Rozdział XXI


Severus w ostatnim możliwym momencie chwycił Dracona i swoją bratanicę za kurtki, by wciągnąć ich na chodnik. Gdyby zrobił to później lub wcale, mógłby nie zdążyć i doszłoby do tragedii. Rozpędzony samochód uderzył z impetem w stojącą nieopodal latarnię. Rozległ się głośny dźwięk stłuczki, a chwilę później zapadła cisza. Dziwne było to, że w okolicy nie było żadnego mugola. Czyżby nikt tego nie usłyszał?

Snape podszedł do auta, żeby sprawdzić, czy jego pasażer, czy też pasażerowie nie potrzebują pomocy. W końcu zgodnie z prawem za nieudzielenie pomocy też można stanąć przed sądem. Co prawda było to mugolskie prawo, ale mimo wszystko czarodzieje również pod nie podlegali. Poza tym trzeba było się zorientować, co się wydarzyło. Nawet jeśli to był tylko kolejny pijany nastolatek.

Pozostała dwójka wydawała się mocno oszołomiona całą sytuacją. Zupełnie jakby nigdy nie widzieli podobnych zdarzeń. Można powiedzieć, że po uczestnictwie w Bitwie o Hogwart i ogólnie po doświadczeniach z wojny nic nie powinno ich zaskoczyć, a jednak tak się stało. Po kilku chwilach ruszyli jednak śladem mężczyzny.

W tym samym czasie z księgarni wybiegło troje osób. Alexandra, Matthew i nauczycielka Eliksirów z Polski. To wyglądało tak, jakby dźwięk uderzenia dotarł do nich z opóźnieniem. Ewentualnie nie spieszyli się zbytnio z wyjściem.

- Co się stało? - spytała Alexandra, nawet nie zastanawiając się, z jakiego powodu znalazł się tam jej mąż. Nie było na to czasu.

- Sami jesteśmy ciekawi. - Charlie podeszła do drzwi od strony kierowcy i zauważyła, że siedzi tam niebieskowłosa dziewczyna. - Hej, ona chyba jest ranna.

- Przesunąć się, jestem lekarzem! - Matthew próbował przejść do pasażerki samochodu, ale Draco zagrodził mu drogę.

- Też jestem lekarzem, gdybyś zapomniał.

- Lekarz a magomedyk to dwie różne rzeczy - odparł Matt i popchnął lekko blondyna. - Dlatego przesuń się, Draco.

- Czy to jest w tej chwili istotne? - spytała Polka, zwracając na siebie uwagę. - Chyba ważniejsze jest to, żeby pomóc tej dziewczynie, prawda?

Obaj mężczyźni wymienili między sobą spojrzenia i niechętnie przyznali jej rację. Dlatego podeszli do samochodu we dwóch. Matt sprawdził wszystko, co mógł sprawdzić bez sprzętu.

- Nie jestem w stanie sprawdzić, czy żyje - wyznał w końcu. Od razu poczuł na sobie zaskoczone spojrzenia reszty, przez co się skrzywił.

- Jak to nie możesz? - spytała Alexandra, podchodząc bliżej.

- No nie mogę - powtórzył. - Jedne cechy wskazują, że żyje, a inne że nie. Nigdy nie byłem świadkiem czegoś takiego, na studiach też nikt nam nie wspominał o czymś takim. Nie wiem co robić.

Oparł się dłonią o dach pojazdu i zaczął gorączkowo myśleć. Musiał coś wymyślić, ale ta sytuacja była wyjątkowo nietypowa i nic nie chciało mu wpaść do głowy. Przełknął ślinę, podniósł głowę i napotkał spojrzenie blondyna. Czuł, że przegrał i musi poprosić o pomoc.

- Draco?

Malfoy od razu wiedział, czego się od niego oczekuje. Rozejrzał się dookoła, czy w okolicy nie ma żadnego mugola i rzucił odpowiednie zaklęcie. Chwilę czekał, aż wróci do niego wynik.

- Nierozpoznane - odparł szczerze zdziwiony. - Ale to tylko podstawowe zaklęcie sondujące, więc może dlatego. Dokładniejszych badań nie można zrobić na ulicy, dlatego...

- Trzeba ją zabrać do Munga - dopowiedział dotychczas milczący Severus. - Może to być jakaś nowa klątwa. Skoro mroczne moce powróciły, wszystko jest możliwe. Nawet jeśli to dziecko mugoli, w Mungu ją przyjmą. Mugolski szpital nakręciłby niepotrzebną sensację w mediach, gdyby dostał taki przypadek.

- Jakie mroczne moce? - wtrąciła się Mistrzyni Eliksirów, gdyż słowa mężczyzny wzbudziły u niej ciekawość.

- To nieistotne dla Was - mruknął. Przez "was" miał na myśli polskich czarodziejów. Wątpił, że ich to obejmie. Na szczęście kobieta nie odpowiedziała, więc ulżyło mu.

W tym czasie Draco skinął głową i wyjął jakiś przedmiot z kieszeni. Przypominał on mniejszego mugolskiego pilota. Wcisnął jeden z guzików i schował go z powrotem do kieszeni bez słowa.

- Zaraz ktoś będzie i zabiorą ją do Munga. A tymczasem... - Ponownie wyjął różdżkę i nałożył zaklęcia ochronne na auto, aby mugole go nie zobaczyli. Ewentualnie zobaczyli, ale później. Ktoś musiał przecież zająć się autem. Nadawało się co najmniej do naprawy, jeśli nie na złom. - Tymczasem Alexandra raczy mi wyjaśnić, ile czasu można siedzieć w księgarni. Was wciągnęła tam czarna dziura, czy coś innego w tym rodzaju?

Spojrzał na przyjaciółkę i skrzyżował ramiona na piersiach. Uniósł brew, czekając na odpowiedź. Ona tylko wzruszyła ramionami.

- No weszłam do księgarni i między regałami spotkałam Matta i się zagadałam, a potem przyszła Alicja - wskazała na nauczycielkę Eliksirów. - I szukała czegoś dla siebie, więc postanowiłam pomóc. Niewiarygodne, że tyle jeszcze przed tobą, jeśli chodzi o brytyjską literaturę.

Przy ostatnich słowach uśmiechnęła się do kobiety i uświadomiła sobie, że trochę jej jednak zazdrości tej niewiedzy. Sama już powoli wyczerpywała ilość książek angielskich, które by ją interesowały.

- Wszystko świetnie, ale to było więcej niż pięć minut - wtrącił Snape, patrząc na swoją towarzyszkę podróży. - Ostatni raz pozwalam na coś takiego. Na takie wycieczki to się zabiera Evmoona. On jest młody i ma siłę na takie wyprawy. No ale oczywiście Minerwa wie lepiej, jak mogłem zapomnieć.

- Oj nie rób z siebie takiego dziadka - prychnęła Charlie. - Dziadka będziesz zgrywać za parę lat, gdy Sophie i Lysander będą mieć dzieci.

- To będzie cudowne - podjął temat Draco. - Dziadek Severus. Dziadku, weź mnie na barana!

Severus miał ochotę go zamordować wzrokiem, a Alexandra wybuchnęła głośnym śmiechem. Została za to spiorunowana spojrzeniem przez męża. 

- Błagam, spoważniej.

- Przepraszam, ale to jest zbyt zabawne - wykrztusiła w przerwach od śmiechu.

- Nie uduś się tylko - mruknął i przewrócił oczami. - Alice, na wycieczki do księgarni zabierasz Evmoona, nie mnie. Przekaz zrozumiany?

Kobieta obserwowała sytuację między pozostałą częścią zebranych osób i mimowolnie uśmiechnęła się szeroko. Faktycznie, widok tego człowieka z gromadką dzieci czy wnuków był dość zabawny. A przynajmniej wyobrażenie takiego widoku. Zastanowiło ją to, czy Snape i Alexandra byli małżeństwem, ale wcale by jej to nie zdziwiło. Mimo że wiekiem bardziej by pasowała na jego córkę niż żonę. Mimo wszystko jednak Alicja twierdziła, że nic jej już nie zaskoczy. Niech się dzieje co chce. Wszystko jest dla ludzi i nie ludziom oceniać co jest dobre, a co nie.

Zamrugała, żeby wydostać się ze spirali rozmyślań i przypomniała sobie pytanie Severusa.

- Ach, jasne. Księgarnia równa się Evmoon. A Evmoon to...?

- Uczy Obrony przed Czarną Magią. Taki dosyć młody, chociaż zależy kogo spytać. Siedzi obok mnie na posiłkach, bo się przyczepił.

- Ach, teraz rozumiem. Katarzyna, to znaczy dla was Katherine, jest nauczycielką Zaklęć w naszej akademii. Ona powiedziała, że ten mężczyzna jest całkiem przystojny. Zastanawiała się, czy jest wolny.

- Raczej wolny, więc niech bierze - odparł Snape, chociaż zwykle nie mieszał się w sprawy miłosne innych. - Jeśli będzie miał kobietę, to może się w końcu ode mnie odczepi i nie będzie mnie nawiedzał.

Charlie, Draco, Matthew i Alexandra wymienili między sobą spojrzenia i zgodnie pokręcili głowami, przyznając sobie rację. W jakiej sprawie? Tylko oni to wiedzieli.

*** *** ***

Pokój Wspólny Krukonów w sobotnie popołudnie był dość pusty. Nie było to jednak takie dziwne, bo większość osób wolała spędzić chłodny dzień pod kocem i poświęcić czas na naukę. Twierdzili, że czas do egzaminów zleci szybciej, niż powiedzą "Ravenclaw". Pierwszoroczni i drugoroczni nie byli jednak tak samo chętni do powtórek jak ich starsi koledzy. Dlatego w pokoju wspólnym można było spotkać jedynie przedstawicieli drugiego i pierwszego roku. A jednymi z nich byli właśnie Danny Malfoy, Isabella Snape, Catherine Nott i Zoe Williams. Siedzieli na dywanie i grali w mugolską grę planszową, którą dostała na święta Zoe. Jej czarodziejscy koledzy nie mieli żadnych przeciwwskazań, by również zagrać.

W ciągu tego tygodnia mieli parę okazji, by zapoznać się z gośćmi z Polski. Z niektórymi się zakolegowali, do innych poczuli niechęć, a jeszcze innych po prostu ignorowali.

- Ha, przegrałeś! - zawołała Zoe, wskazując na Danny'ego, który skrzywił się. W ogóle sobie nie radził podczas tej rozgrywki. Mama mu jednak powtarzała, że liczy się dobra zabawa i czas spędzony z przyjaciółmi. Dlatego nie miał żalu o swoją przegraną.

- Uważaj, żebyś ty za chwilę nie przegrała - ostrzegła ją Cath, patrząc na swoją część planszy. - Następna runda!

I całą następną rundę wydawało się wszystkim, że Danny znowu przegra, ale w ostatniej chwili ktoś przesunął mu pionkiem tak, że wygrał całą rozgrywkę. Sam nie mógł w to uwierzyć. Cała czwórka podniosła głowę, by zobaczyć, kto zepsuł im grę.

Za nimi stał nie kto inny tylko ich opiekun – Rolf Skamander. Uśmiechnął się szeroko.

- Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. - Po raz kolejny wykazał się znajomością łacińskich sentencji i usiadł na kanapie blisko nich. - Tak się wygrywa, moi drodzy.

- To nieuczciwe - zaprotestowała Zoe.

- Trzeba się nauczyć przegrywać, panno Williams - odparł nauczyciel. - Poza tym, czasem trzeba zastosować inne środki, żeby osiągnąć sukces.

Mrugnął do nich porozumiewawczo i zaśmiał się cicho.

- Profesorze Skamander, czyżby pan namawiał nasze dzieciaki do złych czynów? - odezwała się Lyra, wchodząc do pokoju wspólnego z podręcznikiem.

- Skądże, panno Potter. Właśnie mówiłem młodym Krukonom, że uczciwość to największa cnota i za nic w świecie nie wolno oszukiwać.

Lyra uśmiechnęła się i skinęła głową. Oczywiście wiedziała, że to tylko żarty ze strony profesora. Twierdziła, że Ravenclaw ma najlepszego opiekuna w Hogwarcie i nigdy ani na chwilę w to nie zwątpiła. Pozostali nie mogli się z nim równać. Chociaż pewnie uczniowie innych domów myśleli tak samo o swoich opiekunach.

- A właściwie gdzie się panna wybiera? - zapytał z ciekawości Skamander.

- Do lochów - odparła wymijająco. - Odwiedzić kolegę.

- Do Ślizgonów? - Uniósł brew zdziwiony, chociaż dobrze wiedział, że to nie o nich chodzi. Lubił zadawać pytania.

- Co? Nie! Idę nawiedzać Puchonów - wyjaśniła. - Do widzenia! Wrócę przed ciszą nocną, proszę się nie martwić. Jestem pilną i porządną uczennicą.

No, przynajmniej była taka przez większość czasu. Starała się taka być, chociaż czasem nie wychodziło. A w życiu nie mogło ludziom wszystko wychodzić, bo byłoby nudno. Musi się czasem coś popsuć. A fakt, że niektórzy mają w życiu tylko pod górkę, to już inna sprawa. W dodatku niemiła.

- Miłej zabawy, chcę kuzynkę! - zawołała za nią Isabella, gdy ruda miała już wychodzić. Wszyscy spojrzeli z zaskoczeniem na czarnowłosą, która tylko wzruszyła ramionami. Cóż mogła powiedzieć? Złe towarzystwo jak widać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top