Rozdział IV
Alexandra otworzyła powoli oczy, usiłując zorientować się, gdzie aktualnie się znajdowała. Skrzywiła się, gdy poczuła charakterystyczny zapach szpitali. Nieważne czy to mugolski, czy magiczny, śmierdziało podobnie. Zamrugała, próbując przyzwyczaić się do tego irytującego światła.
– Ojej, obudziła się! - usłyszała głos mężczyzny, którego akcent zalatywał z lekka rosyjskim. W następnej chwili przed jej oczami pojawił się blondyn o rysach twarzy typowych dla narodowości słowiańskich.
– Eee... Co się dzieje? - wykrztusiła.
– Witamy wśród przytomnych. Jest Pani w Szpitalu Św. Munga, a ja jestem Dmitri Morozow, a mianowicie najlepszy magomedyk w tej części kontynentu.
Kobieta usłyszała zduszony śmiech, dobiegający z sąsiedniego łóżka. Zerknęła w tamtą stronę i zauważyła Hermionę, która ledwo powstrzymywała śmiech.
– Chciałbyś, Mrozow - odezwał się Draco, podchodząc do nich – A teraz zrób coś pożytecznego, zamiast popisywać się przed zamężnymi kobietami.
– Słuchaj, Malfoy. Z mężem to jest tak, że w pierwszej chwili jest, a za chwilę może go już nie być – odparł Morozow - W dodatku jeśli mąż jest mało ważny, to można się go łatwo pozbyć.
Alexandra i Hermiona spojrzały po sobie i parsknęły śmiechem. Mina Draco jednak nie wskazywała na to, że rozbawiła go ta uwaga.
– Jeśli ja i Snape jesteśmy dla ciebie mało ważni i uważasz, że łatwo się nas pozbyć, to zejdź mi z oczu, bo cię uduszę - wycedził przez zaciśnięte zęby. Dmitri chyba wyczuł, że przesadził i powinien uciekać, bo wymamrotał, że musi coś załatwić i wyszedł z pomieszczenia.
Natomiast Malfoy wypuścił powietrze z płuc i odetchnął głęboko, a następnie spojrzał na żonę i przyjaciółkę, które w dalszym ciągu powstrzymywały się od śmiechu.
– Was to śmieszy, tak? - zmrużył oczy niezadowolony. - W porządku, zapamiętam to sobie i również przekażę to mojemu ojcu chrzestnemu. Ale wracając... Alexa, lepiej się czujesz, czy dzwonić po trumnę?
– Lekko otępiała, ale nie jest źle. I trochę ręka mnie boli.
– To normalne, bo odrobinę cię naćpaliśmy lekami. Właściwie wszystkich rannych.
W tym momencie drzwi do sali się otworzyły i weszli Harry, Ron oraz Blaise w uniformach służbowych. Draco wzniósł oczy do sufitu i westchnął.
– Jeszcze was mi tu brakowało. Czego chcecie?
– Też się cieszymy, że cię widzimy, Malfoy – odparł Blaise, uśmiechając się złośliwie w jego stronę – ale jesteśmy w pracy. Alexa, Hermiona, czy możecie poświęcić nam chwilkę?
Dziewczyny wymieniły między sobą spojrzenia i zgodziły się. Aurorzy przynieśli więc sobie krzesła i zasiedli na nich. Ron wyjął samonotujące pióro i Harry postanowił się odezwać.
– Przesłuchanie numer jeden. Ósmy września dwutysięcznego piętnastego roku. Przesłuchujący Harry James Potter, Blaise Zabini i Ronald Bilius Weasley. Przesłuchiwane Alexandra Lily Snape i Hermiona Jean Malfoy. Pierwsze pytanie. Pani Snape, Pani Malfoy, czy były Panie obecne podczas napadu na Ministerstwo Magii dnia siódmego września?
Alexandra przewróciła oczami, słysząc pytanie brata. Czy gdyby ich tam nie było, musiałyby składać zeznania? Hermiona najwidoczniej miała to samo zdanie, bo kiwnęła tylko głową i odpowiedziała twierdząco. Jej przyjaciółka postanowiła więc zrobić to samo dla świętego spokoju.
– W porządku, kolejne pytanie. Co Panie robiły w momencie włączenia alarmu? - kontynuował Potter.
– No byłyśmy razem z wami w stołówce. Harry, nie zadawaj głupich pytań. - poprosiła Hermiona, kręcąc głową z niezadowoleniem.
– To musimy wyciąć – zdecydował Blaise, mając na myśli komentarz Hermiony, a pozostali mężczyźni zgodzili się z nim. Draco, który stał z tyłu i obserwował całą sytuację, prychnął cicho. Następnie oświadczył, że ma innych pacjentów i musi się nimi zająć, po czym wyszedł.
– Czy widziałyście może kogoś podejrzanego? - zapytał Ronald, patrząc na nie uważnie.
– Każdy mógł być podejrzany – stwierdziła Alexa, zastanawiając się przez chwilę – ale kogoś szczególnego chyba nie...
– Podejrzewacie Bellatrix? - zainteresowała się Hermiona. Aurorzy zerknęli na siebie, jakby porozumiewając się telepatycznie. W końcu równocześnie pokręcili głowami.
– Nie mogłaby sama. A kto miałby się do niej przyłączyć?
– Chociażby ludzie z Hogwartu z naszego rocznika albo wyższych, niższych lat? Minęło trochę lat, ale zwolennicy Voldemorta dalej są w tej szkole. Może niekoniecznie uczniowie, ale rodzice mają wpływ na swoje dzieci.
Hermiona jednak nie chciała, żeby tak było. Wojna się skończyła i powinni żyć spokojnie, a nie tworzyć nowe konflikty. Co prawda problem rasowy i między klasami społecznymi był od dawna, ale jednak mógł się zmniejszyć. Świat niestety nie był sprawiedliwy i nie wszystko było takie, jakie być powinno. Odpowiedziały jeszcze na kilka pytań, które odrobinę bardziej były zbliżone do głównego tematu, ale i tak kobiety myślały o tym, żeby jak najszybciej to zakończyć.
*** *** ***
Pokój Wspólny Slytherinu
– I teraz musisz wypowiedzieć właściwe zaklęcie, zastosować odpowiedni ruch różdżką i gotowe. Rozumiesz?
– Tak. Dziękuję bardzo!
Dziewczynka w warkoczykach z zielonymi kokardkami uśmiechnęła się szeroko w podziękowaniu, zgarnęła podręcznik do transmutacji i pobiegła do damskiego dormitorium. Lysander natomiast wstał od stolika i przeciągnął się. Czekał na przyjaciela, który spóźniał się już godzinę. W tym czasie chłopak zdążył pomóc Ślizgonce z pierwszego roku, a tamten jeszcze nie przyszedł. Brunet westchnął z rezygnacją i usiadł na kanapie obok Audrey, która spoglądała na niego z rozbawieniem.
– Niech zgadnę. Czekasz na kogoś, a ten ktoś się spóźnia.
– Trafiłaś w dziesiątkę. Chcesz jakiś medal za to? - spytał Lysander, opierając się wygodnie.
– Nie. Twoje czekoladki byłyby idealne w ramach nagrody.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem, słysząc słowa czarnowłosej. Doskonale wiedział, że zrobiłaby wszystko dla tych specjalnych słodyczy. Czasem jej jednak nie rozumiał, bo owszem, czekoladki jego roboty były pyszne, ale żeby aż tak?
– Nie ma mowy – zaprotestował, czerpiąc satysfakcję z jej ponurej miny – Jeszcze się uzależnisz, albo będziesz gruba.
– Od wielu rzeczy można się uzależnić, a ludzie i tak je robią – mruknęła obrażona.
Lysander parsknął cichym śmiechem i zamknął oczy. Pomyślał, że lepiej, aby Aiden miał dobre wytłumaczenie swojego spóźnienia, bo inaczej będzie źle.
Po jakimś czasie do środka wszedł Aiden. Lysander poderwał się z miejsca i podszedł do niego.
– No wreszcie, dłużej się nie dało?
Drugi z chłopaków podniósł ręce do góry.
– Zanim zaczniesz się oburzać, to wysłuchaj mnie. W Zakazanym Lesie byli Śmierciożercy.
– Nie rozśmieszaj nas, Den – odezwała się Audrey, używając skróconego imienia przyjaciela – Śmierciożerców nie ma od czasów bitwy, czyli z jakieś osiemnaście lat.
– Mówię prawdę, widziałem ich! Lys, wierzysz mi?
Czystokrwisty chłopak zerknął na Lysandra, który zlustrował go wątpiącym spojrzeniem. Nie wydawało mu się to prawdopodobne. Większość Śmierciożerców wylądowała w Azkabanie, inni od razu zostali ucałowani, a jeszcze inni zginęli podczas bitwy. Żywych została garstka i nie sądził, żeby mogli pojawić się po tylu latach w tych okolicach. Nagle jednak w głowie zapaliła mu się czerwona lampka.
– A co ty robiłeś w Zakazanym Lesie?
– Nie wnikaj, proszę. Chcę was jedynie ostrzec. Mogą szukać wśród uczniów nowych zwolenników. A pamiętacie, że wielu Śmierciożerców pochodziło ze Slytherinu. Nie wszyscy, ale...
– Możesz być spokojny – zapewniła Audrey, zmieniając pozycję na bardziej wygodną – Po pierwsze, nie wejdą do szkoły. Po drugie, nawet jeśli wpadną z wizytą, to ja nie zamierzam się w to pakować. Lys pewnie też nie. Martwiłabym się bardziej o ciebie, bo w końcu twój ojciec kiedyś minimalnie współpracował z ciemną stroną mocy.
Aiden spojrzał na dziewczynę urażony. Wiedział o tym doskonale i nie musiała mu przypominać. Pocieszało go jedynie to, że bardzo mało osób wiedziało o tym fakcie.
– Od kiedy rodzina świadczy o człowieku? Tak samo jakby Lysander został Śmierciożercą, bo jego ojciec nim był – przewrócił oczami i usiadł obok drugiego Ślizgona. Zastanawiał się, czy powinien komuś powiedzieć o tym, co widział, ale uznał, że więcej musiałby się tłumaczyć. Nie było warto.
– Mój ojciec tylko przez kilka lat był prawdziwym Śmierciożercą – poprawił go przyjaciel – Później był szpiegiem. Ale tak czy siak, nie zamierzam się w tym babrać. I wam też to odradzam.
Troje Ślizgonów zgodnie zdecydowało, że muszą uważnie obserwować ludzi wokół, by sprawdzić, czy nie kręcą się w szkole jacyś młodociani szpiedzy. Każdy mógł być podejrzany. Gryfon, Krukon, Ślizgon, a nawet Puchon. Chłopak, a może i dziewczyna.
*** *** ***
Sophie szła korytarzem prowadzącym do biblioteki. Chciała spędzić popołudnie z dobrą książką, nie przejmując się nauką. Początek roku nie był jeszcze aż tak stresujący, więc mogła sobie chwilowo odpuścić. Nie spodziewała się jednak, że w pewnym momencie na kogoś wpadnie. Zdążyła się w porę odsunąć na bok, żeby nie uderzyć w nauczyciela Obrony przed Czarną Magią.
– Ups, przepraszam – przeprosiła cicho, chcąc szybko odejść, ale zatrzymał ją.
– Możemy porozmawiać? - spytał, patrząc na nią uważnie. Mogła odmówić, spodziewał się tego. Tymczasem ona patrzyła na niego przez chwilę i kiwnęła krótko głową. Ułożyła dłonie w kształt kwiatu, następnie klepsydry a potem napisała w powietrzu liczbę dziesięć. Mężczyzna od razu zrozumiał, o co jej chodziło. Mieli się spotkać w Pokoju Życzeń za dziesięć minut. Skinął głową i odszedł w swoją stronę.
Po dziesięciu minutach czekał na nią w wyżej wspomnianym miejscu i miał nadzieję, że dziewczyna przyjdzie. Chciał uzyskać informacje, co działo się z nią od początku roku szkolnego. Zachowywała się dziwnie, więc zamierzał się dowiedzieć powodu. W pewnym momencie usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, dlatego wstał z zajmowanego przez siebie fotela i podszedł do szatynki, która zamknęła za sobą drzwi i odwróciła się w jego stronę. Wskazał jej miejsce naprzeciwko, więc je zajęła i spojrzała na niego wyczekująco. Podejrzewała, jaki mógł być powód prośby o rozmowę.
– Chciał Pan porozmawiać – odezwała się po chwili – więc słucham.
Wygładziła materiał spódniczki, której nie lubiła nosić. Wolała spodnie, ewentualnie sukienki. Hogwart jednak wymagał regulaminowego ubioru.
– Owszem, chciałem – zgodził się z nią mężczyzna i odchrząknął, by jego głos stał się pewniejszy – Co się z tobą dzieje ostatnio? A w zasadzie od początku miesiąca?
– Nie mam pojęcia o czym Pan mówi – stwierdziła, wzruszając ramionami. Zacisnął zęby, słysząc formalne określenie. Przecież jeszcze w czerwcu wszystko było w porządku.
– A ja mam wrażenie, że ty doskonale wiesz, ale udajesz głupią i dumną. Co się takiego stało, że nagle odnosisz się do mnie chłodno, nie przychodzisz na dodatkowe lekcje i tak dalej? Nastawienie jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale zajęć edukacyjnych nie powinnaś opuszczać i tak naprawdę powinienem zgłosić to twojej opiekunce albo dyrektor McGonagall. A tego chyba nie chcesz.
Pokręciła głową, nie odzywając się. To prawda, opuściła każde dodatkowe zajęcia z Obrony przed Czarną Magią w ciągu tych dwóch tygodni, czyli razem cztery lekcje. W tym czasie mogłaby się nauczyć wiele ciekawych rzeczy, ale oczywiście musiała grać obrażoną panienkę. Evmoon westchnął i postanowił spróbować jeszcze raz.
– To w takim razie powiedz mi, co się dzieje. Jeśli chcesz zrezygnować, nie ma sprawy.
Sophie westchnęła cicho i splotła ręce na kolanach, spuszczając wzrok.
– To nie o to chodzi – wymamrotała, ale przypomniała sobie, że jest przecież Gryfonką i powinna unieść dumnie głowę, więc podniosła wzrok – Po prostu... ja już nie mogę. W zeszłym roku było cudownie, ale kiedy zobaczyłam to zdjęcie...
Widząc jego wzrok, uświadomiła sobie, że wcale nie chciała tego mówić.
– O jakie zdjęcie chodzi? Czy powinienem o czymś wiedzieć? - Zmrużył oczy, patrząc na nią uważnie. Szatynka otworzyła usta, chcąc się wytłumaczyć, a potem podniosła się z miejsca.
– Niech Pan zapyta swojej kochanki – warknęła, spojrzała na niego wrogo i wyszła, zamykając drzwi. Nie zauważyła jednak, że z torby wypadło jej zdjęcie. Zdjęcie, którego zdecydowanie nie powinna trzymać na wierzchu torby. Fotografię dostrzegł kilka chwil później Matthew, który gapił się na drzwi, próbując zrozumieć o kogo chodziło Gryfonce. Przecież on nie miał żadnej kochanki.
Podniósł zdjęcie z podłogi i przyjrzał mu się uważnie. Zrobione było mugolskim aparatem, bo postacie na nim nie ruszały się. Trwały w bezruchu, chociaż w czasie fotografowania z pewnością nie były nieruchome. Gdy rozpoznał ludzi, którzy zostali na nim uwiecznieni, pokręcił głową.
– Och, jestem ciekaw, jak ten ktoś się z tego wytłumaczy – mruknął, schował zdjęcie do kieszeni i wyszedł z Pokoju Życzeń. Miał pewną rzecz do zrobienia.
*** *** ***
Isabella siedziała spokojnie na kanapie w Pokoju Wspólnym Ravenclaw, czytając podręcznik do Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Lekcje z Profesorem Skamanderem bardzo jej się podobały i miała nadzieję, że zdobędzie dobrą ocenę na koniec roku szkolnego. Nie chciała rozczarować ojca, który pokładał w nich duże nadzieje. W dodatku była w Ravenclawie, a to do czegoś zobowiązywało.
W pewnym momencie poczuła, że ktoś obok niej usiadł. Podniosła wzrok i zorientowała się, że to jej ciotka Lyra.
– Cześć młoda. Co czytasz? - zagadnęła i zerknęła na okładkę – Podręcznik do Opieki? Macie teraz jakiś test, czy coś?
– Nie. Po prostu mnie to interesuje – odparła brunetka, wzruszając ramionami i odłożyła książkę na bok.
– Ach, no tak. Zapomniałam, że ty masz bzika na punkcie magicznych stworzeń. - zaśmiała się cicho ruda. - A tak w ogóle, widziałaś gdzieś swoją siostrę?
Dziewczynka pokręciła głową.
– A czy przypadkiem to nie ty chodzisz z nią na lekcje?
– No niby tak – zgodziła się Lyra – ale ostatnio ciężko ją złapać między lekcjami. Różnice domowe też nie pomagają. Poza tym, nie chodzimy na wszystkie lekcje. Przykładowo ona ma eliksiry, ale ja już nie.
– Zazdroszczę – jęknęła blondynka, siedząca niedaleko nich. Wyglądała na trzeci rok. - Snape jest okropny i nie ma chyba gorszego nauczyciela.
Zaraz jednak zakryła sobie ręką usta, uświadamiając sobie, że powiedziała to przy jego córce. Isa uśmiechnęła się jednak do niej uspokajająco i zapewniła, że to zostanie między nimi.
– Nie przesadzaj, Maila. Ja zrezygnowałam tylko dlatego, że nie są mi już potrzebne – stwierdziła Lyra, a chwilę później dziewczyny usłyszały cichy śmiech jednego z Krukonów, który wszedł właśnie do Pokoju Wspólnego. Podszedł do nich rozbawiony i usiadł obok rudowłosej. Ona zerknęła na niego i zapytała, z czego się śmieje.
– Z ciebie – odparł wesoło i przeniósł wzrok na Isabellę – Cześć mały Kruku. Jak tam?
– Cześć – odpowiedziała dziewczynka, usiłując powstrzymać śmiech. Mina jej ciotki była komiczna. - Jak na razie jest okej.
Miała jeszcze coś dopowiedzieć, kiedy do pomieszczenia wpadł Kasper Weasley i złapał ją za za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia.
– Musisz coś zobaczyć! - przekonywał, więc pomachała tylko na pożegnanie obecnym osobom i pobiegła za chłopcem. Za pierwszym zakrętem czekali na nich Aria, Christian Longbottom i James. Gryfon trzymał w rękach Mapę Huncwotów, którą pewnie przekazał mu ojciec.
– No jesteście – ucieszył się James – Idziemy.
– Ale gdzie? - spytała Isa, gdy kuzyn złapał ją za rękę i chciał pociągnąć za sobą. Dziewczynka musiała najpierw wiedzieć o co chodzi, zanim gdziekolwiek pójdzie.
– Pytaliśmy go o to, ale bez odzewu – odparła Aria, wzdychając cicho. Wyrzucała sobie, że w ogóle zgodziła się z nimi pójść. Miała tylko nadzieję, że nie będą mieli z tego tytułu kłopotów. Nie miała jednak pojęcia, co planował James.
Potter pokazał im miejsce na mapie, które nosiło nazwę Komnata GRHS. Żadne z nich nie mogło rozszyfrować tego skrótu. Byli ciekawi, co mogła skrywać owa Komnata i koniecznie chcieli do niej wejść. Nie trudzili się więc odgadywaniem skrótu, tylko ruszyli w stronę lokalizacji zaznaczonej na mapie. Spotkało ich jednak rozczarowanie, bo natrafili na pustą ścianę. Żadnych drzwi, okienka ani nic innego.
– I jak niby mamy tam wejść, geniuszu? - spytała Aria, zerkając na Jamesa, który patrzył na mapę, nic nie rozumiejąc.
– Nic nie rozumiem – mruknął, przekręcając papier na wszystkie strony, żeby obejrzeć go z różnych perspektyw – Przecież tu powinna być...
– Kto ci w ogóle dał tę mapę? - spytał Christian, próbując uspokoić kolegów. Przecież zawsze istniało jakieś wyjście z sytuacji i nie warto było się kłócić.
– Mój tata – jęknął James, powoli tracąc nadzieję.
– A może twój tata zażartował sobie z ciebie? - podsunęła Ślizgonka, uśmiechając się złośliwie. - A ty w to uwierzyłeś.
– Czy możecie się zamknąć? - spytała Isabella, która razem z Kasprem badała materiał ściany. Szukali jakiejś anomalii, nierówności, czy innego odstępstwa od normy. Któraś z cegieł mogła być przecież obluzowana i jeśli odpowiednio by się ją przesunęło, może odsłoniłaby przejście. Reszta postanowiła pomóc im w tym i również zaczęli dotykać fragmenty ściany.
– To nie ma sensu – stwierdziła załamana Aria po jakimś czasie – Tu nic nie ma.
Odgarnęła grzywkę z czoła i oparła się dłonią o ścianę, gdy w tym samym momencie cegła pod jej dłonią się cofnęła i mur się rozsunął. Dziewczyna zaskoczona krzyknęła i wpadła do środka, nie mogąc utrzymać równowagi. Pozostali zawołali za nią i próbowali wejść za nią, ale przejście się zamknęło.
– Nie no, to przesada. Oddajcie Arię! - zawołał James, uderzając pięścią w tę samą cegłę. Na próżno.
– Nie krzycz tak, bo zwołasz kogoś niepotrzebnie – skarcił go Kasper – Damy radę sami. Uratujemy ją.
– Nie lepiej pójść po jakiegoś nauczyciela? - zasugerowała Isa, patrząc na nich niepewnie. Była zszokowana zniknięciem Arii. Była przecież córką jej kuzynki, więc były ze sobą powiązane.
– A chcesz dostać szlaban? - prychnął James, osuwając się po ścianie na podłogę – No właśnie.
– Damy radę sami – powtórzył Kasper, chociaż wcale nie był tego taki pewien.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top