, a miał przecież dopiero 20 lat.
Nagle jednak przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym, a mianowicie o rodzinie, która na niego czekała. Może nie była jakaś duża, ponieważ z najbliższych mu osób miał jedynie ojca, ponieważ jego mama zmarła i może znalazłoby się jeszcze kilka wujków, ale nigdy nie czuł, że mógł na nich liczyć, choć było mu to wielokrotnie powtarzane przez ojca. Nie wyczuwał od nich tego rodzinnego ciepła, które starał się dawać mu ojciec i nie był do końca przekonany czy może na nich polegać. Niezmiernie cieszył się z tego, że ma kochającego ojca, który był z niego dumny wraz z jego każdym kolejnym postępem. Nigdy nie chciał go zawieść, a właśnie w tamtym momencie czuł, że to robi. Pozwolił swojemu lękowi na przejęcie nad nim kontroli i stał jak bezbronny dzieciak pozwalając, aby wróg się do niego zbliżył. Od boku wyglądało to tak, jakby właśnie się poddał, z czego jego ojciec na pewno nie byłby zadowolony, ale w rzeczywistości zawzięcie walczył ze swoim największym lękiem. Bitwa toczyła się w jego głowie od dłuższej chwili i w końcu udało mu się ją wygrać. Pomógł mu w tym fakt, że wszystko czego do tej pory się nauczył poszłoby na marne i w dodatku zawiódłby swojego ojca, gdyby przegrał i dał się złapać. Nie mógł przegrać, a już na pewno nie w tak głupi sposób.
Na ucieczkę było już niestety za późno, ponieważ on był już naprawdę blisko niego i na pewno zorientowałby się, gdyby Michael nagle zaczął przed nim uciekać, jednak nigdy nie było za późno na dobrą kryjówkę. Wiedząc, że mężczyzna go nie widzi rozejrzał się wokół siebie i zobaczył masę drzew, wysuszonych liści, patyków i głęboki rów. To właśnie w nim postanowił się schować i przeczekać, aż on sobie pójdzie. Teoretycznie mógł jeszcze wejść na jedno z wysokich drzew, ale za dużo byłoby z tym zachodu i liczył się czas, więc postawił na prostotę, czyli kamuflarz. Zdecydowanie jedna z jego ulubionych form kryjówek i w tym przypadku niewymagająca sprawności fizycznej, jak podczas wchodzenia na drzewo. Nie marnując ani chwili dłużej bezszelestnie zeskoczył na mokrą ziemię w rowie i położył się płasko na plecach zupełnie ignorując to, że najprawdopodobniej się ubrudzi. Liczyło się tylko przeżycie, a to w jaki sposób to zrobi było mało ważne i schodziło w tamtym momencie na drugi plan. Zaczął przysypywać się liśćmi, niczym chomik zakopujący się we własnych trocinach, różnica jest tylko taka, że chomik nie robi tego, żeby przetrwać, a Michael już tak.
Zostawił sobie jedynie mały otwór w okolicy nosa, oraz oczu aby móc swobodnie oddychać i jednocześnie patrzeć co dzieje się dookoła niego, a tak w zasadzie to bardziej nad nim. Czuł się wtedy trochę jakby był pogrzebany żywcem, jak bohaterzy znanych horrorów, ale jeśli chciał wyjść z tego cało, to tak naprawdę nie miał wyboru. Miał tylko nadzieję, że jego kryjówka okaże się skuteczna i on go tu nie znajdzie, ale póki co mógł tylko czekać. Nie trwało to długo, ponieważ już po chwili usłyszał ciężkie i szybkie kroki, które z każdą chwilą się do niego zbliżały. Stresował się to mało powiedziane, bał się że jego kryjówka była niewystarczająca i ponownie znajdzie się w sidłach tego psychopaty. Wreszcie zobaczył światło latarki, które przez kilka sekund było skierowane prosto na niego, a kroki nagle ucichły. Wstrzymał oddech, aby przypadkiem nie wydać z siebie żadnego dźwięku, który mógłby go zdradzić. W głowie miał już miliony scenariuszy odnośnie tego, co będzie go czekać, gdy jego kryjówka nie wypali i myślał że właśnie jeden z nich się ziści. Był przekonany, że już jest po nim, a on zwyczajnie czeka z uśmiechem na twarzy, aż w końcu wyjdzie ze swojej beznadziejnej kryjówki, wiedząc że jest całkowicie na przegranej pozycji. Miał świadomość, że on stoi dosłownie przy nim, ponieważ doskonale słyszał nad uchem jego głośne sapanie.
Nagle jednak dźwięk kroków zaczął się od niego oddalać i co dziwne, w stronę z której mężczyzna przybiegł. Wycofał się? Odpuścił? Nie, niemożliwe Michael miał okazję poznać jego charakter i tak jak on sam nigdy nie odpuściłby sobie czegokolwiek od tak, bez walki. Coś tu ewidentnie było nie tak, tylko jeszcze nie wiedział co. Nie udało mu się go do końca rozgryźć mimo że wiele razy próbował to zrobić, myślał że to tylko kwestia czasu, ale nieco się przeliczył. Nie przyszło mu nawet do głowy, że mężczyzna właśnie brał duży rozbieg i miał zamiar przeskoczyć nad rowem. Zupełnie się tego nie spodziewał, więc kiedy zobaczył przelatującą tuż nad nim sylwetkę mężczyzny z latarką w ręku, wystraszył się na śmierć. Z początku myślał, że on chciał na niego skoczyć i połamać mu kości, co jak najbardziej było możliwe, ale szybko zorientował się, że to nie prawda i to on sam ponownie tworzy w swojej głowie chore i zawiłe scenariusze, które nijak nie pokrywają się z prawdą. Zrozumiał wtedy coś bardzo ważnego, a mianowicie że to on sam przez cały czas się nakręcał i martwił przyszłością, na którą przecież nie miał bezpośredniego wpływu. Doszedł do wniosku, że przez całe życie nie bał się tego, co było i jest, a tego, co dopiero będzie. Wreszcie gdy już odkrył źródło swojego problemu mógł zacząć nad tym pracować, aby już nigdy nie dochodziło do podobnych sytuacji i właśnie to zamierzał zrobić. Nie miał zielonego pojęcia jak niby miałby to zrobić, ale doskonale wiedział, że jego ojciec na pewno mu w tym pomoże.
Z niewyobrażalną ulgą wypuścił długo wstrzymywane powietrze dopiero gdy on wylądował po drugiej stronie rowu i oddalił się od niego na bezpieczną odległość. Nie miał z tym większego problemu, ponieważ od kiedy pamiętał wykonywał różnego rodzaju ćwiczenia oddechowe, które pomagały mu zwiększyć wydolność jego płuc, w tym również dłuższe wstrzymywanie oddechu. Za każdym dotknięciem ziemi przez niego doskonale było słychać łamiące się gałęzie i patyki, oraz szelest wysuszonych liści. Był to jeden z dźwięków, które bez wątpienia zapamięta na długo. Postanowił, że poczeka jeszcze kilka minut zanim całkowicie wyjdzie, aby mieć stuprocentową pewność, że nic mu już nie zagraża. Co prawda dobrze słyszalne kroki oddalały się od niego coraz bardziej, ale on nie zamierzał tak do końca ufać swoim zmysłom. Pozostał w kryjówce jeszcze krótką chwilę, a gdy upewnił się, że nie słyszy żadnych kroków lub innych podejrzanych dźwięków powoli wstał, a liście z powrotem opadły na ziemię.
Najpierw jedynie lekko wychylił głowę znad rowu i rozejrzał się, aby dokładniej ocenić swoją sytuację. Nie widział niczego podejrzanego na horyzoncie, więc powoli wyszedł z głębokiego rowu i zaczął iść dalej w nieznanym mu kierunku. Otrzepał się z kurzu i wilgotnej ziemi, która w kilku miejscach przykleiła się do jego ubrania. Nie było to zbytnio przyjemne, ale już nie raz wyglądał gorzej, gdy podczas przechodzenia stworzonego przez jego ojca toru przeszkód, nie raz wpadał w błoto, które sięgało mu aż do pasa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że później musiał samemu się jakoś z tego wydostać, co wcale nie było takie proste. Na początku mu się to nie udawało, ale z czasem nabrał w tym wprawy i radził sobie już bezproblemowo. Nie wychowywał się w jakichś tragicznych warunkach, wręcz przeciwnie warunki do życia miał bardzo dobre. Po prostu jego ojciec był emerytowanym wojskowym i miał co do niego ambitne plany. Chciał, aby Michael poszedł w jego ślady i tak jak on został wojskowym, a wprowadzenie do jego życia treningów wytrzymałościowych już od najmłodszych lat było do tego konieczne. Nie chciał od razu wrzucać go na głęboką wodę i wolał stopniowo przygotowywać go do przyszłej służby, aby późniejsze, wojskowe testy sprawnościowe nie stanowiły dla niego większego problemu.
Michael miał swojego personalnego trenera w postaci ojca, który już od 12 roku życia ustalił mu harmonogram treningów obejmujący ćwiczenia siłowe i przede wszystkim wytrzymałościowe. Szkolił go najlepiej jak tylko potrafił, ponieważ musiał być w stu procentach pewien, że jego syn jest gotowy na najgorsze. Praca w wojsku zdecydowanie nie należała do prostych, ale wierzył że Michael ze wszystkim sobie poradzi, w końcu był twardy chłopakiem. Był wysportowany, silny zarówno fizycznie jak i psychicznie, inteligentny, oraz sprytny i jeśli był w posiadaniu jakiejś broni, to zawsze potrafił skutecznie jej używać. Był dla niego jak idealny uczeń, gdyż bardzo szybko uczył się nowych rzeczy i przyswajał wiedzę, która była mu niezbędna. Był jego najlepszym i w zasadzie jedynym synem, miał w sobie głęboko skrywany potencjał, którego nauczył go wykorzystywać w odpowiedni sposób. Jego ojciec niestety zmarł na raka mózgu w wieku 66 lat, co niesamowicie zasmuciło Michaela, ale nie mógł rozpaczać i się poddać, tylko musiał spełnić marzenie jego ojca i zostać wojskowym. Chciał, żeby nawet po śmierci był z niego dumny, że udało mu się coś osiągnąć. Podczas gdy Michael odwiedzał ojca w szpitalu dużo rozmawiali jak ojciec z synem i wspominali stare czasy. Kiedy spotkali się po raz ostatni były wojskowy nie wahał się powiedzieć mu, że zawsze marzył o takim synu jak on, oraz że zawsze będzie o nim pamiętał, bo jest po prostu doskonały. Niewątpliwie to rozstanie było dla niego ciężkie, ale zmotywowało go działania i zaaplikowania o pracę w wojsku, do której bez problemu się dostał.
W wojsku spędził równe 4 lata, później zrezygnował. Zdecydowanie przeszedł zbyt wiele, zobaczył rzeczy, których nigdy w życiu nie chciał zobaczyć i usłyszał historie, których absolutnie nikt nie chciałby usłyszeć. Pomimo wieloletnich szkoleń i nauki, oraz dużej odwagi nie dał rady dłużej służyć państwu. Dawno temu, gdy zaczynał trenować był wręcz podekscytowany możliwością wstąpienia do wojska, wyobrażał sobie, że jak bohaterowie popularnych filmów będzie biegał z karabinem w ręku i zwalczał wszystkich wrogów, aby ocalić swoją ojczyznę, ale to było dla niego już za wiele. Niejednokrotnie trafiał do szpitala z poważnymi ranami, po których do dzisiaj zostały mu liczne blizny. Na własne oczy widział śmierć i to nie jedną, czasami byli to wrogowie, czasami niczemu winni ludzie, a czasami jego koledzy i zarazem przyjaciele z oddziału. Wcale nie było tak fajnie, jak zawsze myślał, że będzie. Z opowieści jego ojca służba w wojsku wcale nie była taka zła i wyglądała zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości. To właśnie dlatego zawsze chciał być taki sam jak jego ojciec, nie wiedział o tym, że zatajał przed nim najmroczniejszą stronę tej pracy. Niestety zanim zrezygnował z tego niebezpiecznego zawodu nabył kilka blizn, a jego zdrowie ucierpiało w skutek nieodwracalny, ponieważ na jednej z misji, w której jego oddział miał za zadanie uratować jednego z nich stracił prawą nogę w wyniku wybuchu miny przeciwpiechotnej.
Było to dawno temu i przez większość czasu był nieprzytomny, ale miał jakieś przebłyski z tamtego wypadku i zapamiętał z tego, że szedł jako pierwszy z karabinem w ręku i w pewnym momencie usłyszał głośny wybuch. Potem na pewien czas stracił przytomność, a później obudził się na krótką chwilę, w której zobaczył nad sobą swoich kompanów z oddziału, którzy ustawili się nad nim i zaczęli udzielać mu pierwszej pomocy. Widział przerażenie na ich twarzach i wydawało mu się, że coś do niego krzyczeli, ale tego nie był do końca pewny. Czuł jak wstrzykują mu coś w ramię i najprawdopodobniej była to adrenalina, po której poczuł się trochę lepiej. Nie pamiętał już niczego do momentu ponownego wybudzenia się tym razem w szpitalnej sali, gdzie leżeli inni ludzie, jaki i jego kompani, którzy wrócili z misji w nieco lepszym stanie od niego, ale również wymagali pomocy medycznej. Wtedy jeszcze nie miał pojęcia jakie dokładnie obrażenia odniósł, ale kilkanaście minut później o wszystkim powiadomił go jeden z lekarzy.
Kiedy usłyszał, że stracił nogę myślał, że się załamie. Był młody i miał jeszcze całe życie przed sobą, z którego przed wypadkiem zamierzał korzystać ile się da, ale nie spodziewał się, że kiedykolwiek zostanie kaleką. To znacznie pokrzyżowało mu plany na przyszłość, ale nie poddał się i zainwestował w protezę prawej nogi, która miała ułatwić mu codzienne funkcjonowanie. Zrobił to od razu jak tylko wyszedł ze szpitala, nie zamierzał przecież całego swojego życia spędzić na wózku inwalidzkim. Dość szybko nauczył się chodzić z pomocą protezy i mógł wrócić do pełnienia służby, ale tutaj pojawia się pytanie czy chciał? Zawsze marzył o wstąpięniu do wojska i jego ojciec bardzo tego chciał, ale im dłużej służył, tym więcej myślał o tym, aby odejść. Zawsze kiedy się nad tym zastanawiał w jego głowie pojawiały się argumenty, które przemawiały za tym, aby jednak z tego nie rezygnował. Miał spore wątpliwości, czy znalazłby jakąkolwiek inną pracę, z tą protezą raczej nikt by go nigdzie nie zatrudnił. Oprócz pracy w wojsku nie miał żadnego stałego dochodu, a żeby przejść na emeryturę musiał służyć przynajmniej 20 lat. Nie miał pojęcia co robić, więc na tamten moment wrócił do pełnienia czynnej służby, lecz niedługo później zrezygnował.
Nie chciał już tego dłużej robić, może i był silny psychicznie, nieustraszony, oraz wytrzymały, ale to wszystko w pewnym momencie go po prostu przerosło. Był naprawdę dobrym wojskowym, a nawet jednym z lepszych, bardzo szybko został awansowany na wyższy stopień i nie stanowiło dla niego problemu przejęcie dowodzenia na ważnych akcjach, które z reguły kończyły się powodzeniem. Miał zdolności przywódcze, więc wykorzystywał je w jak najlepszy sposób. Miesięcznie zarabiał około 35 tysięcy i sporą część tych pieniędzy miał zaoszczędzone, więc dopóki nie znajdzie pracy powinien sobie jakoś poradzić. Kilka tygodni później udało mu się zatrudnić w restauracji o nazwie BurgerShot, a dalej już każdy wie co się wydarzyło.
Naprawdę uwielbiał chodzić po lesie do tego stopnia, że mógłby to robić o każdej porze dnia i nocy. Zdecydowanie spędzanie czasu na łonie na łonie natury było jego ulubionym zajęciem, oczywiście zaraz za torturowaniem ludzi. Nie robił tam niczego szczególnego, po prostu siedział, odpoczywał i układał sobie wszystko w głowie. Zazwyczaj szedł tam, gdy z czymś sobie nie radził, oraz gdy potrzebował w spokoju pomyśleć i się wyciszyć. Tak jak każdy miłośnik lasu miał swoje stałe, ulubione miejsce, do którego szczególnie lubił przychodzić. W jego przypadku była to nieduża polana pokryta dużą ilością pięknych, kolorowych, oraz pachnących kwiatów i innej roślinności. Była ona umiejscowiona na tyle głęboko w lesie, a drzewa zasłaniały ją na tyle dobrze, że niewiele osób wiedziało o jej istnieniu, co do dawało jej tajemniczości i wyjątkowości. Na środku tej polany wyrastało z ziemi gruby i wysoki dąb, na który Michael zawsze się wspinał. Zwykle przesiadywał na jednej z większych gałęzi, najczęściej spędzając tam czas na rozmyślaniu, oraz planowaniu i jeśli nigdzie go nie było, to był właśnie tam. Traktował to drzewo jak swoją prywatną przestrzeń, do której nikt nie miał prawa wstępu i doskonale wiedział, że było to niezgodne z prawem, ponieważ to drzewo tak samo, jak każde inne należało do wszystkich, ale czy w swoim życiu przestrzegał chociażby jednego prawa? Absolutnie nie.
Uwielbiał momenty, w których siedział na tym drzewie pogrążony w myślach i odpoczywał od codzienności, wsłuchując się w dźwięki otaczającego go z każdej strony lasu. Nigdy nikomu nie pokazał tego miejsca, więc był tam całkowicie sam i musiał przyznać, że podobało mu się to. Te chwile błogiego spokoju, których przyszedł tam zaznać, aby choć raz znaleźć się z dala od problemów i przytłaczających myśli, a przede wszystkim z dala od ludzi, którzy go nie rozumieją i tylko oceniają. No właśnie, ludzie którzy go oceniają. Miał o nich bardzo niepochlebne zdanie, a nawet mógł rzec, że z całego serca ich nienawidził. Widzieli tylko jego zewnętrzną część, czyli maskę i tylko na jej podstawie snuli swoje przeróżne teorie i dziwne domysły. Nie przyjmowali do wiadomości, że za nią kryje się człowiek, który jest dokładnie taki sam, jak oni wszyscy. Nieraz czuł się jak największe dziwadło stąpające po ziemi, gdy wszyscy inni ludzie dziwacznie na niego patrzyli, a w oczach nielicznych dostrzegał nawet obrzydzenie. Czuł się jak eksponat albo niesamowicie rzadki gatunek zwierzęcia w zoo, który jest z zainteresowaniem obserwowany podczas wykonywania codziennych czynności. W jego przypadku wyjście gdziekolwiek niezauważonym nie wchodziło w grę, poniewał nie mógł odgonić od siebie spojrzeń ludzi nawet podczas zwykłego wyjścia do sklepu. Nie rozumieli, że on też posiada jakiekolwiek emocje i uczucia, a to że ich nie pokazywał, to już zupełnie inna sprawa. Cóż, może gdyby faktycznie zaczął okazywać innym uczucia, ludzie inaczej by go traktowali, spojrzeli na niego inaczej? Nie, to bez sensu, oni i tak nigdy nie zrozumieją. Nie zrozumieją, bo nie chcą zrozumieć. Nie znali o nim prawdy i nigdy nie poznają, bo nawet jego najbliżsi nie wiedzą o nim wszystkiego. Nawet tego, że Michael Quinn to nie jest jego prawdziwe imię i nazwisko.
Tylko przy rodzinie i najbliższych przyjaciołach w pełni mógł być sobą i czuł się przy nich swobodnie, bo oni nie byli tacy jak wszyscy inni, nie oceniali. Rozumieli, wybaczali, akceptowali, wspierali, wykazywali się dużą wyrozumiałością i potrafili wysłuchać. Mimo że traktował ich jak prawdziwą rodzinę i byłby w stanie poświęcić za nich swoje życie, to nigdy nie pokazał im tego miejsca z kilku ważnych powodów. Pierwszym z nich był fakt, że znajdowała się tam jego strefa komfortu, gdzie czuł się dobrze i bezpiecznie. To drzewo było dla niego w pewnym sensie ważne i traktował je wyjątkowo, tak jakby należało do niego. Jedynie tam mógł w pełni odetchnąć z dala od wszystkich i nie chciał, aby to się zmieniło. Nastrój, w którym Michael przesiadywał na gałęziach dębu spokojnie można było porównać do głębokiej medytacji. Nic nie było w stanie zakłócić mu jego odpoczynku, nawet śpiew ptaków, który uważał za najpiękniejszą muzykę na świecie. Równie piękne było też to, że nic, anik nikt nie był w stanie go wtedy rozproszyć i mu przeszkodzić. Był całkowicie wolny od swojego dzwoniącego telefonu, przychodzących wiadomości i przesterów radia, które towarzyszyły mu przy większych akcjach, na których emocje sięgały zenitu. W tym miejscu nie było nikogo niepożądanego, więc nie musiał słuchać marudzenia o tym, że kolejny raz w tym tygodniu skończyła się amunicja albo zabrakło kuloodpornych kamizelek. Tutaj nie musiał wykonywać żadnych rozkazów, wysłuchiwać próśb o załatwienie czegoś i spełniać oczekiwań innych. Był tylko on i jego błogi spokój, którego w tamtych momentach tak bardzo potrzebował, a z tego wszystkiego najpiękniejszy był fakt, że ten stan mógł trwać tak długo jak tylko zechciał. Godzinę, dwie, dziesięć, a nawet cały dzień jeśli stwierdzi, że potrzebuje odpoczynku i zrobi sobie wolne. Ilekroć razy tam przychodził czuł się zrozumiany i zaakceptowany, a las stał się jego drugim domem.
Tym razem jednak nie szedł na polanę, gdzie miał zwyczaj przebywać, a po prostu przed siebie. Tego dnia potrzebował się przejść, więc szedł. W lini prostej bez żadnego konkretnego celu podróży, tam gdzie go nogi zaniosą. Nie zastanawiał się dokąd zawędruje, bo i tak nie miało to większego znaczenia. Gdy tylko stwierdzi, że wystarczy mu włócznia się po lesie, stanie w miejscu i wróci tam, skąd przyszedł. Problem był jedynie taki, że on sam nie wiedział skąd tak dokładnie przyszedł, ani gdzie idzie. Nie miał zielonego pojęcia w której części lasu się znajdował, nie rozpoznawał tego miejsca, ani nie potrafił jasno określić czy już kiedyś tu był. Było to co najmniej dziwne, tak często chodził po tym lesie, że znał go prawie jak własną kieszeń i nadal potrafił się w nim zgubić. Czuł się tak, jakby szedł po nieznanym mu terenie i odkrywał go po raz pierwszy i wcale nie wykluczone, że tak właśnie było. Może ten las był w jakiś sposób zaczarowany i za każdym razem, gdy do niego wchodził, znajdował się w zupełnie innym miejscu niż przedtem? A może to po prostu on już wariuje od zbyt dużej ilości narkotyków, które przecież tak często zażywa, a szczególnie na akcjach. W dalszym ciągu wydawał się być niewzruszony swoim problemem i nie szukał jego rozwiązania, nie zatrzymał się, ani nie miał tego w planach tylko szedł dalej. Nie chciał teraz zaprzątać sobie tym głowy, przyszedł tutaj, aby się zrelaksować i odpocząć od codzienności, a nie zadręczać się kolejnymi nawarstwiającymi się w jego głowie myślami. Dlatego postawił na kompletne wyłączenie myślenia i skupił się na pięknych widokach, które miał przed sobą.
Slalomem omijał stojące na jego drodze drzewa, które wytwarzały tlen potrzebny jemu jak i zarówno innym stworzeniom do oddychania. Szanował drzewa, bardziej niż ludzi którzy z każdym dniem wycinali ich coraz więcej i więcej, stawiając na ich miejsce budynki oraz sklepy. Co prawda to jeszcze nie było aż tak złe w porównaniu z ogromnymi fabrykami, z których codziennie unoszą się kłęby czarnego dymu i zatruwają powietrze. Ludzie absolutnie sami z własnej woli, powoli pozbywają się tlenu niezbędnego im do przeżycia, cóż za ironia losu. Na całe szczęście wciąż byli na tym świecie ludzie, którzy robili wszystko, żeby uchronić las przed wycięciem i zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Michael również zaliczał się do tego niewielkiego grona i określił siebie mianem obrońcy lasu. Jak to śmiesznie brzmi. On, obrońca lasu? Przecież samemu regularnie wytwarzał szkodliwe i trujące opary, spędzając długie godziny w laboratoriach nad tworzeniem wszelkiego rodzaju trucizn, oraz narkotyków. Sam zatruwał powietrze, a teraz chce walczyć o każde drzewo, każdy najmniejszy krzaczek i roślinkę, aby uchronić je przed wycięciem. Owszem chce, ale nie robił tego po to, aby komuś zaimponować albo pokazać że jednak ma w sobie coś z człowieka, ale dlatego że zrozumiał coś bardzo ważnego.
Kiedyś nie miało dla niego żadnego znaczenia, co stanie się z lasem za miesiąc, za rok, a w końcu za kilka lat. Miał w końcu mnóstwo innych zmartwień, niż kolejne wycięte drzewo, lecz z biegiem czasu i z powodu jednej pamiętnej, oraz bolesnej dla niego chwili, która całkowicie zmieniła jego życie o 180 stopni, zrozumiał że te inne zmartwienia nie będą aż tak katastrofalne w skutkach, jak wycinka drzew. Z każdym dniem coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, jak ważny jest tlen w życiu człowieka, kiedy musiał uczyć się oddychać przez specjalną maskę pod okiem lekarzy, którzy monitorowali jego stan gotowi w każdej chwili go zaintubować, gdyby coś poszło nie tak. Najgorsze były jednak tortury, które miały miejsce po przestrzeleniu jego płuca. Kiedyś otwarcie śmiał się wrogom w twarz, bo doskonale wiedział, że jest nie do złamania i jeszcze nikomu nie udało się go zniszczyć, świetnie znosił wszelkie fizyczne i psychiczne tortury, a teraz? Był taki kruchy i łatwy do pokonania, wystarczyło jedynie pozbawić go maski, a wtedy nie był w stanie już nic zrobić. Jego oprawcy nie musieli się już jakoś specjalnie starać i trudzić, wystarczył tylko jeden ruch i po nim. To właśnie wtedy zaczął doceniać w swoim życiu coś tak zwykłego jak tlen.
Miał ochotę z zimną krwią zamordować tych wszystkich ludzi, którzy w zimie palą drewnem w kominku. Już pomijając fakt, że jest to mało ekologiczne i ma zły wpływ na środowisko, to jakoś trzeba było te drewno pozyskać, a najprostszym sposobem jest wycięcie drzewa, aby drewna starczyło na całą zimę. Na szczęście wielkimi krokami nadchodziło lato i robiło się coraz cieplej, więc sezon na palenie w kominku już dawno się skończył. Nie przepadał za upalnymi dniami i zdecydowanie ze wszystkich pór roku Michael najbardziej lubił wiosnę. Co roku w pierwszy dzień kalendarzowej wiosny wybierał się na spacer po lesie i z zachwytem obserwował, jak wszystko budzi się do życia. Uwielbiał te dni, w których resztki białego śniegu topniały przez słońce wyłaniające się zza chmur, do końca odsłaniając zieloną trawę i dając jej możliwość swobodnego rośnięcia w górę. Różnego rodzaju kwiaty głęboko w ziemi zapuszczały swoje korzenie i przebijały się przez miękką ziemię wystawiając do słońca swoje piękne, kolorowe płatki. Pąki zaczynały wypuszczać pierwsze listki na gałęziach gołych drzew zamieniając je w piękny wiosenny krajobraz. Niektóre gatunki zwierząt wybudzały się z zimowego snu i wychodziły ze swoich norek, aby gromadzić pożywienie i przetrwać do kolejnej zimy. Ptaki przylatywały z ciepłych krajów i wesoło świergotały, zwiastując nadchodzącą wiosnę. Za każdym razem nie mógł się doczekać, aż na jego ulubionym dębie wyrosną duże, zielone liście i znowu będzie mógł schować się w bogatej koronie drzewa przed otaczającym go światem.
Chodził tak jeszcze przez dłuższy czas i szczerze nawet nie wiedział ile to trwało. Godzinę? Może dwie? Spojrzał na swój zegarek, który zawsze znajdował się na jego lewej ręce. Wskazywał on dokładnie godzinę 13:22 i po chwili namysłu stwierdził, że ta informacja do niczego mu się nie przydała. Kompletnie stracił poczucie czasu i z tego co pamiętał zdarzyło mu się to pierwszy raz. Nie wiedział o której godzinie wyszedł z domu, więc oszacowanie czasu, jaki do tej pory spędził na świeżym powietrzu było niemożliwe. Ugh nie wiedział nawet o której godzinie wstał i zaczynało być to niezwykle irytujące. Jak to mawiają szczęśliwi czasu nie liczą, ale czy on był szczęśliwy? Chyba tak, do pełni szczęścia miał tak naprawdę wszystko. No dobra, może prawie wszystko. Przydałyby się jeszcze jakieś płuca na przeszczep, ale to już tylko drobnostka. Nie żeby nie lubił swojej maski, zdążył się do niej dość mocno przywiązać, ale czasami chciałby móc funkcjonować bez niej. Mało pamiętał z czasów, kiedy jeszcze nie musiał jej nosić i gdyby tylko mógł, cofnąłby czas i jakimś sposobem uniknąłby postrzelenia.
Tak naprawdę to nie pamiętał jak się tutaj znalazł, nie pamiętał drogi jaką pokonał, żeby znaleźć się w lesie, zupełnie tak jakby się tu obudził. Może to jego pamięć już powoli zawodzi, przecież miał już swoje lata, ale na na alzheimera to chyba jeszcze za wcześnie. W tej sytuacji nie mógł jednak narzekać, lubił chodzić po lesie, więc dlaczego miałby tego nie robić? Ostatnio nie miał zbyt dużo czasu na takie spacerki, więc postanowił wykorzystać okazję i szedł nie zatrzymując się nawet na moment.
Nie zatrzymał się gdy zobaczył na swojej drodze zawalone, wielkie drzewo które blokowało mu przejście, tylko postanowił je obejść. Nie zatrzymał się gdy napotkał również inne przeszkody, takie jak wielka kałuża wody czy duże skupisko pokrzyw i bez problemu je ominął. Nie zatrzymał się nawet, gdy ścieżka którą szedł w pewnym momencie zwyczajnie się urywała, a jej koniec był jednocześnie początkiem oddzielonej od ludzi części lasu, która była przeznaczona dla dzikich zwierząt. Nikt się tam nie zapuszczał ze względu na dzikie zwierzęta, które tam grasowały, ale Michael z czystej ciekawości postanowił tam pójść. Ani na moment nie zawahał się podczas podejmowania decyzji, choć dobrze wiedział jakie niebezpieczeństwa mogą go tam spotkać i na chwilę obecną nie zamierzał zawracać. Nie czuł strachu, a bardziej ekscytację tym, co tam zobaczy. Problemem był jedynie wbity w ziemię znak informujący o zakazie wchodzenia do tej części lasu, ale dla niego absolutnie się to nie liczyło. Miał gdzieś te wszystkie zakazy i nakazy, od dawna łamał każdą pojedynczą zasadę, więc postanowił złamać i tą. Kompletnie olał znak i przeszedł przez wysokie krzaki, aby znaleźć się po tej drugiej stronie i bez większych komplikacji udało mu się to.
Przez pierwsze kilka minut jego droga nie wyglądała dobrze. Ciągle musiał przedzierać się przez gałęzie drzew, które uderzały o jego maskę, gdy próbował się przez nie jakoś przedostać. Musiał być ostrożny, żeby z tej podróży na jego masce nie pozostały jakieś rysy lub przypadkiem się nie zranić, bo niektóre gałęzie miały naprawdę ostre końcówki. Problemem było również błoto, w którym tonął aż po kostki i ciężko było się z niego wydostać. Na całe szczęście miał wysokie buty, sięgające mu do połowy łydki, bo dzięki temu uniknął ubrudzenia swoich białych skarpetek i nogawek spodni wciśniętych do wnętrza butów. Nie zamierzał pluskać się w błocie, a ubrał je głównie dla własnego bezpieczeństwa, gdyż po mieście chodziły słuchy, że w tym lesie znajdują się węże, które potrafią dosyć boleśnie ukąsić. Michael nie znał się za dobrze na zwierzętach, więc nie miał pojęcia czy to możliwe, żeby się tam znajdowały i szczerze wątpił w prawdziwość tych plotek, ale wolał nie ryzykować. Jak odwiedzał ten las przynajmniej dwa razy w tygodniu przez kilka lat, tak jeszcze nigdy nie spotkał tam żadnego węża, ale nie chciał sprawdzać na własnej skórze, czy rzeczywiście się tam znajdują. Jeszcze któryś z nich mógłby być jadowity, a Michael nie chciał trafić do szpitala przez własną głupotę, a już tym bardziej umrzeć ukąszonym przez węża. Dla niego definitywnie byłaby to jedna z najgłupszych śmierci.
Po kilku minutach przedzierania się przez bagniska wreszcie stąpał po twardej ziemi, ale nie był to koniec jego problemów, ponieważ dalej miał bliższe spotkania z gałęziami, choć już nie tak często jak wcześniej, bo były to jedynie pojedyncze przypadki. Przez cały ten czas zobaczył dużo dzikich zwierząt, których w tej części lasu było zdecydowanie więcej, niż w tej gdzie najczęściej można było spotkać innych ludzi. Na samym początku udało mu się zauważyć dużą pomarańczową kitę z białą końcówką, a zaraz później zza drzewa wyłonił się piękny rudy lis i stał przez chwilę nieruchomo wbijając wzrok swoich brązowych oczu prosto w niego. Nie wydawał się być przestraszony i nie uciekał, a wyglądał na bardziej zaintrygowanego obecnością człowieka w tym miejscu. Nie można mu się dziwić, w końcu las jest jego domem, a Michael wprosił się do niego bez zaproszenia. Ze wszystkich napotkanych zwierząt najwięcej było chyba wiewiórek, które skakały i wspinały się po drzewach i wielokrotnie przebiegały tuż pod nogami Michaela, aby po chwili ponownie wspiąć się na drzewo. Przeskakiwały z gałęzi na gałąź i zawsze perfekcyjnie lądowały, a w utrzymaniu równowagi pomagał im ich długi ogon. Kilka z nich nawet udało mu się przyłapać na potajemnym zakopywaniu w ziemi zdobytych orzechów, co oznaczało, że wraz z końcem zimy zaczynały gromadzić zapasy na kolejną. W tym roku zima nie była łagodna, ponieważ na zewnątrz było o wiele zimniej, niż zazwyczaj ale kto wie, może następna będzie miała nieco łagodniejszy przebieg.
Na swojej drodze zobaczył również całą rodzinkę rodzinkę jeży, złożoną z dwóch większych osobników i sześciu mniejszych, kilku tygodniowych młodych. Ich kolce na plecach były jeszcze białe i miękkie w dotyku, ponieważ znajdowały się pod cienką błonką, która pęknie, gdy już dorosną. W przeciwieństwie do starszych osobników nie były jeszcze pokryte futrem, co odsłaniało ich jasnoróżowy odcień skóry. Najstarsi z całej gromady przeczesywali teren w poszukiwaniu robaków, aby nakarmić swoje dzieci, które grzecznie za nimi podążały w równych odstępach jeden za drugim. Było to urocze zwłaszcza, że Michael pierwszy raz w życiu widział małe jeże i musiał przyznać, że były całkiem słodkie. Zatrzymał się przy nich na krótką chwilę i obserwował ich poczynania, co nie było jakoś szczególnie ciekawe, bo po prostu szły, zupełnie tak samo jak on.
Ruszył dalej i po zaledwie kilku krokach natknął się na raczej rzadko spotykane zwierzę, a już tym bardziej w lasach. W pierwszej chwili nie mógł uwierzyć własnym oczom, ale rzeczywiście na jednym z wystających z ziemi wielkich kamieni siedział bóbr. Jego ciemnobrązowe futro było całe mokre, co świadczyło o tym, że niedawno wyszedł z wody. Duży, czarny ogon zwisał z kamienia, a z jego zaokrąglonej końcówki na ziemię skapywały krople wody. W łapkach trzymał gałązkę, którą regularnie podgryzał wraz z znajdującymi się na niej liśćmi. Co jakiś czas przerywał konsumpcję, aby rozejrzeć się czy przypadkiem nie zbliża się do niego jakiś wróg z zamiarem zjedzenia go. Gdy nie widział niczego podejrzanego wracał do jedzenia i tak w kółko, aż do momentu w którym nie skończyło mu się jedzenie. Michael nie chciał niepotrzebnie stresować zwierzęcia swoją obecnością, ani tym bardziej go przestraszyć, więc oddalił się od niego na bezpieczną odległość.
Zmienił kierunek i skręcił w lewo, gdzie na pierwszy rzut oka najłatwiej będzie mógł przejść dalej. Poruszanie się po lesie bez wyznaczonych ścieżek wcale nie należało do najprostszych, szczególnie gdy cały czas musiał patrzeć pod nogi, aby o nic się nie potknąć. Na brukowej ścieżce nie było tego problemu i mógł spokojnie patrzeć dookoła siebie, a nie prosto w ziemię. Niestety, jeśli nie chciał zaliczyć gleby, musiał uważać gdzie stawia stopy. Nie chciał zapeszać, ale brakowało sytuacji, w której głęboka dziura byłaby przysłonięta liśćmi, a on niefortunnie by tam wpadł i skręcił kostkę. Problem w tym, że w tej części lasu nikt by go nie znalazł i nie miałby nawet jak wezwać pomocy, ponieważ zostawił swój telefon w domu. Oprócz niebezpieczeństw na ziemi musiał jeszcze uważać na dzikie zwierzęta, które niekoniecznie są do niego mile nastawione i mogą go rozszarpać na strzępy lub nawet zjeść. Póki co na szczęście spotykał jedynie niegroźne zwierzęta, które przede wszystkim były o wiele mniejsze od niego.
Po kilku minutach znacznie oddalił się od miejsca, w którym był przed chwilą i wyczuł ewidentną zmianę temperatury na niższą. Spojrzał w górę i niemalże od razu zauważył przyczynę spadku temperatury i wcale nie były to nadchodzące burzowe chmury. To po prostu bogato rozbudowane korony zasadzonych w małych odstępach od siebie drzew stworzyły jedną wielką siatkę, która całkowicie przysłoniła słońce. Żaden promyk słońca nie mógł przedostać się niżej, ponieważ od razu był blokowany przez liście, co spowodowało również, że w to miejsce nie docierało światło i było tu znacznie ciemniej. Klimat dosłownie idealnie wpasowywał się w ten towarzyszący horrorom, a jeden z nich rozgrywał się właśnie teraz.
Nagle usłyszał dochodzące gdzieś z otoczenia dziwne odgłosy, a konkretniej zza jego pleców. Nie potrafił dopasować tego odgłosu do żadnego znajomego mu zwierzęcia, a niemożliwym było, żeby był to inny człowiek. Nawet jeśli wierzył w duchy i inne nadprzyrodzone istoty, to raczej nie wydawały one dźwięku przypominającego chrumknięcie przerośniętej świni z lekką chrypą. Miał wrażenie, że już kiedyś słyszał coś podobnego, ale na pewno nie był to człowiek, ani małe bezbronne zwierzę, a coś o wiele gorszego. Od razu zaczął się rozglądać za czymś, co mogło wydawać te dźwięki, ale nic podejrzanego nie rzuciło mu się w oczy. Miał pewne podejrzenia co do źródła tego odgłosu, ale nie chciał się niepotrzebnie nakręcać i martwić, ponieważ sam doskonale wiedział, że w przeszłości miał z tym problem i to nie mały. Pewnie zwyczajnie się przesłyszał, a on znowu niepotrzebnie panikuje, co oznaczało że wcale nie było z nim lepiej i po raz kolejny wracał do problemu sprzed kilku lat. Na szczęście teraz już wiedział jak sobie z nim poradzić i nawet jeśli będzie trzeba, wróci terapię.
Nie zamierzał martwić się na zapas, ale mimo wszystko postanowił wracać do domu. Odwrócił się na pięcie i powoli zaczął się wycofywać, postanowił posłuchać swojego rozumu, który podpowiadał mu, że lepiej się stąd ewakuować. Na łonie natury spędził kilka godzin i to w zupełności mu wystarczało. W znacznej większości sytuacji nie podejmował ryzyka, co wcale nie oznaczało że nigdy tego nie robił. Owszem ryzykował, ale z biegiem czasu zrozumiał, że mógł nawet za to przypłacić życiem i już nie robił tego tak często, jak wcześniej. Natomiast większość osób, które znał chyba umarłyby z ciekawości, gdyby nie dowiedziały się skąd pochodzą te dziwne dźwięki. Przykładem takiej osoby był Erwin, on nigdy nie odpuszczał, nawet jeśli ma zaryzykować utratą życia nie posłucha dobrej rady swoich przyjaciół i zawsze wpakuje się w jakieś kłopoty, z których później trzeba go wyciągać. Najgorsze było to, że nigdy nie uczył się na błędach i wiele razy popełniał te same, głupie błędy, a jego tłumaczeniem było to, że nikt nie jest idealny. Owszem nikt nie jest idealny, ale przeważnie ludzie uczą się na błędach, a tym bardziej swoich. Jak widać Erwin nie czuł potrzeby autorefleksji i nie wyciągał ze swojego zachowania żadnych lekcji.
Mimo tego że mógł się zwyczajnie przesłyszeć, cały czas nasłuchiwał dźwięków z otoczenia. Chciał za wszelką udowodnić samemu sobie, że jego obawy wcale nie są bezpodstawne, a to co słyszał prawdziwe. Aby ułatwić sobie wyłapywanie dźwięków z otoczenia, starał się być najciszej jak tylko się da i wręcz się skradał. W ten sposób miał nadzieję, że uniknie zdradzenia swojej pozycji i cokolwiek wydaje te dziwne odgłosy tak szybko go nie znajdzie. Spodziewał się, że prędzej czy później i tak to nastąpi, ponieważ przerośnięta świnia z lekką chrypą zapewne ma od niego o wiele lepiej rozwinięty słuch, oraz resztę zmysłów. Po krótkiej chwili ponownie usłyszał ten sam dziwny odgłos, lecz tym tym razem znacznie głośniej niż przedtem. Momentalnie zerwał się z miejsca i odwrócił się w stronę, z której dochodził tajemniczy odgłos. Ponownie niczego nie udało mu się zobaczyć, ale teraz miał już pewność że tak do końca nie zwariował. Przecież tak duże zwierzę nie mogło od tak po prostu wyparować, musiało być schowane gdzieś w zaroślach albo w głębokiej norze w ziemi, a spośród tego najgorszy był fakt, że z to coś z każdą chwilą się do niego zbliżało.
Przyśpieszył kroku wiedząc, że skradanie się już w niczym mu nie pomoże, ponieważ dzikie zwierzę w przeciwieństwie do niego już go namierzyło, więc pozostała mu jedynie ucieczka. Logicznym było, że jeśli szedł szybciej, to równocześnie musiał choć w małym stopniu oddalać się od tych nieustających odgłosów. Nic bardziej mylnego. Im szybciej szedł, tym coraz głośniej słyszał te dziwne odgłosy w coraz to krótszych odstępach czasu i w pewnym momencie miał złudne wrażenie, że przerośnięta świnia z lekką chrypą znajduje się tuż za nim, ale za każdym razem, gdy odwracał się za siebie niczego niepokojącego tam nie było. W końcu postanowił się zatrzymać i gdy to zrobił wszystko nagle ucichło, no może poza ptakami, którym dziób nigdy się nie zamykał. Właśnie wymyślił, tak po zastanowieniu, wcale nie aż tak głupi plan. Obrócił się o 180 stopni i zaczął iść tyłem, dzięki czemu mógł poruszać się "naprzód" i jednocześnie obserwować "tyły". Było to trochę niepraktyczne, ale działało, a wszystko co jest głupie, ale działa wcale nie jest głupie. Problemem był fakt, że idąc tyłem bardzo łatwo mógł o coś się potknąć, uderzyć lub wpaść gdzieś, gdzie niekoniecznie chciałby wpaść, ale póki szło mu dobrze, zamierzał korzystać z tej taktyki.
Rozglądał się na swoje lewo i prawo, gdzie nie było nic oprócz wysokich drzew oraz gęstych krzaków. Idealnie nadawały się na kryjówkę dla większych zwierząt, które polowały na swoje ofiary jak i dla mniejszych zwierząt uciekających przed większymi. Rosły tak blisko siebie, że nie dało się przez nie nic zobaczyć. No dobra, dało się zauważyć mały, ale kluczowy szczegół, który niezawodny wzrok Michaela wychwycił praktycznie już na samym początku. Niestety nie dało mu to odpowiedzi na żadne z jego pytań, ale miał już stu procentową pewność, że coś się w nich znajdowało i to coś wcale nie było małych rozmiarów. Świadczyły o tym między innymi te dziwne odgłosy dochodzące właśnie stamtąd i ruch krzaków, kiedy dzikie zwierzę między nimi przechodziło. To właśnie ten szczegół najbardziej przykuł jego uwagę i spowodował, że realnie zaczął się bać. Z dobrych informacji bezproblemowo mógł wykluczyć kilka wysokich zwierząt takich jak łoś czy niedźwiedź, ponieważ krzaki miały około metr wysokości, więc zwierzęta sięgające powyżej 100 centymetrów nie byłyby w stanie się w nich ukryć. Zastanawiał się jeszcze jakie zwierzęta przewyższają ten limit, ale w tej chwili kompletnie nie miał do tego głowy. Poza tym nie był jakimś biologiem lub specjalistą w dziedzinie zwierząt i nie znał się na nich za dobrze, więc wcale nie było to proste.
Cały czas idąc tyłem uważnie przyglądał się krzakom, które poruszały się z każdym najmniejszym ruchem zwierzęcia wywołując tym samym niemały hałas. Takie zagrywki znał aż za dobrze, nie raz przecież spotykał drapieżnika czyhającego w krzaku na swoją niczego nieświadomą ofiarę aż podejdzie bliżej niego i wtedy z nienacka zaatakuje. On też nie raz musiał wcielić się w rolę drapieżnika i musiał przyznać, że podobało mu się to i mógłby robić to znacznie częściej. Michael pod żadnym pozorem nie zamierzał się tam zbliżać i wolał z bezpiecznej odległości obserwować to co się tam znajdowało, ponieważ jeśli nagle miało na niego wyskoczyć, to zdecydowanie nie chciał żeby zaskoczyło go od tyłu. Gdyby nagle miało wlecieć w jego plecy i powalić go na ziemię, to definitywnie nie byłoby już dla niego ratunku. Zrobił jeszcze kilka kroków w tył i przy jednym z nich niechcący nadepnął na wysuszoną gałąź łamiąc ją. Quinn nawet nie zwrócił na to uwagi, w tym momencie było to dla niego najmniej istotne i szczerze chyba tego nie usłyszał, ale zwierzę w krzakach ewidentnie to usłyszało i co gorsza zainteresowało się tym. Zaciekawiło się tym do tego stopnia, że wszelkie odgłosy, które wydawało nagle ucichły i niedługo później zwierzę wyłoniło się z krzaków. Wreszcie mógł zobaczyć co od dłuższego czasu podążało za nim krok w krok i gdy tylko zobaczył przed sobą odpowiedź na swoje pytanie zatrzymał się w miejscu i starał się nie wykonać żadnego gwałtownego ruchu. Spodziewał się, że nie będzie to coś małego, ale wręcz wytrzeszczył oczy widząc jakich rozmiarów dzik właśnie przed nim stał. Był o wiele większy niż wszystkie dziki jakie spotkał do tej pory, ale pod innym względem wyglądał całkiem normalnie, tylko był nieco przerośnięty, więc Michael bez problemu stwierdził, że był to pokaźnych rozmiarów samiec.
Jego krótkie ciemnobrązowa sierść miejscowo delikatnie świeciła się w słońcu, a w niektórych miejscach zdążyły się już w nią wplątać małe gałązki i liście. W okolicach jego racic na sierści ostał się brud i zaschnięte błoto, co świadczyło o tym, że musiał przedzierać się przez podobne bagniska co on. Z jego dolnej jak i zarówno górnej szczęki wystawały białe kły, które już na pierwszy rzut oka wyglądały na bardzo ostre, co dawało mu możliwość rozerwania człowieka na strzępy. W przekonaniu Laboranta dzik wcale nie wyglądał przyjaźnie, a przerażająco, gdy tak wpatrywał się w niego swoimi czarnymi jak smoła ślepiami. Były mniej więcej rozmiaru pięciozłotówki i były skierowane centralnie na Michaela, powodując że czuł się jakby dzikie zwierzę patrzyło mu prosto w duszę i już za chwilę miało wyczytać z niego dosłownie wszystko. Ciekawiło go czy dzik czuje się podobnie do niego, ponieważ od samego początku mierzyli się tym samym spojrzeniem i trwało to już dłuższą chwilę. Ciężko było odpowiedzieć na to pytanie, ludzie przeważnie się bali, ale zwierzę? Pewnie sobie pomyślało, że jest jakimś ślepym dziwakiem, w końcu jego oczy nie były aż tak dobrze widoczne z odległości jaka ich dzieliła przez maskę, na którą Quinn był skazany już do końca swojego życia.
Od momentu w którym dzik wyłonił się z krzaków ani on, ani Michael nie poruszyli się nawet o milimetr. I gdyby nie fakt, że czasami jedynie mrugał oczami uznałby go za wielką, wypchaną białą watą maskotkę. Oczywiście dzik był prawdziwy, choć zdecydowanie wolał, żeby była to jedynie głupia, realistycznie wyglądająca maskotka. Z drugiej strony po co ktoś miałby chodzić po lesie z taką wielką maskotkę i w jakiś sposób naśladować odgłosy dzika. Odpowiedź jest bardzo prosta – aby straszyć ludzi i usprawiedliwiać się tym, że był to jedynie głupi żart. A może to wcale nie był dzik, a coś innego, bardzo podobnego i znajomego. Nie, nie zwariował jeszcze do tego stopnia, żeby pomylić wielkie zwierzę, stojące dosłownie kilka metrów przed nim ze zwykłym śmietnikiem. (kto wie ten wie hah)
Nagle ich długa, przerywana odgłosami natury cisza została przerwana przez niecierpliwiące się zwierzę. Dzik zdecydowanie nie był zadowolony z obecności człowieka na jego terenie, co pokazywał przez kopanie w ziemi swoimi racicami i głośne warknięcia, które po chwili zamieniły się w ryczenie. Michael ewidentnie zauważył niezadowolenie zwierzęcia i jak zwykle zachował pełen spokój i opanowanie. Absolutnie nie panikował, ponieważ wiedział że tylko pogorszyłoby to jego i tak nie ciekawą już sytuację. Zamiast tego nawet na moment nie spuszczając go z oczu, zaczął powoli się wycofywać, aby przypadkiem nie sprowokować go do ataku, bo nie chciał skończyć jako jego obiad. Było to najsensowniejsze wyjście z tej sytuacji i miał nadzieję, że zadziała a dzik nie rzuci się za nim w pogoń, bo nie miał nawet najmniejszej ochoty uciekać. Podczas pierwszego kroku stresował się, że dzik może odebrać to jako atak na niego, ale nic takiego się nie wydarzyło, a zwierzę jak stało tak dalej stoi. Następnie wykonał drugi krok, trzeci, czwarty, piąty i udało mu się cofnąć jeszcze o kilka kroków więcej, aż przy kolejnym z nich dzikie zwierzę nagle zerwało się z miejsca i zaczęło biec w jego kierunku. Michael nie zastanawiał się ani chwili dłużej, po prostu odwrócił się i zaczął uciekać.
Biegł ile miał sił w nogach, nie oglądając się za siebie ani na chwilę. Nie musiał widzieć co jest za nim, wystarczyło że słyszał. Był trochę zdziwiony, że dzik nie mógł go dogonić, ponieważ nie potrafił już biec tak szybko jak kiedyś przez protezę lewej nogi. Było to oczywiście dla niego na plus tak samo jak jego kondycja, nad którą cały czas pracował, aby wrócić do formy sprzed kilku lat. Było to ciężkie ze względu na maskę, przez którą kontrola oddechu była nieco utrudniona, ale nie poddawał się, bo wiedział że jego ojciec również nigdy by się nie poddał. Adrenalina płynęła w jego żyłach, dzięki czemu łatwiej pokonywał kolejne metry i nie odczuwał zmęczenia. Biegł w tym momencie po swoje życie i nie zamierzał się zatrzymywać, żeby nie skończyć połkniętym w całości nawet jeśli taka opcja jest niemożliwa. Jedyne co słyszał, to jego własne kroki i uderzanie racic o twardą ziemię dosłownie kilka metrów za nim. Miał nadzieję, że nie potrwa to długo, a dzik w końcu odpuści i wróci na swój teren, którego tak zawzięcie bronił. Najwyżej wskoczy na jedno z wysokich drzew i tam poczeka, aż sobie pójdzie. W końcu kiedyś będzie musiał się znudzić prawda?
Po kilkunastu minutach, które były dla niego wiecznością miał wrażenie, że przebiegł cały maraton. Jak się okazało adrenalina po raz kolejny ratowała mu życie i był wdzięczny wszystkim bogom za jej istnienie, ale wiedział, że jej zbyt duża dawka może poważnie zaszkodzić jego zdrowiu. W najbliższym czasie będzie musiał odpuścić sobie kilka szalonych akcji Erwina, bo jak tak dalej pójdzie, to niedługo przedwcześnie umrze na zawał serca. Adrenalina towarzyszyła mu praktycznie każdego dnia, więc doskonale znał to uczucie jak stopniowo przybywa mu siły, jak jego serce zaczyna szybciej bić. Jak jego w połowie sprawne płuca zwiększają przepływ powietrza, a naczynia krwionośne rozszerzają się, co pozwala na szybszy przepływ krwi i tlenu do mięśni. Kochał to uczucie tak samo jak jego przyjaciele, choć wiedział, że może ono doprowadzić do niechcianych reakcji organizmu i uzależnić tak samo jak alkohol, papierosy czy energetyki. Od pewnego czasu zastanawiał się czy czasami Erwin nie uzależnił się od adrenaliny, ale nie chciał mu truć, zwłaszcza gdy nie tak dawno udało mu się wyjść z jednego uzależnienia. Spodziewał się, że najprawdopodobniej zostanie za to zjechany od góry do dołu, ale wiedział, że któregoś dnia musi mu to powiedzieć. Przecież nie chciał dla niego źle i dbał o jego zdrowie, czego Erwin jak zwykle przez swój egoizm nigdy nie zauważał.
Już dawno nie słyszał za sobą dzika, co oznaczało, że zwierzę w końcu odpuściło za nim pościg i Michael powinien być już bezpieczny, ale nie miał co do tego pewności. Bał się odwracać za siebie, więc póki adrenalina płynęła w jego żyłach postanowił jak najlepiej to wykorzystać i biegł dalej. W końcu, gdy dawka adrenaliny w jego organizmie zaczęła powoli spadać i odczuwał coraz większe zmęczenie postanowił zaryzykować. Zazwyczaj tego nie robił, wiedząc jak wiele ma do stracenia, ale tym razem ciekawość zwyciężyła. Musiał się dowiedzieć czy ma dalej uciekać, czy nareszcie może w spokoju odetchnąć i kontynuować powrót do domu. Na sam początek zwolnił nieco tempo, szybko ocenił czy przed nim nie ma żadnych przeszkód i wciąż biegnąc spojrzał za siebie. Jeszcze wtedy nie wiedział ile będzie go to kosztować, a kosztowało sporo.
Odwrócił głowę w drugą stronę i po chwili odetchnął z ulgą, gdy dzikiego zwierzęcia już za nim nie było. Nie widział go również w oddali, a co za tym idzie musiał zgubić go już jakiś czas temu. Rozejrzał się dokładniej patrząc w swoje lewo i prawo, aby mieć pewność, że go nie przeoczył, ale nic takiego nie miało miejsca, więc mógł być spokojny. Z powrotem odwrócił głowę i już miał się zatrzymać, ale dosłownie w tej samej sekundzie potknął się o wystający z ziemi korzeń. W pierwszej chwili nie wiedział co się stało, ponieważ to wszystko stało się tak szybko. Nie zdążył nawet zareagować, gdy w ułamku sekundy znalazł się wysoko nad ziemią. Mógł poczuć się jak ptak, kiedy przeleciał w ten sposób kilka metrów i z hukiem wylądował na twardej glebie. Niewątpliwie pod żadnym względem nie było to przyjemne doświadczenie, ponieważ cały się poobijał i już wiedział, że po tym twardym lądowaniu na dłuższy czas pozostaną mu siniaki. Bolała go również prawa noga, lecz nie był to ból porównywalny do złamania czy innego poważnego urazu, więc o to się nie martwił.
W tym wszystkim najgorsze nie były siniaki czy zadrapania, a jego maska, która pod wpływem twardego zetknięcia z ziemią spadła z jego twarzy i poturlała się kilka metrów dalej, gdzie wpadła do płynącej nieopodal rzeki. Gdy Michael zobaczył co się stało, szybko się otrząsnął i pomimo bólu nogi czym prędzej wstał z ziemi. Najszybciej jak tylko potrafił podbiegł do rwącej rzeki, aby wyciągnąć z niej swoją maskę, ale niestety nie zdążył tego zrobić, ponieważ prąd rzeczny władający rzeką porwał ją w dół. Nie miał przy sobie zapasowej maski, a jego jedyną nadzieją na przeżycie była jedynie maska znajdująca się w wodzie, którą stracił z pola widzenia w ułamku sekundy. W tym samym czasie dotarło do niego, że dosłownie za parę chwil zacznie się dusić, a w rezultacie umrze poprzez uduszenie. To wszystko działo się tak szybko, że ledwo się w tym wszystkim orientował, a tu nagle musiał się pogodzić ze swoją własną śmiercią. Nie chciał umierać, ale niestety nie mógł już nic więcej zrobić, więc poddał się. Pierwszy raz odkąd żyje zwyczajnie odpuścił i pogodził się z losem, który praktycznie od urodzenia zsyłał na niego miliony przeszkód, które do tej pory udało mu się pokonywać dzięki duchowi walki, zawziętości, determinacji i po części również odwadze. Sam nie był do końca pewien, czy się z tym pogodził, ponieważ z jednej strony cały czas odczuwał bezsilność i wstręt do samego siebie za to, że poddał się bez walki. Z drugiej strony natomiast miał gdzieś co pomyśli sobie o nim jego ojciec, jeśli będzie nim zawiedziony i rozczarowany, to powie mu to prosto w twarz, kiedy spotkają się w zaświatach, co powinno wydarzyć się już niedługo.
No właśnie... Powinno...
Wiedział, że zostało mu już naprawdę niewiele czasu i wcale nie chodziło tu o godziny czy dni, a zaledwie minuty, więc skupił się na jak najlepszym wykorzystaniu swojej ostatniej chwili, w której jego serce jeszcze biło. Na zrobienie czegokolwiek było już zbyt mało czasu, więc pozostało mu jedynie powspominać lepsze momenty w jego życiu, które kończyło się właśnie w tej chwili, w tym lesie. Z czasów wojska nie miał zbyt miłych wspomnień, lecz znalazło się kilka dobrych, które z chęcią zostały w jego pamięci na dłużej. Były to między innymi jego awans na sierżanta i jedna akcja, na której najbardziej mu zależało i na której najchętniej przejął dowodzenie. Musiał wtedy uratować swojego najlepszego przyjaciela z rąk wroga, nie wiedząc czego się spodziewać i w jakim stanie go znajdzie. To właśnie była jedną z tych sytuacji, w których nie zawahał się nawet na chwilę i wiele razy musiał zaryzykować, aby misja się powiodła, choć prawdopodobieństwo niepowodzenia było bardzo wysokie. Mógł zginąć on i wszyscy ludzie, którzy mu zaufali i pod jego dowodzeniem wyruszyli na tą niebezpieczną misję, ale Michael nie mógł odpuścić nawet kosztem własnego życia. Momentu, w którym odnalazł swojego przyjaciela całego zakrwawionego i poobijanego, ale żywego nie dało się wymazać z jego pamięci. Nie dało się również opisać szczęścia jakie go ogarnęło, kiedy dowiedział się, że nic poważnego mu się nie stało. Tych lepszych wspomnień oczywiście było dużo, dużo więcej, ale gdyby miał przypomnieć sobie je wszystkie nie starczyłoby mu dnia, a już tym bardziej tlenu. Skupił się zatem na tych najlepszych i nie tracił czasu na te bolesne, których było porównywalnie dużo, jak nie więcej.
Pogodził się już z tym, co nieuniknione i upadł na kolana nie mogąc zaczerpnąć powietrza. Wiedział, że już za chwilę przed oczami pojawią mu się mroczki i nic nie będzie widział, więc zamknął oczy. Nie były one niczym przyjemnym, więc naturalnie chciał ich uniknąć, choć nie do końca było to możliwe i pomagało jedynie częściowo. Były jedynie mniej widoczne, przez brak zewnętrznego światła, które by je uwidaczniało, lecz pojawiających się czarnych plamek nie dało się w ten sposób wyeliminować. Zanim to jednak nastąpiło poczuł ogromny ścisk w płucach tak, jakby ktoś mu je miażdżył gigantyczną prasą hydrauliczną lub rozjechał walcem. Znał to uczucie bardzo dobrze, gdyż już nie raz był podduszany przez swoich wrogów, lecz kilka chwil przed faktycznym uduszeniem z powrotem zakładali mu maskę. Tak się właśnie czuł – jak kilkanaście sekund przed uduszeniem, lecz wiedział, że tym razem nikt nie założy mu maski, ani nic nie uchroni go przed śmiercią, więc po prostu to zaakceptował.
Palce obydwu rąk kurczowo zacisnął na materiale swoich spodni i w tej pozycji oczekiwał na swój koniec, który zbliżał się wielkimi krokami. Cały czas wspominał wszystkie najlepsze chwile swojego życia i w pewnym momencie zauważył, że coś było nie tak. Miał wrażenie, że minęły już lata świetlne bliżej określone jako 10 minut, a on w dalszym ciągu nie stracił przytomności i był w pełni świadomy tego, co się wokół niego działo. Nie miał zegarka, żeby dokładnie to określić, ale poczucie czasu miał całkiem niezłe. W końcu otworzył szeroko oczy będą w wielkim szoku co się właśnie stało. Nie potrafił tego zrozumieć, jakim cudem wciąż żył i nie zaczął się dusić bez swojej maski? Przecież to było niemożliwe. Nie pojawiły mu się również mroczki przed oczami, co było jednym z głównych objawów odcięcia mu dopływu tlenu, a więc wiedział już, że wydarzyło się tutaj coś, czego nie potrafiliby wytłumaczyć nawet najlepiej wyedukowani naukowcy i lekarze. W pewnym momencie uświadomił sobie, że przez ten cały czas, w którym myślał, że umiera nieświadomie oddychał przez nos. Żeby przekonać się czy to prawda, w pełni świadomie wziął głęboki wdech, a następnie z nieskrywalną ulgą głośno wypuścił nagromadzone w płucach powietrze. Tak, przez cały ten czas zwyczajnie oddychał, zupełnie tak jakby dziura po postrzale w jego płucu całkowicie się zrosła umożliwiając mu oddychanie bez pomocy maski, ale to przecież się nie stało prawda? W małym stopniu znał się na medycynie i dobrze wiedział, że płuca mają bardzo ograniczone zdolności regeneracji, więc coś takiego graniczyło z cudem, a wręcz było niemożliwe.
Pozostał w bezruchu jeszcze przez kilka pierwszych chwil, wciąż nie mogąc uwierzyć, że naprawdę oddychał i to samodzielnie. Mógł bezproblemowo zaczerpnąć powietrza jak każdy inny człowiek i nareszcie zacząć normalnie funkcjonować, z czego niezmiernie się cieszył. Natomiast z tyłu głowy miał pewne wątpliwości, chodź sam jeszcze nie wiedział dlaczego. Coś tutaj nie grało o to ewidentnie. Przecież doskonale pamiętał, jak medycy ze szpitala w Los Santos jasno powiedzieli mu, że bez maski nie jest w stanie normalnie oddychać i iuż nigdy się to nie zmieni, chyba że wykonają pierwszy w tym mieście przeszczep płuca. Michael nie zgodził się na to, ponieważ nie chciał być królikiem doświadczalnym, zamiast tego wolał być pewny, że przeżyje. To nie tak, że nie ufał medykom, po prostu ryzyko poważnych powikłań po zabiegu było wysokie, a on nie chciał jeszcze bardziej pogarszać swojego obecnego stanu. Nie chciał nawet słyszeć o tym, że organ mógłby się nie przyjąć albo operacja mogłaby się nie udać i mógłby umrzeć, więc zrezygnował tak szybko jak było to możliwe. Ale w takim razie czyżby medycy zwyczajnie się pomylili?Przecież pamiętał, jak długo przeprowadzali na nim przeróżne badania i ile dni musiał siedzieć w szpitalu czekając na wszystkie wyniki. Nie podobało mu się, że na pewien czas stał się ich obiektem testowym, ale ufał, że wiedzą co robią. Po przyjęciu na salę operacyjną i po pierwszym prześwietleniu medycy byli w jeszcze większym szoku niż on sam. Po tym co zobaczyli nie mogli uwierzyć, że przeżył postrzał w płuco, więc kilkanaście razy prześwietlali jego klatkę piersiową przeróżnymi specjalistycznymi maszynami, aby upewnić się, że to co widzą na zdjęciu nie jest przyczyną zepsutej maszyny, a faktycznego postrzału. Dopiero po dwóch tygodniach kiblowania w szpitalu w masce tlenowej wydali masę zaleceń co do jego dalszego funkcjonowania, podsunęli mu pod nos wszystkie dokumenty do wypełnienia i wypisali do domu. A więc czy to możliwe, że gdzieś w tym wszystko popełnili błąd?
Najwidoczniej tak musiało być, ponieważ żadne inne sensowne wytłumaczenie tej sytuacji nie przychodziło mu do głowy. Nie wierzył w żadne cuda, ani w to, że ma jakiegoś anioła stróża. Od zawsze we wszystkim szukał logicznego rozwiązania, więc paranormalne zjawiska i istoty stanowczo nie wchodziły w grę. Każdy lekarz mógł się przecież pomylić i wydać błędną diagnozę. A może faktycznie dziura sama się zasklepiła? Ciężko było odpowiedzieć na to pytanie, od dawna nie był w szpitalu na badaniach kontrolnych i żadnych prześwietleniach. Przestał na nie chodzić po kilku miesiącach, uznając to za stratę czasu, więc od tamtego czasu o stanie swoich płuc wiedział stosunkowo niewiele. Ostatnie jego badanie sięgało kilku lat wstecz i szczerze mówiąc mało z tego pamiętał, ale lekarz chyba kazał mu odstawić jointy czy cokolwiek innego co w tamtym okresie palił.
Z tego wszystkiego nie zarejestrował, że klęczał właśnie nad płynącą rzeką, tą samą do której jeszcze niedawno wpadła jego maska. Gdyby za bardzo się przechylił, to mógłby do niej wpaść, lecz raczej nic by mu się nie stało i byłby po prostu mokry. Nachylił się nad nią lekko i spojrzał w swoje odbicie w tafli przezroczystej wody, które o dziwo było dosyć wyraźne. Tak dawno nie widział swojej twarzy w żadnym lustrze, że początkowo miał wątpliwości czy to naprawdę on. Miał starannie zaczesane do tyłu ciemnobrązowe włosy, choć nie pamiętał żeby się czesał. Na jego twarzy znajdował się delikatny zarost, którego nie golił od około tygodnia. Widział swoje ciemnozielone oczy, które wyrażały tak wiele emocji na raz, a najbardziej razy przewijała się w nich radość i niepewność. Niezmiernie cieszył się z faktu, że już nie potrzebuje maski do prawidłowego oddychania. W końcu jego wrogowie nie będą wykorzystywać tego przeciwko niemu. Nareszcie ludzie przestaną na niego krzywo patrzeć i go oceniać. Będzie mógł zacząć swoje życie na nowo bez tej cholernej maski i tak naprawdę z czystą kartą, gdyż był przekonany, że policja nie pamięta jak wygląda jego twarz bez maski. Oficjalnie nie musiał już dłużej jej nosić, ale przecież policja nie musi o tym wiedzieć. W obecności policji może przecież udawać, że tak naprawdę dalej jej potrzebuje, a w gronie najbliższych ją zdejmować. Razem z pozbyciem się jej odblokował również nowe możliwości i nareszcie będzie mógł żyć pełnią życia jak inni ludzie.
Powoli wstał z ziemi i zaczął wreszcie kierować się w stronę domu. Idąc brał każdy kolejny oddech z ostrożnością godną niesienia całej paczki jajek. Robił to powoli i każdy pojedynczy wdech oddzielał dłuższymi przerwami, tak jakby bał się, że nagle zabraknie mu tlenu. Starał się brać niepełne wdechy, ponieważ miał nieuzasadnione obawy, że przy głębszym wdechu jego płuca pękną skutkując jego uduszeniem się. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale obawiał się, że ma jakiś nieokreślony limit oddechów, które może wziąć, a gdy te się skończą, po prostu się udusi. Nie, to bez sensu, naoglądał się zbyt dużo głupich tiktoków i teraz do głowy przychodzą mu takie debilne scenariusze. Oczywiście, że nic z tego nie mogło się wydarzyć, bo normalnie takie rzeczy się nie dzieją. Nigdy. Chyba nie do końca to jeszcze do niego docierało, ale chyba faktycznie już dłużej nie potrzebował maski do oddychania i mógł się pożegnać z całą ich kolekcją, którą miał w domu, lecz po zastanowieniu stwierdził, że zostawi ją sobie na pamiątkę. W końcu spędził z maską na twarzy kilka ładnych lat i czuł do niej jakiegoś rodzaju przywiązanie. Przez długi okres czasu była jego nieodłączną częścią i tak nagle z dnia na dzień się to zmieniło. Postanowił, że nie będzie ich wyrzucał, bo mogą się jeszcze przydać i to nie tylko jemu. Oczywiście nie chciał, żeby komukolwiek stała się krzywda i absolutnie nie życzył nikomu dziury w płucu, ale stwierdził, że zachowa je tak na wszelki wypadek.
Przyśpieszył nieco kroku, aby szybciej wyjść z lasu i dotrzeć do willi. Najbardziej nie mógł się doczekać reakcji całej ekipy jak nagle jak gdyby nigdy nic wejdzie do środka bez maski. Ich miny na pewno będą bezcenne i zastanawiał się czy nie nagrać ich jakąś ukrytą kamerą, bo druga taka okazja może się nigdy nie powtórzyć. Żeby to zrobić musiałby najpierw pojechać do swojego domu i dopiero wtedy do willi, ale nagranie ich reakcji będzie tego warte. Ciekawiło go czy będzie to pozytywna reakcja, czy może jednak będą woleli go w wersji z maską. Spodziewał się, że na początku mogą być lekko zmieszani, ale z czasem powinni się przyzwyczaić i wtedy nie będą już zwracać uwagi na to czy ma maskę, czy nie. Istniała jeszcze druga opcja, co prawda mniej prawdopodobna, ale też realistyczna. Dla nich wszystkich widok Laboranta bez maski był bardzo rzadki, tak naprawdę pokazał im swoją twarz może kilka razy odkąd się poznali, więc istniało ryzyko, że go nie rozpoznają. Z pamięcią Erwina nie ma nawet na co liczyć, ale miał nadzieję, że reszta ekipy w jakiś sposób go rozpozna. Jeśli faktycznie uznają go za intruza w ich bazie to może być nieciekawie. Najgorzej, jeśli nie będą się nawet zastanawiać kim jest i co tu robi, a od razu na wejściu wpakują w niego cały magazynek, to chyba jednak nie chciał widzieć ich reakcji. Nie no, przecież są jego przyjaciółmi i na pewno nie pomylą go z kimś innym prawda? A nawet jeśli, to doskonałe wiedział, że świadomie nigdy nie zrobiliby mu krzywdy. Cóż, spekulacjami niczego tu się osiągnie, zostało mu jedynie pójść i się przekonać, ale musiał być dobrej myśli.
Po chwili znajdował się już naprawdę blisko wyjścia z lasu i cały czas kierował się w tamtą stronę. Nie widział na swojej drodze żadnych przeszkód, aż nagle z jego prawej strony zza drzewa wybiegł ten sam dzik, co wcześniej. Tym razem był o wiele bliżej niego i był o wiele bardziej agresywny niż wcześniej. Nie czekał na jego pierwszy ruch, tylko od razu na niego ruszył. Znalazł się przy Laborancie tak szybko, że Michael nawet nie miał szansy zareagować. Dzikie zwierzę rzuciło się na niego i powaliło go na ziemię. Quinn był w tamtej chwili zupełnie bezbronny, lecz intuicyjnie zaczął się bronić. Oczywiście nie atakował dzika, ponieważ zwierzę było od niego silniejsze i nie miał w tym starciu żadnych szans, ale próbował go od siebie odepchnąć, niestety dzik ani drgnął. Po kilku takich próbach zrozumiał, że nie ma to sensu i jedynie zasłonił twarz rękami. Nie do końca wiedział jak miało mu to pomóc, ale nie miał czasu się zastanawiać więc przeszedł do działania. Z przerażeniem na twarzy obserwował jak dzik coraz bardziej się do niego przybliżał ze swoimi ostrymi kłami, aż w końcu zaatakował go zatapiając swoje ostre jak brzytwa kły w jego klatce piersiowej.
Otworzył w panice oczy niemalże od razu natrafiając na białego koloru sufit. Był lekko zdezorientowany, ponieważ jeszcze przed chwilą był w lesie i to w środku dnia, a teraz wokół niego była idealna ciemność. Jedyne co mógł zauważyć, to wyróżniające się na tle ciemności białe ściany i sufit. Podniósł się do siadu i swoim rozbieganym wzrokiem rozglądał się dookoła siebie dokładnie analizując sytuację, która przed chwilą miała miejsce. Nie dostrzegł niczego konkretnego, ale w mroku wyróżniały się pewne kształty, które do złudzenia przypominały meble. Całe otoczenie wyglądało dla niego bardzo znajomo i dopiero wtedy uświadomił sobie co tak naprawdę się stało. W rzeczywistości nie stało się nic, ponieważ był to jedynie głupi sen, ale Michael musiał przyznać, że wyglądał naprawdę realistycznie. O wiele realistyczniej niż wszystkie inne jego sny i był przerażający, o czym oświadczył spływający po jego twarzy pot i uczucie gorąca, które towarzyszyło mu od momentu otworzenia oczu. Nie był w żadnym lesie, ani tym bardziej na zewnątrz, tylko w swoim łóżku otulony ciepłą kołdrą. Zrozumiał to, gdy poczuł pod sobą miękki materac, zamiast twardej ziemi i gdy usłyszał tykająca zegar na ścianie przed nim. Dopiero po chwili zauważył, że jego serce biło nienaturalnie szybko, tak jakby właśnie przebiegł maraton, więc zaczął brać głębokie i powolne wdechy, aby je uspokoić. Ale skoro był to jedynie głupi sen, to znaczy że wciąż ma na sobie maskę i wcale nie wydarzył się żaden cud, który magicznie go uleczył, a jego dziura w płucu nie zniknęła od tak. Aby się upewnić skierował swoje dłonie w stronę twarzy i delikatnie położył na niej swoje ręce. Odetchnął z ulgą wyczuwając pod palcami materiał swojej maski, dało mu to gwarancję, że nic z rzeczy występujących w tym dziwnym śnie nie wydarzyło się naprawdę i wcale nie mógł oddychać bez pomocy maski. Chociaż ucieszyłby się, gdyby naprawdę nie potrzebował już dłużej jej nosić, co jak co, ale nie ułatwiała mu życia. W wielu kwestiach go ograniczała, ale zdążył się już do niej przyzwyczaić i nie zamieniłbym jej na nic innego.
Gdy bicie jego serca zwolniło do normalnej prędkości położył się z powrotem na poduszki i zamknął oczy z zamiarem ponownego zaśnięcia. Nie chciał rozmyślać nad swoim snem, gdyż według niego był to kolejny abstrakcyjny wymysł jego własnego mózgu i nie zamierzał tracić na to czasu. Poza tym musiał jutro wcześniej wstać, więc chciał się wyspać i każda minuta snu była dla niego ważna. Starał się wyrzucić ze swojej głowy natrętne myśli o tym głupim śnie, ale z jakiegoś powodu nie potrafił przestać o nim myśleć. Pomyślał nawet, aby zajebać baranka w ścianę, ale po krótkim przemyśleniu stwierdził, że w niczym mu to nie pomoże. Dlatego żeby szybciej zasnąć ułożył się w swojej ulubionej pozycji do spania i jak to nie raz robił całkowicie wyłączył myślenie. Skupił się na swoim spokojnym oddechu, bo wtedy od razu stawał się bardziej senny i był to jego sposób na relaks. Mruknął czując, że sen jest już blisko, ale zanim na dobre zasnął w jego głowie pojawiło się jedno zasadnicze pytanie.
Czy to możliwe, że był to proroczy sen?
[~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~>
12083 słowa
Szczerze? Podziwiam, że dotarliście do końca, bo nie myślałam, że aż tyle tego będzie. Aktualnie biorę się za pisanie pierwszej książki (dalej nie skończyłam pierwszego rozdziału, ale mam nadzieję, że dzisiaj to nastąpi)
Ciekawostka: Tego oneshota pisałam w październiku, żeby mieć coś na zapas przygotowane. Początkowo było tu 2300 coś słów i gdy nie miałam czego wstawić w maju to stwierdziłam, że szybko to poprawię i już będę miała co wstawić, ale coś poszło nie tak i skończyłam to dosłownie przed chwilą. Nie mam pojęcia kiedy ja tu dopisałam 10k słów, ale no kurwa nie wiem jak to się stało XD
Tak jak mówiłam wcześniej, jak wyłapiecie jakieś błędy to dajcie znać i postaram się je od razu poprawić. Piszę z włączoną autokorektą, więc często mi zamienia niektóre wyrazy i nic na to nie poradzę, a jak ją wyłączam, to praktycznie każde słowo ma w sobie jakiś błąd, więc nie ma na to sposobu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top