Rozdział XIV

Hej. Zdaję sobie sprawę z tego, że ten rozdział jest troszkę... słaby, ale troszkę męczyłam się z jego napisaniem. No ale tak czy siak... Zapraszam do czytania!

*** *** ***

Sophie obudziła się, czując tępy ból i lekkie otępienie. Uniosła powoli powieki, ale natychmiast je zamknęła. Miała ochotę zawołać, aby ktoś zgasił to przeklęte słońce, ale nie była w stanie. Już otwierała usta, ale usłyszała czyjeś głosy, więc zrezygnowała chwilowo z ogłoszenia światu swojego powrotu do grona przytomnych. Nigdy nie sądziła, że tak polubi podsłuchiwanie. Właściwie nie było to podsłuchiwanie, tylko przypadkowe usłyszenie czegoś. Nie będzie przecież starać się ze wszystkich sił, by wyłączyć słuch.

– Ona z tego wyjdzie, prawda? - spytała jakaś osoba głosem, który dobrze znała. Babcia Lily.

– Nie jest tak źle jak na początku myśleliśmy – wyjaśniła pielęgniarka. - To silna dziewczyna, więc da radę. Przynajmniej fizycznie powinno być w porządku, bo z psychiką bywa różnie. Nie wiem co jej tam mogli zrobić. Minerwa powiedziała, czego dowiedziała się od chłopców?

Siedemnastolatka zmarszczyła brwi. O czym nowe mówią? Przecież nic się nie stało, prawda?

Po chwili jednak powróciły do niej wspomnienia z pobytu w celi i przeszedł ją dreszcz. Tam było okropnie.

Zaczęła się zastanawiać jakim sposobem wydostali się stamtąd.

– Niestety nie. Pana Pottera i Pana Malfoya wysłała do mnie po eliksir słodkiego snu a potem kazała iść prosto do dormitoriów. Nie mam pojęcia czy wczoraj w ogóle zaczęła przesłuchanie całej czwórki, ale jeśli nie, zrobi to dzisiaj. Aktualnie trwają lekcje, więc w najbliższym czasie niczego się nie dowiemy.

Gryfonka usłyszała ciche westchnięcie, a potem poczuła, że na skraju jej łóżka ktoś usiadł. Zapadła cisza.

Zwykle lubiła ciszę, ale to milczenie aż kłuło w uszy. Postanowiła więc dać znak życia. Otworzyła ostrożnie oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu. Była w jednej z sal należących do rozbudowanego Skrzydła Szpitalnego. Prawie wszystko było białe, co zresztą nie różniło się za bardzo od mugolskich szpitali. W nogach łóżka siedziała rudowłosa kobieta, która była jej babcią.

Sophie chciała zapytać „Co się stało?", ale z ust wypadł jej jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. Jednak to również doprowadziło do celu, bo babcia odwróciła głowę w jej stronę.

– Merlinie, Sophie! - zawołała i odetchnęła z ulgą. Wstała i szybko podeszła do drzwi, wychyliła się przez nie i zawołała Panią Pomfrey. Następnie wróciła na poprzednie miejsce i spojrzała z troską na swoją wnuczkę.

Pomfrey pojawiła się chwilkę później i również jej ulżyło. Szybko sprawdziła stan zdrowia uczennicy i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Wszystko było przynajmniej w jakiejś części w porządku.

– Wiedziałam, że będzie z tobą lepiej – stwierdziła. - Jak się czujesz?

– Eee, trudno powiedzieć – odparła dziewczyna, marszcząc brwi. - Wszystko mnie boli, ale raczej tragedii nie ma. Co się stało?

Lily zaczęła opowiadać, więc pielęgniarka wycofała się do swojego gabinetu, by im nie przeszkadzać. Panna Snape dowiedziała się, że z powodu ich zaginięcia została nawet zwołana część Zakonu Feniksa, sporządzili eliksir lokalizacji i mieli dalej szukać, ale wtedy cała ich piątka wylądowała przed bramą Hogwartu. Było już późno, więc odłożyli wyjaśnienia na następny dzień. Babcia wyjaśniła jej też, że jej mama chciała zostać przy niej, ale musiała wrócić do pracy. Dziewczyna doskonale to rozumiała, bo przecież praca była ważniejsza. W jednej chwili się ją miało, a w następnej mogło się ją stracić. A bez niej byłoby kiepsko.

Po jakimś czasie do sali weszła kolejna rudowłosa kobieta, ale młodsza niż ta siedząca przy łóżku Gryfonki.

– O, obudziłaś się! - uśmiechnęła się uradowana Lyra, podchodząc bliżej. - I cześć ponownie, mamo.

– A dlaczego ty nie jesteś na lekcji? - Lily zmrużyła oczy podejrzliwie, patrząc na córkę.

– Mamo... Przecież wiesz, że nie chodzę na Eliksiry. Mam wolne, więc chciałam odwiedzić Sophie. Jak się czujesz?

Szatynka westchnęła cicho, słysząc po raz kolejny to pytanie.

– Wspaniale. Za chwilę wyskoczę z łóżka i pójdę wziąć udział w biegu na rzecz ratowania delfinów – mruknęła, przewracając oczami.

– Ojej, ja tylko pytałam, nie denerwuj się – Lyra usiadła na krzesełku obok. Wciągnęła powietrze do płuc i skrzywiła się. - Śmierdzi tu eliksirami medycznymi.

– To w końcu Skrzydło Szpitalne – przypomniała jej matka.

Tu akurat miała rację, ale w takich miejscach czasem miało się wrażenie, jakby człowiek miał umrzeć otoczony wszechobecnym zapachem mikstur, a nie wrócić dzięki nim do zdrowia. Podobnie było w mugolskich szpitalach.

Krukonka wzruszyła ramionami i zaczęła opowiadać, co działo się podczas tygodnia nieobecności Sophie w szkole. Sabrina, Nathaniel i Ted oraz Ellie martwili się o nią i codziennie pytali dyrektorki, czy może już coś wiadomo. Oczywiście zadbali również o to, aby miała notatki, gdy wróci. Nie brali pod uwagę scenariusza, w którym miałaby nie wrócić. To po prostu nie miało prawa się wydarzyć.

Lyra chciała jeszcze o czymś wspomnieć, ale zerknęła kątem oka na swoją rodzicielkę i zrezygnowała. Zapisała sobie jednak w pamięci, żeby poruszyć pewną kwestię, gdy będą same. Rozmawiały jeszcze jakiś czas, gdy do środka wszedł Evmoon i omiótł wzrokiem pomieszczenie. 

– Panno Potter, miałem zamiar zapytać o powód Pani nieobecności na lekcji Obrony przed Czarną Magią, ale chyba znam już odpowiedź – zwrócił się do młodszej rudej a potem przeniósł spojrzenie na szatynkę. Przypomniał sobie poprzedni dzień, kiedy zguby pojawiły się pod bramą Hogwartu. Sophie była wtedy w okropnym stanie i tak naprawdę miał z tyłu głowy myśl, że może ona umrzeć. Jednak może trochę za bardzo dramatyzował. Teraz w końcu mógł odetchnąć z ulgą.

– Zaraz... Jakiej nieobecności? - zdziwiła się uczennica Ravenclawu. - Przecież dzisiaj jest poniedziałek, a Obrony z pewnością nie ma w poniedziałki. Teraz miały być dwie godziny eliksirów dla roku siódmego.

– Plan troszkę się zmienił – wyjaśnił nauczyciel, co wprowadziło dziewczynę w jeszcze większe osłupienie.

– Od kiedy?!

– Kolejna Potter, która ma zaniki pamięci. Czy to u was rodzinne? - Do sali wszedł Snape razem z Lysandrem, który sprawiał wrażenie pogrążonego w myślach. - Dyrektor McGonagall zapowiadała zmianę planu od dzisiaj.

– Aha – skomentowała sprawę niezwykle elokwentnie i nawet nie zwróciła uwagi na przytyk dotyczący nazwiska. Snape prychnął i podszedł do łóżka córki. Zlustrował ją uważnie wzrokiem i wyjął różdżkę, by rzucić zaklęcie sondujące.

– No, nie umierasz – stwierdził, gdy wrócił do niego wynik. - Przynajmniej na razie.

– Mogłabym przysiąc, że słyszałam w twoim głosie delikatną nutkę rozczarowania. No i przed chwilą miałam wrażenie, że chcesz na mnie rzucić Avadę czy coś.

Obrzucił ją wzrokiem pełnym politowania.

– Na siódmym roku powinnaś wiedzieć, że to było zaklęcie sondujące. Czego was uczy ten MacMillan? - Pokręcił głową. - Jak...

– Błagam, nie pytaj o to jak się czuję, bo oszaleję – przerwała mu w trakcie wypowiedzi, bo nie miała ochoty kolejny raz słuchać tego pytania. Chwilowo ból się zmniejszył, ale czuła, że to tylko cisza przed burzą i powróci ze zdwojoną siłą.

– Gryffindor traci dziesięć punktów – oświadczył, z zadowoleniem patrząc na oburzenie Sophie.

– Za co?! - zawołała, ale uświadomiła sobie, że nie był to dobry pomysł. I to z dwóch powodów. Krzyki na Severusa Snape'a nie uchodziły płazem nawet jej, więc spodziewała się kolejnej porcji minusowych punktów. Ponadto ból wracał, dlatego stwierdziła, że lepiej było się nie odzywać.

– Za przerywanie. Chciałem zapytać, jak zamierzasz się z tego wszystkiego wytłumaczyć.

Hm... To było bardzo dobre pytanie. W zasadzie nie miała się z czego tłumaczyć, bo raczej nic złego nie zrobiła. Opowiedziała mu więc po prostu całą historię, której przysłuchiwały się Lyra i babcia Lily. Lysander nie zwracał na nich większej uwagi, udając, że bardzo interesuje go przeciwległa ściana. Matthew z kolei wpatrywał się w Sophie z niedowierzaniem.

Gdy Gryfonka skończyła mówić, Severus zmarszczył brwi w zamyśleniu. Jej relacja była niepełna, bo dalej nie wiedział w jaki sposób wrócili do Hogwartu. Pottera i Malfoya jeszcze nie przesłuchiwali, Nightmare zamknął się w dormitorium, dlatego została mu na tę chwilę jedna opcja. Przywołał do siebie syna i poprosił go o streszczenie biegu zdarzeń według jego punktu widzenia.

– A jeśli opowiem, będę mógł dostać dodatkową porcję eliksiru słodkiego snu? - spytał cicho, ale obecni zdołali go usłyszeć.

– Nie możesz pić zbyt dużo tego eliksiru, bo się uzależnisz – zaprotestował Mistrz Eliksirów. - Dobrze o tym wiesz.

– Piłem tylko jedną dawkę. Proszę... - Spojrzał błagalnie na ojca. Nie chciał zasnąć bez tego eliksiru z obawy przed tym, że przyśni mu się ta Śmierciożerczyni, którą zabił. Ciągle miał z tego powodu wyrzuty sumienia.

– Pomyślimy – odparł mężczyzna wymijająco. - To opowiadasz?

Ślizgon kiwnął głową, ale nie było mu dane wygłosić monologu, ponieważ do sali wpadła trójka Gryfonów i Puchon. Z radością powitali przyjaciółkę i zaczęli wypytywać o wszystko. Ulżyło im, gdy zobaczyli ją całą i zdrową. Ten tydzień trwał dla nich całą wieczność i czekali tylko na jej powrót. Oczywiście najbardziej martwił się Nathaniel, który miał taki wyraz twarzy, jakby wygrał główną nagrodę na loterii. Niestety Sophie tego nie zauważyła.

– Co ty tu robisz? - spytała, patrząc na trzecią rudowłosą osobę w pomieszczeniu. Ellie otworzyła usta zaskoczona.

– No... Przyszłam razem z resztą zobaczyć jak się czujesz – odparła niepewnie, nie rozumiejąc jej zachowania.

Szatynka zaśmiała się cicho na te słowa. Nie ufała tej dziewczynie już tak bardzo, jak przedtem. Nie po tym, co zrobiła.

– Cieszę się. Wydaje mi się jednak, że powinnaś sobie pójść – stwierdziła chłodno.

Prawie wszyscy spojrzeli na nią z zaskoczeniem. Gryfoni nie mieli pojęcia co się wydarzyło między tymi dwiema, Ted i Lyra zerknęli na siebie porozumiewawczo. Ellie była tak zaskoczona, że nawet nie umiała z siebie wykrztusić słowa. Ułożyła tylko usta w kształt pytania „Dlaczego?".

– Doskonale wiesz dlaczego – prychnęła panna Snape. - A jeśli jednak niezbyt kojarzysz, to przywrócę ci pamięć. Zdjęcie, fałszerstwo... Mówi ci to coś?

Jak ona śmiała jeszcze udawać, że o niczym nie ma pojęcia? Praktycznie od początku Hogwartu były najlepszymi przyjaciółkami i nie miały przed sobą tajemnic. A teraz okłamała ją i celowo popsuła relację z inną osobą.

Ruda Gryfonka doskonale wiedziała, co jej rozmówczyni miała na myśli. Zmrużyła oczy i mimowolnie powędrowała wzrokiem do Evmoona, który stał trochę dalej, przysłuchując się temu nieporozumieniu między dziewczynami. Poczuł na sobie wzrok panny Richards, ale zignorował go. Tamta chyba zrozumiała, że jest na straconej pozycji, więc podjęła próbę ratowania się.

– Zrobiłam to dla twojego dobra! - zaczęła się tłumaczyć, ale przerwała jej Lyra.

– Dla jej dobra? - powtórzyła rozbawiona. - W takim razie coś ci nie wyszło.

– Zamknij się, mądralo. Ty akurat nakręcałaś ją jeszcze bardziej i dlatego mi nie wyszło. To totalna głupota a ty uważałaś to za coś dobrego. Ojej, a może ty też masz coś na sumieniu i to u was rodzinne?

Krukonka poderwała się z miejsca i już miała ją doprowadzić do porządku, ale Ted złapał ją za ramię i pokręcił głową. To nie był najlepszy pomysł.

– Dziewczyny, przestańcie. Nie wiem, o co wam poszło, ale nie ma raczej powodu do kłótni – odezwał się Lysander. - Nie wiem, pogódźcie się czy coś.

Jednak do zgody nie doszło, bo zarówno Sophie jak i Elisabeth nie miały najmniejszego zamiaru podać sobie ręki. Z resztą trudno było im się dziwić. Zdarzenie zakończyło się gwałtownym wyjściem rudowłosej, zwieńczonym trzaśnięciem drzwi. Trzask zaalarmował pielęgniarkę, która od razu pojawiła się w pomieszczeniu.

– Co się tu dzieje? Więcej was matka nie miała? - spytała z niezadowoleniem. - Osiem osób to za dużo. Ktoś musi wyjść.

Obecni wymienili spojrzenia i doszli do wniosku, że Pomfrey ma rację. W dodatku atmosfera zgęstniała i nikomu nie było do śmiechu, mimo że niektórzy nie wiedzieli o co dokładnie chodziło. Finalnie salę opuścili Matthew, Lysander razem z ojcem, oraz Lily a reszta młodzieży pozostała. Poppy poprosiła, aby nie zachowywali się tak głośno i również wyszła.

*** *** ***

Lysander kilka razy się zastanowił czy iść poszukać swojej dziewczyny, czy może zasięgnąć rady u ojca. Zdecydował się jednak na drugą opcję, bo chciał mieć to już za sobą. Miał nadzieję, że nie będzie tak źle.

– Tato, możemy porozmawiać? - spytał cicho, gdy obaj wkroczyli do podziemnej części zamku. Wbrew pozorom lochy wcale nie były takie złe i miały swój klimat. Inni może nie mogli tego zrozumieć, no chyba z wyjątkiem Puchonów, ale on uwielbiał mieszkać w tej części budynku.

Severus spojrzał na syna uważnie i kiwnął krótko głową na znak zgody. Skierowali się prosto do jego prywatnych kwater, gdzie mieszkał przez większość roku szkolnego. Czasem tylko używał kominka, by dostać się do domu, ale za to całe wakacje spędzał z bliższą lub dalszą rodziną. Przynajmniej raz w ciągu tych dwóch miesięcy musiał pojawić się w Norze, bo inaczej Molly nękałaby go wyjcami do końca życia. Pewnego razu wysłał sowę z informacją, że jest chory i nie może się pojawić, ale zaledwie godzinę później zastał tę kobietę za drzwiami swojego domu. Twierdziła, że przyszła sprawdzić, czy aby na pewno męczy go choroba. Gdyby jej nie znał, pomyślałby, że ta wiedźma ma nie po kolei w głowie. Wiedział jednak, że ona miała po prostu fioła na punkcie troszczenia się o każdego. Kiedyś sobie zażartowała, że mogłaby go zaadoptować, ale oświadczył, że nie chce mieć nic wspólnego z bandą rudzielców. Już wystarczyło mu, że musiał ich widywać trochę częściej, niż by chciał. Gdy weszli do salonu, wskazał młodemu fotel i zaproponował coś do picia.

– Rozumiem, że nie mam co liczyć na Ognistą? - Lysander uśmiechnął się lekko, ale koniec końców poprosił o herbatę. Jego ojciec oczywiście wezwał Mgiełkę, która dalej z radością służyła swojemu Panu, ale również była skrzatem Hogwarckim.

– Nie serwuję alkoholu młodzieży – stwierdził Mistrz Eliksirów i machnął ręką w jego kierunku, kiedy skrzatka dostarczyła napój i z powrotem zniknęła. - Mów co ci leży na sercu.

Zielonooki skrzywił się i chwycił kubek z herbatą, zapominając, że płyn jest jeszcze gorący. Natychmiastowo odstawił go na stolik i zaczął chuchać na dłonie. Spochmurniał, widząc rozbawiony wzrok starszego mężczyzny.

– Nie wiem od czego zacząć.

– Zwykle zaczyna się od początku – zasugerował tamten.

– To nie jest śmieszne!

Wstał, przemaszerował przez cały salon i znowu opadł na fotel. W końcu westchnął cicho i zaczął opowieść. Wyjawił, że to wszystko miało swój początek podczas rozmowy z Aidenem. Przyjaciel zaproponował mu współpracę i podał warunki, ale nie wyjaśnił o co dokładnie miałoby chodzić. Wszystkiego dowiedział się na miejscu i bardzo mu się to nie spodobało. A gdy dowiedział się, że była tam też Sophie, sytuacja wydała mu się jeszcze bardziej niebezpieczna. Jamesa i Danny'ego napotkał dopiero na samym końcu. Kiedy dotarł do ostatniej części historii, zawahał się i zerknął na ojca.

– Mów, słucham cię uważnie – zachęcił go tamten.

– Tylko że... Obiecasz, że nie będziesz się denerwować?

– Nie mogę ci tego obiecać, ale postaram się. A teraz kontynuuj.

Lysander skinął głową i opowiedział dokładnie co się stało już w celi jak zobaczył ranną Sophie i tego faceta, który ją opatrywał. Wyznał, że walczył z Riddle, a później rzucił na nią Avadę. Czuł się z tym okropnie i miał nadzieję, że ojciec nie wyrzuci go za drzwi. Gdy umilkł, zapadła cisza. Długa cisza.

Kiedy on się denerwował, Severus zastanawiał się nad całą sprawą. Nie chciał, żeby kiedykolwiek doszło do takiego czegoś. Wbrew temu, co myśleli inni, zabijanie nie było proste. Jego ofiary dalej czasem nawiedzały go w snach i nie mógł temu zaradzić. Nie życzył tego nikomu, a szczególnie swoim dzieciom. Szczerze mówiąc, wieść o tym, że córka Voldemorta tak naprawdę przeżyła bitwę nie zdziwiła go za bardzo. Spodziewał się tego. Cóż, tym razem była martwa prawdopodobnie na serio. Bellatrix jednak dalej była na wolności i był pewny, że tak łatwo nie odpuści.

– Tato... - odezwał się ponownie młody Ślizgon. - Czy to kiedyś minie? Wyrzuty sumienia, rozpamiętywanie?

– Szczerze?

Kiwnął głową.

– Prawdopodobnie nie. Czas upłynie, ale mentalne blizny pozostaną. Jednak z czasem zaczniesz patrzeć na to inaczej i będzie ci lżej. Nigdy jednak nie dawaj sobie wmówić, że jedna śmierć nic nie znaczy i że to dobrze, bo to była zła osoba. Nikt nie zasługuje na śmierć i każdy ma prawo do życia.

– A tobie? W sensie, jest ci lżej po latach?

– Trochę – odparł zgodnie z prawdą. - Ale dalej mam te wszystkie wydarzenia z tyłu głowy. To nigdy nie znika, pamiętaj. Zagłuszanie wyrzutów sumienia to pierwszy stopień do bycia mordercą. A tego chyba nie chcesz, prawda?

Chłopak energicznie pokręcił głową. Zdecydowanie nie miał zamiaru zabijać. Jeśli o niego chodziło, miał ochotę wymazać z pamięci zaklęcie uśmiercające.

– Oczywiście, że nie – wzdrygnął się. - Co tak właściwie ci pomaga?

– Kiedyś? Alkohol. - Wzruszył ramionami. Pił jedynie w chwilach, gdy mógł sobie na to pozwolić. To pomagało, ale na krótko. Gdy Sophie i Lysander byli małymi dzieciakami, nie pił w ogóle podczas pobytu w domu. Nie chciał upodabniać się do starego Snape'a – swojego ojca. Później do gromadki dołączyła Isabella i był pewien, że nie będzie taki jak Tobias.

– A teraz? - Z rozmyślań wyrwało go kolejne pytanie.

– Głównie muzyka, twoja matka i eliksiry. No i... Potter.

Ostatnią osobę dodał po chwili zawahania. Uśmiechnął się złośliwie, widząc szok na twarzy Lysandra.

– Potter? - powtórzył siedemnastolatek z niedowierzaniem. - Ale czekaj, chodzi o mojego dziadka czy wujka? Bo Lyra z pewnością nie.

– A idź mi z tym rudym pomiotem szatana – skrzywił się na wzmiankę o drugiej córce Jamesa i Lily. - Potrafi działać człowiekowi na nerwy. A co do Pottera, to chodzi o Harry'ego. Nie pytaj o co chodzi, bo sam nie wierzę, że jestem w stanie z nim normalnie rozmawiać.

Lysander zaśmiał się cicho i odetchnął. Ulżyło mu trochę po tej rozmowie. Postanowił już wrócić do dormitorium i spróbować dostać się do Aidena, który od rana nie chciał z nim rozmawiać. Pożegnał się i wyszedł. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top