Cz. 9 - Łaski Pełna
Nigdy nie pomyślałbym, że w mieszkanku Agaty zmieści się tyle osób. Ja, Wojna, Głód, Śmierć, oczywiście sama Agata, Hermes, Atena, Chronos bez ręki, zdyszany Charon oraz solidnie najebani Jezus z Lucyferem. Niezła ekipa. Brakowało tylko Puszka i św. Jana do kompletu. Na domiar złego zaczynało się nam powoli kończyć alko, a przez krokodyle oblężenie nie mieliśmy jak uzupełnić zapasów. Nie wyglądało to kolorowo.
Opatrzyliśmy Chronosa najlepiej jak potrafiliśmy, czyli naprawdę chujowo. O dziwo wciąż jednak żył, mimo utraty ogromnej ilości krwi. Cóż, najwyraźniej będzie się musiał nauczyć cofać czas lewą ręką. Zostawiliśmy go na materacu Śmierci, żeby poleżał sobie trochę w spokoju, a my tymczasem rozpoczęliśmy gorączkową burzę mózgów.
- Jaki mamy plan? – spytał Głód wylizując szyjkę pustej butelki.
- Wejdźmy na dach i niech Hermes nas pojedynczo stąd pozabiera. – zaproponowała Atena.
- Gdzie niby? – spytałem bawiąc się telefonem.
- Nie wiem. Chociażby na Olimp.
- Wspaniały plan. – zadrwiłem z niej i spojrzałem za okno. Te jebane krokodyle otaczały cały pierdolony budynek. – Zostajemy na Ziemi. Naprawdę muszę wam mówić, że to jest kurwa najgorszy moment, żeby szukać schronienia u potencjalnego następcy Boga.?
- Zeus nie spróbuje przejąć niebiańskiego tronu. – zaprzeczył Lucyfer. – Jest zbyt wielką pizdą.
Naszą pogawędkę przerwał odgłos serii z karabinu automatycznego. Po nim na klatce schodowej rozległ się czyjś rozdrażniony ryk, który zupełnie nie brzmiał jak dźwięk, który mógłby wydać krokodyl. Chociaż z drugiej strony, jeszcze chwilę temu nie powiedziałbym, że te chuje potrafią w ogóle mówić, także nie zdziwiłbym się, gdyby potrafiły również piszczeć jak małe dziewczynki. Po kilku stłumionych uderzeniach czymś ciężkim o ścianę, ktoś zapukał do naszych drzwi.
- Eeee... kto tam? – spytała niepewnie Agata.
- Zajebałam te pierdolone dinozaury. – oznajmiła postać za drzwiami. – Możecie śmiało wychodzić.
Agata spojrzała na nas pytająco.
- Kim Pani jest?
- Cóż, dość wkurwioną Matką. – zaśmiała się rozmówczyni.
Jezus i Lucyfer zadrżeli.
- O nie. – stwierdził Syn Boży.
- O nie. – potwierdził ten gorszy Syn Boży.
- O kurwa. – westchnąłem ja, kiedy zrozumiałem kto stoi po drugiej stronie drzwi.
Pierwszy cios załatwiłby w zupełności sprawę, gdyby nie Wojna, który w ostatniej chwili podparł drzwi własnym ciałem.
- Na co czekacie debile? – wystękał. – Spierdalajcie przez okna.
Nie trzeba nam było tego dwa razy powtarzać. Zbierając po drodze kilka niedopitków z naszej libacji, wpadliśmy wszyscy do kuchni, gdzie okno było największe, a odległość od podłoża gwarantowała przy skoku największe szanse przeżycia.
- Hermes do chuja! – warknął Śmierć i wypchnął latającego boga przez rozbitą szybę. Atena wyskoczyła zaraz za nim, łapiąc go w locie za kostkę.
- Kto następny? – spytał przerażony Lucyfer.
- Ja. – stęknął Jezus i powoli opuścił się z parapetu na dach nad wejściem do klatki. Dziw bierze, że nie połamał sobie przy tym nóg.
- Ja zostaję. – stwierdził Charon i uniósł do góry swoje łańcuchy. – Obronię was przyjaciele.
Westchnąłem teatralnie i poklepałem go po plecach.
- Nie musisz lizać każdemu dupy, w poszukiwaniu tej cholernej akceptacji.
Spojrzał na mnie z nieskrywaną pogardą.
- Głębokie.
- Spierdalaj. – odparłem i wypchnąłem go przez okno. Pechowo się złożyło, bo jeden z jego łańcuchów zaplątał się wokół nogi kuchennego krzesła, co trochę spowolniło proces naszej ewakuacji. Swoją drogą, zwisający z okna szkielet musiał być dla przypadkowego widza naprawdę ciekawą atrakcją.
W tym momencie usłyszeliśmy głośny trzask i rozpaczliwy wrzask Wojny. Chyba nikt nie miał wątpliwości, że Hodor był z niego chujowy. Nim zdążyliśmy jakkolwiek zareagować, w progu kuchni stanęła kobieta w wojskowym mundurze, z kominiarką na głowie i AKMem w dłoniach. Odruchowo podnieśliśmy ręce do góry i zamarliśmy niczym posągi.
- Ale będziesz miał kurwa szlaban. – powiedziała na widok Lucyfera, który niefortunnie był następny w kolejce do ucieczki przez okno. – Gdzie twój brat?
Wymieniliśmy spojrzenia i zanim ktokolwiek dostał na cokolwiek odpowiedź, rzuciliśmy się do ataku. Pierwszy uderzył Śmierć, który niecelnie zamachnął się na naszego gościa swoją kosą, co zakończyło się wbiciem jej w ścianę obok. Po nim zaatakował Głód, z nieco lepszym rezultatem. Jego bicz owinął się wokół nadgarstka Matki, co na chwilę wytrąciło ją z równowagi. Tę chwilę wykorzystałem ja i błyskawicznie wyrwałem jej z rąk karabin. W tamtej chwili, nie ma co ukrywać, spanikowałem i bez żadnego namysłu wyrzuciłem broń przez okno. Sądząc po trzasku kości, który dobiegł nas chwilę później, trafiłem prosto w czaszkę Charona, który wciąż wisiał na łańcuchu, przewieszonym przez krawędź parapetu.
Na chwilę znowu zamarliśmy. Lucyfer chyba próbował coś powiedzieć, ale dźwięk wybijanych zębów zagłuszył jego słowa.
- Auaaa! – wydarł się Śmierć i złapał się za szczękę. Krwawił jak zarzynana świnia.
Głód miał nieco lepszy refleks i udało mu się uniknąć pierwszego ciosu Matki. Drugi zablokował leżącą przy zlewie patelnią, którą następnie przyłożył jej w głowę. Nie zrobiło to jednak na niej żadnego wrażenia. Bez mrugnięcia okiem wyciągnęła z kieszeni długi nóż wojskowy i z całej siły zamachnęła się na naszego anorektyka. W ostatniej chwili udało mi się odepchnąć ją do ściany rzuconym przez siebie krzesłem. Nie zauważyłem jednak, że było to krzesło wokół którego zaplątany był Charon, który w efekcie wleciał na pełnej kurwie z powrotem do mieszkania. Jednak te parę kości nie ważyło zbyt dużo.
Korzystając z okazji, pobiegłem do przedpokoju po swój rewolwer, który wciąż leżał na szafce po tym jak zrozumiałem, że broń palna w żadnym stopniu nie wzrusza krokodyli. Kiedy wróciłem z powrotem do kuchni, role nagle się odwróciły. Charon leżał teraz na stole kuchennym, bezradnie próbując wyplątać się z łańcucha, zaś Głód i Śmierć siłowali się z Matką, usiłując przyprzeć ją do ściany.
- Spokój kurwa. – warknąłem i wymierzyłem z rewolweru. Dopiero kilka dni temu ktoś oświecił mnie, że moja zabaweczka nie ma „magazynka”, ale „bęben”, który w tym momencie mieścił co najmniej dwie prawdziwe kule.
Moje słowa nie odniosły zamierzonego skutku, a nawet wręcz przeciwnie. Nie dość, że Matka nawet nie spojrzała w moją stronę, pochłonięta walką, to na dodatek Lucyfer rzucił się na mnie, wytrącając mi rewolwer z ręki.
- Co ty odkurwiasz? – jebnąłem go otwartą dłonią w potylicę i zrzuciłem z siebie.
- Nie rób jej krzywdy. – wyjąkał Upośledzony Syn Boży.
- Nie miałem zamiaru spierdolino! – wydarłem się. – Chodziło o to, żeby ona myślała, że to zrobię.
- Swoją drogą, naprawdę wierzyłam, że strzelisz. – wtrąciła się Matka. – Jesteś debilem Lucy.
- Ja pierdolę, debil to mało powiedziane. – zgodzili się Śmierć i Głód.
Lucyfer na chwilę zmył z twarzy tę wieczną kpinę i przybrał pozę zaszczutego zwierzęcia.
- Ja pierdolę, teraz wie, że nie możemy jej zabić.
- Dobra robota.
- Zjebałeś Lucy.
- Spierdoliłeś w chuj.
- AAAAAAA. – wydarł się Lucyfer i wyrwał mi broń z ręki. – KTO JEST TERAZ SPIERDOLINĄ SUKO? – wrzasnął strzelając mi prosto w pysk.
Cała czwórka stojąca w kuchni zamarła, gdy moje ciało bezwładnie upadło na podłogę. Dobrze, że zasłaniała mnie lodówka, w przeciwnym wypadku ogarnęliby, że to wszystko ściema, a pustki w bębnie wypełniłem ślepakami. Nim Lucyfer sam zorientował się, że właśnie usiłował mnie zabić, moment zaskoczenia wykorzystał Charon i zarzucił łańcuch z drugiego nadgarstka na szyję Matki.
- Oni nie chcą cię zabić. – szepnął jej do ucha. – Ale ja chcę. I to bardzo.
Usiłowałem podnieść się z tej jebanej podłogi, ale z marnym skutkiem. Zbyt mocno wziąłem sobie do serca swoją rolę umarlaka.
W tym momencie w progu stanął Wojna, który ledwo trzymał się na nogach. Było całkiem możliwe, że oberwał w jedną z nich, bo cała lewa nogawka jego spodni była przesiąknięta krwią. Bez słowa podszedł do szafki z lekami, wziął dwa bandaże i wodę utlenioną, a następnie poszedł do Chronosa, o którym wszyscy dawno zapomnieliśmy. Nie byłem do końca pewien czy przypadkiem nie przyszedłem najebany na przedpremierowy pokaz jakiejś slapstickowej komedii.
Coś pierdolnęło w drugie okno. Jak się okazało był to Hermes, który najwyraźniej był mocno zaniepokojony całym zajściem. Jeszcze zanim Matka wyrzuciła nas wszystkich przez rozbitą szybę, zobaczyłem w oczach greckiego boga coś niepokojącego. Radość. Nie rozumiałem o co mu chodzi, dopóki mięciutkie futro nie zamortyzowało naszego upadku.
- Puszek!!! – wrzasnęliśmy z radości, a potem przerażeni spojrzeliśmy w górę. Z okna patrzyła na nas uśmiechnięta twarz Maryi.
- Ale macie przejebane. – stwierdziła i przeładowała wyciągniętego z tylnej kieszeni glocka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top