Rozdział X
– O co chodzi? - spytała, czekając aż raczy podnieść wzrok i spojrzeć na nią. Miała nadzieję, że będzie mogła opuścić to pomieszczenie spokojnie i bez rozmowy z nim. Wyszło jednak inaczej i była ciekawa, co ma jej do powiedzenia.
– Usiądź, proszę. - Przy tych słowach również nie podniósł głowy znad papierów i zaczynało ją to już powoli irytować. Miała ochotę go trzasnąć, ale tym sposobem narobiłaby sobie jeszcze większych kłopotów, czego nie chciała. Swoją drogą, ciekawe jaką karę by otrzymała. Szlaban do końca swojego życia, wyrzucenie ze szkoły, odjęcie miliona punktów Gryffindorowi? Nie, jej dom nawet tyle nie posiadał.
Wzięła jednak pierwsze z brzegu krzesło i usiadła na nim posłusznie. W końcu zostawił te przeklęte dokumenty i spojrzał na nią. W pierwszej chwili miała zamiar spuścić wzrok, ale przecież nie mogła tchórzyć. Jedną z cech Gryffindoru była odwaga i zamierzała ją reprezentować. Może nie zawsze jej się to udawało, ale chęci też były ważne.
– Po co poszliście do Zakazanego Lasu? - spytał po krótkiej chwili, przez co westchnęła w duchu. Kolejny o to pyta...
– Lysander, Audrey i Aiden organizowali imprezę Halloween. Mówili, że będzie bezpiecznie. A zasady... czasem są po to, aby je łamać, nie?
W pierwszej chwili jego wyraz twarzy twierdził inaczej, ale zaraz potem skrzywił się. Przecież on również łamał zasady i to o wiele poważniejsze niż wyprawa do Zakazanego Lasu. Sophie też zdała sobie z tego sprawę i szybko odezwała się ponownie.
– Tylko po to mnie Pan zatrzymał?
– Nie, nie tylko. I błagam, chociaż teraz nie mów do mnie na „Pan".
Dziwnie się z tym czuł. Owszem, uczniowie zazwyczaj mówili do niego „Panie Profesorze", ale nie umiał tego słuchać z ust osoby, z którą rok temu spędzał więcej czasu niż z innymi.
– To jak mam mówić? - Zmarszczyła brwi. - Wybacz, ale czasy, gdy byliśmy po imieniu, już minęły. A czyja to wina? Niech pomyślmy... A, już wiem. Twoja!
Wskazała na niego oskarżycielsko, jakby obwiniając za całe zło tego świata i innych światów przy okazji też. Zamknął oczy, próbując zebrać myśli i wysilić się na spokojny ton. Ona nic nie rozumiała i trzeba było to wytłumaczyć tak, żeby nie wyszło źle.
– Nic z tego, co myślisz, nie jest prawdą. Nic się nie wydarzyło, a ta dziewczyna, która była na tym zdjęciu, to moja kuzynka.
– Kuzynka? - powtórzyła, czując się głupio.
– Owszem, kuzynka. Przyjechała do mnie podczas wakacji i wyciągnęła mnie z domu, utrzymując, że koniecznie musimy jechać nad morze. A twoja przyjaciółka najwyraźniej zobaczyła nas razem i wymyśliła sobie tę historyjkę, zrobiła zdjęcie, obrobiła i koniec.
Cóż... To miało jakiś sens. Sophie jednak nie wiedziała, czy ostatecznie w to uwierzyć. Nie chciała znowu przeżywać podobnej sytuacji i czuła się niepewnie. Z drugiej strony, może warto dać mu drugą szansę?
– Po co Ellie miałaby to robić? - spytała podejrzliwie.
– A bo ja wiem. - Rozłożył ręce bezradnie. - To twoja przyjaciółka, ty ją powinnaś dobrze znać.
– No tak – zgodziła się niechętnie – ale ona by tego nie zrobiła. Nie miałaby powodu. Chyba...
Zastanowiła się chwilę nad tą sprawą. Przecież nie miała powodów, by zrobić jej coś takiego. Co więc nią kierowało? Potrząsnęła głową i obiecała sobie, że pomyśli nad tym później.
Zerknęła z powrotem na mężczyznę, nie wiedząc, co powiedzieć. On najwyraźniej zauważył jej niepewność.
– Może zapomnijmy o całej sprawie – zaproponował i miał coś dodać, ale dziewczyna w tym samym momencie wymamrotała ciche „Przepraszam".
Uśmiechnął się lekko i wyjął z wazonu stojącego na biurku jakąś roślinkę i przetransmutował ją w białego tulipana a potem podał go Gryfonce.
Wzięła do ręki kwiatka i gapiła się na niego przez chwilę zdziwiona, ale potem zrozumiała znaczenie i uśmiechnęła się szeroko do Matta. Biały tulipan oznaczał wybaczenie, więc nie był na nią zły za jej zachowanie. Włożyła delikatnie tulipana do wody, żeby jej nie przeszkadzał i podeszła do mężczyzny.
– Zachowałam się głupio, prawda? - zapytała, siadając na skraju biurka.
– Cóż, z grzeczności powinienem zaprzeczyć, ale owszem, zachowałaś się trochę głupio. Złaź z biurka, bo jeszcze je uszkodzisz – odparł, uśmiechając się złośliwie, za co oberwał oburzonym spojrzeniem.
– Nie jestem ciężka! - zaprotestowała.
– A może jednak jesteś? - podpuszczał ją, chcąc ją zdenerwować.
– Nie. Jestem. Ciężka. - wycedziła i zeszła z biurka, odwracając się tyłem, by udawać obrażoną.
Zaśmiał się cicho, ale zaraz potem spoważniał.
– Dobra, stop. To nawet nie jest dobry temat do przegadywanek. Co robimy z tym?
– Co robimy z CZYM? - Odwróciła się zdezorientowana.
– No teoretycznie sobie wszystko wyjaśniliśmy i tak dalej, ale jak chcesz to zostawić?
– Myślałam, że nie będziesz chciał mieć już ze mną do czynienia po tym całym moim dziecinnym zachowaniu...
Była tego wręcz pewna i dlatego zaskoczył ją wybuch śmiechu Evmoona. Zmarszczyła brwi, bo nie miała pojęcia, co go tak rozbawiło. Czekała jednak cierpliwie, aż skończy się śmiać.
– Wybacz – wykrztusił, gdy minęła fala rozbawienia. - Ty lepiej nie myśl w ten sposób, bo ci mózg wyparuje. A wracając, to może powinienem, ale jakoś przyzwyczaiłem się do twojego towarzystwa i głupio mi to mówić, ale przywiązałem się do ciebie. Teraz wszystko zależy od ciebie.
Nie chciała podejmować takich decyzji sama. Głównie dlatego, że jeszcze się wahała. Ona również się przywiązała do niego i jakoś dziwnie jej było przez te kilka tygodni, gdy go ignorowała. Wiedziała jednak, że Lyra i Ted nie daliby jej spokoju, gdyby przynajmniej nie spróbowała, więc postanowiła dać mu szansę. Zdawała sobie sprawę, że będzie musiała nastawić się na kolejne miesiące czujności i ukrywania się. Pomyślała, że może będzie to tego warte i może warto spróbować.
– Jeśli o mnie chodzi, to warto spróbować ponownie – zdecydowała, uśmiechając się lekko i podeszła do niego bliżej. Nachyliła się, zbliżając się do jego twarzy i musnęła delikatnie usta mężczyzny. On natomiast przyciągnął ją do siebie bliżej, nie chcąc jej wypuszczać. Pogłębił pocałunek, przez co mruknęła z zadowoleniem i usiadła mu na kolanach, żeby było jej wygodniej.
Cieszyła się, że mogła ponownie znaleźć się w podobnej sytuacji z tym facetem. Zwykle dobrze się z nim dogadywała, no i z czystym sumieniem musiała przyznać, że całował świetnie. Czuła się, jakby znalazła się w innym świecie, gdzie byli zupełnie innymi osobami. W tamtym świecie zasady były zupełnie inne i nikt nikomu nie dyktował, jakie relacje ma z kimś utrzymywać. Chciałaby, żeby taka kraina istniała naprawdę, bo wtedy byłby to raj na ziemi.
Matthew z kolei miał dziwne przeczucie, że to szczęście nie potrwa długo i jakiś głosik z tyłu głowy nakazywał mu cieszyć się tym stanem rzeczy, dopóki jest. Nie wiedział jednak, jak bardzo jego przeczucie miało się sprawdzić. I to szybciej, niż myślał.
– Matt, do cholery, otwieraj!
Do drzwi energicznie dobijał się Severus Snape. Sophie odsunęła się od Evmoona i zeszła z jego kolan, kiedy usłyszała głos swojego ojca. Jej towarzysz momentalnie wstał i podszedł do drzwi, próbując doprowadzić się do porządku. Otworzył zamek i po drugiej stronie zobaczył swojego współpracownika, który wyglądał na bardzo zniecierpliwionego.
– No, w końcu otworzyłeś. Głuchy jesteś, czy jak? - warknął na powitanie.
– Co się stało? - spytał nauczyciel Obrony przed Czarną Magią, udając, że nie słyszał słów rozmówcy.
– Zaginęło czworo uczniów.
Sophie szybciej zabiło serce, gdy to usłyszała. Jakim cudem z Hogwartu mogło zaginąć czworo uczniów? Wystąpił kolejny problem, a nie minął nawet pełny dzień. Nie odzywała się jednak, bo miała nadzieję, że ojciec jej nie zauważy.
Matthew spojrzał na drugiego mężczyznę mocno zaskoczony. Co on właściwie do niego mówił?
– Kto dokładnie zaginął?
– Aiden Nightmare, mój syn, James Potter i Daniel Malfoy.
Panna Snape otworzyła usta zszokowana, słysząc tę wiadomość. Pierwszorocznego i drugorocznego może i byłoby łatwo porwać, ale siedemnastoletnich Ślizgonów? W dodatku jej brata?
Mistrz Eliksirów wyjaśnił, że przyszła do niego Isabella razem z Arią i Kasprem, tłumacząc, że nigdzie nie ma Jamesa i Daniela, a potem opiekunka Gryffindoru zgłosiła, że Aiden i Lysander nie pojawili się na szlabanie. Użyli nawet mapy Huncwotów, którą przyniósł jeden z Gryfonów dzielących pokój z młodym Potterem.
– Szukaliście w Pokoju Życzeń? - wyrwało jej się, zanim zdążyła pomyśleć. Och, powinna rzucić na siebie Silencio.
Mężczyźni odwrócili się w jej stronę, więc nawet nie miała szans się schować.
– Co ty tutaj robisz? - spytał jej ojciec, patrząc na nią uważnie.
– Sprzątam – odparła, wzruszając ramionami i chwyciła miotłę sprzątającą. - Mam szlaban, pamiętasz?
– Myślałem, że już skończyłaś. Ale to nieistotne w tej chwili. - Machnął ręką. - A odpowiadając na twoje pytanie, sprawdzaliśmy Pokój Życzeń. Tam również ich nie było.
Sophie wpadła na pewien pomysł, gdzie mogliby być, ale nie był do końca prawdopodobny. James znał położenie Komnaty Założycieli, ale podejrzewała, że nie potrafił do niej wejść. Lysander podobnie, chyba że o czymś nie wiedziała. Postanowiła jednak sprawdzić tę lokalizację, co zaproponowała. Evmoon i Snape zgodzili się, ale miała przyjść do gabinetu dyrektorki, jeśli znajdzie kogokolwiek z tej czwórki. Przystała na ten warunek i szybko opuściła pomieszczenie, zabierając swoją różdżkę.
Dopiero w połowie drogi odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że ojciec nie zaczął nic podejrzewać. Często mówiło się, że nadzieja umiera ostatnia, więc starała się jej trzymać.
W pewnym momencie doznała dziwnego wrażenia, że ktoś ją śledzi. Zignorowała to jednak, co okazało się zgubne. Nawet nie zauważyła, kiedy ktoś podszedł do niej od tyłu i przyłożył do jej ust jakąś śmierdzącą szmatę.
*** *** ***
Przebudziło ją dopiero uderzenie o podłogę, gdy ktoś wrzucił ją do pomieszczenia. Jęknęła cicho i spróbowała się podnieść. Gdy jej się to udało, zorientowała się, że jest w jakimś lochu, albo czymś podobnym. Oprócz niej znajdowali się tam również James i Danny, siedzący w kącie obok siebie. Szybko przeniosła się bliżej nich.
- Gdzie byliście? Szukają was w Hogwarcie! - syknęła, ale zmarszczyła brwi, widząc ich przerażone miny. Odwróciła się w stronę wejścia, gdzie pojawiło się trzech mężczyzn.
– Hej, patrzcie – zawołał jeden z nich, przywołując dwóch pozostałych – Upiekliśmy trzy pieczenie na jednym ogniu. Dziewczyna od Snape'ów, chłopak od Potterów i chłopak od Malfoya oraz tej szlamy.
– Szefowa nas za to sowicie wynagrodzi. - Najwyższy z mężczyzn zarechotał i zlustrował więźniów oceniającym wzrokiem. - Tę dziewczynę może nam zostawi, co? Wygląda na jakieś siedemnaście lat, niebrzydka...
– Nic z tego, chłopcy. Ta dziewczyna jak na razie jest nietykalna.
Do celi weszła rudowłosa kobieta, ubrana w czarny, ciasno opięty strój. Spojrzała na dziewczynę siedzącą przy chłopcach i kiwnęła na nią palcem.
– Wstań.
Tamta jednak nie zamierzała wykonać jej polecenia i nie ruszyła się ani o milimetr. Ruda zacisnęła usta i powtórzyła. Nie spotkało się to jednak z żadną reakcją.
– Czy ty jesteś głucha? - warknęła. - Wstań.
Sophie pokręciła głową, dalej siedząc w tym samym miejscu. Starała się ignorować prawdopodobną Śmierciożerczynię, która najwyraźniej powoli traciła cierpliwość. Podeszła do dziewczyny i chwyciła ją za włosy, podnosząc do góry. Gryfonka skrzywiła się, ale nie wydała z siebie ani jednego dźwięku.
– Puszczaj ją! - zawołał James, patrząc ze złością na nieznajomą.
– Zamknij się szczeniaku. Wami zajmę się później - warknęła w jego kierunku.
– Nie, proszę. Wypuść ich. - poprosiła cicho Sophie.
Rudowłosa uniosła brew, słysząc głos nastolatki.
– Co za niespodzianka. A więc jednak umiesz mówić i doskonale słyszysz. Jak się nazywasz?
– Po co pytasz, skoro wiesz?
– Chciałam być miła. - Wzruszyła ramionami i szarpnęła za włosy, sprawiając ból szatynce. - Panna Snape, czyż nie? Odpowiadaj!
Sophie kiwnęła głową, powodując wzmocnienie bólu, gdyż starsza dalej trzymała ją za włosy. Mogła się wyszarpnąć, ale bała się, że wyrwie przy tym garść włosów. A włosy w świecie czarodziejów trzeba było chronić, bo można było je wykorzystać chociażby do eliksiru wielosokowego.
– Nieposłuszna z ciebie dziewczynka – zacmokała. - Tatuś nie nauczył, że trzeba odpowiadać, jeśli ktoś pyta? Albo matka... Kim ona właściwie jest?
Udała, że zastanawia się przez chwilę i uśmiechnęła się złośliwie.
– Ach, no tak. Siostra przeklętego Harry'ego Pottera. Nie cierpię jej.
– Dlaczego? - spytał jeden z mężczyzn przy wejściu. Był wyraźnie młodszy od pozostałych.
– Nowy, jeszcze wielu rzeczy nie wiesz. - Ten z blizną na lewym policzku szturchnął go dla żartu w bok. - Nasza szefowa sama miała chętkę na Snape'a. Po swojej upozorowanej śmierci również, nawet kiedy okazało się, że był zdrajcą.
Sophie w tym momencie zorientowała się, kto właśnie trzyma ją za włosy. Była to kobieta, której martwe ciało widziała w roku 1997 podczas swojej podróży w czasie. Rosalie Riddle. A więc to jednak nie było jej prawdziwe ciało?
– Umawialiśmy się, że ten temat jest skończony, chłopcy – warknęła ruda, patrząc w ich stronę a potem wróciła wzrokiem do więźniarki. - Zajmę się tobą później, bo mam teraz trochę pracy. I radzę ci współpracować, jeśli nie chcesz, aby moje miejsce zajęła Bellatrix Lestrange. Z pewnością znasz to nazwisko.
Zaśmiała się i puściła Gryfonkę, otrzepując ręce. Podeszła do drzwi i jeszcze przed wyjściem zwróciła się do towarzyszy:
- Zajmijcie się naszymi gośćmi. Upewnijcie się, że odpowiednio zapamiętają swój pobyt tutaj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top