Rozdział XI


W Norze odbywało się spotkanie Zakonu. Było to dziwne, bo spotkania nie odbywały się od kilku lat, kiedy wszędzie było bezpiecznie. Teraz jednak znalazł się ważny powód. Śmierciożercy porwali Sophie, Danny'ego i Jamesa oraz dwóch Ślizgonów - Lysandra i Aidena. A przynajmniej były spore szanse, że to sprawka pozostałości po Śmierciożercach. Zgromadzeni członkowie Zakonu Feniksa mieli wyrysowane na twarzach przeróżne emocje. Ginny chowała twarz na ramieniu Harry'ego, Molly biegała po kuchni, przynosząc każdemu herbatę. Miała nadzieję, że to choć trochę niektórych uspokoi. Sama jednak była kłębkiem nerwów i o mało nie wylała wrzątku na Fleur. Nie mogła uwierzyć, że ktoś miał czelność porwać jej wnuka. Hermiona siedziała obok Draco, który ponurym wzrokiem śledził Severusa próbującego najwyraźniej wydeptać dziurę w podłodze. Temu wszystkiemu przyglądała się bezradnie Minerwa McGonagall, ale w końcu westchnęła i odchrząknęła, prosząc o ciszę.

– Moi Drodzy, zapewne już wiecie po co się tu zebraliśmy – zaczęła – Porwano piątkę uczniów Hogwartu. Nie powinno do tego dojść, to jest wiadome. Jednakże czasu nie cofniemy, więc musimy postarać się coś zrobić, aby ich uratować.

– Pani Dyrektor, to już wszyscy wiedzą - wtrącił Draco - ale nie wiadomo, gdzie oni mogą być. Na Malfoy Manor proszę nie patrzeć, bo z pewnością wiedziałbym, gdyby byli tam jacyś więźniowie.

– Nikt cię o nic nie oskarża, Malfoy- mruknął Harry.

– A co z Lysandrem i tym drugim? Ich też porwano? - spytała niepewnie Ginny.

– Po co mieliby porywać Ślizgonów? - zmarszczył brwi Bill.

– To jest bardzo dobre pytanie - zauważył Remus - ale mam wrażenie, że wcale nie zostali porwani.

Molly spojrzała na niego z przestrachem.

– Chyba nie sądzisz, że... - urwała. - Nie. Lysander przecież nie mógłby...

– Sęk w tym Molly, że mógłby. - Severus zabrał głos, podchodząc bliżej. - Niestety Śmierciożercy potrafią zgrabnie manipulować innymi, a zwłaszcza młodzieżą. Jeśli obiecaliby mu coś cennego, to zapewne przystałby na ich propozycję

– Nie wierzysz we własnego syna? - Harry nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.

– Wierzę, Potter. Ale kieruję się też rozumem. Takie są realia i nie zdziwiłbym się, gdyby faktycznie przystał do nich.

Ginny zawahała się przez chwilę ale zadała pytanie, które nurtowało ją przez cały czas.

– A... co mogą zrobić reszcie?

– Torturować, głodzić, zabić.. Kto wie, Sophie może zostać zgwałcona. - Draco nie owijał w bawełnę, bo nie czuł takiej potrzeby. Taka była prawda i nie było sensu się oszukiwać. - A teraz nie ma co się mazać, tylko trzeba ich wydostać.

– Amerykę odkryłeś – prychnął Ron. Jego syna co prawda nie porwali, ale chciał wesprzeć swoich przyjaciół. Malfoy spojrzał na niego ze złością. - Ale jak chcesz to zrobić, detektywie Fretko?

– Odwołaj tę fretkę! - syknął blondyn i chciał wstać, ale powstrzymała go ręka Hermiony ściskająca jego ramię.

– Zachowujecie się jak dzieci, a aktualnie nie ma na to czasu – upomniała ich i zerknęła pytająco na dyrektorkę Hogwartu. - Co mamy robić?

McGonagall sama chciałaby usłyszeć odpowiedź na to pytanie. Westchnęła i potarła skronie palcami. Od kilkunastu lat w Hogwarcie było spokojnie i nie myślała, że znowu będą potrzebować jakichś planów. Musieli jednak coś wymyślić, żeby odzyskać uczniów, zanim ten ktoś spróbuje przeciągnąć ich na swoją stronę, albo wykorzystać do własnych celów. Już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, kiedy nagle płomienie kominka zazieleniły się i wyszli z niego Lucas oraz Alexandra. Były Krukon próbował uspokoić towarzyszkę, ale ona była zbyt zdenerwowana.

– Pani Dyrektor, co się stało?

Podeszła do dyrektorki, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej. Wcześniej otrzymała jedynie sowę z prośbą o niezwłoczne przybycie do Nory. Nie wiedziała nic więcej i dlatego obawiała się tego, co miała usłyszeć. Zerknęła na twarze pozostałych i przełknęła ślinę, widząc ich ponury nastrój.

Została szybko poinformowana o okolicznościach zdarzenia. Z każdym kolejnym słowem była coraz bardziej przerażona.

- Jak to się mogło stać? Przecież w Hogwarcie nie stało się nic poważnego od... od bitwy!

- Odpowiedź jest prosta – wtrącił Severus. - Dzieciak Pottera trafił do Hogwartu i już przyciąga kłopoty.

- Przestań! - Alexandra zgromiła wzrokiem męża. - Doskonale wiesz, że to nie wina Harry'ego ani małego Jamesa.

- Sęk w tym, że on ma chyba jednak rację...

Słowa Harry'ego Pottera zwróciły szczególną uwagę obecnych i wszyscy przenieśli wzrok na niego.

On sam wydawał się być spięty, dłonie trzymał pod stołem zaciśnięte w pięści, a wzrok skupiał na serwetce leżącej na stole przed nim.

– O czym ty mówisz, Harry? - Hermiona zmarszczyła brwi, słysząc słowa przyjaciela. Przecież każdy wiedział, że nie miał z tym nic wspólnego i nie powinien twierdzić inaczej.

- Pamiętacie nasze lata szkolne? - zaczął. - Na każdym kroku towarzyszyły mi niebezpieczeństwa i dziwne wypadki. Pierwszy rok? Troll i Voldemort. - Na wzmiankę o czarnoksiężniku parę osób w dalszym ciągu się wzdrygało. - Drugi rok? Komnata Tajemnic z Bazyliszkiem w komplecie i na dokładkę Voldemort w swojej młodszej wersji. Na trzecim roku dementorzy i ten nędzny szczur Peter.

Remus, James i Syriusz wymienili spojrzenia i skrzywili się na wspomnienie byłego przyjaciela. Tymczasem Harry kontynuował:

– Na czwartym roku zostałem wrobiony w udział w Turnieju Trójmagicznym, uczył nas Śmierciożerca pod postacią aurora, wtedy zginął też Cedric i odrodził się Voldemort. Piąty rok to oczywiście Umbridge i śmierć Syriusza, szósty to już w ogóle dramat, bo śmierć Dumbledore'a, horkruksy, bitwa i śmierć Luny.

Parę osób spochmurniało, bo doskonale pamiętali tę blondyneczkę z Ravenclawu, która chodziła z głową w chmurach. Nie powinna wtedy zginąć, ale tak już bywało, że ginęli niewinni, kiedy źli chodzili dalej po ziemi.

– Wydarzenia z naszych szkolnych lat nie były twoją winą, Harry. - Ginny spojrzała poważnie na okularnika. - Ty po prostu... masz wyjątkowy talent do pakowania się w kłopoty. Dzięki tobie wszyscy żyjemy i to jest ważne.

– Ale inne osoby zginęły i...

– Potter, przestań się nad sobą użalać. - Severus postanowił przerwać tę irytującą go wymianę słów. - Mamy poważny problem do rozwiązania, który dotyczy też twojego syna, więc może lepiej skieruj swoją uwagę na inne tory.

Harry kiwnął głową. Musiał zgodzić się ze swoim szwagrem w tej kwestii. W ogóle dalej nie mógł się przyzwyczaić do tego, że ich były nauczyciel, w dodatku człowiek, który odnosił się do niego w sposób szczególnie niemiły, został jego szwagrem. Jego rodzina była dosyć dziwna, to było pewne.

Potrząsnął głową i skupił się na głównym temacie. Starali się wymyślić, gdzie mogła zostać przetransportowana młodzież.

Przy kominku w dalszym ciągu stał Lucas i wahał się, czy wyjawić im informację, która mogłaby się przydać. Słuchał ich wypowiedzi i postanowił jednak to zrobić.

– Chyba wiem, gdzie mogą być – odezwał się, przerywając rozmowy. Odwrócili głowy w jego stronę, patrząc wyczekująco.

– No mów, gdzie? - Draco spojrzał na byłego wroga zniecierpliwiony. Chciał jak najszybciej odzyskać syna.

– Tylko że... To nie jest takie proste.

*** *** ***

Tymczasem u naszych więźniów nie było za ciekawie. Noc spędzili w zimnym pomieszczeniu bez jedzenia, ale i tak mieli dużo szczęścia. Przez cały ten czas nikt ich nie odwiedził, co w sumie było dobrą wiadomością. Sophie nie chciała już widzieć tej rudej, nie chciała nawet o niej słyszeć. Nie spała ani chwili, pilnując chłopców. Zauważyła wysoko w ścianie małe okienko, które dawało nikłe światło, dlatego wpadła na pomysł użycia różdżki, by cokolwiek zrobić, ale uświadomiła sobie, że zabrali jej różdżkę. No oczywiście, przecież nie mogli jej zostawić broni.

Wcześnie rano otworzyły się drzwi i do środka wszedł jeden z facetów, którzy przynieśli ich poprzedniego dnia. Był to ten najmłodszy, wyglądający na zaledwie kilka lat starszego od Sophie.

Przyniósł tacę z trzema talerzami kanapek i kubkami wody a potem położył ją na podłodze.

Nawet na nich nie spojrzał i chciał wyjść, kiedy zatrzymała go Gryfonka.

– Hej, co tak bez przywitania? - zagadnęła, patrząc na niego. Podniósł wzrok i zmierzył nim twarz dziewczyny a potem wzruszył ramionami.

– Nie wolno mi rozmawiać z ludźmi tutaj osadzonymi – odparł spokojnie.

– Oj, a jednak ze mną rozmawiasz – zauważyła z lekkim uśmiechem. - Może powiesz mi, gdzie jesteśmy?

Chłopak pokręcił głową i skierował się w stronę wyjścia.

– Dobra, dobra! Nie chcesz mi zdradzić lokalizacji tego „przytulnego" miejsca, to nie będę nalegać. - zawołała za nim. - W ogóle to nie boicie się, że możemy się tym zabić, czy coś?

Miała na myśli talerze i kubki, bo była pewna, że są one wykonane ze szkła. A szkłem można było łatwo się pociąć, wykrwawić, a w konsekwencji odejść z tego świata. On jednak zatrzymał się przy drzwiach, obejrzał się do tyłu i uśmiechnął się tajemniczo a potem wyszedł.

Zdziwiła się tym, że nie przejął się ich możliwym samobójstwem. Obudziła więc Jamesa i Danny'ego, żeby nabrali choć trochę sił poprzez zjedzenie śniadania. Gdy zjadła, chwyciła talerz i rzuciła nim przez całe pomieszczenie. Wbrew jej oczekiwaniom, naczynie wcale się nie rozbiło. Narobiło trochę hałasu, ale wylądowało w całości i nienaruszone. Spróbowała to samo z kubkiem, ale efekt był ten sam. Gryfon i Krukon patrzyli na nią ze zdziwieniem, ale zdecydowali się nie przeszkadzać jej w tym dziwnym zajęciu.

Później przez kilka godzin nikt do nich nie zaglądał, więc miała trochę czasu do namysłu. Musieli się stąd wydostać. Szatynka była na siebie wściekła. Mówiła podczas bitwy do Voldemorta w sposób niezbyt odpowiedni, a teraz dała się złapać jak jakaś pierwsza lepsza nastolatka.

Wiedziała, że na ratunek ze strony Zakonu musieliby trochę poczekać, dlatego wolała wcześniej zrobić coś sama. Nie zdążyła jednak obmyślić planu, bo do środka weszła Rosalie w otoczeniu swojej „świty", która jej towarzyszyła poprzedniego dnia.

– Witajcie kochani! - uśmiechnęła się tak bardzo sztucznie, że Sophie musiała powstrzymać odruch wymiotny. - Jak minęła noc?

– Zimno – poskarżyła się siedemnastolatka. - Macie tutaj w ogóle ogrzewanie?

Ruda spojrzała na nią i skrzywiła się. Irytowała ją ta dziewczyna, zresztą z wzajemnością. Miała ochotę ją zabić, ale była jej potrzebna. Przynajmniej na tę chwilę.

– To nie hotel, złotko. Luksusy są tutaj dla lepszych czarodziejów.

Kucnęła przy niej i obejrzała dokładnie twarz młodszej czarownicy. Czarne oczy wpatrywały się w nią z wyzwaniem i widziała, że tamta się jej nie boi. A przecież powinna.

Chwyciła ją mocno za podbródek i ścisnęła, powodując skrzywienie panny Snape. Oczy jednak nie zmieniły przekazu.

– Leo, przekaż Bellatrix, że jest potrzebna w celi numer cztery – rzuciła w stronę młodzika, który wcześniej przyniósł śniadanie. On jednak wyraźnie zbladł i chciał zaprotestować.

– Ale Pani Lestrange prosiła, aby jej nie przeszkadzano...

– Myślę jednak, że to ją zainteresuje – odparła Rosalie i wstała, otrzepując dłonie. Wyszła, nakazując pójście za nią dwóm pozostałym mężczyznom. Trzeci natomiast ruszył wykonać zlecone mu zadanie, chociaż w ogóle nie miał na to ochoty.

Czekali jakiś czas i w pewnym momencie pomyśleli, że to był tylko „żart" i Bellatrix nie przyjdzie. W drzwiach jednak stanęła Bellatrix Lestrange we własnej osobie. Sophie doskonale znała tę postać z podręczników do historii magii lub jakichkolwiek książek o historii świata czarodziejskiego. Ponadto miała „przyjemność" zobaczyć ją na żywo podczas swojej podróży w czasie. I nie chciała mieć takiej okazji ponownie, a tymczasem znajdowała się z nią w jednym pomieszczeniu.

Śmierciożerczyni rozejrzała się po celi i zatrzymała wzrok na więźniach. Jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, ale z pewnością nie był to sympatyczny uśmiech.

- No no, chyba jednak było warto tutaj przyjść – odezwała się. - A kim wy jesteście, hm?

- To nie twoja sprawa.

Po usłyszeniu tych słów z ust Sophie, Bellatrix wyjęła różdżkę i zaczęła przekładać ją między palcami, bawiąc się nią. Nie chciała od razu torturować dziewczyny. Najpierw przydałoby się czegoś o niej dowiedzieć. Postanowiła jednak zmienić taktykę i wybadać chłopców.

– A może wy ze mną pogadacie grzecznie, co? - zagadnęła, podchodząc bliżej. - Jest coś, co mogłabym dla was zrobić?

– Tak. - James najwyraźniej nie zrozumiał wskazówek, które przekazywała mu kuzynka za pomocą gestów i podjął konwersację z Lestrange. - Chcemy wrócić do Hogwartu.

Usłyszawszy to życzenie, brunetka wybuchnęła śmiechem. Oni naprawdę myśleli, że tak po prostu wrócą sobie do szkoły? Pokręciła głową i spoważniała.

– Jeszcze trochę sobie tutaj posiedzicie. Ale wcześniej pragnę poznać wasze nazwiska. Dowiem się po dobroci, czy mam zastosować bardziej zdecydowane środki?

Wiedziała, że Rosalie prędzej czy później wyjawi jej te dane, ale chciała usłyszeć je wcześniej. Przerzuciła włosy na plecy i oparła rękę na biodrze, pukając o nie palcami w niecierpliwym geście.

– A jak powiemy, to da nam Pani spokój? - spytał Danny, który w ostatnim czasie milczał i tylko obserwował sytuację.

– Zastanowię się. - Zmierzyła chłopca oceniającym wzrokiem a potem machnęła ręką, aby mówił.

Krukon zawahał się. Uczono go, aby nie podejmował decyzji pochopnie, ale nie chciał, aby coś złego stało się jego towarzyszom. Zerknął na Jamesa, który kiwnął głową. Przeniósł wzrok na Sophie, ale ona odwróciła głowę. Westchnął i odezwał się:

– Ja jestem Daniel Malfoy.

– A ja James Potter – dodał po nim Gryfon.

Lestrange uniosła brwi z zainteresowaniem. A więc miała przed sobą synów Dracona oraz zapewne Harry'ego Pottera. Zaczynało się robić coraz ciekawiej. Zwróciła się więc jeszcze do dziewczyny, która widocznie nie chciała z nią rozmawiać po dobroci.

– Pytam po raz ostatni – ostrzegła. - Jak się nazywasz?

– Wypchaj się – mruknęła szatynka, „kopiąc" sobie kolejny metr grobu.

Bellatrix jednak straciła do niej cierpliwość i rzuciła jedno ze swoich ulubionych zaklęć, a mianowicie Cruciatusa.

Dziewczyna krzyknęła głośno, czując ból, którego po prostu nie dało się dokładnie opisać. Miała wrażenie, że kilkanaście noży rozcina jej ciało wewnątrz, a ona nie może nic zrobić. Chciała, żeby to się skończyło jak najszybciej, bo nie mogła już tego wytrzymać. Gdy zaklęcie zostało przerwane, otarła łzy, leżąc w pozycji embrionalnej na podłodze.

– To jak, będziesz grzeczną dziewczynką i przedstawisz się?

Sophie pokręciła głową, na co brunetka cmoknęła z niezadowoleniem.

– Jesteś bardziej uparta niż ten chłopak od Severusa. - Bella skrzywiła się, ale przyjrzała się uważniej dziewczynie. Chwilkę później nie mogła uwierzyć, że od razu na to nie wpadła. Dopiero teraz dostrzegła podobieństwo młodej do Snape'a. A więc zapewne była jego córką. Wiedziała co prawda, że Severus i ta młoda od Potterów mieli dzieci, ale nigdy żadnego z nich nie widziała.

Sophie spięła się, gdy zrozumiała, że mogło chodzić o jej brata. Tylko czy on również został porwany?

– Lysander też tu jest? - spytała cicho, zapominając, że nie powinna rozmawiać z tą kobietą. Chciała się dowiedzieć, co się stało z jej bratem.

– Oczywiście, że jest. - Najstarsza z sióstr Black uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc niepokój na twarzy rozmówczyni. - I lepiej dla niego, żeby współpracował i przyjął warunki, które mu oferujemy.

– On nigdy nie zaakceptuje waszej propozycji – warknęła nastolatka, patrząc z nienawiścią na Lestrange. Tamta jednak roześmiała się głośno i wyszła, rzucając przez ramię „Jeszcze zobaczymy...".

*** *** ***

– Jak to nie jest proste? - Ginny zmarszczyła brwi, patrząc na Lucasa. - Jeśli wiesz, gdzie są, to po prostu nam powiedz!

– Mówiłem przecież, że chyba wiem, gdzie MOGĄ być. Nie ręczę, że tam są. Wydaje mi się, że potencjalną lokalizacją może być posiadłość Notta. Tylko że nie mam pojęcia, gdzie ona się teraz znajduje. Teodor przeniósł się razem ze swoją żoną Pansy do nowego domu, ale nie wiem gdzie on jest.

– Czyli dużo się nie dowiedzieliśmy – prychnął Severus, siadając na krześle.

– Lepsze to niż nic – odparła Alexandra i spojrzała na niego. - Jeśli się nie umie pilnować uczniów, to później liczy się każda możliwość.

– Dobrze wiesz, że to stało się przypadkiem.

– Przypadkiem? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Przecież ciągle powtarzasz, że w życiu nic nie dzieje się przypadkiem.

– Może jednak się mylę. Kilka rzeczy zdarzyło się przypadkiem, na przykład... - urwał, bo zrozumiał, że nie powinien tego mówić. Kobieta jednak zmrużyła oczy, podejrzewając, co chciał powiedzieć.

– No dokończ, śmiało – zachęciła chłodnym tonem. - Co się zdarzyło przypadkiem?

– Nieważne – mruknął wymijająco i przetarł oczy. Nie spał tej nocy ani godziny, bo próbował jeszcze raz przeszukać Hogwart, ale bez skutku.

– Ważne – zaprotestowała, podnosząc się z krzesła. - Pomijając to, co chciałeś powiedzieć... Czy tak trudno upilnować dwójkę nastolatków? W dodatku jedno z nich jest twoim wychowankiem i powinieneś sprawować nad nim opiekę!

– Uważasz, że nie umiem pilnować młodzieży? Chroniłem twojego przeklętego brata i pozostałych przez sześć lat. Zginęły pojedyncze osoby, ale głównie przez swoją głupotę. Chociaż podejrzewam, że głupota jednak niektórych chroni, bo jak widać Longbottom jeszcze żyje.

– Nie podcieraj się Neville'em, dobrze? Fakty są takie, że zaginęło pięcioro uczniów. Co masz na swoje usprawiedliwienie?

Minerwa postanowiła przerwać tę wymianę zdań, póki jeszcze nie było groźnie.

– Ekhem. Kochani, rozumiem, że emocje was ponoszą, ale może uspokójcie się i napijcie herbaty – zaproponowała, ale oni dalej mierzyli się wzrokiem.

Pozostałe osoby wymieniły między sobą spojrzenia, nie wiedząc jak zareagować. James przetarł twarz dłońmi i westchnął. Poprosił swoją córkę i zięcia, żeby na chwilkę dali sobie spokój z kłótnią i zostawili ją na później. Nie zamierzał się wtrącać, bo Alexa była dorosła i była w stanie sama rozwiązywać konflikty. Wiedział to od momentu, kiedy dość wyraźnie mu to objaśniła.

Pani Snape prychnęła cicho i usiadła z powrotem na krześle, nie patrząc na nikogo, a jej mąż wzruszył ramionami i skinął na dyrektorkę.

– Jaki jest plan?

Kobieta pomyślała chwilkę i wpadła na pewien pomysł.

- Myślę, że można by było użyć mapy lokalizującej.

– Chodzi o tę, do której trzeba eliksiru z krwi? - chciała się upewnić Hermiona.

Kiwnęła głową. Natomiast parę osób zaczęło dopytywać co to w ogóle jest ta mapa lokalizująca.

A była to mapa o wyglądzie takim samym jak inne mapy, ale był jeden szczegół. Na co dzień była pusta i żeby ją „uruchomić", należało przygotować specjalny eliksir z dodatkiem krwi najbliższych członków rodziny i jakąś częścią osoby, którą chciało się znaleźć. Zwykle był to po prostu włos.

Wlewało się na mapę parę kropel eliksiru i wskazywała ona lokalizację szukanej osoby.

– To co, Severus bawi się w rzeźnika? - zażartował Harry, ale oberwał takim spojrzeniem, że pożałował tego, że ma umiejętność mówienia. - Żartowałem. Ale tak czy siak, zgłaszam się na ochotnika do oddania krwi. W końcu wujek to bliska rodzina, nie? Bo wydaje mi się, że łatwiej będzie znaleźć coś od Sophie. Dziewczyny z długimi włosami częściej gubią włosy niż chłopcy.

- I oczekujecie ode mnie, że dam się pokroić do eliksiru, tak? - odezwał się James, a potem uśmiechnął się. - Wchodzę w to. Dla wnuczki wszystko.

- W porządku. Severus przygotuje eliksir, a my przygotujemy mapę i znajdziemy nasze zguby – zdecydowała McGonagall i ogłosiła koniec zebrania. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top