Rozdział XXIII


- Obudź się!

Sophie mruknęła coś pod nosem i przewróciła się na drugi bok. Nie zamierzała nawet otwierać oczu, a co dopiero wstawać. Sytuacja na jawie nie interesowała ją wcale, bo za dobrze jej się spało. Dlatego była bardzo zdenerwowana, kiedy ktoś szarpnął ją za ramię. Z krzykiem frustracji podniosła się do siadu i przetarła oczy dłońmi. Spojrzała na osobę, która zakłócała jej spokój. Była nią oczywiście Sabrina uśmiechająca się od ucha do ucha. Sophie nie mogła zrozumieć, jak można się o tak wczesnej porze cieszyć z życia. Dlatego olała przyjaciółkę i wróciła do pozycji leżącej.

- Sooophie! Nie ma spania już - Sabrina nie dawała za wygraną i ponownie trąciła dziewczynę. - Masz przecież urodziny!

Urodziny? Sophie zmarszczyła czoło, zastanawiając się, jaki właściwie był dzień. Chcąc nie chcąc otworzyła oczy, by sprawdzić datę w kalendarzu. Dwudziesty siódmy stycznia, no tak. Skrzywiła się i rozmasowała policzek ręką. Usiadła na łóżku po turecku i ponownie spojrzała na Sabrinę.

- A co w związku z tym? - spytała niepewnie, bo nie wiedziała dokładnie, czego się spodziewać. Co prawda co roku od ich drugiego roku nauki sytuacja się powtarzała, ale każde kolejne urodziny niosły ze sobą coś innego. Sabrina i reszta przyjaciół lubili organizować różne dziwne rzeczy z okazji tego "święta" Lysandra i Sophie. W końcu tych dwoje było bliźniakami, chociaż przez większość czasu trudno było w to uwierzyć. Jednak metryka urodzenia nie mogła raczej kłamać.

- W związku z tym mamy bardzo mało czasu - oświadczyła jej współlokatorka i chwyciła ją za rękę. - Ubieraj się! Tylko nie w szatę, bo w końcu jest weekend. No, już!

- Sabrina, daj spokój. Chociaż w tym roku, proszę - jęknęła panna Snape, ale posłusznie wstała i ruszyła do łazienki.

- Nie ma mowy - zaprotestowała. - To ostatni nasz rok w Hogwarcie. Potem się rozjedziemy w różne strony i tyle będzie.

Sophie musiała przyznać jej rację. Ostatni rok... To był czas ostatnich wspólnych chwil z przyjaciółmi, których poznała w czasie nauki w tej magicznej szkole.

Po szybkiej kąpieli założyła wygodne spodnie, bluzę w barwach Gryffindoru i buty. Dalej nie była przekonana do pomysłu organizacji urodzin, ale wiedziała, że jej brat z pewnością będzie z tego powodu zadowolony. A kim ona była, by odmawiać mu tej przyjemności?

Gdy wyszła z łazienki, Sabrina czekała na nią z niecierpliwością.

- W końcu! Wyglądasz jak prawdziwa Gryfonka gotowa na przyjęcie! - powiedziała z szerokim uśmiechem. Sophie wzruszyła ramionami i zerknęła na zegar na ścianie. Zauważyła, że czas biegnie szybciej, niż jej się wydawało. Zgodziła się z przyjaciółką, że nie warto marnować ostatnich chwil w Hogwarcie na ziewanie i wylegiwanie się w łóżku.

- No dobrze, to co jest pierwszym punktem niespodzianki? - zapytała.

Sabrina uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wyciągnęła rękę, by złapać Sophie za łokieć.

- Poczekaj, aż zobaczysz - odpowiedziała tajemniczo. - To naprawdę coś wyjątkowego, gwarantuję!

Sophie odczuwała mieszankę podekscytowania i niepewności, ale zdecydowała, że zaufa przyjaciołom. Razem z Sabriną ruszyły w kierunku Pokoju Życzeń, nieświadome, jak wiele niespodzianek czeka na Sophie z okazji jej urodzin. To znaczy Sabrina doskonale wiedziała, co zostało przygotowane, ale nie mogła tego zdradzić przyjaciółce.

Od razu po wejściu do wyżej wspomnianego pomieszczenia można było zobaczyć kilka kanap w neutralnym fioletowym kolorze. Siedzieli już na nich Lysander, Nathaniel, Nicholas, Audrey, Ellie i Ted. Cała ta gromada z wyjątkiem Lysandra miała szerokie uśmiechy na twarza, ale coś wyraźnie ukrywali. Sophie z ciekawością przyjrzała się wnętrzu, ale nie zauważyła w półmroku żadnych urodzinowych dekoracji ani tortu, co wydało jej się dziwne.

Kiedy zamknęły się za Sabriną drzwi, zrobiło się jaśniej, a z bliżej nieokreślonego kierunku nadeszli Aiden oraz młodsza siostra Lysandra i Sophie. Pchali przed sobą wózek z tortem, a za nimi szła Lyra dumnym krokiem, jakby to był wyjątkowy zaszczyt towarzyszyć wprowadzeniu urodzinowego tortu. Swoją drogą tort był piękny, bogato zdobiony z płonącymi zielono-czerwonymi świeczkami. Sophie poczuła ciepło w sercu na myśl, że były to kolory zarówno Gryffindoru jak i Slytherinu. A świeczek było oczywiście osiemnaście, bo tyle lat kończyli tego dnia. Byli już pełnoletni zarówno w świecie magicznym jak i mugolskim.

- Wow... - skomentowała z podziwem wypiek. - Sami to robiliście?

- Nie do końca - przyznała Lyra. - A właściwie to próbowaliśmy zrobić go sami, ale skrzaty miały nas już serdecznie dosyć i bałaganu robionego przez nas. No i nas wyrzuciły z kuchni, a potem przysłały gotowy tort.

Sophie zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Nie mogła powiedzieć, że się tego nie spodziewała, bo raczej byłaby zdziwiona, gdyby wszyscy na raz się dogadali w sprawie urodzinowego tortu. Dołączyła do Lysandra, który wstał z kanapy i podszedł do tortu. Uśmiechnęła się do niego i spojrzała na chłopaka, z którym spędziła osiemnaście lat swojego życia. No, dodajmy do tego dziewięć miesięcy w brzuchu matki. Oczywiście mieli różne konflikty czy ciche dni, a w okresie dzieciństwa nieraz się pobili, ale niezbyt dotkliwie. Można by powiedzieć, że było z nich typowe rodzeństwo. Jednak wiedzieli, że w razie czego mogą na siebie liczyć i chyba udowodnił to Lysander, który w Nott Manor postawił siostrę na pierwszym miejscu. Potrafił nawet zabić w dobrej wierze.

- Razem? - spytała, wierząc, że zrozumie co ma na myśli.

- Razem - potwierdził.

I w tym momencie oboje zamknęli oczy, by pomyśleć swoje własne życzenie. Sophie szczerze mówiąc miała spory problem z wybraniem tego jednego życzenia. Chciała, żeby związek z Mattem dalej się rozwijał i żeby rodzice dobrze go przyjęli (co było wątpliwe). Miała też nadzieję na pozytywne ukończenie Hogwartu i jakąś dalszą karierę. Liczyła również na ułożenie spraw między rodzicami. I to nie wszystko, bo chciała o wiele więcej rzeczy, ale mogła wybrać tylko jedną. W końcu zdecydowała się na życzenie, żeby każdy z jej otoczenia był szczęśliwy i żeby wszystko było już dobrze. Szkoda tylko, że naiwnie wierzyła w spełnianie się życzeń. I zdmuchnęła swoją połowę świeczek.

Lysander z kolei życzył sobie, by wygrał ten cały turniej, co z jednej strony było dość płytkie, ale w końcu to jego wybór. I zdmuchnął pozostałe świeczki.

- Wszystkiego najlepszego! - zawołali pozostali, gdy bliźniaki otworzyły oczy. Każdy z nich miał w kubeczku jakiś napój, który Sophie od razu powąchała, gdy dostała swój do ręki. Zmarszczyła brwi.

- Alkohol w szkole? - spytała niepewnie. - Będziemy mieć kłopoty.

- To tylko na toast - zapewniła Sabrina, unosząc swój kubeczek w górę. - Toasty bezalkoholowe nie działają, to udowodnione przez mojego wujka. A teraz... Za najlepsze rodzeństwo tego stulecia!

- Niech nam żyją dwieście lat lub dłużej - dodała Audrey, uśmiechając się szeroko.

- Aby znaleźli swoje miejsce na świecie, gdzie będą się dobrze czuli.

- Hej, ale żeby nas nie zostawiali na długo! - zawołała Lyra, co wywołało śmiech reszty. - No co? Jako dumna ciotka muszę mieć wgląd do tego co robią dzieci mojej siostry.

- Stawiam 50 galeonów na to, że po szkole od razu gdzieś wyjedzie z Tedem i tyle ją widzieliśmy. - Nathaniel nachylił się do Sophie i skomentował teatralnym szeptem. Lyra to jednak usłyszała i obrzuciła go oburzonym spojrzeniem dla żartów. Inni również życzyli im tego, co przychodziło im do głowy.

- Wreszcie jesteśmy pełnoletni! - wykrzyknął Lysander z entuzjazmem. - Myślę, że to początek najlepszych lat życia.

- Oczywiście, że tak. W wakacje odwiedzę kilka mugolskich klubów, a ty - wskazała na Lyrę - będziesz mi towarzyszyć.

- Nie ma innej opcji - odparła rudowłosa. - Słowo panny Potter.

Zasalutowała, czym wywołała kolejny wybuch śmiechu obecnych. Jak to zresztą miała w zwyczaju. Potem oświadczyła, że ktoś powinien pokroić tort. I na pewno tym kimś nie może być Isabella, bo zrobi sobie krzywdę. Padło więc na Nicholasa, który sprawnie zaczął kroić słodki wypiek. W tym czasie Sophie spostrzegła, że podszedł do niej Aiden z niepewną miną i spytał, czy mogą porozmawiać na osobności. Zdziwiło ją to, ale zgodziła się, bo była ciekawa, co ma jej do powiedzenia. Ich relacja się odrobinę poprawiła, ale jednak dalej trzymali się na dystans.

Odeszli w kąt Pokoju Życzeń i Sophie oparła się o ścianę, patrząc spokojnie na Ślizgona. Widziała, że się waha, co powinien powiedzieć, więc postanowiła mu pomóc.

- No to... O czym chciałeś pogadać? Coś się stało?

- Nie, nic. To znaczy... trochę tak. - Westchnął. - Sophie, chodzi o tę sytuację, kiedy zerwałem naszą przyjaźń i zacząłem być dla ciebie złośliwy. Uhm... To nie była twoja wina.

- Ale mówiłeś... - przerwała mu, ale on pokręcił głową.

- Wiem, co mówiłem. To był błąd. A prawda jest taka, że mój ojciec, który zawsze miał jakiś dziwny uraz do twojego ojca, zakazał mi utrzymywania z tobą kontaktu. Powiedział mi, że muszę trzymać się z dala od Snape'ów. Konkretnie od ciebie i twojego ojca. Nie wiem dlaczego, ale do Lysandra nie miał żadnego problemu, a o twojej matce nawet się nie zająknął.

Dziewczyna wpatrywała się w niego, próbując zrozumieć, co ma na myśli. Powoli układała w głowie fragmenty układanki.

- Więc dlatego to wszystko zrobiłeś? Z powodu swojego ojca?

Aiden skrzywił się.

- Tak. Wiedziałem, że to niesprawiedliwe w stosunku do ciebie, ale nie wiedziałem, co zrobić. Byłem za młody, żeby sprzeciwić się ojcu, a jednocześnie bałem się, że gdybym się z tobą widywał, to oboje wpadniemy w kłopoty. Przepraszam.

- A co sprawiło, że teraz zmienił zdanie na temat zbliżania się do mnie?

- Cóż... Zmarł kilka dni temu - wyznał, odwracając wzrok. Dalej miał w głowie ten moment, kiedy Snape wezwał go do swojego gabinetu i przekazał wiadomość od dyrektorki. "Twój ojciec nie żyje. Udusił się". Wiedział, że to nieodpowiednie, ale chciało mu się śmiać. Być czarodziejem czystej krwi, gardzić mugolami a umrzeć poprzez zwykłe uduszenie. - Chciałem po prostu, żebyś o tym wiedziała. Nie musisz mi dawać drugiej, a w zasadzie trzeciej szansy, bo pewnie na nią nie zasługuję, ale musiałem to powiedzieć.

Sophie nie mogła nic poradzić na to, że miała łzy w oczach. Śmierć zawsze powodowała u niej smutek i współczucie dla tych, którzy kogoś stracili. I tutaj było tak samo, chociaż wiedziała o napiętych stosunkach między Aidenem a jego ojcem jeszcze za życia tego drugiego.

- Ojej... Przykro mi z powodu ojca. I daj spokój, w pewnym sensie to wszystko rozumiem. Dzięki, że mi to powiedziałeś. A co do trzeciej szansy... Dam ci nawet pięćdziesiąt szans, głupku. Przyjaciele trzymają się razem, niezależnie od losu.

Aiden odetchnął z ulgą. Okropnie bał się tej rozmowy i szczerze mówiąc nie spodziewał się takiego scenariusza. Myślał, że już się do niego więcej nie odezwie czy coś w tym stylu.

- Dzięki, Sophie. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. A, właśnie.

Przypomniał sobie o czymś i wrócił na chwilę do kanapy, gdzie zostawił torbę. Wrócił do Sophie i podał jej tę torbę. Dziewczyna zmarszczyła brwi ze zdziwieniem, sięgnęła do środka i wyjęła z niej piękną czerwono-złotą pelerynę, czyli w barwach jej domu. Otworzyła usta zaskoczona tym prezentem i od razu ją przymierzyła. Ubranie leżało idealnie i aż musiała się okręcić dookoła. Uśmiechnęła się szeroko do Aidena i przytuliła go mocno w podziękowaniu. On natomiast odwzajemnił uśmiech i naciągnął jej kaptur na głowę.

- Była chyba taka mugolska baśń czerwony kapturek, nie? Idealnie pasujesz na główną bohaterkę.

- Nie chciałabym być zjedzona przez złego wilka. - Skrzywiła się Sophie.

- Zabiłabyś wilka jednym zaklęciem - zauważył chłopak. - Chodź, wróćmy do reszty.

Wszyscy ucieszyli się z faktu pogodzenia się Sophie i Aidena. A najbardziej Lysander. A co do reszty prezentów, które otrzymała Sophie, to było ich sporo. Od Nicholasa dostała torbę książek z zakresu Obrony Przed Czarną Magią, których nie było w Hogwardzkiej bibliotece. Nie wiedziała, skąd on je wziął, ale jakoś obawiała się o to pytać. Sabrina podarowała jej przepięknie zdobiony notes z wygrawerowanym imieniem jubilatki. Prezentem od Teda był zestaw magicznych piór, które zmieniały kolor atramentu w zależności od nastroju pisarza, dzięki czemu Sophie mogła zapisywać swoje myśli w różnych barwach. Od Nathaniela otrzymała bransoletkę z inicjałami wszystkich jej przyjaciół.

Jeśli chodzi o Lysandra, to on dostał książkę o taktykach i strategiach Quidditcha, zawierającą analizy najważniejszych meczy od Ellie. Aiden dał mu zestaw próbek różnych eliksirów. Audrey sprawiła mu w prezencie zieloną bluzę z jego ulubionym motywem.

A od Nicholasa, Sabriny, Teda i Nathaniela dostał wyjątkowe bilety na mecz Quidditcha, który miał się odbyć w czasie wakacji.

Isabella również miała prezent dla swojej siostry i brata, a mianowicie ręcznie wykonane bransoletki, które były zaklęte tak, żeby przekazywać impulsy, gdy druga osoba jest w niebezpieczeństwie.

Lyra powiedziała, że prezent od niej dostanie w najbliższym czasie, bo zamówiła go z daleka i jeszcze nie dotarł. Sophie była bardzo ciekawa, co takiego chciała dać jej ciotka, ale nie mogła uzyskać żadnej wskazówki, więc odpuściła. Musiała po prostu cierpliwie poczekać.

W miarę jak czas mijał, temat przyszłości po Hogwarcie zaczął dominować w rozmowach. Przyjaciele zaczęli skupiać się na tym, co ich czeka po zakończeniu roku.

- Co planujecie, kiedy skończymy szkołę? - zagadnął Lysander.

- Cóż... Ja myślałam nad stażem z Obrony przed Czarną Magią - wyznała Sophie, poprawiając czerwoną pelerynę, którą dostała od Aidena. Udała, że nie zauważyła porozumiewawczych spojrzeń Teda, Sabriny i Lyry. - Profesor Evmoon nawet mi to już proponował.

- O, to chyba zostaniemy w szkole razem - zauważył z uśmiechem Ted. - Mi proponowano staż z Transmutacji.

- Podziwiam was - powiedziała Audrey. - Ja tam pobawię się w słynnego Skamandera i będę krążyć po świecie w poszukiwaniu Magicznych Stworzeń. No, w ostateczności Ministerstwo.

- W takim razie będziesz musiała kiedyś zaprosić na taką wycieczkę Isabellę - stwierdził Lysander, widząc zachwycone oczy siostry na słowa Ślizgonki.

- Oczywiście! - zgodziła się ochoczo Audrey. - O ile to będzie w wakacje, w roku szkolnym nie ma mowy.

- Ja tam będę się uczyć magomedycyny u doktora Malfoya w Mungu - wtrąciła Lyra, sięgając po swój sok.

- Nie wierzę, że się na to zgodził - przyznała Sophie.

- Nie miał wyjścia. Wysyłałam do niego listy prawie codziennie, to w końcu się zgodził dla świętego spokoju. Więc od września rozpoczynam praktykę!

- A jak właściwie chcesz robić karierę w magomedycynie, skoro nie chodzisz na Eliksiry? - zapytał Aiden. - Trochę brak tutaj logiki.

- Zapisałam się na kurs wakacyjny właśnie z Eliksirów - wyjaśniła rudowłosa. - Dam sobie radę, nie przejmuj się.

Aiden przewrócił oczami i mruknął, że przecież wcale się nie przejmuje. To znaczy nie przejmuje się nią, w przeciwieństwie do pacjentów, których dziewczyna będzie leczyła. Z całego serca im współczuł i miał nadzieję, że wyjdą z tego cało. Zaraz jednak skrzywił się, słysząc pytanie o jego plany na przyszłość zadane przez Sophie. Liczył, że nie będzie musiał mówić o sobie.

- Myślałem nad czymś w rodzaju terapii magicznej. Pomaganie ludziom zmagającym się z traumami spowodowanymi przez wojnę i tak dalej. W sumie nie tylko wojnę, bo są osoby z rodzin dysfunkcyjnych. Wiecie... Wiem, jak to jest żyć z dziwnymi rodzicami.

Niepewnie rozejrzał się po twarzach wszystkich obecnych, szukając w nich kpiny czy czegoś podobnego. Bywał niemiły dość często, dlatego gryfońsko-puchońsko-krukońska część towarzystwa miała prawo nie widzieć go w roli teraupety. Audrey i Lysander doskonale znali go z innej strony, dlatego pokiwali głowami z aprobatą. Pozostali też nie wydawali się być przeciwko temu pomysłowi, a mała Isabella nawet uśmiechnęła się do niego.

- Tylko pamiętaj, żeby nie brać wielu pieniędzy za to - powiedziała. - Nie każdy ma dużo pieniędzy, a takie osoby też potrzebują pieniędzy.

- Masz moje słowo, że jeśli zostanę tym terapeutą, to będę ustalać ceny dostosowane do poszczególnych pacjentów - zapewnił, kładąc sobie dłoń na sercu, a pierwszoroczna Krukonka pokiwała głową, przyjmując jego obietnicę.

Inni również podzielili się swoimi planami. Lysander zdradził, że zamierza wyjechać na praktyki z Eliksirów do Azji, a Ellie razem z nim, ale ona będzie zajmować się czymś innym. Nathaniel i Nicholas planowali założyć własną amatorską drużynę Quidditcha i przyjmować ludzi po Hogwarcie. Sabrina jeszcze nie miała pojęcia co chce robić.

Wkrótce towarzystwo podzieliło się na małe grupki i pary. Lyra i Ted usiedli razem na kanapie, pogrążając się w cichej rozmowie. Wydawali się być w doskonałym nastroju, a ich związek był w jak najlepszym porządku. Nie rozmawiali jednak o sobie, tylko o swoich bliskich.

- Ta peleryna, którą Sophie dostała od Aidena jest piękna, prawda? - zauważyła Lyra z zachwytem. - Cieszę się, że się pogodzili. Jednak...

- Jednak? - podjął Ted, zachęcając ją do kontynuacji. Podał jej ciasteczko, które chętnie przyjęła.

- No wiesz... Mam jakieś dziwne wrażenie, że Sophie w głębi duszy chce coś zrobić, ale nie może się zdecydować. I irytuje mnie fakt, że nie wiem o co chodzi.

- Może chodzi o to, że chce powiedzieć rodzicom o sama-wiesz-kim? - podsunął chłopak po chwili zastanowienia. - Mało prawdopodobne, ale możliwe. Kiedyś to musi zrobić.

- No nie wiem. - Westchnęła Lyra i zmieniła pozycję na wygodniejszą. - Na jej miejscu zrobiłabym to dopiero po zakończeniu szkoły. Formalnie nie będzie już uczennicą. Poza tym, nie mogą jej robić wyrzutów, skoro jej matka a moja siostra była w podobnej sytuacji. No, tylko Sophie nie jest w ciąży. Chyba.

Odnalazła wzrokiem siostrzenicę rozmawiającą z Nathanielem i Nicholasem oraz Sabriną przy stole z resztkami tortu. Jej brzuch nie wyglądał na zaokrąglony, ale to równie dobrze mógł być pierwszy lub drugi miesiąc. Nie mogła jednak tak po prostu jej zapytać, czy jest w ciąży, bo nie wypadało. W końcu jednak spojrzała z powrotem na Teda i twardo oznajmiła, że jeśli i tak będą robić problemy Sophie, to ona sobie z nimi poważnie porozmawia.

- Sophie sobie świetnie poradzi sama, skarbie - Puchon zaśmiał się cicho i przytulił dziewczynę do siebie. Schował nos w jej włosach i zamknął oczy. - A jeśli będzie potrzebować pomocy, to do ciebie przyjdzie.

Lyra nie wydawała się przekonana, ale postanowiła odpuścić. Również przymknęła oczy i wtuliła się w chłopaka. Ten uśmiechnął się i pocałował ją delikatnie. Było idealnie. Ten dzień mógłby trwać wiecznie.

Kilka godzin później Lysander i Sophie kierowali się do gabinetu swojego ojca, bo mieli dziwne przeczucie, że nie mógł ich wezwać właśnie z powodu tego, że byli w Pokoju Życzeń, ale zapewne chciał ich widzieć. Każde z nich miało na sobie koszulki z napisem "Najlepsze rodzeństwo tego stulecia", które były jednym z kolejnych prezentów. A Sophie dalej nie zdejmowała czerwonej peleryny, przez co jakiś pierwszoroczny Puchon zawołał za nią "O, Czerwony kapturek!". Lysander nie mógł powstrzymać śmiechu przez ten komentarz, a Sophie tylko przewróciła oczami z uśmiechem. Ogłosiła wyścig do gabinetu i od razu wystartowała, nie dbając o to, że narobią hałasu i być może zarobią szlaban. Niby nie wypadało robić takich rzeczy w wieku osiemnastu lat, ale byli w takim dobrym nastroju, że nie zwracali na to uwagi. Pierwsza dotarła Gryfonka i wyrzuciła w górę zaciśniętą pięść w geście zwycięstwa. Lysander już miał powiedzieć, że dał jej fory, ale w tym samym momencie usłyszeli dobiegające ze środka odgłosy kłótni. Rodzeństwo spojrzało po sobie ze zdziwieniem. Ich matka zjawiła się w szkole, to jeszcze mogli zrozumieć. Jednak dlaczego nie wyciszyli pomieszczenia, jeśli zamierzali się pokłócić? To nie było podobne do ich dbającego o szczegóły ojca.

- Wiesz, że powinieneś tam być wczoraj? - Głos Alexandry był oskarżycielski i domagający się wyjaśnień. - Nie było cię.

Sophie i Lysander zmarszczyli brwi. O co chodziło? I czy powinni tego słuchać?

- Owszem, nie było. Skąd wiesz? - spytał Severus, jakby naprawdę był ciekawy odpowiedzi.

- Draco mi powiedział.

- I to właśnie przykład, że ochrona danych pacjentów i tajemnica zawodowa to wielka ściema - prychnął. - Od kiedy Malfoy to wielka plotkara?

- Już w szkole lubił ploteczki. Poza tym, chyba powinnam to wiedzieć jako twoja żona. Ponawiam pytanie, dlaczego cię tam nie było?

Usłyszeli zirytowane westchnięcie mężczyzny i chwilę minęło, zanim ponownie się odezwał.

- Nie musisz wiedzieć wszystkiego - uciął. - Ale jeśli już chcesz wiedzieć, to nie miałem takiej potrzeby.

- Nie miałeś takiej potrzeby? - Kobieta podniosła głos zaskoczona. - Severusie, przecież...

- Powiedziałem, że nie miałem takiej potrzeby! Nie rób ze mnie dziecka, które nie potrafi samo o sobie decydować! Mam 56 lat, gdybyś zapomniała.

I ten moment wybrały sobie drzwi na otworzenie się pod naporem Sophie, która przyciskała do nich ucho, by lepiej słyszeć. Nie było więc wyboru, musieli się ujawnić.

- Co się dzieje? Dlaczego się kłócicie? - spytała dziewczyna, przenosząc spojrzenie z jednego rodzica na drugie. Oboje wyglądali na zdziwionych ich widokiem, a ojciec wydawał się też odrobinę zirytowany.

- Sophie, śliczna peleryna. Skąd ją masz? - zagadnęła matka, uśmiechając się do niej, by zmienić temat. Ona jednak nie dała tak łatwo odwrócić swojej uwagi.

- Od Aidena. Pogodziliśmy się - wyjaśniła. - A teraz możemy się dowiedzieć, co się stało?

- Właśnie - poparł ją Lysander. - Tato, gdzie miałeś być wczoraj? I co ma wspólnego z tym wujek Malfoy?

- To nie jest rozmowa na teraz - odparł Severus. - A właściwie nie ma o czym mówić. W końcu macie dziś urodziny. Po to wasza matka przybyła do Hogwartu, a wasz dziadek dobijał się do mojego kominka od samego rana.

Za którymś razem musiał zablokować łączność, ale Minerwa wysłała swojego patronusa, by go ochrzanić, więc z powrotem ją odblokował. W końcu przeniósł się do Potterów, zabrał prezent dla syna, czyli najnowszą miotłę i prezent dla Sophie w postaci zestawu kilku książek, a potem wrócił do Hogwartu. Dzięki temu przez kolejne dwie godziny miał spokój, ale właśnie wtedy przybyła do niego żona.

- Właśnie! - Podjęła temat Alexandra, ciesząc się, że zwrócił uwagę na coś innego niż nieprzyjemne rzeczy. Podeszła do pudeł stojących w kącie i podniosła je. - To pudła dla was. Przez osiemnaście lat waszego życia zbierałam różne takie głupotki jak wasze pierwsze smoczki, zdjęcia czy inne rzeczy. Możecie je sobie obejrzeć w wolnej chwili. Osobne jest dla Sophie i osobne dla Lysandra.

Bliźniaki ze zdziwieniem przyjęły pudła od matki i zdecydowali się otworzyć je od razu po powrocie do dormitorium. Sophie wiedziała jednak, że będzie musiała zastosować czar lewitacji, bo nie doniesie pudła na samą górę samodzielnie. Zazdrościła bratu, że miał bliżej do dormitorium swojego domu. Książki postanowiła jednak zostawić na razie w gabinecie u ojca i przyjść po nie później.

- A może w ramach urodzinowego prezentu powiecie nam jednak, co się stało? - zaproponowała Sophie, kiedy przyjęli już życzenia od rodziców. Jej propozycja nie została jednak pozytywnie odebrana, więc musieli wyjść. Mimo to i tak zostali pod drzwiami, by trochę podsłuchać. Nie zawiedli się, bo rodzice znowu wykazali się nieostrożnością i wrócili do poprzedniej rozmowy.

- Naprawdę nie zamierzasz im powiedzieć, że jesteś chory? - spytała ich matka, co wywołało ich kolejne zaskoczenie. Na co ojciec był chory? Czy to było poważne?

- Dowiedzą się w swoim czasie - odparł ojciec, chociaż jego głos nie wydawał się tego taki pewien.

- Jasne. Ciekawe kiedy. Może chwilę przed śmiercią? Bo na to się zanosi, skoro nie pojawiasz się na kontrolach lekarskich. Współpracownik Draco z oddziału mówił, że...

- Nie obchodzi mnie, co mówił znajomy Draco! - przerwał jej z oburzeniem. - W Świętym Mungu naprawdę nie mają co robić, skoro plotkują o pacjentach.

- Chcemy dla ciebie dobrze - mruknęła cicho kobieta, jakby nie mając sił już od kłótni. - To takie trudne do zrozumienia? Sam mówiłeś, że chciałbyś być na ślubie zarówno Lysandra, Sophie jak i Isabelli. W ten sposób nie dotrwasz do żadnego z nich.

Nie uzyskała jednak odpowiedzi od męża, bo usiadł przy biurku i zaczął przeglądać dokumenty, ignorując ją. Odetchnęła więc głęboko i weszła do kominka, by wrócić do domu.

Sophie i Lysander jeszcze chwilę stali pod drzwiami, nie mogąc zrozumieć, co się właściwie wydarzyło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top