Rozdział XVI
Powracam chwilowo. Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze jest, ale może tym razem rozdziały będą się pojawiać częściej, bo mam miesiąc praktyk i będzie więcej wolnego czasu. Także... Miłego dzionka/wieczora/nocy!
*** *** ***
Po jakimś czasie pojawili się kolejni goście, dzięki czemu Nora zapełniła się ludźmi, których w większości Sophie nie kojarzyła. Miała wrażenie, że przybyła nawet francuska część rodziny. Wokół niej toczyły się rozmowy zarówno po angielsku jak i francusku, co spowodowało mały mętlik w jej głowie. Znała język francuski, dlatego wszystko dokładnie rozumiała, ale pewnych rzeczy wolała nie wiedzieć.
W pewnym momencie skrzywiła się, gdy podszedł do niej jeden z chłopaków z rodziny Delacour. Nie był taki zły, ale czasem potrafił irytować. No ale z drugiej strony nie widziała go sporo czasu, więc mógł się zmienić.
– Cześć. - Uśmiechnął się szeroko, zatrzymując się przy niej. - Jak Hogwart?
– Mogło być gorzej, ale też i lepiej – stwierdziła, wzruszając ramionami. - A jak Beauxbatons?
– Podobnie.
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał francuz.
– Słuchaj... Nasza relacja jest nienajlepsza, dlatego może postarajmy się jakoś to zmienić. Co ty na to?
Dziewczyna westchnęła i poprawiła się na krześle.
- Felix, kim my właściwie jesteśmy? Rodziną nie, przyjaciółmi też nie, znajomymi... - Zamyśliła się chwilę. - No, może znajomymi. Nie irytujesz mnie tak jak reszta.
Uśmiechnął się szerzej, słysząc jej słowa. To już był jakiś wyczyn.
– Dobra, mam propozycję. Podejrzewam, że nie chce ci się tu siedzieć, więc czy skorzystasz z zaproszenia na spacer po jakże niezwykłym ogródku? Na pewno jest tam zróżnicowana fauna i flora i...
– Stop, zrozumiałam – przerwała mu, wstając. Rozejrzała się wokół i podjęła decyzję. - Idziemy.
Felix przepuścił ją przodem, zabrali ciepłe płaszcze i wyszli razem na zewnątrz. Zaczęło wiać trochę mocniej, a tym samym temperatura się obniżyła. Sophie owinęła się ciaśniej płaszczem i spojrzała w niebo. Chmury przesuwały się po niebie, tworząc różne kształty. Gdy była młodsza, lubiła latem leżeć i patrzeć na nie, wyszukując jakichś symboli. Później w Hogwarcie dowiedziała się, że istnieje nawet technika wróżbiarska polegają na wróżeniu z chmur. Nigdy jakoś nie interesowała się Dywinacją, ale starała się mieć z niej dobre oceny. Lekcje z Profesor Patil były całkiem ciekawe i nie nudziła się na nich. Nie kontynuowała jednak tego przedmiotu po SUM-ach, bo wolała skupić się na czymś innym.
– Słuchasz mnie?
Poczuła lekkie szturchnięcie w ramię i potrząsnęła głową, wyrywając się z zamyślenia. Spojrzała zdezorientowana na towarzysza.
– Wybacz, zamyśliłam się. Mówiłeś coś?
– Nie myśl tyle, bo ktoś cię porwie – odparł z rozbawieniem. - Pytałem, czy masz kogoś tam w tym Hogwarcie. W sensie, chłopaka.
– Co? - powtórzyła głupio.
– No pytam, czy masz chłopaka. Albo dziewczynę, co kto woli.
– Za dużo chciałbyś wiedzieć. - Przewróciła oczami. Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy. Nie chodziło o to, że mu nie ufała. Im mniej osób wiedziało, tym lepiej.
Chłopak westchnął, ale wzruszył ramionami. Rozmawiali jeszcze jakiś czas, aż zaczęli powoli wracać do budynku. Sophie marzyła teraz jedynie o ciepłym łóżku. Zastanawiała się, czy coś jeszcze ją tego dnia zaskoczy.
Weszli z powrotem do Nory, szukając znajomych twarzy. Natrafili na rodziców Sophie rozmawiających w salonie z jej wujkiem Alanem.
– Cześć wujku. - Uśmiechnęła się do mężczyzny i przybliżyła się do matki. - Możemy wracać? Możemy, prawda?
Starała się szeptać, ale niestety Felix to usłyszał.
– Mam rozumieć, że moje towarzystwo jest aż tak okropne, że chcesz już uciekać? - spytał, udając, że się obraża.
– Dobrze wiesz, że nie chodzi o ciebie. Chcę po prostu wracać do domu i odpocząć. - Dziewczyna przewróciła oczami i zerknęła ponownie na rodzicielkę z wyczekiwaniem.
– Możemy wracać, czemu nie. - Severus wzruszył ramionami, udając, że jest mu to obojętne. W głębi duszy również chciał wrócić do zacisza domowego. Skinął głową bratu i spojrzał na żonę. - Możesz zostać, jeśli chcesz.
Sophie zmarszczyła brwi, obserwując niemą rozmowę rodziców. Miała dziwne wrażenie, że ich relacja się zmieniła, mimo że ledwo zauważalnie. Mieszkała z tą parą już prawie osiemnaście lat, więc dobrze ich znała i była w stanie dostrzec, kiedy coś było nie tak.
– Ja też już wrócę – odparła jej matka, wstając z krzesła. - Pójdę się tylko pożegnać. Sophie, idź proszę po Isabellę i Lysandra.
I zniknęła wśród innych gości. Sophie westchnęła cicho i miała zapytać „dlaczego ja?", ale zauważyła ostre spojrzenie ojca i zdecydowała się nie narzekać. Ruszyła więc na poszukiwanie swojego rodzeństwa, a za nią podążył Felix.
*** *** ***
Isabella miała zupełnie inny stosunek do tego wszystkiego niż jej siostra. Lubiła Dominique i starała się mieć z nią dobre kontakty. Dlatego obecność na jej urodzinach mogła pomóc w osiągnięciu tego celu. Większość czasu spędziła właśnie z tą dziewczyną i kilkoma innymi osobami. Jamesa widocznie rozpierała energia i co chwilę znajdował się w innym miejscu. Victoire zaś pomagała matce i babci w zorganizowaniu wszystkiego tak, żeby każdy był zadowolony. W końcu to było święto jej siostry i chciała, żeby było idealnie.
W pewnym momencie James trącił łokciem Isę i kiwnął głową w stronę drzwi, które dopiero co się zamknęły.
– Twoja siostra chyba wyszła z jakimś Francuzem – zauważył, uśmiechając się tajemniczo. - Może by tak...
– Nie, nie będziemy robić sobie z nich żartów – przerwała mu Isabella, patrząc na niego groźnie. Jej kuzyn miał coś odpowiedzieć, kiedy podszedł do nich mały czarnowłosy chłopczyk. James skrzywił się, widząc brata, ale Isa uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Cześć Albus – przywitała się z młodszym kuzynem. - Jak się masz?
– Cześć Isa! Uciekam przed siostrą.
Do pomieszczenia po chwili rzeczywiście wbiegła rudowłosa dziewczynka, szukająca kogoś wzrokiem. Gdy dostrzegła Albusa, podbiegła do niego i klepnęła go w ramię z uśmiechem zwycięzcy.
– Teraz ty jesteś śledziem.
– Wcale nie! Oszukiwałaś.
– Ja nigdy nie oszukuję!
James i Isabella nie do końca zrozumieli o co chodziło tej dwójce, ale postanowili się nie wtrącać. Odsunęli się kawałek, żeby przypadkiem nie oberwać. Dzieci potrafiły mieć wyjątkowo dużo siły.
– Takie jest właśnie moje rodzeństwo... – Westchnął najstarszy z rodzeństwa Potterów, ale rozpromienił się, gdy dostrzegł tym razem swojego kuzyna. - Cześć Lys!
Faktycznie, zbliżał się do nich Lysander Snape, wyglądając na rozbawionego. Szukał swojej siostry bliźniaczki, ale nie mógł nigdzie jej znaleźć, więc postanowił dotrzymać towarzystwa drugiej siostrze i kuzynowi.
– No cześć dzieciaki. Macie tutaj wesoło, jak widzę.
Kiwnął głową w stronę w dalszym ciągu kłócącego się rodzeństwa. Albus i Lily nawet go nie zauważyli, mimo że zawołał ich, by się przywitać. Byli zbyt zajęci przegadywaniem się wzajemnie.
Usiadł więc obok Jamesa i Isabelli, obrócił siostrę do siebie tyłem i zaczął zaplatać warkocza z jej czarnych włosów. Czasem lubił bawić się czyimiś włosami, bo to go w niektórych momentach uspokajało. Nie miał jednak zbyt wielu okazji do tego, zanim poznał Ellie, bo Sophie nie pozwalała ruszać swoich włosów. Nie wiedział dlaczego, bo przecież nic złego nigdy im nie zrobił. No może z wyjątkiem momentu, kiedy gonił dziewczynę po mieszkaniu z nożyczkami. Ale przecież tylko się z nią droczył. Mieli wtedy tylko jakieś 8 lat, różne pomysły takim dzieciakom wpadały do głów.
Parsknął mimowolnie cichym śmiechem, przypominając sobie tamte czasy. Usłyszał jednak głos młodszej siostry, więc wrócił do rzeczywistości.
– Mam nadzieję, że to nie ze mnie się śmiejesz.
– Oczywiście, że nie. Jak mógłbym się śmiać z mojej ulubionej siostry? - odparł, starając się upleść fryzurę w odpowiedni sposób. - Nie wierć się tak.
Jedenastolatka przewróciła oczami, powodując rozbawienie Jamesa, który obserwował ich wymianę zdań. Gryfon zawsze zazdrościł relacji Lysandra i Isy, ponieważ ta dwójka kłóciła się rzadko, a nawet jeśli do tego doszło, to łatwo się godzili. Zupełnie inaczej było w przypadku jego i Albusa. Z bratem prędzej by się pozabijali, ale w głębi duszy wiedział, że nie dałby nikomu skrzywdzić swojego rodzeństwa.
– Od kiedy to ja jestem twoją ulubioną siostrą? Myślałam, że jest nią Sophie – zdziwiła się Isabella.
– Wiesz, Sophie jest specyficzna. Nie wyobrażam sobie naszej rodzinki bez niej, ale czasem działa mi na nerwy – stwierdził Ślizgon, związując koniec warkocza gumką.
– Zapamiętam to sobie, Lysander. - W tym momencie usłyszał głos Sophie, która po cichu weszła do pomieszczenia. - Poczekaj tylko, jak będziesz coś chciał.
No to klops. Nie miał zielonego pojęcia, że ona to usłyszy. Trzymał się nadziei, że dziewczyna zdaje sobie sprawę, że to żart. Obawiał się jednak, że tak nie jest. Spojrzał na nią niewinnie, ale ona nie dała się na to nabrać.
– Z rodzicami wracam do domu. Też idziecie, czy zostajecie?
– Ja wracam – zdecydował Lysander. - Jest już troszkę późno, a na jutro przygotowałem pewną niespodziankę.
Na słowo „niespodzianka" oczy Isabelli się zaświeciły. Uwielbiała niespodzianki wszelkiego typu i już nie mogła się doczekać, jakiego rodzaju będzie ta przygotowana przez brata. Próbowała dopytywać o co chodzi, ale chłopak nie zdradził ani słowa. Musiała poczekać do następnego dnia. Postanowiła więc wrócić do domu, bo przeczuwała, że skoro rodzice oraz Sophie i Lys wracają, to ona też będzie zmuszona. A lepiej z własnej woli, niż pod przymusem.
Po wejściu do salonu Sophie opadła na kanapę i zamknęła oczy, ciesząc się z wolności. W końcu we własnym domu, z dala od szkoły. A to oznaczało zero nauki, zero irytujących ludzi (z wyjątkiem rodziny) i możliwość wyspania się. A przynajmniej miała taką nadzieję, bo z tą trzecią rzeczą bywało różnie.
W pewnej chwili usłyszała, że ktoś wszedł do środka kilka minut po niej.
- Co ty taka wyczerpana? - spytała jej matka, siadając obok.
– Tam było zbyt dużo ludzi. Irytujących ludzi – odparła, nawet nie otwierając oczu. Odpowiedział jej cichy śmiech rodzicielki.
– Narzekasz zupełnie jak twój ojciec.
– No po kimś to jednak mam – zauważyła Sophie, mimowolnie ziewając. - Kiedy obiad?
– Obiad? - powtórzyła Alexandra z rozbawieniem. - Teraz to już kolacja.
Dziewczyna momentalnie otworzyła oczy i spojrzała na zegar. Faktycznie, zbliżała się pora kolacji. Czas płynął zdecydowanie za szybko.
Poszła wziąć szybki prysznic i sprawdzić, czy jej pokój nie został naruszony. Prosiła matkę, żeby nie sprzątała go, bo później nic nie mogłaby znaleźć. Zwykle jednak kobieta o tym zapominała i pokój kończył wysprzątany od sufitu do podłogi. Tym razem jednak było inaczej, co ucieszyło Gryfonkę. Postawiła na podłodze swój kufer, który czekał na nią w przedpokoju. Zdążyła ułożyć wszystko ładnie na łóżku, otworzyć na chwilę okno by przewietrzyć pomieszczenie i zeszła do kuchni.
Usiadła jak zwykle obok brata, udając, że go nie widzi. Próbował coś do niej powiedzieć, ale uparcie ignorowała jego istnienie. Nie uszło to uwadze ich rodziców.
– Co z wami? - spytała Alexandra, marszcząc brwi ze zdziwieniem. - Jeszcze kilka godzin temu było między wami okej.
– Właśnie, kilka godzin temu – podkreśliła Sophie, patrząc w swój talerz. - Nie odzywam się do niego. I on dobrze wie o co chodzi.
Isabella przypatrywała się tej sytuacji od dłuższej chwili i od razu zrozumiała o co chodziło w tej całej szopce. Zaczęła się śmiać tak, że o mało się nie zakrztusiła. Gdy już mogła oddychać, wykrztusiła:
– Sophie, przecież dobrze wiesz, że Lys żartował. A jeśli nie, to obie się na niego będziemy obrażać.
– Może i tak – niechętnie zgodziła się jej siostra. - W zasadzie nie wiem sama o co ja się złoszczę. Od kiedy ja właściwie przejmuję się opinią brata?
Wymamrotała ciche przeprosiny i kontynuowała jedzenie. Nie rozumiała, co się z nią stało. Przecież nie zależało jej na byciu ulubioną siostrą, więc po co zrobiła to całe przedstawienie. Pokręciła głową, odsunęła od siebie w połowie pusty talerz i wstała z krzesła.
– Gdzie idziesz? Nie dokończyłaś jedzenia, a ponoć byłaś głodna – zauważył Lysander.
– Straciłam apetyt. Pójdę się już położyć, przepraszam – mruknęła, nie patrząc na nikogo i ruszyła schodami na górę.
Po jej wyjściu zapadła niezręczna cisza. Alexandra już chciała za nią pójść, ale Severus zatrzymał ją, mówiąc, że dziewczyna musi się uspokoić sama.
Późnym wieczorem sam zapukał do drzwi pokoju córki. Przez szparę pod drzwiami można było zobaczyć światło, dlatego był pewny, że właścicielka pokoju nie śpi. Zapukał w drewno, ale nie usłyszał odpowiedzi. Zmarszczył brwi i zapukał ponownie, ale bez skutku. Chwycił więc za klamkę i uchylił drzwi. Omiótł wzrokiem pomieszczenie i zatrzymał go na siedzącej przy biurku postaci. Głowa szatynki spoczęła na blacie, co nie było zdrową i wygodną pozycją. Zobaczył łzy na policzkach nastolatki, dlatego zawahał się i chciał wyjść. Nie miał wielkiej cierpliwości do płaczących dziewczyn. Ślizgonki rzadko pozwalały sobie na publiczne ukazywanie uczuć, a jeśli już to robiły, to był to albo fałszywy płacz, albo już nie wytrzymywały psychicznie. Zwykle w takich momentach dawał jakieś złote rady albo eliksir uspokajający. Gdy pojawił się Evmoon, to jemu przypadły takie sytuacje. Radził sobie z nimi o wiele lepiej niż Snape.
Teraz jednak nie miał do czynienia ze Ślizgonką, a Gryfonką. To była wyższa szkoła jazdy, a do tego wszystkiego dochodził fakt, że dziewczyna była jego dzieckiem. Nie uważał się za jakiegoś tragicznego ojca, ale super tatusiem z pewnością nie był.
Westchnął cicho i potrząsnął lekko ramieniem śpiącej. O dziwo podziałało to od razu i Sophie momentalnie wyprostowała się na krześle, przecierając twarz i wpatrując się w przestrzeń nieprzytomnym wzrokiem.
– Co...
– Zasnęłaś przy biurku.
Omiotła spojrzeniem najbliższe otoczenie i zorientowała się, że siedzi na krześle, a w kręgosłupie czuje irytujący ból.
– Och, faktycznie. Eeee...
– Mistrzynią elokwencji to ty nie jesteś – stwierdził złośliwie, ale szybko spoważniał. - Dlaczego płakałaś?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem i dotknęła dłońmi twarzy. Skrzywiła się, gdy uświadomiła sobie, że miał rację. Nie chciała jednak o tym rozmawiać. Wzruszyła więc ramionami i wstała z krzesła, kierując się w stronę łóżka. Severus jednak nie dał się tak łatwo zbyć i ruszył za nią. Usiadł na materacu zaraz przy nogach mebla.
– Mów.
Zerknęła na niego z irytacją. Dlaczego musiał dopytywać? Nie mógł sobie po prostu pójść?
– Wiesz dobrze, że twoja matka będzie się o wiele bardziej zamartwiać, więc lepiej powiedz teraz. Przez kogo płakałaś?
Westchnęła, wznosząc oczy do sufitu. Zauważyła plamę czerwonej farby, która została jako pamiątka z czasów dzieciństwa, kiedy bawiła się pistoletem na farbę. Cały sufit był wtedy pokryty czerwoną farbą do czasów remontu, ale tej jednej plamy nie pozwoliła zamalować.
- No dobrze. Ale jeśli ja ci opowiem, ty powiesz mi co się dzieje między tobą i mamą. Zgoda?
- To nie twoja sprawa.
- No to w takim razie moje problemy to z kolei nie twoja sprawa, więc daj mi spokój.
Okryła się kołdrą i obróciła się na drugi bok. Mężczyzna zamknął na chwilę oczy i odliczył do trzech.
– Sophie. Jestem twoim ojcem i chcę wiedzieć, co się z tobą dzieje – powiedział w końcu, licząc, że dziewczyna jeszcze nie zasnęła. - Zastanowię się nad wymianą, ale mów.
Nastolatka podniosła się do siadu i zdecydowała się opowiedzieć... prawie wszystko. Sprawa koszmarów związanych z czasem spędzonym w lochu, śmierć przyjaciółki podczas zabawy w Noc Duchów i kilka innych rzeczy. Czuła się przez to trochę lepiej. Oczywiście nie wspominała o tematach tabu, którym była jej znajomość z Evmoonem i szczegóły konfliktu z Ellie. Nawet nie wyobrażała sobie co by było, gdyby się o tym dowiedział. Sama nie wiedziała komu musiałaby postawić znicza. Może nawet sobie.
Gdy skończyła opowieść, umilkła i spojrzała na ojca w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję.
On przez jakiś czas przetwarzał w głowie rewelacje, które usłyszał. Nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć. Coś jednak musiał z siebie wydusić.
– Wiesz... W życiu są różne wydarzenia, które mogą nas złamać albo podbudować. Są oczywiście też te środkowe, ale skupmy się na tych dwóch. Zdarza się jednak, że dana sytuacja złamie nas, ale również wzmocni. Pamiętasz, dlaczego zdecydowałem się zostać szpiegiem Dumbledore'a?
Od razu kiwnęła głową. Słyszała tę historię, w której jej ojciec zaniósł przepowiednię Voldemortowi, a potem błagał o pozostawienie Lily Potter – jej babki – przy życiu, kiedy czarnoksiężnik zdecydował się zabić małego Pottera. Finalnie jednak kobieta również zginęła i Snape postanowił przejść na stronę Zakonu.
– Tak. A co to ma do rzeczy?
– Załamałem się, gdy Lily zginęła. Ale z biegiem czasu zdaję sobie sprawę, że pewnie gdyby nie ta sytuacja, może dalej byłbym czynnym Śmierciożercą. Czarny Pan by zwyciężył i wszystko byłoby zupełnie inaczej.
Sophie chwilę zastanowiła się nad tymi słowami. Było w tym sporo racji. Tymczasem mężczyzna kontynuował.
– No więc widzisz, z jednej strony mnie to złamało, ale z drugiej strony dzięki temu zmieniłem strony. Ty też pamiętaj, że twoje problemy i złe momenty mogą przerodzić się w coś dobrego. Może nie od razu, ale cierpliwość popłaca. Rozumiesz?
– Tak, rozumiem. Dzięki. - Uśmiechnęła się. - Już pójdę spać. Chyba trzeba się przygotować psychicznie na tę niespodziankę Lysa. Już się boję, co wymyślił.
– Na pewno to nic groźnego – zapewnił Severus, wstając. - No to słodkich snów, niech cię Akromantule nie zjedzą.
Wyszedł z pokoju i zamknął drzwi, słysząc cichy śmiech córki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top