Rozdział V


– Macie już jakiś plan? - spytał James, zerkając na swoich towarzyszy.

– Tak jak mówiłam, najlepiej byłoby pójść po pomoc do nauczycieli. Nawet za cenę utraty punktów czy wlepienia szlabanu. - Isabella w dalszym ciągu trzymała się swojego stanowiska w sprawie. - A ty wymyśliłeś coś, geniuszu?

– To wy jesteście Krukonami – mruknął, jakby to miało jakieś szczególne znaczenie – i wy zostaliście stworzeni do tworzenia planów.

Byli tam już godzinę i kłócili się zamiast spróbować znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. James siedział na podłodze, opierając się plecami o zimną powierzchnię ściany.

– James, nie denerwuj nas. Każdy ma mózg i powinien przynajmniej próbować go używać – stwierdził Christian i wstał. – Mam dość. Idę po nauczyciela, bo to nie jest śmieszne.

– Idę z tobą. - zaoferowała dziewczynka i podniosła się z podłogi.

Nie spodobało się to Gryfonowi, który również wstał i podszedł do nich. Nie mogli iść. Nie chciał dostać szlabanu już w pierwszym miesiącu szkoły.

– Bella, Chris, dajcie spokój!

– Nie mów do mnie Bella!

Krukonka była zdenerwowana zachowaniem kuzyna i nie miała zamiaru już więcej tego tolerować. Jeśli James chciał dalej zachowywać się lekkomyślnie, to proszę bardzo, ale ona nie zamierzała dalej w tym uczestniczyć. Spojrzała na Gryfona ze złością i zerknęła na Kaspra, by sprawdzić, czy z nimi idzie. W tym samym jednak momencie ściana rozsunęła się i wyszła do nich Aria, śmiejąc się z czegoś.

– Aria, żyjesz? Nic ci nie jest?! - Przypadli do niej całą czwórką i zaczęli dopytywać, co się z nią działo. Ślizgonka jednak stwierdziła, że nie może im nic powiedzieć, ale zapewniła, że na pewno wszystko jest w porządku. Ani trochę jej nie uwierzyli, ale utrzymywała, że tam nic nie ma i nie ma powodu, by się tym zajmować. Ponadto zaleciła, aby oddalili się w stronę częściej uczęszczanych części szkoły. James od razu chciał zaooponować, ale pod namową towarzyszy zwinął mapę, schował ją do kieszeni i ruszył za nimi. Przygoda musiała jeszcze trochę poczekać.

Zbliżała się pora kolacji, więc postanowili nie wracać już do swoich Pokoi Wspólnych, tylko pójść do Wielkiej Sali. Jednak kiedy byli już na pierwszym piętrze, usłyszeli głosy należące do dwóch mężczyzn. Byli to Severus Snape i Wiktor Krum, którzy kierowali się w stronę wyższych pięter. O dziwo nawet ich nie zauważyli i tylko ominęli. Dwoje Krukonów, Ślizgonka, Puchon i Gryfon odprowadzili ich dziwnym wzrokiem, ale w końcu zeszli po schodach w dół i zjawili się na kolacji.

*** *** *** ***

Wieści o napadzie na Ministerstwo Magii dotarły do Hogwartu jeszcze ósmego września. Stało się tak przez Dilys Derwent, która zupełnie przypadkiem odwiedzała swój portret w Szpitalu Św. Munga i widziała, jak zostają dostarczani ranni z Ministerstwa. Natychmiastowo poinformowała o tym fakcie Minerwę McGonagall, bo stwierdziła, że dyrektorka powinna wiedzieć. Zwłaszcza że część uczniów miała rodzinę właśnie w Ministerstwie.

W skutek napaści zginęły niestety 4 osoby, w tym dwóch pracowników i dwoje interesantów. Gdyby nie śmierć, zapewne sprawa zostałaby zamknięta, ale w takim wypadku trzeba było przeprowadzić śledztwo zewnętrzne. Zostali do tego oddelegowani aurorzy Harry Potter, Ron Weasley i Blaise Zabini, oraz najnowszy nabytek – Luna Saunders. Mężczyźni zastanawiali się, dlaczego szef dołączył ją do nich, ale woleli się nie sprzeciwiać, więc, chcąc nie chcąc, się zgodzili.

Skierowano ich do Hogwartu, bo znalezione w czasie ich nieobecności poszlaki wskazywały, że podejrzany mógł mieć jakiś związek z Hogwartem. Był to notatnik, który opatrzony był logiem Hogwartu, ale takiego nie można było kupić w sklepach na Pokątnej, ani nigdzie indziej. Takie otrzymywali tylko hogwarccy nauczyciele. A na okładce widniały inicjały „W.K". Nie byli pewni, czy cokolwiek uda im się ustalić w szkole, ale nie zaszkodziłoby tam zajrzeć. Każdy fakt się liczy.

– Snape, po co dyrektorka nas wezwała? - spytał Krum, zrównując się z Severusem, który kierował się schodami w górę, idąc do gabinetu dyrektorki. Jeden ze skrzatów przekazał mu, że ma jak najszybciej zjawić się u dyrektor McGonagall. Nie miał zielonego pojęcia, o co mogło chodzić.

– Nie pomyliłeś mnie może z Trelawney, albo tą jej następczynią Patil? Wróżbitą nie jestem – odparł Mistrz Eliksirów, patrząc na niego z politowaniem.

– No ja wiem, ale może przypadkiem...

– Przypadkiem, to ja cię mogę zepchnąć ze schodów, więc uważaj. Swoją drogą, skoro tak bardzo się obawiasz spotkania z przełożoną, to może masz coś na sumieniu? - uniósł brew zainteresowany. Sam był ciekaw, czego Minerwa od nich oczekiwała.

Wiktor potrząsnął głową. Zdecydowanie nic mu nie ciążyło na sumieniu. No, przynajmniej nic poważnego. Nie odezwał się już więcej, tylko przyspieszył kroku, chcąc dotrzeć do celu jak najszybciej.

W gabinecie dyrektora czekała już na nich Minerwa McGonagall, Harry Potter, Blaise Zabini, Ron Weasley i Luna Saunders.

– Och... Harry i Ron, prawda? - odezwał się Wiktor, rozpoznając dwóch z nich. Zmrużył oczy na widok Blaise'a i Luny. - No i Zabini oraz...?

– Aurorzy Potter, Weasley, Zabini i Saunders, Panie Krum - odparł Harry, unosząc odznakę, by pokazać ją nauczycielowi latania. Następnie skinął głową Snape'owi. - Witam, Panie Snape.

Severus uniósł brew zaintrygowany. Co takiego się stało, że aż w Hogwarcie zjawili się aurorzy?

Z wyjaśnieniami przyszła Minerwa, która wyjaśniła, że poprzedniego dnia w Ministerstwie Magii wydarzyła się napaść z zewnątrz i są ofiary śmiertelne oraz ranni. W pierwszej chwili miał ochotę biec do Św. Munga, by zobaczyć, co z jego żoną, ale jednak postanowił zostać i dowiedzieć się, o co chodziło. W Mungu byli doświadczeni magomedycy i na pewno wszystko było dobrze. Włożył rękę do kieszeni szaty, gdzie natrafił na szklaną fiolkę z jakimś eliksirem. Zmarszczył brwi i wyjął ją z kieszeni. Ach, no tak. Veritaserum. Podał ją dyrektorce, która wcześniej o to prosiła.

– Panie Krum, czy może Pan wyjaśnić, co robił Pan wczoraj w okolicach pory obiadowej? - spytał Harry.

– A skąd to pytanie? Chyba nie podejrzewacie, że mógłbym włamać się do Ministerstwa i zrobić to wszystko?

– Panie Krum, nic nie sugerujemy – wtrąciła Luna – ale Pana przeszłość przemawia na pańską niekorzyść. Większość osób pamięta artykuł o panu sprzed osiemnastu lat.

Mężczyzna parsknął śmiechem na słowa aurorki.

– Bez obrazy, dziewczyno, ale w momencie, kiedy ten bzdurny artykuł się ukazał, ciebie albo nie było na świecie, albo nosiłaś pieluchy, więc nie wypowiadaj się na tematy, które nie są ci znane. Po drugie, informacje zawarte w artykule nie były prawdziwe. Rita Skeeter słynie przecież z fałszywych treści.

– Bylibyśmy wdzięczni, gdyby odnosił się Pan z szacunkiem do funkcjonariusza, jakim jest auror Saunders – poprosił Ron, który zaczynał tracić cierpliwość – A teraz proszę odpowiedzieć na pytanie. I zanim to nastąpi, czy zgadza się Pan na przyjęcie Veritaserum?

– Jeśli to konieczne. - Krum przewrócił oczami i wypił odpowiednią dawkę eliksiru prawdy. Nie mógł zrozumieć, jak mogli posądzać go o takie rzeczy. Ach, no tak. Nagle dziwnym trafem zaczęli wierzyć w kłamstwa tej dziennikarki. Uznał jednak, że już lepiej poddać się tym idiotycznym procedurom, żeby mieć święty spokój. Usiadł na jednym z krzeseł, wypełniając polecenie aurorów i cierpliwie odpowiadał na pytania. W pewnym momencie jednak Potter wyjął znaleziony notatnik i pokazał go przesłuchiwanemu.

– Czy poznaje Pan tę rzecz? - spytał, patrząc na swojego byłego rywala w Turnieju Trójmagicznym.

– No tak, to mój notatnik. - odparł zdezorientowany nauczyciel latania – Skąd go macie? I proszę mi go oddać.

– Został znaleziony na miejscu zdarzenia i pozostanie on chwilowo w aktach jako dowód w sprawie. Zostanie zwrócony niezwłocznie po wyjaśnieniu wszystkiego.

W tej chwili Krum postanowił zaprotestować. Przecież nie mogli zatrzymywać jego rzeczy, jeśli był niewinny i w dodatku był zwykłym czarodziejem, byłym członkiem drużyny Quidditcha. I to właśnie im przypomniał.

– Sądzone będą czyny ludzkie, nie godności – stwierdziła Luna, wpisując coś do swojego notesu i zamknęła go, chowając do torebki. W czasach szkolnych uwielbiała łacińskie sentencje i pamiętała ich dość sporo. Spojrzała na swoich partnerów i spytała, czy to już koniec przesłuchania.

– Wydaje mi się, że mamy wystarczająco informacji. Obawiam się jednak, że musimy przeprowadzić kontrolę różdżek uczniów. Jedna z przesłuchiwanych wcześniej kobiet w Mungu powiedziała coś, co mnie zastanowiło. - Harry podrapał się po głowie, usiłując zebrać myśli i zwrócił się w stronę dyrektorki, aby uzyskać jej zezwolenie.

– Róbcie, co musicie. - westchnęła Minerwa, wstając. - Teraz pewnie wszyscy są w Wielkiej Sali, więc macie ułatwienie.

– Potter, nie wydaje mi się to dobrym pomysłem. Wywołasz niepotrzebną panikę wśród uczniów – odezwał się Severus, patrząc na Harry'ego.

Były Gryfon dobrze o tym wiedział, ale było to potrzebne. Ktoś z uczniów mógł okazać się być zamieszany w całą tę sprawę, więc dobrze było wykluczyć pewną grupę od razu.

– Wiem o tym. Ale Kingsley był głównym celem napaści i prawie go mieli.

– To jacy idioci pilnowali Ministra Magii?!

– Na nas nie patrz. - Ron i Blaise podnieśli ręce do góry na znak, że nie mają z tym nic wspólnego, a potem ten pierwszy dodał:

– To nie nasza działka. Jacyś wyżsi stażem się tym zajmują. Ale teraz nie pora na gadanie, tylko na działanie.

O dziwo wszyscy się z nim zgodzili i skierowali się prosto do Wielkiej Sali, gdzie spożywali posiłek nauczyciele oraz uczniowie. Wejście aurorów wywołało małe poruszenie, ale na to byli przygotowani.

– Blaise, bierzesz stół Ślizgonów. Ron, idziesz sprawdzać Ravenclaw. Luna, zajmiesz się Puchonami. Ja idę do Gryfonów - zakomendrował Harry i rozeszli się do poszczególnych stołów, wywołując niestety zaskoczenie obecnych.

*** **** *** *** *** ***

– Co u licha? - wyrwało się Sophie, gdy zauważyła wchodzących do Wielkiej Sali aurorów, dyrektor McGonagall, Kruma i jej ojca.

Uświadomiła sobie, że musiało się stać coś złego, skoro aurorzy pofatygowali się do szkoły. Zerknęła na stół nauczycielski i zobaczyła, że opiekunowie domów prowadzili ożywioną dyskusję, wskazując na czwórkę przybyszy. Nawet nie zauważyła, kiedy zatrzymał się przy niej wujek, wyciągając dłoń po jej różdżkę.

– Co się stało? - zapytała, podając mu ostrożnie swoje magiczne drewienko – Po co nas sprawdzacie?

Mężczyzna zastosował urok sprawdzający i oddał dziewczynie różdżkę a potem spojrzał na nią.

– Nie możemy udzielać takich informacji. Powiem jedynie, że napadnięto na Ministerstwo Magii. Prowadzone jest postępowanie śledcze.

– Ale może coś więcej? Ktoś umarł? Kto jest ranny? Kogo podejrzewacie? - nie chciała dać za wygraną i zaczęła dopytywać.

– Powtarzam, nie możemy udzielać dalszych informacji – uciął i poszedł dalej sprawdzać magiczne patyki pozostałych Gryfonów.

Sophie westchnęła zrezygnowana i zerknęła na Nathaniela, który siedział naprzeciwko. Uśmiechnął się do niej pocieszająco, więc odwzajemniła ten uśmiech. Miała nadzieję, że niedługo wszystkiego się dowiedzą.

Chłopak otworzył usta, żeby coś powiedzieć, kiedy zrobił się szum przy stole Puchonów. Jakaś dziewczyna usiłowała coś wyjaśnić aurorce, ale tamta miała niepewny wyraz twarzy. Nie była pewna, czy wierzyć blondynce, u której wykryto nieprawidłowości. Blaise podszedł do nich i sprawdził jeszcze raz, ale wyszło to samo. Byli więc zmuszeni zabrać Puchonkę ze sobą na przesłuchanie.

– Halo, jestem jej opiekunem domu i nie zamierzam wyrazić zgody na żadne przesłuchanie! - zaprotestował Profesor MacMillan.

– Przykro mi, ale mamy taki obowiązek. Jeśli faktycznie jest niewinna, powróci do szkoły – próbowała go uspokoić Luna.

– Potter, chociaż ty bądź człowiekiem. To jest tylko czternastolatka – Ernie przeniósł wzrok na Harry'ego, mając nadzieję, że coś tym wskóra. Nic to jednak nie dało, bo okularnik tylko spojrzał na niego smutno i westchnął.

– Co się dzieje? - spytała Isabella, patrząc na Profesora Skamandera, który stał przy stole Ravenclaw. Pozostali uczniowie również zerknęli na niego, oczekując odpowiedzi. Rolf tak naprawdę sam wiedział tylko tyle, co w skrócie opowiedziała mu Dyrektor McGonagall i nie chciał straszyć dzieciaków.

– Wszystko jest w porządku, nie macie się czym martwić. – zapewnił - A teraz spokojnie kończcie jedzenie.

Z aurorami w drzwiach minął się Evmoon. Uniósł brwi zaskoczony, widząc prowadzoną przez nich Puchonkę, ale nie skomentował tego. Dopiero przy stole nauczycielskim, gdy zauważył niezadowolonego opiekuna Hufflepuffu i usłyszał dyskusje toczone przy stołach uczniowskich, zrozumiał, że stało się coś niedobrego. Po chwili jednak wszystkiego się dowiedział i nie mógł uwierzyć, że ktokolwiek z uczniów mógł maczać palce w tym wydarzeniu. Zwłaszcza, że nie tak łatwo było się wydostać uczniom poza teren Hogwartu.

– Człowiek wyjdzie tylko na jakiś czas z zamku, a tutaj takie rzeczy się dzieją. - pokręcił głową, dalej nie mogąc w to uwierzyć.

– A gdzie to cię wywiało? - zainteresował się Severus, który co jakiś czas kontrolował wzrokiem stół Ślizgonów.

– Prywatne sprawy. Studio fotograficzne - odparł wymijająco.

– Studio fotograficzne? Czyżbyś w końcu usidlił jakąś pannę i organizujesz jakąś sesję ślubną?

– Bardzo śmieszne – mruknął Matthew, zabierając się za jedzenie. Nie miał ochoty na słuchanie przytyków Snape'a.

– Swoją drogą, mógłbyś się w końcu ustatkować. Masz już chyba trzydzieści dwa lata – stwierdził, czerpiąc satysfakcję z urażonego wyrazu twarzy młodszego mężczyzny.

– I mówi to ten, który wziął ślub dopiero w wieku lat trzydziestu siedmiu – wtrąciła Minerwa – Severusie, zajmij się jedzeniem.

Miał ochotę coś dodać, ale gdy zauważył wzrok przełożonej, który komunikował „Zamknij się, jeśli nie chcesz znaleźć na biurku zwolnienia", więc postanowił odpuścić. Dyrektorka najwyraźniej straciła wcześniejszy dobry humor, czemu zresztą trudno było się dziwić.

*** *** ***

W sobotę odbyły się kwalifikacje do domowej drużyny Quidditcha Gryffindoru.

Sophie zasiadła tego dnia na trybunach, aby mieć dobry widok na przeprowadzane kwalifikacje. Pogoda była całkiem przyjemna, więc założyła tylko sweter domu i mugolskie spodnie. Nie wiało zbyt mocno, dlatego szalik nie był potrzebny. Uśmiechnęła się, gdy obok usiadła Ellie. Obie dziewczyny przeniosły swój wzrok na boisko, na którym obecni zawodnicy oraz kandydaci zaczynali się rozgrzewać. Ku zdziwieniu dziewczyn, w ich stronę kierował się Nathaniel.

– A ty czemu nie na boisku z drużyną? - zapytała Ellie, gdy podszedł do nich.

– Jakiś trzecioroczny ubiega się o moją pozycję, więc rezygnuję i oddaję mu miejsce – wyjaśnił, wzruszając ramionami.

– Ty chyba żartujesz. - Sophie nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciel zdecydował się na taki krok. - Tak ciężko trenowałeś, a teraz chcesz odpuścić na rzecz jakiegoś dzieciaka?

– Ale... - próbował się wtrącić, ale szatynka nie dała mu takiej szansy.

– Nie ma żadnego „ale". Przebieraj się i wracaj na boisko, a potem pokaż wszystkim, że jesteś lepszy.

Chłopak w dalszym ciągu nie wyglądał na zdecydowanego. No dobrze, było to jego marzenie od momentu, kiedy dowiedział się, co to w ogóle jest Quidditch. To marzenie spełniło się na jego trzecim roku, kiedy przyjęli go do drużyny na pozycję jednego ze ścigających. Chciał wtedy wszystkim pokazać, że potrafi doskonale grać. A przy okazji mógł robić to, co kochał. Zerknął na boisko, gdzie ten młody rozmawiał z kapitanem drużyny. Poczuł ukłucie zazdrości, bo tak naprawdę nie miał zamiaru odchodzić z drużyny.

– Słuchaj – odezwała się Sophie, by zwrócić uwagę Gryfona – Masz wybór. Pójdziesz w tej chwili na boisko, albo ja i Ellie zaprowadzimy cię tam za rączkę i narobimy ci wstydu. Co wybierasz?

– Dobra, dobra. Już idę. - Uniósł ręce do góry i odwrócił się, kierując się schodkami w dół. Wolał nie sprawdzać, czy słowa przyjaciółki były prawdziwe. Ona miała czasem dziwne pomysły i niektóre z nich odczuł na własnej skórze.

Rudowłosa spojrzała z rozbawieniem na siostrę swojego chłopaka.

– Serio byś to zrobiła?

– No oczywiście. Nie pozwolę, żeby marnował to wszystko, na co sobie zapracował.

– Idealna postawa przyjaciółki.

Te ostatnie słowa wypowiedziała Lyra, która dosiadła się do dziewczyn, kładąc swoją miotłę na siedzeniu obok. Postanowiła tego dnia ruszyć się z zamku i pooglądać testy Gryfonów. Na początku śledziła wszystko z ukrycia, siedząc na miotle, ale w pewnym momencie dostrzegła swoją siostrzenicę i jej przyjaciółkę, więc dołączyła do nich.

– O, cześć Lyra. Co tutaj robisz? - zapytała Ellie, zaskoczona widokiem Krukonki.

– Szpieguję Gryfonów. - mrugnęła do niej i przerzuciła włosy na plecy a potem zwróciła uwagę na coś w oddali. - Co to...?

Podleciała do nich szara sowa, niosąc w dziobie list. Zrzuciła go na kolana Sophie i odleciała, łopocząc skrzydłami. Panna Snape zmarszczyła brwi, biorąc do ręki kopertę. Otworzyła ją i przeczytała pierwsze zdanie spisane na papierze. Zaraz potem jednak skrzywiła się i spaliła zaklęciem zarówno kopertę jak i kartkę papieru. Popiół posłała w dal.

– Od kogo to? - zainteresowała się Lyra.

– Od Doskonale-Wiesz-Kogo. - Szatynka przewróciła oczami i skierowała wzrok na boisko, gdzie w dalszym ciągu odbywały się kwalifikacje.

– To czemu nie przeczytałaś do końca?

– Żartujesz? - prychnęła Ellie – Zdradził ją i teraz ma czelność pisać? Jeszcze czego.

– Nie wiadomo dokładnie, czy faktycznie ją zdradził – sprostowała Krukonka.

Lyra miała dobry kontakt z Sophie i starała się ją wspierać. Wiedziała, że tamtej jest przykro, chociaż tego aż tak bardzo nie pokazywała. Dlatego chciała wyjaśnić tę sytuację i dowiedzieć się, jak było naprawdę. Ta Gryfonka z rodziny mugoli z pewnością coś ukrywała, ale panna Potter musiała się dopiero dowiedzieć co. Nie zamierzała jednak wzbudzać nieufności wobec siebie, więc postanowiła zrobić to dyskretnie i etapami.

– Nie wiadomo? A to zdjęcie? Widać doskonale, że całuje tamtą blondi.

– Zdjęcie da się przerobić. Ty powinnaś wiedzieć to najlepiej, bo twoi rodzice mają studio fotograficzne.

– Ale przecież...

– Przestańcie już! - Sophie miała już dość przegadywania się tych dwóch. - Temat zakończony, więc albo się zamknijcie i oglądajcie, albo idźcie sobie.

Umilkły więc, nie chcąc jej denerwować. Długa jednak ta cisza nie trwała, bo przyszedł do nich James z ponurą miną. Chciał dostać się do drużyny, ale powiedziano mu, że jest za młody. Uważał jednak, że to nie fair, bo przecież jego ojciec został szukającym na swoim pierwszym roku.

– Co, skończyli już? - zdziwiła się Lyra, patrząc na powoli opuszczających boisko zawodników. Uzyskała tylko kiwnięcie głową. Było to jednak lepsze niż nic.

– James, poczekaj!

Dobiegł do tej gromadki Nicholas Winters – kapitan drużyny Gryfonów. Trzymał w ręku swoją miotłę a pod pachą kartkę z rozkładem zawodników. Chłopiec spojrzał na niego z iskierką nadziei, że może tamten zmienił zdanie.

– Słuchaj, jesteś dopiero na pierwszym roku, więc nie przejmuj się. Nabierzesz wprawy, wykształcisz nowe umiejętności i będziesz mógł startować już w przyszłym roku albo za dwa lata. Ja wtedy skończę szkołę, więc będziesz mógł zostać nawet szukającym, jeśli ci się uda dostać.

– Ale wtedy nie będę mógł wygrać z Lyrą – mruknął niezadowolony James, wskazując na ciotkę. Ruda zaśmiała się cicho ze słów bratanka i zapewniła go, że kiedyś urządzą sobie mały mecz i będzie mógł spróbować ją pokonać. Trochę go to udobruchało, ale nie do końca.

– Dobra. Sophie, idziesz ze mną do Evmoona, żeby przekazać, że Ślizgoni mają wolne boisko? Chyba chcieli dzisiaj mały trening zrobić.

Szatynka chciała zaprotestować, ale Gryfon uśmiechnął się i chwycił ją za rękę, podnosząc z siedzenia. Próbowała się wyszarpnąć, ale nie pozwolił jej na to. I tak musiał z nią pogadać bez świadków. Pożegnał się z dziewczynami i Jamesem a potem pociągnął lekko Sophie za rękę w stronę zamku. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top