Rozdział XII


Severus wracając do swojego gabinetu zgarnął po drodze Evmoona, który domagał się wyjaśnień. Dla świętego spokoju wytłumaczył mu całą sytuację i poprosił o pomoc. Miał do uwarzenia jeszcze parę eliksirów i potrzebował kogoś, kto mógłby się nimi zająć. Do produkcji eliksiru lokalizacji potrzebował spokoju i trochę więcej czasu, dlatego inne mikstury musiały zejść na dalszy plan.

Młodszy mężczyzna zgodził się od razu, bo wiedział, że prośba o pomoc ze strony Severusa Snape'a to było jednak coś niecodziennego. Zwykle Severus wszystko robił sam i nie chciał nikogo więcej. Przy wyborze opiekunów również był niemały problem, bo uważał, że sam jest w stanie sprawować opiekę nad Slytherinem. W końcu jednak się zgodził, ale dopiero po namowach Minerwy. Finalnie Matthew został pomocniczym opiekunem Slytherinu i bardzo dobrze wywiązywał się z tej funkcji. Niektóre uczennice nie były zbyt zadowolone z tego, że drugim opiekunem ma być również osoba płci męskiej, ponieważ czasem trudno było pójść z problemami do faceta, a opiekunka łatwiej by je zrozumiała. Dziewczyny z Ravenclawu i Hufflepuffu też miały ten sam problem, ale za to Gryfoni woleliby mieć męskiego opiekuna a nie nauczycielkę Wróżbiarstwa. Parvati Patil co prawda była lepsza niż Trelawney, ale i tak garstka osób w dalszym ciągu uważała sztukę wróżenia za bezsens.

Uczniowie niestety zdążyli odkryć brak kilkorga z nich w szkole, przez co trzeba było wymyślić przekonującą historyjkę. Nie mogli jednak polegać na kłamstwie przez dłuższy czas, więc starali się jak najszybciej przygotować szybko potrzebne do odnalezienia porwanych.

Odwołany został także mecz, który miał się odbyć w następną sobotę. Ravenclaw nie miał zapasowego trzeciego ścigającego a Slytherin nie chciał grać bez jednego ze ścigających i szukającego, mimo że mieli zastępstwo. Nie wydawało się to odpowiednie również ze względu na niedawną śmierć dwojga osób.

W środę po zajęciach eliksirów w sali zostali Nathaniel, Sabrina, Ellie i Ted.

– Panie Profesorze, może nam pan powiedzieć prawdę? - zapytał Ted, przejmując „dowodzenie".

Snape podniósł głowę i uniósł brew, patrząc na niego.

– O jakiego rodzaju prawdę panu chodzi, panie Lupin?

– O to, gdzie są Sophie i Lysander – odparła Ellie, ubiegając Puchona.

Mistrz Eliksirów zastanowił się, czy powiedzieć im, jak naprawdę wygląda sprawa. Znał tę czwórkę już sześć lat, siódmy się zaczął, a Lupina znał nawet dłużej. Teoretycznie mógłby im zaufać, bo zasługiwali na to, ale jakoś czuł obawę co do tego.

– A dlaczego o to pytacie?

– Martwimy się o nich – wyjaśnił Gryfon. - No, może o Lysa trochę mniej, bo ostatnio pokonał mnie w...

Urwał, widząc wzrok Ellie i poprawił się:

– To znaczy, martwimy się o nich tak samo. Przejęzyczyłem się.

Snape uśmiechnął się krzywo na tę scenkę. Dobrze wiedział, że ten chłopak bardziej martwił się o Sophie. Zauważył, że tych dwoje zbliżyło się do siebie i doskonale zdawał sobie sprawę z przeprowadzanych na terenie szkoły zakładów. I nie były one jedynie wymysłem Gryffindoru, bo nawet niektórzy nauczyciele, którzy ciekawi byli życia młodzieży, brali w nich udział. Jedynie Minerwa jakoś nie wydawała się z tego powodu zadowolona i nie chciała o tym słyszeć. No i on, bo z reguły nie brał udziału w takich akcjach.

Westchnął więc, rzucił Muffliato i wyjaśnił im o co chodzi. Uważnie obserwował ich reakcje, które z pewnością nie były oznaką radości.

– Możemy jakoś pomóc? - spytała niepewnie Sabrina.

– Na tę chwilę nie – odparł, ale po chwili zmienił zdanie. - Albo jednak możecie się do czegoś przydać. A konkretnie wy dwie, bo potrzebuję włosów Sophie. - Wskazał na dziewczyny. - Czy jesteście w stanie przeszukać jej rzeczy? Nie wiem, może zostawiła jakieś włosy na szczotce, poduszce.

– Oczywiście, że to zrobimy. Ma to pan jak w banku. - Uśmiechnęła się Wallace i ruszyła do wyjścia, ciągnąc za sobą resztę. - I nikomu nie powiemy, proszę się nie martwić!

Odetchnął z ulgą po ich wyjściu i pokręcił głową. No cóż, chociaż kwestię włosów miał z głowy.

*** *** ***

– Po co przyszłaś? - spytał Lysander z irytacją, patrząc na rudowłosą, która siedziała naprzeciwko niego na łóżku.

– Od tygodnia przychodzę codziennie i pytam cię o to samo.

– A ja od tygodnia muszę cię znosić i odpowiadam tak samo. Nie mam zamiaru do was dołączać. - Skrzyżował ręce na piersiach i oparł się plecami o ścianę.

Kobieta westchnęła i zamknęła oczy a potem ponownie je otworzyła.

– Snape, słuchaj...

– Po nazwisku może do mnie mówić tylko nieliczna grupa osób – przerwał jej. - A ty z pewnością do niej nie należysz.

– Och, rozumiem. - Zacisnęła usta i wciągnęła powietrze nosem. - W takim razie Lysander, słuchaj... Masz tutaj wszystko czego sobie zażyczysz. Możesz mieć to na stałe, ale potrzebujemy od ciebie tylko jednej rzeczy.

– No to macie problem, bo ja wam jej nie dam.

Wzruszył ramionami i spojrzał jej prosto w oczy z wyzwaniem. Chciał wrócić do Hogwartu, a tymczasem siedział w nieznanym miejscu i był namawiany do czegoś, w czym nie chciał brać udziału.

– My cię prosimy tylko o jedno wskrzeszenie – położyła nacisk na słowo „jedno".

– Nie można wskrzeszać i zabijać ludzi kiedy się chce! - podniósł głos. - Poza tym, nie macie ciała i od śmierci minęło jakieś 18 lat, więc zapewne by się nie udało.

– Próbować zawsze warto – stwierdziła Rosalie.

– No to sobie próbujcie, ale beze mnie.

Zsunął nogi na podłogę i wstał, kierując się do wyjścia z pokoju, ale zatrzymał go głos rudej, a konkretnie jej słowa.

– Chciałam załatwić to na spokojnie, ale widzę, że z tobą się nie da. Albo nam pomożesz, albo twoja siostrzyczka zapłaci za twoją odmowę.

Zatrzymał się w półkroku i zbladł. Nie miał pewności, czy kobieta kłamała, bo równie dobrze mogła mówić prawdę. Nie mógł ryzykować życiem siostry, którakolwiek by to nie była. Obie były dla niego ważne.

– Czy uważasz, że możesz mnie szantażować? - spytał chłodno.

– Jak to mówią? Cel uświęca środki. Podobnie postępował Albus Dumbledore, więc nie patrz na mnie jak na karalucha.

Lysander sam już nie wiedział co zrobić. I jedna i druga opcja miała plusy jak i minusy, dlatego czuł się rozdarty. Postanowił jednak zaryzykować i wybrać jedną z nich.

*** *** ***

Tymczasem kilka pięter niżej, w celi naszej trójki rozgrywała się nieciekawa scena. Mężczyźni ze świty Rosalie zostali oddelegowani, by sprawdzić, czy ta młoda przypadkiem nie zmieniła nastawienia. Okazało się jednak, że się tak nie stało, więc byli zmuszeni podjąć inne środki. Jeden z nich wyprowadził Jamesa i Danny'ego z pomieszczenia, bo nie chcieli mieć świadków w tych dzieciakach.

– Czemu nie chcesz odpowiednio się zachowywać, co? - zagadnął najwyższy z facetów, który zwał się Mistrz Ostrza. Przynajmniej tak go wszyscy nazywali. - Może nikt cię jeszcze porządnie nie wyszkolił, hę?

Sophie wcisnęła się w kąt celi, chcąc oddzielić się od tej trójki. Nie wiedziała, co mieli zamiar zrobić, ale podejrzewała, że nic dobrego. Miała jednak nadzieję, że chłopcom nic się nie stanie. Ani na chwilę nie spuszczała wzroku ze zbliżających się do niej mężczyzn.

– Wyszkolić to można psa – odparowała. - A ja psem nie jestem, więc nie życzę sobie takiego słownictwa.

– A czy to koncert życzeń? - prychnął średni pod względem wzrostu i zwrócił się do Mistrza Ostrza. - Ta mała na za dużo sobie pozwala. Zajmiesz się nią?

Szatynka wzdrygnęła się, widząc wyraz twarzy tego drugiego, gdy odpowiadał. Nie dało się nie zauważyć, że był bardzo zadowolony z okazji sprawienia komuś bólu.

– Z przyjemnością. - Oblizał usta, uśmiechając się zwycięsko i ruszył w jej stronę.

– Tylko nie przesadź. Nasza Pani chce ją mieć żywą i w miarę użytecznym stanie – przypomniał średni.

Tamten przewrócił oczami, ale skinął głową.

- Doskonale o tym wiem, Gaius. Możesz iść, ale zostaw mi Marcusa. Wyleczy tę lalę, kiedy z nią skończę.

Gaius spojrzał z wahaniem na swojego współpracownika, ale w końcu westchnął i wyszedł.

Mistrz Ostrza sięgnął do pasa, którego zawartość była starannie ukryta, a chwilę później w jego rękach znalazły się dwa eleganckie i z pewnością ostre noże.

– No, to teraz się trochę... zabawimy – zapowiedział i ruszył szybkim krokiem w stronę Gryfonki.

Kilka minut później z tego pomieszczenia można było usłyszeć głośny, przeraźliwy wrzask.

*** *** ***

W niedzielę eliksir został ukończony i pozostało już tylko dodać do niego włosy oraz krew. Potrzebne osoby miały się zgłosić około południa w prywatnej pracowni Mistrza Eliksirów, żeby oddać trochę swojej czerwonej cieczy. Większość osób żywiło nadzieję, że to się uda i znajdą zguby, ale jednak byli też i tacy, którzy mieli wątpliwości.

– Jesteś pewien, że to wyjdzie? - spytał Matthew, przygotowując miejsce do pobierania krwi. Zaoferował pomoc Severusowi, bo wiedział, że będzie mu takowa potrzebna. I przy okazji chciał mieć najświeższe informacje ze źródła.

Snape zacisnął palce prawej ręki na trzymanej przez niego fiolce. Evmoon miał wrażenie, że jeśli użyłby odrobinę więcej siły, mógłby ją zniszczyć.

– Pytasz mnie o to trzydziesty czwarty raz w tym tygodniu – warknął starszy mężczyzna. - Zastanawiam się czemu cię jeszcze nie wyrzuciłem.

– Bo mnie lubisz? - podsunął żartobliwie pomocniczy opiekun Slytherinu.

– Ja cię nie lubię. Ja cię jedynie toleruję, bo jesteś w miarę normalny. I masz wiedzę z zakresu Obrony przed Czarną Magią. Minerwa jak widać ma lepszego nosa do nauczycieli tego przedmiotu.

No, to już było coś. Nawet w czasach szkolnych rzadko słyszał słowa pochwały od swojego opiekuna i cieszył się z każdej takiej okazji. Za dzieciaka był trochę inny niż obecnie, bo chciał robić dobre wrażenie na swoich nauczycielach. Pragnął, żeby uważali go za dobrego czarodzieja, który ma ambicję i chęci.

Później nie zwracał na to już tak wielkiej uwagi i po prostu korzystał z życia. Po skończeniu szkoły i zaliczeniu szkolenia mógł poświęcić trochę czasu na zwiedzanie świata. Może nie spełniło się jego marzenie, czyli podróż dookoła świata, ale chociaż odwiedził okoliczne kraje europejskie. Nawet wpadł na chwilę do Polski, ale nie zabawił tam długo.

– Zawiesiłeś się?

Z zamyślenia wyrwał go głos Snape'a, który wpatrywał się w niego z rozbawieniem. Potrząsnął głową i wrócił do wykonywanego zadania.

– Nie, zamyśliłem się tylko – mruknął. - Ile zostało do przyjścia tamtych?

– Zaraz powinni być – odparł Severus, zerkając na zegarek. - Lepszym pytaniem jest, gdzie się podziewa Pomfrey.

Jak na zawołanie, do pracowni weszła pielęgniarka, niosąc kilka rzeczy. Snape oczywiście musiał jakiś czas pomarudzić, że powinna być wcześniej i tak dalej, ale kobieta go zignorowała. I w sumie bardzo dobrze.

Kilkanaście minut później zjawili się wszyscy, którzy byli potrzebni. Poppy sprawdziła zaklęciem ich stan zdrowia i czy nadają się w ogóle do tego, by oddać krew. Niby nie była to duża ilość, ale ona uparła się, że nawet po utracie kilku mililitrów może się komuś coś stać. Postanowili więc nie oponować i dać jej robić swoje.

– Lily, idziesz pierwsza pod nóż – zdecydował Severus, wskazując rudej krzesło.

– Dlaczego ona pierwsza? - oburzył się James, co spotkało się ze zirytowanym westchnięciem.

– Dlatego, że zaczynamy od najstarszych pokoleniowo osób. A ona urodziła się wcześniej od ciebie, prawda? - wytłumaczył. - Nie sądziłem, że tak bardzo chcesz się ciąć, ale nie martw się, będziesz następny.

Alexandra zacisnęła usta, słysząc te słowa skierowane do jej ojca. Dalej była zła na swojego męża, chociaż wiedziała, że to nie była całkowicie jego wina.

Gdy krew jej rodziców została dodana, przyszła kolej na Severusa i na nią.

– Dalej jesteś zła? - spytał, biorąc do ręki strzykawkę. Pobierał krew w mugolski sposób, bo nie chciał brudzić noża. A tak naprawdę po prostu było to bardziej higieniczne.

– Owszem. Znaczy, trochę. Nie bardzo, ale trochę – odparła, sama do końca nie wiedząc co mówi. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. Wbił igłę w odpowiednie miejsce i pobrał odrobinę krwi.

– Nie mógłbyś delikatniej? - jęknęła z wyrzutem. - To bolało.

– Ojej, a ty niby jesteś kruchą rozpuszczoną panienką z arystokracji, którą wszystko boli, co? - prychnął. - Jeśli nie mdlejesz, to wstawaj. Alan, teraz ty. Później Potter razy dwa.

Jakiś czas później przyszła pora na ostatni krok, czyli dodanie włosów. Gryfonki wcześniej dostarczyły włosy Sophie, więc można było je po prostu wrzucić. Ciecz w kociołku zabulgotała i zaczęła się mienić różnymi kolorami. Długo to jednak nie trwało, bo po kilku chwilach eliksir uspokoił się.

Matthew wyjął z szuflady mapę, a Snape wylał na nią parę kropel eliksiru. Nie minęło kilka sekund, kiedy na pergaminie zaczęły ukazywać się poszczególne kształty obiektów.

- Udało się – stwierdził Alan i odetchnął z ulgą. Teraz trzeba było tylko przekazać wieści Minerwie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top