Rozdział VI

Cześć. Na życzenia świąteczne już troszkę za późno, ale niedługo Sylwester i Nowy Rok. Nie mam pewności, czy uda mi się skończyć rozdział 7 przed końcem roku, więc już teraz złożę wam życzenia. 

Każdy z nas wie, jak wyglądał ten rok. Wzloty, upadki, na dokładkę ten wirus i wiele planów się posypało. Życzę wszystkim, żeby rok 2021 był o wiele lepszy, żeby udało nam się pokonać pandemię. Mam również nadzieję, że każdy w nadchodzącym roku spełni chociaż jedno, nawet najmniejsze swoje marzenie. Małymi kroczkami można dojść na wyżyny i szczyty. No i życzę przede wszystkim dużo zdrówka, szczęścia, spełnienia marzeń, wielu przyjaciół (którzy nie opuszczą w potrzebie) i wszystkiego, co chcielibyście.

A teraz... zapraszam do czytania!

*** *** *** 

W ciągu następnych kilku tygodni wydarzyło się sporo rzeczy.

Pierwszoroczni już na dobre zaaklimatyzowali się w szkole, co było dużą zasługą prefektów, którzy zawsze pomagali w potrzebie. Nikt nie miał prawa czuć się odrzucony i niechciany, dlatego starano się przedwcześnie wykrywać potencjalne konflikty między uczniami.

Prefekci Naczelni planowali coś specjalnego, ale o ich planach wiedziała jedynie dyrekcja, bo musieli uzyskać jej zgodę. Bardziej spostrzegawczy uczniowie mogli zauważyć, że sowy znacznie częściej zaczęły przynosić listy do Leo Rileya, który od razu chował je do torby, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Duża część osób była ciekawa, co kombinują Ted Lupin i Leo Riley, ale oni milczeli jak zaklęci w tej sprawie.

Jeśli chodzi o sprawę związaną z napadem na Ministerstwo Magii, to wszystko dziwnym trafem ucichło. Aurorzy nie odwiedzili już Hogwartu, nikt nie przyszedł też aresztować Kruma, chociaż tego spodziewała się Sophie. Minerwa McGonagall próbowała skontaktować się z Biurem Aurorów, ale nie dowiedziała się niczego przydatnego, bo nie miała uprawnień do uzyskania informacji. A przecież powinna mieć, bo w końcu uczennica Hogwartu została zabrana na przesłuchanie, z którego już nie wróciła. To wydawało się podejrzane.

Nastał październik i dyrektorka zdecydowała się ogłosić pierwszą wycieczkę do Hogsmeade w tym roku szkolnym. Jak co roku, zapisy prowadzili opiekunowie domów. Jak można się było spodziewać, wycieczka wzbudziła dość spore zainteresowanie i uczniowie chętnie zapisywali się na listy chętnych. To zawsze była okazja na wyrwanie się z zamku i spędzenie miłej soboty.

We wtorek przed wypadem do wioski na zewnątrz panowała okropna pogoda. Deszcz padał od samego rana, wiatr dmuchał prawie bez przerwy, więc nikt nie miał najmniejszej ochoty na wyjście z zamku. W dodatku Profesor Shadowland jeszcze bardziej popsuła humor siódmorocznym, robiąc im niezapowiedziany test. Nawet ci, którzy lubili Transmutację, nie byli z tego powodu zadowoleni.

– Nie zaliczę tego, nie ma szans – stwierdziła załamana Sabrina, wychodząc z sali lekcyjnej. Z Transmutacją radziła sobie zazwyczaj dobrze, ale ten test ją zaskoczył.

– Nie będzie źle – próbowała ją pocieszyć Sophie – A nawet jeśli, to pani profesor na pewno pozwoli ci poprawić.

– Oby tak było – westchnęła tamta i postanowiła zmienić temat – Leo, poczekaj!

Zawołała Gryfona, który najwyraźniej chciał szybko zniknąć z pola widzenia pozostałych. Zatrzymał się jednak i odwrócił się w ich stronę.

– Co się stało?

– Powiedz... Co kombinujecie z Tedem?

– Zobaczycie zaraz po przerwie świątecznej. - mrugnął do nich okiem i oddalił się. Jak widać nie dowiedziały się zbyt wiele.

Skierowały się więc w stronę sali, w której miała się odbyć następna lekcja. A mianowicie Obrona przed Czarną Magią. Sophie udawała, że wcale ją to nie rusza, ale w głębi duszy obawiała się kolejnej lekcji z Evmoonem. Przez ostatnie tygodnie skupiała się na unikaniu go, paliła wszystkie listy od niego, których nawet nie otwierała. Wmawiała sobie, że tak będzie lepiej. Ten związek był bez przyszłości i każdy rozsądny człowiek o tym wiedział. Pomijając oczywiście fakt, że jej ojciec by zabił ich oboje i wyrzucił ciała gdzieś za góry i za lasy. I fakt, że jej rodzice byli w podobnej sytuacji, nie miał tu nic do rzeczy. No dobrze, było miło, ale się skończyło. Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, dlatego to też kiedyś musiało przeminąć. Jeśli to w ogóle można było nazwać „czymś".

Wzięła się więc w garść i pospieszyła za Sabriną i resztą Gryfonów. Zajęła swoje stałe miejsce i czekała na rozpoczęcie lekcji. Po kilku minutach w końcu pojawił się Profesor Evmoon i podszedł na środek pomieszczenia, patrząc na uczniów. Najpierw zmierzył wzrokiem Ślizgonów, później Gryfonów, a potem się odezwał.

– Dzisiaj poruszymy temat, który zapewne niektórym z was jest znany. Jednak jest on ważny i zawsze warto go powtórzyć. A mianowicie chodzi o Zaklęcie Patronusa. Czy panna Holland może mi wyjaśnić do czego służy to zaklęcie?

– Zaklęcie Patronusa chroni nas przed dementorami, czyli okropnymi stworzeniami, które żywią się szczęściem i miłymi wspomnieniami. Może nas też ochronić przed śmierciotulami i umożliwia komunikację – odpowiedziała dziewczyna, próbując sobie przypomnieć swoją wiedzę w tym zakresie. - Nasz „ochroniarz" może przybrać formę cielesną lub bezkształtną masę.

– W porządku, dziękuję. - Nauczyciel kiwnął głową na znak, że tyle mu wystarczy. - Dziesięć punktów dla Slytherinu. Aby rzucić owe zaklęcie potrzeba skupienia na swoim najszczęśliwszym wspomnieniu i oczywiście użycia formuły Expecto Patronum. Czy patronus może zmienić swoją postać? Panno Snape?

Zatrzymał się przy ławce Sabriny i Sophie, skupiając wzrok na tej drugiej w oczekiwaniu na odpowiedź. Dziewczyna kiwnęła krótko głową bez słowa. Miała nadzieję, że to wystarczy.

– Nie rozumiem, czy panience odcięto język? Oczekiwałbym słownej reakcji.

– Tak. Może się zmienić – mruknęła, nie patrząc na niego.

Gryfonka w tym momencie poczuła szturchnięcie w bok i zobaczyła małą karteczkę pod ławką. Wiadomość była nakreślona pismem Sabriny i głosiła „Zachowuj się normalnie". W następnej chwili dłoń mężczyzny wysunęła karteczkę z ręki jej koleżanki.

– Owszem, byłoby wspaniale, gdyby panna zaczęła się zachowywać normalnie. A teraz, czy dowiem się od pani czegoś więcej na temat zmiany postaci patronusa?

Sophie westchnęła cicho i podniosła wzrok. Racja, powinna przestać i wrócić do swojego zwykłego zachowania. Wzięła więc wdech i zaczęła mówić:

– Zmiana formy patronusa może nastąpić na skutek silnych emocji. No nie wiem, miłości, smutku czy czegoś innego. - urwała na chwilę, próbując zebrać myśli. - Pod wpływem ciężkiego szoku można w ogóle stracić umiejętność wyczarowania naszego strażnika, albo też dopiero wtedy móc po raz pierwszy to zrobić. Ach, jeszcze jedno! Może nie jest to ściśle powiązane ze zmianą formy, ale może się zdarzyć też tak, że dwie osoby mają dopasowane względem siebie patronusy. I wtedy w większości przypadków są to bratnie dusze.

Uśmiechnęła się lekko, wypowiadając ostatnie zdanie, bo uważała to za romantyczne. Wiedziała, że jej dziadkowie od strony mamy mieli właśnie takie patronusy – jelenia i łanię. Zastanawiała się kiedyś, czy ona też kiedykolwiek spotka swoją bratnią duszę. Ponoć każdy miał gdzieś na świecie kogoś takiego. W zasadzie istniały specjalne zaklęcia i mikstury, które ułatwiłyby jej zdobycie personaliów tej osoby, ale nie chciała ich używać. Uważała, że „co ma być, to będzie".

– Zgadzam się z pani wypowiedzią. Gryffindor również uzyskuje dziesięć punktów. Radziłbym jednak brać czynny udział w lekcji, tak jak wcześniej – stwierdził, patrząc na nią znacząco, a następnie przeniósł wzrok na Nicholasa. - Jak zapewne każdy z was doskonale wie...

Dalej już nie słuchała, bo zupełnie odpłynęła myślami. Ocknęła się dopiero, gdy przed jej oczami przebiegł patronus Nathaniela, czyli pies rasy Golden Retriever. Za nim podążała panda, którą wyczarowała Ellie. Nie musiała nawet patrzeć, żeby wiedzieć, że Lysander wypuścił z różdżki swojego kota syberyjskiego. Nawet nie zauważyła, kiedy przy jej ławce ponownie zatrzymał się Ma... znaczy Profesor Evmoon.

– Czy zrobisz nam ten zaszczyt i wyczarujesz swojego patronusa, czy może zdarzył się jakiś incydent, dzięki któremu utraciłaś tę umiejętność? - spytał, patrząc na nią uważnie. Mężczyzna zastanawiał się, jak sprawić, żeby ta dziewczyna zachowywała się w jego towarzystwie normalnie. Powoli tracił nadzieję, że w końcu mu wybaczy, chociaż w tamtej sprawie nie było jego winy, ale chciał, żeby przestała go ignorować i chociaż żeby wrócili do relacji nauczyciel-uczennica.

Sophie kiwnęła powoli głową i wyjęła swoją różdżkę z kieszeni. Umiała przecież wyczarować patronusa i nie było powodu, żeby skłamała, że jest inaczej. Zamknęła oczy i skupiła się na jednym z najszczęśliwszych wspomnień, które miała. Jak na ironię, jednym z bohaterów tego wspomnienia był również czarodziej, który aktualnie stał przed nią. Wypowiedziała zaklęcie, robiąc odpowiedni ruch różdżką, ale z jej magicznego patyka wydostała się zaledwie mgiełka. Cudownie, nawet jej własny patronus wiedział, że wszystko się posypało. Postanowiła więc przywołać inną scenę, ale tym razem z dzieciństwa. Za drugim razem się udało i z jej różdżki wybiegła niedźwiedzica. Dziewczyna uśmiechnęła się, widząc jej „strażniczkę". Zwierzę okrążyło salę i wróciło do Gryfonki. Po chwili zabrzmiał odgłos, który świadczył o zakończeniu lekcji, więc nauczyciel pożegnał ich. Chciał poprosić Sophie, aby została na chwilę, ale już jej nie było. Skrzywił się i obiecał sobie, że uda mu się następnym razem. Jeśli w ogóle był sens cokolwiek tłumaczyć...

*** *** ***

W dzień wycieczki do Hogsmeade uczniowie trzeciego roku i wyższych lat zgromadzili się przed budynkiem zamku zaraz po śniadaniu. Czekali na swoich opiekunów i na decyzję, że mogą w końcu wyruszać. Zdecydowana większość osób nie mogła się doczekać, aż dotrą do wioski i będą mieli wolną rękę do zwiedzania.

– Dobrze. Myślę, że możemy wyruszać – zdecydował Neville Longbottom, gdy wyczytał wszystkich uczniów, którzy mieli być obecni. W tym samym momencie zauważył jednak brak opiekunki Gryfonów. Z zamku wyszła dyrektor McGonagall i poinformowała ich, że profesor Patil nagle zachorowała i nie może opiekować się Gryfonami podczas wycieczki.

– Och, to w takim razie chyba trzeba wziąć kogoś dodatkowego. Hm... Krum? - zaproponował Longbottom, który został mianowany kierownikiem wypadu.

– Może ktoś inny? - zaprotestowała nieśmiało Sophie, licząc na kogoś normalniejszego. Nauczyciel Zielarstwa zerknął na nią zdziwiony i miał coś odpowiedzieć, kiedy głos zabrała dyrektorka.

– Nie ma czasu na sprowadzenie kogokolwiek, jeśli chcecie mieć sporo czasu w Hogsmeade. Matt, zajmij się Gryffindorem. Severus sam sobie poradzi ze Ślizgonami, jak sądzę?

Sophie uznała, że już wolałaby Kruma, ale nie chciała się ponownie wtrącać. Evmoon kiwnął głową na polecenie przełożonej i skierował się w stronę grupy swoich tymczasowych podopiecznych. Niektórzy Gryfoni nie wydawali się zadowoleni z takiego biegu zdarzeń, ale nic nie powiedzieli.

– Mam nadzieję, że nie zaplanowałaś tego - szepnęła jej do ucha Ellie, stojąca za nią. Przyjaciółka odwróciła się i obrzuciła ją urażonym wzrokiem.

– Oczywiście, że nie – odparła i pociągnęła ją za rękę, by ruszyć za resztą. - Chodź już!

Przez całą drogę do czarodziejskiej wioski przyjaciele omawiali zbliżającą się imprezę Halloween. To już była ich tradycja od kilku lat. Każdego roku starsi uczniowie któregoś z czterech domów organizowali zabawę, o której z założenia nauczyciele mieli nie wiedzieć, ale różnie bywało.

– Tym razem to Slytherin przejmuje organizację – przypomniał Ted, idąc przodem do nich, w efekcie czego prawie wyłożył się na drodze. - I nie wywiną się od tego.

– Nawet nie myśleliśmy o tym, żeby się wymigać – zapewnił Lysander, a Audrey poparła go, uśmiechając się szatańsko. - Mamy już nawet pewne plany, ale wasze uszy nie będą miały zaszczytu usłyszenia o szczegółach.

Chłopak już nie mógł się doczekać tej imprezy i wyrazów twarzy reszty. Chciał zaplanować wszystko dokładnie i dopiąć każdy element na ostatni guzik. Jego siostra zerknęła na niego podejrzliwie, więc uśmiechnął się do niej szeroko.

– Krukonów z zeszłego roku nie pobijecie – stwierdziła Lyra. - Nasza impreza zostanie zapamiętana na długie lata.

Potwierdzeniem jej słów było wzdrygnięcie się niektórych osób. Było w tym trochę racji.

– Jeszcze zobaczymy. Uważaj, rudzielcu – odezwał się Aiden tajemniczym tonem w stronę Krukonki i zaraz potem skupił uwagę na nauczycielach, którzy informowali, że dotarli do Hogsmeade i mają wyznaczoną ilość czasu, którą mogą dowolnie wykorzystać, nie opuszczając terenu wioski.

Tak więc ruszyli każdy w swoją stronę. Niektórzy poszli prosto do Pubu pod Trzema Miotłami, inni na podbój Miodowego Królestwa, inni pobiegli do sklepu Zonka. A nasza grupka przyjaciół również się rozdzieliła, chociaż planowo miało być zupełnie inaczej.

– No to zostaliśmy we dwoje, nie? - spytał Nathaniel, zauważając, że reszta się rozeszła i został tylko on i Sophie.

– Jak widać. - Dziewczyna wzruszyła ramionami, ale uśmiechnęła się szeroko i chwyciła przyjaciela za rękę. - Idziemy na lody!

– W październiku? - zdziwił się, ale ona przewróciła oczami i powiedziała:

– Na lody jest zawsze idealna pora.

Zaśmiał się cicho i pobiegł razem z miłośniczką lodów do lodziarni, która dopiero kilka lat temu została otwarta w tej wiosce. Gdy zjedli mrożone pyszności, zahaczyli o sklep Derwisza i Bangesa. Nathaniel zaopatrzył się tam w czarodziejską taśmę i woreczek ze skóry wsiąkiewki. Sophie natomiast nabyła tęczowy błyszczyk i nowe rękawice ze smoczej skóry. Zapatrzyła się na peleryny niewidki, ale uznała, że ojciec chyba by ją zabił, gdyby zobaczył cenę. Poza tym nie miała przy sobie takiej sumy pieniędzy. Trzysta galeonów to nie na jej aktualny fundusz osobisty.

*** *** ***

W Pubie pod Trzema Miotłami czekali już Harry Potter, Blaise Zabini i Ron Weasley. Zajęli jeden z większych stolików specjalnie dla reszty przyjaciół, by móc spokojnie porozmawiać. O wycieczce do Hogsmeade dowiedzieli się w ostatniej chwili, ale nie mieli zamiaru zmieniać miejsca spotkania tylko dlatego, że mogli zjawić się tam uczniowie.

– Potter, Zabini, Weasley, co wy tacy punktualni? - odezwał się Draco, wchodząc do środka i podchodząc do stolika.

– Nie jesteśmy już w szkole, gdzie spóźnienie nie było takim wielkim przestępstwem – stwierdził Harry – Tym razem to dziewczyny się spóźniają.

Po wypowiedzeniu przez niego ostatnich słów do lokalu weszły właśnie Alexandra, Charlie, Ginny i Hermiona.

– Kto by pomyślał, że wy przyjdziecie tak wcześnie – skomentowała Ginny. – Sądzicie, że to dobre miejsce? Za chwilę wpadną tu dzieciaki z Hogwartu.

– To publiczne miejsce – przypomniał Blaise – a w razie potrzeby zawsze możemy rzucić im naszego Wybrańca na pożarcie.

– Bardzo śmieszne, Zabini – mruknął urażony Harry. – Siadajcie, zamawiajcie i opowiadajcie. Co u was?

Gdy otrzymali swoje zamówienia, które przyniósł im nowozatrudniony kelner, zaczęli rozmawiać o różnych sprawach. Poczuli się jak za starych dobrych czasów w Hogwarcie. No, może było kilka różnic, ale jednak było miło. Ginny i Harry nie musieli zamartwiać się o Lily i Albusa, którzy spędzali weekend u babci Molly. Hermiona przed wyjściem podrzuciła Rose do Malfoyów, a Ron, Alexandra i państwo Zabini nie mieli takich problemów, bo pociechy całej czwórki znajdowały się w Hogwarcie. Dlatego nie musieli przejmować się tym, ile mogą wypić. Alexandra jednak nie zamierzała tego dnia wlewać w siebie alkoholu.

– Czemu nie pijesz? - zdziwił się Draco, wskazując jej szklankę z wodą goździkową – Co ty, w ciąży jesteś?

– Czy fakt, że nie mam ochoty zatruwać się alkoholem, musi od razu świadczyć o tym, że jestem w ciąży? - spytała Alexa, patrząc na przyjaciela z politowaniem – Nie, nie jestem.

– Ale tak właściwie to ciekawie by było. Brakuje wam tylko Puchona lub Puchonki, nie? - Temat został podchwycony przez Rona. Dziewczyna obrzuciła go jednak takim spojrzeniem, jakby chciała mu odpowiedzieć w sposób, który by mu się nie spodobał, ale nagle ją olśniło.

– Jeśli mowa o Hufflepuffie, to co się stało z tą Puchonką, którą zabraliście na przesłuchanie? I nie pytajcie, skąd to wiem. Po prostu wiem.

Aurorzy wymienili między sobą spojrzenia, próbując się naradzić. Rozejrzeli się wokół, ale było kilka zajętych stolików i nie chcieli ryzykować, że ktoś ich podsłucha. Hermiona w końcu się nad nimi zlitowała i rzuciła Muffliato a potem kazała im mówić.

– No dobra... Ale nie powtarzajcie tego nikomu – poprosił Harry. – Nazywa się Ashley Sancity. Odpowiadała na nasze pytania bez wahania, ale ciągle utrzymywała, że ktoś ją do czegoś zmusił. Nie dowiedzieliśmy się jednak kto i do czego, bo jeszcze w nocy uciekła. Specjalnie wyznaczone osoby jej szukają, ale jak dotąd cisza.

– Jak można nie móc znaleźć trzynastolatki? Albo jeszcze lepsze pytanie. Jak nastolatka mogła uciec w nocy z Ministerstwa Magii?

– Słuchaj, Malfoy. - Harry już powoli miał dość docinek blondyna. - Nie chcę się z tobą kłócić, więc po prostu przemilczmy to.

Draco nie wyglądał, jakby miał się z nim zgodzić, ale odpuścił. Nie chciał prowokować kłótni, zwłaszcza w miejscu, gdzie byli obcy ludzie.

Chwilę później uwagę naszych bohaterów przykuło wejście grupy hogwarckich uczniów. Niektórzy szli obładowani torbami, bo nie mieli jeszcze okazji poznać zaklęcia zmniejszająco zwiększającego. Inni zrobili tylko skromne zakupy, albo mieli zamiar zrobić je w ostatnim momencie. W tym towarzystwie znaleźli się również Lysander i Ellie, którzy zdążyli obejść całą miejscowość i przybyć do pubu. Obok stolika dorosłych przeszli jacyś uczniowie z trzeciego roku, więc Harry zasłonił się kartą menu, co wywołało rozbawienie reszty.

– Hej wujku, ciociu, mamo i... reszto. - przywitał się Lysander, podchodząc bliżej z rudą, która uśmiechnęła się do nich. - Co wy tu robicie?

– Cześć Lys. A już myślałem, że się nie przywitasz. - Harry uśmiechnął się szeroko do Ślizgona. - My się spotkaliśmy tutaj, żeby pogadać. A co porabia mój ulubiony siostrzeniec?

– Twój jedyny siostrzeniec – poprawił go chłopak. - No co mam porabiać... Jesteśmy tu na wycieczce, nogi już odpadają po maratonie sklepowym, który urządziła mi Ellie.

– Nie przesadzaj. Kilka ominęliśmy. - Ruda Gryfonka uderzyła go lekko w ramię dla żartu. - Zastanów się lepiej, gdzie jest twoja siostra. Jeszcze tu nie przyszli?

Brunet rozejrzał się wokół, ale faktycznie nigdzie nie mógł dostrzec swojej siostry bliźniaczki. Nie przejął się tym jednak za bardzo, bo nie sądził, żeby mogło komuś coś się tutaj stać. To nie były czasy wojenne, a poza tym wierzył, że Sophie sobie poradzi. W tym samym momencie dostrzegł otwierające się drzwi pubu i właśnie wyżej wspomnianą dziewczynę, którą jako pierwszą wpuścił dobrze mu znany Gryfon. Para śmiała się z jakiegoś tylko im znanego powodu i skierowała się do jednego z wolnych stolików, nawet ich nie zauważając.

– I tak oto moja własna siostrzenica mnie zignorowała – obwieścił Harry ponurym tonem. Dziewczyny siedzące przy stoliku pokręciły głową nad jego rozumowaniem.

– Wujek jest nieważny, kiedy spędza się czas z kimś, kogo się kocha – wyjaśniła Hermiona.

– Ale oni właściwie nie są parą – zauważył Lysander, co potwierdziła również Ellie, która w głębi duszy była strasznie zadowolona z obrotu spraw.

– Nawet jeśli – zaczęła Charlie – to jestem pewna, że po dzisiejszym dniu już nią będą.

Pozostali wymienili między sobą spojrzenia, nie mając takiej pewności. Ale wiedzieli również, że blondynka miała nosa do takich spraw, więc nie próbowali nawet komentować jej słów i w zamian za to kontynuowali rozmowę, a Lysander i Gryfonka pożegnali się z nimi, oddalając się do swoich znajomych.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top