Cz. 14 - Własne Demony
Naprawdę nie wiem ile czasu błąkałem się samotnie po pustyni, ale mogę śmiało powiedzieć, że ta wędrówka stała się oficjalnie jednym z moich najgorszych przeżyć na Ziemi. Nie miałem ze sobą telefonu, żeby zamówić sobie portal, ani magicznej kredy, żeby stworzyć go sobie samemu. Nie miałem również bladego pojęcia gdzie jestem i w którym kierunku powinienem iść. Wielokrotnie traciłem orientację i prawdopodobnie przez większość czasu kręciłem się w kółko. Wydaje mi się, że pamiętam co najmniej trzy noce, ale ten trip mógł równie dobrze trwać i tydzień. Bracia pewnie zaczynali się już powoli martwić. Przypomniałem sobie wtedy o Outsiderze i dość niejednoznacznej sytuacji związku Wojny z Agatą. W sumie zabawne, ale bardziej zmartwiła mnie wizja zerwania tej dwójki niż perspektywa samotnej śmierci na pustyni. Może jednak tlił się we mnie jakiś mały okruszek duszy.
Po pewnym czasie dotarłem do Atlantydy. Otworzyłem kopniakiem wielkie, metalowe wrota i pewnym krokiem wszedłem na spory dziedziniec. Przy błyszczącej, kamiennej fontannie stał Adolf i palił skręta.
- Siema. - rzucił na mój widok i zaczął uderzać głową o stojącą nieopodal rzeźbę. Cała twarz posągu nagle zabarwiła się na niebiesko. W żyłach mojego przyjaciela płynęła z jakiegoś powodu anielska krew.
- Czy to naprawdę ty? - spytałem smutno, znając odpowiedź.
- A czy Bóg, którego wspólnie zabiliśmy był prawdziwy? Czy Szatan, z którym dwa tygodnie temu ubiłeś interes był prawdziwy? - odparł Hitler nie przestając uderzać głową w kamienną statuę.
- Oczywiście.
- Więc i ja jestem. Nawet jeśli wszyscy żyjemy w twojej głowie, to przynajmniej żyjemy. Dziękuję, że o mnie pamiętasz.
- Jak mógłbym zapomnieć? - spytałem ze łzami w oczach. - Czy jest tu też Michał?
- Gdzie? W twojej głowie? Tu jest każdy i wszystko. Musisz tylko dobrze poszukać.
Rozejrzałem się dookoła. Nie staliśmy już dłużej na dziedzińcu Atlantydy, nagle pojawiliśmy się w naszym starym mieszkaniu, które zniszczyli Odyn i Thor. Na kanapie obok spał Wojna i szeptał coś przez sen.
- Czuję się jakby Otchłań znowu mieszała mi w głowie. - przyznałem się Adolfowi.
- Ta suka już dawno nie żyje. - odpowiedział beznamiętnie i wyciągnął mi z kieszeni Nóż. - Wędrujesz po jebanej pustyni już od paru dobrych tygodni, to tylko zwykłe halucynacje z pragnienia i niedożywienia. Zwykły śmiertelnik już dawno spadłby z rowerka.
To mówiąc, zamachnął się Nożem i wbił go z całej siły w klatkę piersiową Wojny. Po chwili wręczył mi jego ogromne, ociekające krwią serce.
- Zaopiekuj się nim. Za żadne skarby nie pozwól, żeby coś mu się stało.
Schowałem serce do tylnej kieszeni spodni i ruszyłem na dalszy obchód mieszkania. Drzwi frontowe były otwarte, a za progiem stał Puszek. Wyglądał na przestraszonego, co w jego przypadku było czymś zupełnie nowym.
- Co się stało piesku? - spytałem zaniepokojony.
W tym momencie głowę zwierzątka Głodu przeszyła seria z kałasznikowa. Chciałem chyba krzyknąć, ale w tym momencie zauważyłem napastnika. Był to oczywiście Odyn, który śmiejąc się jak opętany wymierzył broń prosto we mnie. Jego twarz nagle się rozmazała i zmieniła w oblicze Matki Boskiej, które po chwili wykrzywił grymas uśmiechu.
- Chcesz zwierzątko Zaraza? Chcesz zwierzątko?
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć bo w tym momencie postać znowu się rozmyła i ostatecznie stanął przede mną Outsider we własnej osobie. Jego zupełnie czarne oczy przeszywały mnie na wylot. Podobnie jak kule, które wyleciały z lufy trzymanego przez niego karabinu.
Wszystko rozbłysło na zielono. Stałem sam, na środku niczego. Jedynym stałym punktem w tej niematerialnej przestrzeni była niewyraźna sylwetka obok mnie. Dopiero po chwili rozpoznałem w niej Głód. Zjadał właśnie własną rękę.
- Przestań. - powiedziałem i spróbowałem go powstrzymać.
Odepchnął mnie i wgryzł się w swoje drugie ramię. Krew trysnęła jak z fontanny, a kilka kropel spadło mi na twarz. Próbowałem je otrzeć, ale rozmazywałem je coraz bardziej, aż w końcu cała moja morda ociekała czerwienią.
- Jesteś szczęśliwy, bracie? - spytał Głód kładąc mi rękę na ramieniu.
- Chyba nie. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Oczywiście, że nie. Jesteś zawsze w centrum uwagi, wszyscy cię szanują i uwielbiają. Patrzcie, to ten wielki Zaraza, który zawsze ratuje sytuację i podejmuje najlepsze decyzje. Masz przepiękny rewolwer, Nóż, który sprawia, że możesz przemienić się w jebanego Antychrysta, Jezusa, albo przystojnego hipstera, ale tobie wciąż jest mało. Myślisz, że jesteś najważniejszy, ale nawet twój narcyzm nie sprawia, że czujesz się z tym lepiej. Wciąż ci wszystkiego mało, uwagi, szacunku...
- ...miłości. - wtrąciłem się nieśmiało.
- CZY TY JESTEŚ SKOŃCZONYM KRETYNEM? WSZYSCY CIĘ KOCHAMY, JAN, WOJNA, ŚMIERĆ, JA... HITLER CIĘ KOCHAŁ, ARCHANIOŁ CIĘ KOCHAŁ, KAŻDY CIĘ KURWA KOCHAŁ. ALE TY NIE TEGO OCZEKUJESZ, PRAWDA? OCZEKUJESZ TEGO, ŻE KTOŚ KLĘKNIE PRZED TOBĄ NA KOLANA, ZROBI CI LODA, A PÓŹNIEJ BĘDZIE BŁAGAŁ O TWOJĄ MIŁOŚĆ. JEDYNA MIŁOŚĆ, KTÓRĄ WIDZISZ TO WYŁĄCZNIE TA DO SAMEGO SIEBIE. NIE JESTEŚMY NAWET LUDŹMI, ALE TOBIE, NAJGORZEJ Z NAS WSZYSTKICH, IDZIE ROZUMIENIE I OKAZYWANIE EMOCJI. NIGDY NIE DOCENIASZ TEGO CO MASZ, A KIEDY WRESZCIE ZACZYNASZ ROZUMIEĆ, ŻE COŚ JEST Z TOBĄ NIE TAK, JEDYNA TWOJA WYMÓWKA TO TO, ŻE JESTEŚ PĘPKIEM ŚWIATA I TOBIE WOLNO WSZYSTKO. JESTEŚ... JESTEŚ... ZARAZĄ CAŁEJ LUDZKOŚCI.
Ostatnie co pamiętam z tego spotkania to ściśnięcie dłoni na pożegnanie. Kiedy doszedłem do siebie, zobaczyłem że ściskam w ręku odgryzione ramię mojego brata. Bez komentarza schowałem je do największej kieszeni spodni i postawiłem krok do przodu. Zacząłem gdzieś spadać, ale trudno mi było stwierdzić czy to rzeczywiście ja spadam w dół, czy może cały świat leci do góry. Wreszcie zatrzymałem się przy czymś, co niepokojąco przypominało olbrzymią stertę trupów.
- Śmierć? - krzyknąłem łamiącym się głosem.
- Owszem, to śmierć. I jest wszędzie. - usłyszałem głos za moimi plecami. - Towarzyszy ci od zawsze.
Odwróciłem się. Za mną stał jednoręki Chronos, w jedynej ręce ściskając kosę Śmierci.
- Myślisz, że powołanie cię do życia przez Jana dało ci prawo do decydowania o ludzkim losie? - spytał drapiąc się ostrzem po nosie.
Nie odpowiedziałem.
- I bardzo dobrze myślisz. Jesteś cholernym Jeźdźcem Apokalipsy, nie powinieneś mieć żadnych ograniczeń ani zasad. Prędzej czy później świat i tak przed tobą klęknie, a wszyscy bogowie oddadzą ci pokłon. Po to właśnie stworzył cię Jan, abyś zwyciężał, Zwycięzco.
W tym momencie ogarnąłem, że rzeczywiście jestem w formie Zwycięzcy.
- Nie. Nie jestem Zwycięzcą i nie mam zamiaru nim być. - odparłem siadając na nieokreślonym podłożu. - Jestem Zarazą i pozostanę nim aż do pierdolonej Apokalipsy.
- I dano mu wieniec laurowy... - kontynuował Chronos, niewzruszony moimi słowami.
- NIE JESTEM ŻADNYM PIERDOLONYM ZWYCIĘZCĄ! - wrzasnąłem, a cały świat zatrząsł się jakby gdzieś obok jebła atomówka. - NIE OCZEKUJ, ŻE PRZEJMĘ INICJATYWĘ, JESTEM ZBYT SŁABY, ZBYT MAŁY, ZBYT... - urwałem na chwilę. - ...sam.
- Jesteś najważniejszy, Zwycięzco. Nie potrzebujesz innych. Masz po swojej stronie dobro i zło, Jezusa i Antychrysta. Nie j...
- SPIERDALAJ. - ryknąłem znowu. - ZNIKNIJ MI Z OCZU. CHCĘ SIĘ OBUDZIĆ, CHCĘ, ŻEBY TO WSZYSTKO SIĘ SKOŃCZYŁO, CHCĘ...
Moje krzyki chyba przyniosły jakiś efekt, bo Chronos nagle rozsypał się w popiół, a kosa Śmierci upadła z brzękiem na ziemię. Powoli i niechętnie ukląkłem, aby ją podnieść. Wtedy dopiero zauważyłem, że klęczę przed ołtarzem. Byłem w olbrzymim, bogato zdobionym kościele. Był prawie pusty, jedynie w pierwszej ławce siedzieli Archanioł Michał, Hermes i Atena.
- Witajcie moje dzieci. - nade mną rozległ się głos Boga. - Zebraliśmy się dziś tutaj, by osądzić Zarazę, pierwszego Jeźdźca Apokalipsy. Na samym początku warto zadać sobie pytanie. Czy odegra on naprawdę tak istotną rolę w przyszłych wydarzeniach? Czy Wojna, Głód i Śmierć nie poradzą sobie bez niego?
Michał, Hermes i Atena spojrzeli na mnie z obrzydzeniem. Bóg kontynuował.
- Moje dzieci. Mam wrażenie, że wszyscy odrobinę przeceniamy naszego drogiego Zarazę. Udowodnił już wiele razy, że nie nadaje się na przywódcę. Jego duma i nadmierna pewność siebie świadczą wyłącznie przeciwko niemu. Nie wydaje mi się, żebym musiał cokolwiek dodawać. Ten bezduszny śmieć przyniesie zagładę całemu światu, a jego lekkomyślne działania już wielokrotnie to potwierdziły.
Zamachnąłem się kosą Śmierci i z całej siły uderzyłem nią w Stwórcę. Ostrze wbiło mu się między oczy i przeorało pół twarzy. Z wielkiej, czerwonej rany wylało się wino i zaczęło ściekać po stopniach ołtarza. Odwróciłem się z powrotem do widzów.
- JEBCIE SIĘ KURWA, ZAJEBAŁEM WASZEGO BOGA, CO TERAZ CHUJE, CO TERAZ...
Drzwi kościoła trzasnęły z donośnym hukiem, kiedy do środka wmaszerował św. Jan. Kiedy zobaczył mnie, stojącego na ołtarzu, z ostrzem kosy zatopionym w fizycznej powłoce Boga, wypuścił z rąk Biblię i otworzył szeroko usta, jak gdyby chciał krzyknąć, ale ktoś odebrał mu głos.
- To nie tak jak myślisz... - zacząłem, ale mój ojciec nie słuchał. Upadł na posadzkę i zaczął płakać.
- Nienawidzę Cię, Zaraza. - wyjąkał. - Jesteś moim najgorszym synem. Żałuję, że kiedykolwiek Cię stworzyłem.
Zacząłem płakać, ale zagłuszył mnie przeraźliwy krzyk gdzieś z góry. Okazało się, że zamiast krzyża, nad ołtarzem wisiały dwie skrzyżowane deski do prasowania, a do nich przybity był Thor, wydzierający się jak szaleniec.
- GDZIEEE JEST CHAAAAAROOOOOON...
Znowu zmiana otoczenia. Tym razem pojawiłem się w Hadesie. Przede mną leżały zwłoki Hadesa, a na nich siedział Charon i machał dookoła swoim łańcuchem, piszcząc z radości. Na mój widok przestał na chwilę i obdarzył mnie pytającym spojrzeniem pustych oczodołów.
- Czemu tu jestem? - spytałem zapłakany. - Czy to jest Piekło? Czy ja umarłem?
- Piekło jest wszędzie, mój drogi. - odpowiedział Charon, przytulając mnie mocno. - Nie ma co tracić czasu na szukanie wyjścia, bo jego tu nie ma. Zamiast tego spróbuj się dobrze bawić.
- Nie potrafię.
- Pierdolisz. Takie teksty to wrzucają edgy nastolatki na swoje tablice. Każdy potrafi być szczęśliwy, niektórzy po prostu bardzo nie chcą. Na przykład ty.
- Gdzie jest Śmierć, muszę znaleźć Śmierć. - zacząłem szeptać jak wariat.
- Dlaczego chcesz go znaleźć? - spytał Charon siadając obok mnie.
- Bo widziałem już Wojnę i Głód, ale jego nie mogę nigdzie znaleźć. - wyznałem. - Nie chcę, żeby pomyślał, że o nim zapomniałem. Chcę z nim pogadać, powiedzieć mu...
- No co?
- Sam nie wiem. Chcę po prostu, żeby nikt nie czuł się przy mnie źle.
- A może on jest szczęśliwy sam? Może wcale nie potrzebuje czyjegoś towarzystwa, żeby osiągnąć szczęście?
Otarłem oczy.
- Można tak?
- Nie wiem. Będziesz musiał go spytać jak już wrócisz.
- Skąd pewność, że wrócę?
Charon westchnął.
- Jesteś głównym bohaterem własnej historii, nie możesz jej urwać w połowie. Co to za twórca, który kończy swoje dzieło po dwóch akapitach?
Spojrzałem na niego ze łzami w oczach.
- Niektóre historie po prostu kończą się w trakcie. Nie wiem czy ta moja jest warta dalszego opowiadania.
- Ja też nie wiem. Ale mam nadzieję, że mi to udowodnisz.
Zamknąłem oczy. Nie miałem pojęcia ile jeszcze będę w stanie znieść. Naprawdę nie sądziłem, że w mojej głowie panuje taki chaos.
- Jesteś beznadziejnym protagonistą. - usłyszałem nagle głos Wojny. - Nie nadajesz się do niczego, a co mówić do bycia jakimś jebanym autorytetem.
- To prawda. - poparł go Śmierć. - Już ja byłbym lepszym głównym bohaterem. Dużo ciekawszym, a już na pewno dużo śmieszniejszym.
- "Aktorzy są bardzo szczęśliwi. Mogą bowiem wybierać czy pragną występować w tragedii czy w komedii, czy pragną cierpieć czy się weselić, śmiać się czy wylewać łzy. W prawdziwym życiu jest jednak inaczej. Większość mężczyzn i kobiet zmuszona jest grać takie role, do których brak im kwalifikacji. Nasi Guildernsterni grają dla nas Hamleta, nasi zaś Hamleci muszą błaznować jak książę Hal. Świat jest teatrem, lecz role są źle dobrane." - wtrącił się Głód cytatem Wilde'a. - Jeden z twoich ulubionych cytatów idealnie oddaje istotę całej sprawy. Grasz niewłaściwą rolę, jesteś sobą wbrew światu i wbrew samemu sobie. Zostań postacią drugoplanową, wycofaj się z centrum wydarzeń. Każdemu wyjdzie to na dobre.
Wciąż zaciskając powieki, usłyszałem głos Agaty.
- Szukasz miłości, a nie potrafisz znaleźć nawet sensu w tym co robisz. Skąd się w tobie bierze ta irracjonalna potrzeba ratowania sytuacji? Skąd ten heroizm? Chcesz się poczuć lepiej? Chcesz, żeby ludzie szanowali cię przez twoje poświęcenie?
- Nie. - odezwałem się wreszcie. - Może i jestem jebanym narcyzem, ale potrafię odróżnić dobro od zła.
- Czyżby?
- Tak. Żaden z nas nie ma duszy, a mimo to staramy się stać po tej lepszej stronie barykady.
- Oho, teraz przechodzimy na "my". - wtrącił się Wojna. - Nie wciągaj nas we własne bagno, Zaraza. Dobrze wiesz, że wszystko jest twoją winą. Wszystko co kiedykolwiek poszło nie tak, poszło nie tak przez ciebie.
- Gówno prawda. - uśmiechnąłem się, wciąż nie otwierając oczu. - Zjebałem naprawdę dużo, ale nawet ja nie jestem tak tępy, żeby brać odpowiedzialność za całe zło tego świata.
- Jakim cudem? - spytał zdziwiony Śmierć. - Jakim cudem jesteś w stanie walczyć ze swoimi wyrzutami sumienia?
- Bo nie jesteście prawdziwi. Nic nie jest tu prawdziwe. Gadam z własną głową, podczas gdy moje ciało leży gdzieś na pustyni, smażąc się na skwarka. Nie umrę przepełniony cudzym bólem.
- Ty chyba nie rozumiesz. - odezwał się Głód. - Jeśli teraz zginiesz, nie trafisz do Hadesu. Niebo już to naprawiło. Żadna chrześcijańska dusza nie trafi w zaświaty. Po prostu znikniesz, przestaniesz istnieć. Jak twój przyjaciel Hitler.
- Jebie mnie to. Przynajmniej odejdę z godnością. - to mówiąc otworzyłem oczy i sięgnąłem do kieszeni.
- Masz, łap. - rzuciłem zakrwawione serce Wojnie. - Nie będę tracił czasu na bezsensowne martwienie się o to, czy kiedykolwiek nie pęknie. Tylko ty jesteś w stanie się nim zaopiekować. Ja mogę tylko ci w tym pomóc.
Odwróciłem się następnie do Głodu i podałem mu jego odgryzioną kończynę.
- Nie jestem też odpowiedzialny za ciebie. Twoje zaufanie i wsparcie są nieocenione, ale nie chcę, żebyś kiedykolwiek się dla mnie poświęcał. Żyj własnym życiem, a twoje dobre serce i potrzebę pomagania innym zachowaj dla kogoś innego. Nie jestem tego warty.
Spojrzałem wreszcie na Śmierć, który chował się przede mną w ciemności.
- A ty. - powiedziałem z uśmiechem, rzucając mu jego kosę. - Spróbuj się nie zajebać.
Świat rozpłynął się po raz ostatni. Stałem teraz na środku dziwnego koła, a wokół mnie ustawili się dosłownie wszyscy. Wojna, Głód, Śmierć, Jan, Jezus, Lucyfer, Archanioł Gabriel, Archanioł Michał, Hitler, Puszek, Hermes, Atena, Chronos, Charon, Herkules, Afrodyta, Hades i Persefona, Thor, Odyn, Set, Cthulhu, Adam i Ewa, Kojtyła, Otchłań, Outsider, Maryja, Bóg i Szatan. Wszyscy stali w bezruchu i gapili się na mnie z oczami pełnymi nienawiści.
- Okej, rozumiem, że to najwyższy czas na to, żeby rozprawić się ze swoimi demonami. - uśmiechnąłem się szeroko i uniosłem do góry rewolwer. - Dobrze, że to tylko halucynacja, przynajmniej nie muszę martwić się amunicją.
I zacząłem strzelać. I nie przestałem dopóki każdy z nich nie padł trupem pod moimi stopami.
Obudził mnie dziwny bulgot, jak gdyby Shrek pierdnął w swoim błotnym dżakuzi. Jakimś cudem jeszcze żyłem, a wokół mnie kręciło się kilka dziwnych, zielonkawych kształtów.
- Kim jesteście? - spytałem, ledwo mogąc wykrztusić z siebie poszczególne słowa. - Mam nadzieję, że nie zgwałciliście mnie w dupę, podczas gdy byłem nieprzytomny.
- Jeszcze nie, skarbie. - powiedział mi najbliższy kształt.
- Ufff. Trochę zabłądziłem i od ponad miesiąca szukam drogi do domu. Myślicie, że dojeżdża tu uber?
Nie doczekałem się odpowiedzi. Ostatkiem sił podniosłem głowę, żeby przyjrzeć się swojemu rozmówcy.
- Witamy z powrotem w świecie żywych, Jeźdcze. - wyszczerzył się do mnie Pan Krokodyl.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top