Rozdział XXII

- Ty jesteś Matt, tak?

Matthew uniósł głowę znad talerza i napotkał spojrzenie jakiejś młodej kobiety. Kiedy przyjrzał się jej uważniej, zorientował się, że mogła być mniej więcej w jego wyniki lub parę lat młodsza. Zdziwił się tym pytaniem, ale skinął głową. W końcu tak miał na imię, a przynajmniej każdy mu tak zawsze mówił, zaczynając od rodziców. Nie mógł zaprzeczyć, że był ciekawy, co takiego ta kobieta mogła od niego chcieć.

- Tak - odparł, bo nie był pewien, czy kiwnięcie głową wszędzie oznaczało "tak". Niektóre kraje interpretowały ten gest zupełnie inaczej i chciał uniknąć nieporozumień. - Mogę w czymś pomóc?

- Mam na imię Katherine - przedstawiła się na wstępie. - Nauczam Zaklęć w naszej szkole w Polsce. Doszły mnie słuchy, że jesteś wolny i pomyślałam... Pomyślałam, że zapytam, czy nie chciałbyś może gdzieś wyjść ze mną.

Mężczyzna miał w tym momencie wyjątkowo głupią minę i nie miał zielonego pojęcia, co się właściwie wydarzyło. Czy ona próbowała zaprosić go na randkę, czy tylko mu się wydawało? Cóż, to było dość bezpośrednie pytanie, zwłaszcza, że widział ją pierwszy raz w życiu. W końcu wykrztusił z siebie jakąś odpowiedź.

- Ja... - Odchrząknął. - To znaczy... Kto ci powiedział, że jestem wolny?

To była kwestia, którą trzeba było poruszyć. Bo w sumie kogo mogła zapytać? Nikt za bardzo nie miał wiedzy o jego życiu uczuciowym z wyjątkiem jego kuzynki, ale ona na pewno nie powiedziałaby, że jest wolny.

- Moja przyjaciółka Alicja - Katherine machnęła dłonią w stronę stołu, przy którym siedzieli nauczyciele z Polski. Wspomniana Mistrzyni Mikstur pomachała w ich kierunku z szerokim uśmiechem. Matthew jednak nie odwzajemnił tego uśmiechu. - dowiedziała się tego od twojego przyjaciela. - Wskazała ruchem głowy Snape'a. Evmoon natychmiastowo obrzucił Severusa spojrzeniem godnym bazyliszka i odetchnął głęboko, przymykając oczy. Musiał się jakoś z tego wywinąć. Fakt, Snape nic nie powiedział (całe szczęście) o jego romansie, więc ze swojej perspektywy nie skłamał. Jednak nie musiał się wtrącać i obgadywać go za plecami.

- Wybacz, ale mój "przyjaciel" ma najwyraźniej nieaktualne informacje i niestety muszę Ci odmówić. Dama mojego serca z pewnością nie byłaby zadowolona, a ja też nie mam ochoty na spotkania towarzyskie.

Tak. Sophie z pewnością nie byłaby szczęśliwa, gdyby się o tym dowiedziała. Mężczyzna zastanowił się, czy na pewno nie było słychać tej wymiany zdań przy stole Gryffindoru.

Gdy Katherine odeszła z niezadowoloną miną, odwrócił się do Severusa, który jakby nigdy nic kontynuował jedzenie śniadania.

- Masz coś na swoje usprawiedliwienie?

- Tak - odparł Snape. - Nie mówiłeś mi, że masz kogoś. Nie pochwalisz się "przyjacielowi"?

- Nie muszę ci się spowiadać z mojego życia, Snape - mruknął. - Zajmij się swoim.

- Moje życie ma się dobrze. Jesteś młodszy i muszę o ciebie zadbać. Ślizgoni w końcu trzymają się razem. No chyba że masz przede mną jakieś tajemnice. - Zlustrował sąsiada oceniającym spojrzeniem. Ten jednak nie miał zamiaru dać mu się złapać w pułapkę. Zauważył wzrok paru nauczycieli, ale aktualnie go to nie obchodziło.

- Każdy ma jakieś tajemnice, Snape. Ty miałeś ich mnóstwo, więc nie wytykaj tego mnie.

Zacisnął usta, odsunął krzesło ze złością i wyszedł z sali, odprowadzony przez spojrzenia uczniów. Szczególnie te swoich wychowanków. Dramatyczne wyjścia chyba przejął po swoim współpracowniku, na którego był w tym momencie wściekły. No, dobrze. Bardziej niż wściekły. A przecież powinien się już dawno przyzwyczaić do stylu bycia swojego ex-opiekuna i obecnego współpracownika.

- Severusie, wydaje mi się, że Matt ma rację - stwierdziła Minerwa, która obserwowała całą tę sytuację. Nie chciała się jednak za bardzo wtrącać na początku, bo jednak obaj byli dorośli i mogli rozwiązać konflikt samodzielnie. A przynajmniej tak jej się wydawało. - Za bardzo się wtrącasz. Daj mu żyć po swojemu. On nie jest twoim synem.

- Ponoszę odpowiedzialność za Ślizgonów. Nawet tych byłych - odparł zgodnie z prawdą. To fakt, Matthew nie był jego synem, ale czasami go tak właśnie traktował. W czasach szkolnych ten chłopak był chyba jednym z niewielu, którzy nie przeszli na "ciemną stronę". Oczywiście oprócz Malfoya, Prince i reszty tego kółka wzajemnej adoracji. I to wcale nie dlatego, że był dopiero na trzecim roku nauki.

Nagle do stołu podeszła Sophie i spojrzała stanowczo na ojca. Ona, Nathaniel i Sabrina również śledzili rozwój wydarzeń wydarzeń, ale z perspektywy stołu Gryffindoru, więc nie wiedzieli do końca, co się stało. Mogli jedynie wnioskować z gestów i mowy ciała obu mężczyzn. Kiedy młodszy z nich wychodził z sali, mijając ich stół, zauważyli jego zdenerwowanie. Dlatego panna Snape chciała wyjaśnić pewną rzecz.

- Jeśli Evmoon będzie wyładowywał swoją złość na nas, pożałujesz tego - ostrzegła. - Mamy dziś dwie godziny Eliksirów z tobą oraz Obronę z Evmoonem. W odwrotnej kolejności. Obrona zwykle jest przyjemna, więc jeśli przez Ciebie będzie inaczej, to zobaczysz, jak smakuje zemsta Gryfonów. I uwierz, aktualni Gryfoni to nie są Gryfoni z czasów Harry'ego Pottera. Jesteśmy zupełnie inni.

- Czy ty mi grozisz? - spytał Severus, unosząc brew. - Nic mu nie zrobiłem. Poza tym, jeśli wyładuje swoje emocje na uczniach, to nie jest profesjonalistą.

Myślał, że wygrał, ale ona jeszcze nie skończyła. Teraz poczuła się jakby wyciągnęła kartę zmiany kierunku z gry UNO.

- Ty przez sześć lat wyładowywałeś swoją złość na Harry'm, bo jego ojciec zabrał ci kobietę. I na Neville'u. W tej kwestii też nie jesteś profesjonalistą.

Tu akurat miała rację, ale nie zamierzał tego komentować. Było, minęło.

- Evmoon nie jest taki sam jak ja.

- Może nie, ale pod wpływem emocji człowiek robi różne rzeczy. Zastanów się nad tym, co robisz.

- Trzeba umieć kontrolować emocje, skoro ma się z nimi problem. O, właśnie tu idzie.

Faktycznie, do stołu wrócił Matthew z ponurą miną. Stanął jak wryty, kiedy zobaczył Snape'a rozmawiającego z córką. A raczej słuchającego jej żali. Mimo to szybko przywrócił się do porządku i powiedział to, co chciał wyznać.

- Severusie, przepraszam - wyrzucił z siebie szczerze. - Nie chciałem tak na ciebie nakrzyczeć, po prostu ten... Nie lubię, kiedy ktoś się wtrąca w moje życie.

- Nie ma sprawy. Ja też trochę przesadziłem. Jednak widzę, że masz adwokata.

Matt podążył spojrzeniem za ręką starszego mężczyzny, aż natrafił na Sophie i zmarszczył brwi. Nie chciał, żeby się w to wtrącała, bo mimo wszystko Severus nie był ślepy. Jeszcze. Co prawda nie życzył mu rychłej utraty wzroku, bo był jednym z najlepszych Mistrzów Eliksirów, ale jednak starość nie radość i z biegiem lat człowiek traci zdrowie.

- Panno Snape, nie potrzebuję prawnika. - Westchnął. - Jestem wdzięczny za pomoc, ale dam sobie radę sam. A pani powinna chyba być teraz w drodze na lekcje, nie mam racji?

Żałował, że nie umie przekazywać wiadomości telepatycznie, bo mógłby jej w ten sposób powiedzieć, żeby odpuściła, pożegnała się grzecznie i odeszła. Z drugiej strony... Gryfoni rzadko odpuszczali. Jeśli się już na coś uparli, to powodzenia z wybiciem im tego z głowy.

- Ma pan rację, ale ja wolę zadbać o pana bezpieczną drogę do sali - wyjaśniła. - Wszyscy inni za bardzo się boją, żeby zwrócić uwagę mojemu tacie, więc zadanie spadło na mnie.

Matthew zerknął na stół Gryffindoru i dostrzegł uczniów udających, że wcale nie patrzą w stronę nauczycieli.

- I to ma być gryfońska odwaga? Ta inna, wyjątkowa generacja Gryfonów inna niż z ery Golden Trio? - prychnął Severus i pokręcił głową. - A właśnie, Sophie. Przekaż swojemu chłopakowi, żeby szykował się do odpowiedzi na zajęciach za tydzień, jeśli chce zdać.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, o co chodzi ojcu.

- Mojemu... chłopakowi? - powtórzyła zdziwiona. Evmoon również się zdziwił, ale usiłował nie pokazać tego po sobie. Zgarnął ze stołu ciasteczko i chrupał je sobie po cichutku, czekając na dalszy rozwój sytuacji. - O kim ty mówisz...

- No ten... - Pstryknął palcami, chcąc przypomnieć sobie imię. - Nathaniel czy jak mu tam było.

Sophie odetchnęła z ulgą, co później okazało się jej błędem.

- Nathaniel jest tylko moim przyjacielem - poprawiła go. Może i powinna się cieszyć, że ojciec uważa za jej chłopaka kogoś innego, niż jej faktycznego partnera, ale jednak coś ją blokowało.

Snape spojrzał na nią z politowaniem, ale wzruszył ramionami. Niech już sobie myśli co chce, trudno. Zaraz jednak zmrużył oczy podejrzliwie.

- To w takim razie kto jest twoim chłopakiem? Ktoś ci przecież wysłał ten prezent świąteczny.

- Yyyy... - Udała, że patrzy na zegarek, którego nie miała na ręku. No to pora się ewakuować. - Faktycznie muszę lecieć na lekcję. Dooo widzenia!

Przeciągnęła sztucznie pierwszą część wyrażenia i pobiegła w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali. Ojciec odprowadził ją zdziwionym spojrzeniem, a potem spojrzał na Matthewa, który chrupał już drugie ciasteczko.

- Ona wie, że tym sposobem jeszcze bardziej kopie sobie grób, czy nie zdaje sobie z tego sprawy?

W odpowiedzi otrzymał tylko wzruszenie ramionami i przypomnienie, że Evmoon w żadnym stopniu nie zna się na psychice Gryfonów.

*** *** ***

Obrona przed Czarną Magią w pewnym sensie nie spowodowała szkód na psychice uczniów. No, przynajmniej nie wszystkich. Podczas lekcji został przeprowadzony próbny sprawdzian wiadomości, o którym nikt nie miał pojęcia. A co gorsze, nauczyciel nie chciał udzielić informacji, czy ocenę z niego będzie brał pod uwagę przy nocie końcowej. Wiele osób nie było z tego powodu zadowolonych, bo chcieli mieć wysoką ocenę końcową. Wiadomo, że najważniejszy był wynik z OWTM-ów, ale mimo wszystko wypadałoby zdobyć coś więcej niż Zadowalający z samego przedmiotu.

- Mam wrażenie, że totalnie zepsułem - mruknął załamany Nathaniel, gdy wyszli z sali. Sophie spojrzała na niego ze współczuciem i odezwała się.

- Na pewno nie jest tak źle. - Spróbowała go pocieszyć.

- Mam tylko nadzieję, że na Eliksirach nie czeka nas powtórka z rozrywki. - Westchnął. - Bo jeśli Evmoon tak nas wyrolował, to nawet nie chcę wiedzieć, co wymyśliłby twój ojciec.

- Świetny pomysł, panie Rees. - Z cienia wyłonił się Snape, uśmiechając się wrednie. - Chyba wezmę przykład z waszego nauczyciela Obrony.

- A może nie? - odparła Sophie, patrząc błagalnie na ojca. - Chociaż ty bądź normalny, proszę.

On tylko przewrócił oczami i odszedł, rzucając krótkie "do zobaczenia na zajęciach", przez co Nathaniel podszedł do ściany i zsunął się po niej na ziemię. Sabrina i Sophie wymieniły między sobą spojrzenia i usiadły przy przyjacielu. Widać było, że jest jeszcze bardziej załamany, niż od razu po wyjściu z sali.

- Nie wiem, czy mam cię jeszcze bardziej dobijać - zaczęła Sophie, kiedy sobie o czymś przypomniała - ale mój ojciec kazał przekazać, że jeśli chcesz zdać, to przygotuj się na przyszły tydzień.

Te słowa kierowała oczywiście do Nathaniela, który jeszcze bardziej zbladł, o ile to było możliwe. Naciągnął kaptur szaty na głowę i schował głowę w ramionach. Miał serdecznie dosyć tego dnia. A to był dopiero początek. Zastanowił się, czy w ogóle musi zdawać te Eliksiry i doszedł do wniosku, że musi. Inaczej nie zostanie dopuszczony do OWTM-ów i nie zaliczy roku. Dlatego jęknął i odchylił głowę gwałtownie do tyłu, przez co uderzył nią w ścianę. Syknął, pocierając dłonią tył głowy.

- Jaka jest szansa, że odwołają nam dzisiejszy seans śmierci...? - spytał, nie otwierając oczu. - Mam na myśli Eliksiry.

- Moim zdaniem praktycznie zerowa - odparła Sabrina, a Sophie przyznała jej rację. Tym sposobem ani trochę nie pocieszyły Nathaniela, ale chociaż były szczere. W końcu nic nie wskazywało na to, że zajęcia mogłyby zostać odwołane.

Dlatego wszyscy uczniowie mieli podobnie dziwne wyrazy twarzy, kiedy zostali poinformowani, że wszystkie pozostałe zajęcia tego dnia się nie odbędą. Po chwili szoku jakieś osiemdziesiąt procent społeczności uczniowskiej zaczęło świętować to wydarzenie. A Nathaniel prawie się popłakał z tego powodu. Wiedział, że zachowuje się dziecinnie, ale czuł się, jakby wygrał na loterii.

- Nie sądzicie, że to dziwne, że odwołali zajęcia tak nagle? - zagadnęła ich Lyra, która pojawiła się przy nich razem z Lysandrem. - Coś musiało się stać.

- Strzelam, że to coś związanego z tym całym turniejem - odparła Sophie. - Raczej nie ma się czym martwić.

- Pudło! - Usłyszeli głos Teda, który pojawił się znienacka. - Nie wiem, o co chodzi, ale to na pewno się nie łączy z naszym projektem. Widziałem tylko, jak nauczyciele kierują się do gabinetu pani dyrektor. To chyba coś grubszego.

- Ej, Sophie - Szepnął do siostry Lysander. - To chyba nic związanego z Zakonem, nie? Chyba by nas zawołali.

- Niekoniecznie. - Pokręciła głową. - Może to być zebranie dorosłych.

Szczerze mówiąc sama zastanawiała się, o co chodziło. Nie pozostało im jednak nic innego do roboty, więc wszyscy zaczęli kierować się do swoich pokoi wspólnych, kiedy nagle Sabrina się zatrzymała.

- Śnieg! - zawołała, wskazując na okno, przez które można było dojrzeć świat okryty białym puchem. - Wiecie, co oznacza śnieg?

Inni uczniowie zdążyli się rozejść, więc w pobliżu znajdowali się tylko Lyra, Lysander, Ted, Sophie i Nathaniel. Wymienili między sobą zdezorientowane spojrzenia i próbowali zgadnąć, co miała na myśli Gryfonka.

- Zimno? - zaproponowała Lyra.

- Mokro? - zgadywał Lysander.

- Eeeee - Zawahał się Nathaniel, który już był w dobrym humorze. - Ślisko?

- Nie! - Sabrina wzniosła oczy ku górze. - Pudło, pudło i pudło. Chodziło mi o śnieżki. Możemy zrobić bitwę na śnieżki! Wchodzicie w to?

Wszyscy stwierdzili, że mogła tak powiedzieć od razu. I właściwie nikt nie odrzucił tego pomysłu, bo szkoda było siedzieć w dormitoriach, kiedy było tak pięknie. W dodatku w czasie wolnym od zajęć. Zdecydowali więc, że spotkają się za 15 minut na błoniach Hogwartu, gdzie było dużo miejsca i najwięcej śniegu.

Pierwsi w punkcie zbiórki pojawili się standardowo Lysander i Ted, a dopiero później dotarła pozostała część paczki. Każdy miał na sobie grube zimowe ubrania w kolorze swojego domu, dzięki czemu można było uniknąć późniejszego przeziębienia. Od razu wpadli na pomysł podzielenia się na grupy. Jedna była w stu procentach gryfońska, a druga ślizgońsko-puchońsko-krukońska.

- No dobra, to ustalmy zasady - stwierdził Lysander. - Po pierwsze...

Nie dokończył zdania, bo oberwał śnieżką prosto w ucho, które nie było do końca zasłonięte czapką. Prędko namierzył osobę rzucającą i zmrużył oczy, kiedy okazała się nią Lyra.

- Okej, rozumiem - odezwał się ponownie. - Bez zasad.

Uformował szybko kulkę ze śniegu i wycelował, a Lyra zrozumiała, że pora uciekać. Krzyknęła, kiedy zimny ładunek zetknął się z jej szyją i wleciał za kołnierz kurtki.

- Trzeba nosić szalik i grać fair play! - zawołał do niej, uśmiechając się złośliwie. Jednak tym razem oberwał śnieżką od Sabriny, która też zaczęła uciekać. I po kilku chwilach już wszyscy obrzucali się wzajemnie śnieżkami. Nie patrząc, kto jest w jakiej drużynie, skoro Lyra wcześniej zaatakowała swojego człowieka.

W pewnym momencie Sophie straciła z oczu wszystkich z paczki i wiedziała, że musi zwiększyć czujność. W każdej chwili mogli wyskoczyć z ukrycia. W dłoniach trzymała dwie śnieżki, które miały służyć za jej jedyną jak na razie broń. Przez jakiś czas nie nie widziała nic, a oczy zaczęły ją boleć od wszechobecnej bieli. I nagle mignął jej zielony szalik, więc skierowała jedną ze śnieżek w tamtą stronę. Usłyszała krzyk, dzięki czemu wiedziała, że trafiła. Uśmiechnęła się triumfalnie, ale jej radość nie trwała długo, bo w plecy trafił ją Ted. Ze wszystkich stron zaczęły na nią lecieć śnieżne kule, więc również zastosowała tę taktykę, chociaż była sama w przeciwieństwie do nich. Tylko nie przewidziała jednej rzeczy, a mianowicie możliwości pojawienia się osoby trzeciej. Dlatego jeden z jej śnieżnych ładunków napotkał idącego w ich stronę Evmoona. Wraz z nim szedł Snape oraz Profesor Patil i Profesor Scamander.

Mężczyzna będący ofiarą rzutu dziewczyny zamrugał, a potem starł z twarzy mokrą substancję. Kobieta nie mogła powstrzymać się od śmiechu, opiekun Ravenclawu cudem zachował powagę, a Snape tylko uśmiechnął się złośliwie.

Zapadła cisza, nie licząc chichotu Patil, a Sophie miała wielką ochotę zapaść się pod ziemię. Przeglądała w myślach paragrafy regulaminu szkolnego, szukając takiego, który by mówił o wydaleniu za obrzucenie nauczyciela śnieżką.

- Przepraszam! - zawołała, nie do końca wiedząc, jak zareaguje Matt. Już szykowała się na szlaban, na karę czy coś innego, ale tego, co zrobił, się nie spodziewała.

Matthew schylił się, sięgnął gołymi rękoma po określoną ilość śniegu, uformował ją w kulę i rzucił w nią prosto w Sophie. Oberwała prosto w twarz i patrzyła na niego zaskoczona przez dłuższą chwilę. A on sobie po prostu poszedł, uśmiechając się pod nosem. Pozostali opiekunowie, oprócz nieobecnego Macmillana, odprowadzili go zdziwionym wzrokiem, ale nie skomentowali tego ani słowem.

- To było dobre - zabrała głos profesor Patil, kiedy już miała pewność, że się nie udusi. - Mina Matta to był hit.

- Patil, ile ty masz lat? - spytał ją Snape. - Ale fakt, nawet mnie to rozbawiło. Jednak nie radzę rzucać we mnie, bo delikwent opuści Hogwart w trybie natychmiastowym.

- Och, całe szczęście, że nie tylko ty decydujesz o wyrzucaniu uczniów z Hogwartu, Severusie - odparł Rolf, a potem zwrócił się do młodzieży. - My tylko chcielibyśmy was poinformować, że za chwilę przegapicie porę obiadu, a dzisiaj jest coś specjalnego, więc na waszym miejscu już bym biegł do Wielkiej Sali.

Naprawdę tyle czasu minęło, że już nastała godzina obiadu? Nikt z uczestników bitwy nie wiedział, jakim cudem tak właśnie było, ale zgodzili się z nauczycielem Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Ruszyli w stronę Hogwartu razem z dorosłymi i tylko Sophie szła powoli z tyłu. Kiedy zrównała się z ojcem, postanowiła zadać nurtujące ją pytanie.

- Duże będę miała kłopoty? Za tę śnieżkę?

Spojrzał na nią zdziwiony i dopiero po chwili sobie uświadomił, co miała na myśli.

- Przestań. Evmoon za takie rzeczy nie każe. Poza tym, czy on kiedyś dał komuś szlaban? Od kilku lat chyba nikomu.

- Jeszcze niedawno ja i Ted mieliśmy przecież u niego szlaban - przypomniała, a on skinął głową.

- To prawda, ale tylko dlatego, że McGonagall mu kazała. Przecież bronił się przed tym. Nie jest typem nauczyciela, który lubi karać. W przeciwieństwie do mnie.

- Nie da się ukryć... - mruknęła i więcej się już nie odezwała. A po wejściu do zamku ruszyła od razu do Wielkiej Sali. Przebrać można się później.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top