Rozdział XIII
– Co ty właściwie chciałeś osiągnąć, przyprowadzając mnie tutaj? - spytał Lysander, patrząc na swojego przyjaciela. Obaj siedzieli w tymczasowym pokoju tego pierwszego i rozmawiali. Aiden dostał od Rosalie polecenie, aby spróbował przekonać młodego Snape'a do współpracy. Wiedział jednak, że tego chłopaka ciężko było do czegoś przekonać.
– Pytali mnie czy znam kogoś, kto ma duże umiejętności magiczne i jest w stanie zrobić coś, czego nikt inny nie potrafi. Opowiedziałem o tobie, bo przecież nie jesteś przeciętny i w dodatku stworzyłeś to zaklęcie. Oni naprawdę mają ci sporo do zaoferowania, Lys.
– Niby co? Mordowanie, tortury, wyznawanie idiotycznej ideologii? - prychnął tamten. - Nie, dzięki. Nie skorzystam.
– Oni przecież nie robią niczego złego.
– Nie? W takim razie co robi tu moja siostra? Szantaż nie zalicza się do dobrych rzeczy. Kto wie, co się z nią dzieje.
Lysander nie mógł zrozumieć, jak Aiden mógł dołączyć do tej chorej grupy. Przecież doskonale wiedział co wydarzyło się podczas pierwszej i drugiej wojny czarodziejów. Zginęło wiele ludzi, głównie tych niewinnych. Dzieci trafiły rodziców, a czasem nawet odwrotnie, przyjaciele się rozstawali, były też przypadki rozdzielonych par. A wszystko przez jednego czarnoksiężnika z kompleksami i chęcią zemsty na mugolach i mugolakach. To od nich tak naprawdę zależało w jakim świecie będą żyli. Powinni dbać o to, aby nie było kolejnej wojny.
– Sophie jest bezpieczna. Nie dzieje jej się krzywda – próbował go uspokoić Nightmare.
Gdy wypowiedział ostatnie słowa, do ich uszu dotarł głośny wrzask należący do dziewczyny. Przez chwilę siedzieli w ciszy, a potem Lysander spojrzał z wyrzutem na towarzysza.
– Nie dzieje jej się krzywda, tak? - warknął, wstał i wybiegł z pokoju. Aiden pobiegł za nim, żeby chłopak nie zrobił czegoś nieodpowiedniego. Wołał za nim, żeby się zatrzymał, ale tamten go nie słuchał. W pewnym momencie obaj zatrzymali się gwałtownie, bo z jednego z mijanych pomieszczeń wyszła Rosalie. Snape dopadł do niej, zanim zdążyła się oddalić.
– Gdzie jest przetrzymywana moja siostra?
Ruda spojrzała na niego zaskoczona a potem zerknęła na drugiego Ślizgona za nim, który wzruszył ramionami.
– Jest w bezpiecznym miejscu i nie dzieje jej się żadna krzywda jak na razie.
Zielonooki miał ochotę parsknąć śmiechem na jej słowa. To samo powiedział mu Aiden, ale to dalej nie była kompletna odpowiedź na jego pytanie.
– Słyszałem jej wrzask. Nie wmówisz mi, że krzyczała sobie dla zabawy albo z nudów, bo nie uwierzę w to. Jeśli mnie teraz do niej nie zaprowadzisz, policzymy się inaczej.
– Och, jak chcesz cokolwiek zrobić? Nie masz różdżki – przypomniała. Zaniepokoiła ją jednak wzmianka o wrzasku, bo przecież dziewczyna miała być nietykalna.
– Wiem. - Uśmiechnął się tajemniczo. - Nie potrzeba różdżki, aby zrobić komuś krzywdę. Magia Bezróżdżkowa, coś ci świta?
Kobieta westchnęła cicho i skrzyżowała ręce na piersiach. Nie zamierzała się bać gróźb siedemnastolatka. Była przecież od niego lepsza.
– I tak cię do niej nie zaprowadzę, dopóki nie przyjmiesz naszych warunków. Coś za coś.
Lysander odetchnął głęboko, by się uspokoić. Był zdenerwowany a w takim stanie lepiej było nie podejmować decyzji. Pomyślał jednak nad tym chwilę. Równie dobrze jego siostry mogło w ogóle tam nie być, a krzyk mógł być nieprawdziwy. Miał mętlik w głowie i nie mógł zdecydować, co zrobić. Nagle wpadł na pewien pomysł.
– Jeśli zgodzę się wam pomóc, będę mógł się z nią zobaczyć? - spytał, patrząc na rudą z nadzieją.
Aiden i Rosalie mieli w tym momencie podobne miny wyrażające zdumienie. Nie mieli pojęcia jakim cudem chłopak zmienił zdanie, ale kobieta kiwnęła głową.
– W takim razie zgadzam się. Co mam zrobić?
– Mówisz serio? - chciał się upewnić Aiden.
– Tak. Rodzina najważniejsza – odparł, patrząc na niego a potem wrócił wzrokiem do Śmierciożerczyni. Ona wyjęła swoją różdżkę i skierowała ją na młodego Snape'a. Na początku się spiął i przygotował się do tego, by w razie czego się obronić, ale ona nie rzuciła żadnego zaklęcia.
– Jak się nazywasz?
– Lysander Harry Snape.
– Czy zgadzasz się na współpracę z nami i obiecujesz nie wynieść na zewnątrz żadnych spraw poruszonych w tym miejscu oraz nie działać na naszą szkodę?
– Zgadzam się i obiecuję.
Z różdżki wyleciały srebrne nitki, które oplotły ciało chłopaka i zniknęły. Gdy kobieta zamknęła na chwilę oczy, Ślizgon szepnął ledwo słyszalnie „Falsum Consensu"* i uśmiechnął się z satysfakcją.
– Czy teraz mogę zobaczyć się z własną siostrą? - zapytał, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Miał nadzieję, że nie zostanie oszukany.
Rosalie skrzywiła się, ale zgodziła się i kazała mu iść za sobą. Aiden z ciekawości ruszył za nimi.
Szli korytarzami, schodząc coraz niżej. Lysander z każdą chwilą coraz bardziej uświadamiał sobie, jaka wielka była to posiadłość. Był kilka razy w Malfoy Manor, ale ten budynek był większy. Gdy wkroczyli do lochów, zrobiło się nieco ciemniej, więc kobieta zapaliła świecę.
Zatrzymali się przed celą, na której drzwiach widniał numer 3. Wchodząc do środka, zauważyli Sophie leżącą na jakimś kawałku materiału a przy niej klęczał jakiś facet w wieku zbliżonym do jej wieku, Lysandra i Aidena. Trzymał w ręku różdżkę i mamrotał coś pod nosem, zaciskając zakrwawioną rękę na udzie szatynki, żeby przestała się wiercić.
– Marcus, co to ma znaczyć? - spytała Rosalie, patrząc na to wszystko ze zdziwieniem. Młody mężczyzna podniósł głowę i odwrócił się w ich stronę ze strachem w oczach. Wstał i podszedł do nich.
– Przyszliśmy tu razem z Gaiusem i Mistrzem Ostrza zgodnie z Pani poleceniem. Dziewczyna jednak dalej nie chciała współpracować i Mistrz Ostrza się zdenerwował. Co stało się później, chyba Pani widzi – wyjaśnił ponuro i wskazał dłonią leżące ciało Gryfonki.
Rudowłosa zacisnęła usta ze złością. Jak oni śmieli zignorować jej rozkazy. Mieli przekonać tę nastolatkę, ale bez drastycznych środków.
– Żyje? - chciała się upewnić.
– Żyje, żyje. Ledwo, ale udało mi się utrzymać ją przy życiu. Cruciatus plus głębokie rany w niezbyt sterylnym miejscu to kiepskie połączenie. Musiałby ją zobaczyć lekarz lub pielęgniarka.
Spojrzał w stronę rannej, która jęknęła cicho. Jej rany były głębokie, dlatego starał się, żeby nie ruszała się i nie uszkodziła się jeszcze bardziej.
Lysander również popatrzył na swoją siostrę i zacisnął pięści. Wiedział jedno – musieli się stamtąd wydostać. Nie wiedział tylko jak to zrobić.
Ruda rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu i zmarszczyła brwi. Czegoś jej tam brakowało.
– Zaraz... Gdzie są Potter i Malfoy?
– Kazali mi ich przenieść do innej celi na ten czas. Są w celi numer osiem, mogę po nich pójść.
Już kierował się w stronę wyjścia, ale kobieta go zatrzymała, mówiąc, że sama ich przyprowadzi. Kilka minut później faktycznie wróciła z dwójką chłopców. Snape spojrzał na Jamesa i Danny'ego i zorientował się, że wyjście stamtąd nie będzie takie proste.
- W porządku, Marcus. Ty się nimi zajmiesz, a my wychodzimy – poinformowała Rosalie. - Ty Lysander też.
Odwróciła się w stronę drogi do wyjścia. Zielonooki Ślizgon wpadł jednak na ryzykowny pomysł. Wiedział, że to może nie wypalić, ale mimo wszystko postanowił spróbować. Mocno się skupił się i posłał w stronę Śmierciożerczyni zaklęcie rozbrajające za pomocą magii bezróżdżkowej. Odwróciła się w jego stronę zdezorientowana, a różdżka wypadła z jej ręki. Nie spodziewała się ataku z jego strony i to był jej błąd.
Marcus poczuł szacunek do bruneta, obserwując sytuację. On sam nie miałby odwagi rzucić na jego szefową żadnego zaklęcia. Aiden dopiero teraz zrozumiał, że jego przyjaciel tak naprawdę nie zgodził się na propozycję, tylko zastosował podstęp. To było do niego podobne, ale na początku bał się, że na serio zmienił zdanie w tej sprawie. Zdecydował się mu pomóc, bo też chciał zacząć żyć inaczej. Nie chciał już tkwić w tym bagnie, ale wiedział, że tak łatwo się nie wyplącze. Skoro mógł wesprzeć przyjaciela, bez wahania postanowił to zrobić. Gdy rudowłosa otrząsnęła się i ruszyła po swoją różdżkę, rzucił swój magiczny patyk w stronę Ślizgona, wołając:
– Lys, łap!
Lysander złapał przedmiot z łatwością i skinął głową w podziękowaniu. Musiał się jednak skupić na walce, żeby przypadkiem nie zginąć.
Rosalie po raz kolejny nie doceniła umiejętności tego chłopaka. Był cholernie dobry i w dodatku młodszy, więc miał więcej energii. Pojedynek trwałby sporo czasu, gdyby nie szybka decyzja siedemnastolatka.
– Avada Kedavra! - zawołał w pewnym momencie, wskazując różdżką na rudą. Zdążyła tylko krzyknąć cicho, nim jej ciało upadło na podłogę.
Wszyscy obecni w pomieszczeniu wpatrywali się na przemian w Lysandra i ciało martwej. On sam nie mógł uwierzyć, że to zrobił. Oddychał głęboko i podparł się ręką o ścianę, dotykając czołem zimnej powierzchni. Nie mógł zabić człowieka. Nie był zabójcą, a mordercą przecież tym bardziej nie. Stworzył nawet zaklęcie wskrzeszające, więc nie miał zamiaru nikogo zabijać.
– Lys, wszystko w porządku? - spytał Aiden, chociaż doskonale wiedział, że nic nie jest w porządku.
Jego przyjaciel pokręcił głową, a jego ramiona wbrew woli właściciela zaczęły się trząść.
– Nie miałeś wyboru – odezwał się mężczyzna znajdujący się przy Sophie. - Przejdź nad tym do porządku dziennego. Nie mówię, że zabijanie jest dobre, bo nie jest, ale nie możesz się załamywać, kiedy masz cel do osiągnięcia.
Lysander odsunął się od ściany i zerknął na niego pytająco.
– No chcesz się stąd wydostać, nie? - przypomniał Marcus. - My wam w tym pomożemy, ale musisz się wziąć w garść.
Ślizgon kiwnął głową i przywołał do siebie Jamesa i Danny'ego, którzy wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi oczami. Wykonali jednak jego polecenie bez wahania. Aiden również do nich dołączył.
Marcus wytłumaczył im jak się wydostać z posiadłości i przestrzegł przed ewentualnymi zagrożeniami. Życzył im powodzenia i polecił, by jak najszybciej się zabierali, bo lada chwila ktoś tu może przyjść.
Aiden podniósł Sophie, żeby Lysander w razie czego mógł swobodnie walczyć, a James i Danny ruszyli za nimi. Wszyscy oczywiście pod zaklęciem niewidzialności. Podziękowali Marcusowi za informacje i pożegnali się z nim, nie mając świadomości, że widzą się po raz ostatni.
– Łatwo poszło – skomentował James, gdy zbliżali się do wyjścia. Lysander jednak czuł, że to wszystko było zbyt proste. Rozglądał się uważnie wokół, szukając jakiejś anomalii. Byli już prawie przy drzwiach, kiedy pojawiła się niedaleko nich Bellatrix Lestrange. Najwyraźniej śledziła ich również pod zaklęciem Kameleona.
– Naprawdę sądziliście, że tak łatwo się stąd wydostaniecie? - spytała i parsknęła śmiechem, wyciągając różdżkę.
– Aiden, zabieraj ich i biegnij – syknął Lysander. Rzucił mu jego różdżkę, bo nie chciał zostawić ich bezbronnych. Czystokrwisty Ślizgon kiwnął głową i pobiegł, ledwo unikając Avady. Musiał lewitować Sophie stałym zaklęciem lewitującym, bo inaczej nie miałby się jak bronić. Pilnował też chłopców, żeby się nie zgubili.
Snape natomiast zaczął walczyć z Lestrange, ale nie było to takie łatwe. Rosalie była słabsza niż Bellatrix i nie dała się tak łatwo. Oberwał parę razy klątwą tnącą i kilkoma innymi, ale zdołał się jeszcze utrzymać na nogach i bronić. Już nawet nie atakował, tylko się bronił. Na ratunek przyszedł mu Marcus, który zbliżał się z przeciwnej strony i zebrał się na odwagę, żeby zaatakować kobietę od tyłu. Bezgłośnie kazał mu uciekać i nie zawracać sobie nim głowy. W normalnych okolicznościach zostałby, ale nie był sam i musiał dotrzeć do reszty. Poprosił Merlina o opiekę nad tym facetem i wybiegł.
Ledwo znalazł się na zewnątrz, Aiden kazał mu chwycić świstoklik, który stworzył na szybko i całą piątką przenieśli się w okolice bramy Hogwartu.
*** *** ***
– Dlaczego nie możemy iść od razu? - spytał James Potter Sr, siedząc na krześle w gabinecie dyrektorki.
– To chyba oczywiste, Potter – odparł Severus. - Musimy mieć plan.
– Plan, plan, plan... - przewrócił oczami tamten. - Na swoją śmierć też masz plan?
McGonagall ostrzegła ich, że jeśli się nie uciszą, to wylecą z gabinetu z prędkością światła, więc się uciszyli. Zaczęła tłumaczyć, co powinni zrobić, ale nagle dostrzegła, że na mapie zmieniły się kontury. Podeszła bliżej i otworzyła usta zaskoczona, gdy rozpoznała, że to teren Hogwartu.
– Jest na terenie Hogwartu – wyjaśniła i podeszła do okna. Przy bramie pojawiły się jakieś postacie w liczbie pięciu.
Postanowili jak najszybciej tam pójść, by zobaczyć, czy to naprawdę oni. Gdy dotarli do bramy, zauważyli leżącą na ziemi Sophie, siedzących Danny'ego i Jamesa oraz Aidena, który podtrzymywał Lysandra.
– Merlinie, James! - Harry podbiegł do syna od razu, jak dyrektorka otworzyła wrota. Uściskał go mocno i dokładnie sprawdził, czy nic nie mu jest. Z ulgą stwierdził, że miał jedynie parę siniaków i żadnych poważniejszych urazów. Danny również nie był w złej formie. Potter spojrzał jednak na swoją siostrzenicę i aż jęknął. Cała blada, dość dużo ran, potargane włosy. Severus przypadł do Lysandra i chwycił go za ramiona.
– Gdzie wy na Merlina byliście? - spytał, ale jego syn tylko wymamrotał:
– Nie krzycz, proszę. Ja... Ja nie chciałem.
Alexandra kucnęła ze łzami w oczach przy Sophie i odgarnęła jej włosy z twarzy. Dziewczyna jęknęła cicho i poruszyła się. Uchyliła delikatnie powieki, ale szybko je zamknęła, bo poraziło ją słońce.
– Mamo, boli – wykrztusiła.
– Cii... Wszystko jest już w porządku. Zaraz zajmie się wami Pani Pomfrey. Nie ruszaj się – szepnęła jej matka i uścisnęła lekko dłoń córki.
Minerwa zarządziła, żeby jak najszybciej ich stan sprawdziła pielęgniarka, więc musieli się dostać do Skrzydła Szpitalnego. Severus wziął na ręce Sophie, Aiden dalej podtrzymywał Lysandra, a James i Danny szli spokojnie za dorosłymi.
*Falsum consensu - fałszywa zgoda (łac.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top