Rozdział III


Ethan Seeves na szczęście w piątek był już w stanie wrócić do Hogwartu. Nie skakał jednak z radości na tę myśl, gdyż doskonale wiedział, że kara go nie ominie. Miał tylko nadzieję, że nie wyrzucą go ze szkoły, bo pokochał magiczny świat i nie zamierzał tak po prostu wracać na stałe do mugoli. Stracił dwa lata nauki w mugolskiej szkole i wątpił, by mógł się odnaleźć po takim czasie. Dyrektor McGonagall uznała jednak, że ten wypadek i pobyt w szpitalu był poniekąd jego karą, więc ograniczyła się do odjęcia punktów i szlabanu w każdy weekend do końca września. Nie było tragedii, to w końcu tylko trzy weekendy. Wiadomo, że wolałby w tym czasie robić coś innego, ale lepsze to niż szlaban do końca roku. Tego chyba by nie przeżył.

Pierwszoklasiści mieli za sobą już pierwszą lekcję latania i ocenili ją bardzo wysoko. Profesor Krum w ich oczach był świetnym nauczycielem. Pomagał, tłumaczył spokojnie i nie miał pretensji, gdy komuś coś nie wychodziło. Doskonale rozumiał też, że niektórzy mieli lęk wysokości. Przeprowadził również spotkanie z kapitanami domowych drużyn Quidditcha, by omówić zasady na ten rok szkolny. Stwierdził, że należy jak najszybciej przeprowadzić testy, gdyż niektórzy zawodnicy ukończyli już szkołę, więc trzeba zrekrutować nowych. Gryfoni postanowili nie tracić czasu i ogłosili, że testy odbędą się już w drugą sobotę września, zanim nauczyciele zaczną zadawać zbyt dużo prac domowych. Mógł wziąć w nich udział każdy zainteresowany członek Gryffindoru od drugiego roku wzwyż. Oczywiście mogli przyjść też obserwatorzy.

I tak oto minął pierwszy tydzień i nastał weekend. Pogoda była zadziwiająco ładna, więc uczniowie postanowili z niej skorzystać i spędzić wolny czas na świeżym powietrzu. Zresztą, nie tylko oni. Niektórzy nauczyciele również wyszli na zewnątrz, ale tłumaczyli ten fakt obowiązkiem nadzoru nad młodzieżą. Każdy mógł spokojnie spędzić czas z przyjaciółmi i nawet zdarzały się grupy międzydomowe.

Sabrina, Nathaniel, Ellie, Maddy i Sophie też postanowili wyjść na Błonia. Później mogło nie być okazji, kiedy pojawią się niskie temperatury.

– Jak się czujecie z tym, że w tym roku koniec tego wszystkiego? - zagadnęła Sabrina, mając na myśli naukę w Hogwarcie. - Ja nie mogę uwierzyć w to, że tak szybko to minęło.

– Dla kogo koniec, dla tego koniec – mruknęła Maddy i kopnęła kamyk, który leżał na trawie – Ja jestem dopiero na szóstym roku.

– Chętnie bym się z tobą zamienił. Nie chcę stąd odchodzić. - westchnął chłopak.

– Zawsze możesz zostać nauczycielem, dzięki czemu nie będziesz musiał opuszczać Hogwartu – podsunęła Sophie. - Ja tam się cieszę. Nie narzekam na tę szkołę, ale chciałabym już ją skończyć.

Na początku planowała iść jeszcze na staż, ale powoli zaczynała mieć wątpliwości, czy w ogóle się na jakikolwiek nadaje.Rozmowa toczyła się dalej, a nasi bohaterowie w pewnym momencie napotkali na swojej drodze grupkę składającą się z paru Ślizgonów, Krukonów i Gryfonów.

– Jak tam, dzieciaki? - przywitał się z nimi Nathaniel.

– Dziadek się odezwał. - prychnął James. - Doskonale, ale Gryffindor stracił 30 punktów na Eliksirach i Zaklęciach.

– Raczej ty straciłeś, James. - dopowiedziała dziewczynka o imieniu Felicity.

– Mało – stwierdziła Sophie – Musicie jeszcze trochę popracować. Znaczy... To bardzo nieładnie, wstydźcie się.

Starsi Gryfoni parsknęli śmiechem w reakcji na słowa dziewczyny.

– Do czego ty ich nakłaniasz, Sophie? - Maddy pokręciła głową z lekkim uśmiechem.

– To jest właśnie moja siostra. - zaśmiała się Isabella. - Ale odpowiadając na wcześniejsze pytanie, Ravenclaw na szczęście odpracował stracone na początku roku punkty. Trzymamy się jako tako na plusie.

Cathy przytaknęła koleżance z pokoju. To była prawda, bo trzymali się na plusie, ale to było minimum. Ona chciała, żeby Krukoni prowadzili, a tymczasem prowadził Hufflepuff. Zaraz za nim był Slytherin. Mieli chociaż szczęście, że nie byli ostatni.

– I tak Ślizgoni zdobędą puchar domów – wtrąciła Aria Zabini, wysuwając się do przodu – Zobaczycie.

James w tym momencie gwałtownie zaprotestował, broniąc Gryffindoru, a Kasper Weasley i Isabella wstawili się za Ravenclawem. Pozostałe osoby wymieniły rozbawione spojrzenia. Dopiero rok się zaczął, a tamci już się kłócili o puchar domów.

***********

– Evmoon, co cię do mnie sprowadza? - spytał Snape, widząc młodszego mężczyznę stojącego przed drzwiami jego kwater. Miał nadzieję, że sobotni wieczór spędzi w spokoju, ale oczywiście ktoś musiał go nachodzić.

– Chcę pogadać. Można? - głos pomocniczego opiekuna Slytherinu wydawał się zmęczony. Snape zmarszczył brwi, widząc taki stan człowieka, który zwykle miał na twarzy szeroki uśmiech. Czasem robiło mu się niedobrze od takiego wesołego usposobienia, które reprezentował obecny nauczyciel Obrony przed Czarną Magią. Wpuścił go jednak do środka, zamykając za nim drzwi.

– Cóż się musiało stać, że tak wyglądasz? - zagadnął, patrząc jak jego gość rozsiada się w fotelu. On również zajął drugi fotel.

– Sam nie wiem. Ostatnio wszystko jest jakoś inaczej. - wyznał Matthew i westchnął cicho. - Wakacje co prawda były w miarę spokojne, ale teraz, gdy rozpoczął się rok szkolny...

Pokręcił głową, nie wiedząc co ma powiedzieć. Jakoś nie umiał tego wszystkiego ubrać w słowa.

– Słuchaj, czy ty przypadkiem nie pomyliłeś mnie z psychologiem? - spytał Severus - O ile pamiętam, to ty pełnisz tę rolę dla Ślizgonów.

– Obaj pełnimy tę rolę - poprawił go Evmoon, ale widząc przeczący wzrok byłego opiekuna, dodał - I nie zaprzeczaj. Pamiętam moje czasy szkolne i byłeś dobrym opiekunem domu. Może trochę... no wiesz, ale jednak pomagałeś nam. Zwłaszcza w czasie, gdy dyrektorem był Dumbledore. Wszyscy wiedzieli, że Potter jest jego pupilkiem, no i ogólnie Gryffindor, a Slytherin to ten zły dom.

– Nie da się ukryć. Gdyby nie Dumbledore, Potter już na pierwszym roku wyleciałby ze szkoły. No i jego świta. - zgodził się Mistrz Eliksirów.

– Mnie co prawda na jego pierwszym roku tutaj nie było, ale słyszałem o kamieniu, no i rok później o komnacie. Wszystkiego można się było dowiedzieć. Ale nie o tym chciałem... Rok szkolny dopiero się zaczął, a już zaczęły się problemy. W dodatku pani dyrektor kazała zastanowić się nad wyborem stażystów.

– Stażystów? - powtórzył Snape, unosząc brew.

– No tak. Minerwa ci nie wspominała? - zdziwił się Matthew.

Owszem, wspominała. On jednak nie słuchał zbyt uważnie. Nie miał zamiaru przyjmować nikogo do siebie na praktykę, a przecież nikt nie miał prawa mu tego nakazywać. Wprawdzie dostał dwa listy z prośbą o przyjęcie, ale myślał nad ich odrzuceniem.

– To nie jest przymus. - przypomniał, wzruszając ramionami. - Ja raczej nie będę przyjmować nikogo na naukę. A ty?

Zerknął z ciekawością na pomocniczego opiekuna Slytherinu. On zapewne miał już całą listę kandydatów i będzie miał problem kogo wybrać.

– Jak to? - Evmoon wydawał się być zdezorientowany słowami starszego mężczyzny. - Byłem pewny, że Lysander będzie mieć to u ciebie zapewnione.

– Niektórzy mieliby pewnie pretensje, że tak w rodzinie. - przewrócił oczami. - Mistrzów jest pełno. Ameryka, Europa, Azja. Na upartego nawet Australia. Zrobi, co zechce. Ale teraz ty mów.

Severus tak naprawdę chciałby przyjąć syna do siebie na praktykę, ale nie chciał, by chłopak miał z tego względu jakieś nieprzyjemności. Znaleźliby się tacy, którzy uznaliby, że Lysander zyskał to wszystko dzięki ojcu. A to przecież nie była prawda.

– Niech ci będzie. - westchnął Matthew. - Ja mam kilka osób, które chętnie bym zobaczył na praktykach. Chociażby twoja Sophie, Ted Lupin, czy Nicholas Winters.

Snape spojrzał na niego zaskoczony.

– Czemu akurat moja córka? - spytał – Lupin to rozumiem, bo trochę rozumu jednak ma. Winters też ujdzie, ale ona?

No dobrze, z Obrony nie była najgorsza, ale żeby zasługiwać na staż?

– Nie traktuj jej tak źle - skarcił go Evmoon, prostując się w fotelu - To mądra dziewczyna. W sumie ona i Lysander dobrze sobie poradzili podczas podróży w czasie.

– Może i tak - zgodził się niechętnie - Ale musisz być przygotowany, że żadne z nich nie przyjmie propozycji.

– Oczywiście, że jestem na to przygotowany - odparł tamten z urazą - Snape, ile my już razem pracujemy?

– O wiele za długo – mruknął Severus, ale zastanowił się chwilę - Siedem lat byłeś pod moją opieką w Slytherinie, później wybyłeś gdzieś na trzy lata. Wróciłeś w dwa tysiące czwartym roku i jesteś tu jakieś jedenaście lat.

Nauczyciel Obrony przed Czarną Magią przy każdym jego słowie kiwał głową potwierdzająco. Przypomniał sobie swój pierwszy dzień jako nauczyciel i doszedł do wniosku, że nigdy nie zapomni tego dnia. Już na uczcie powitalnej przypadkowo wylał sok dyniowy na szatę Profesor Trelawney, która potem prawie codziennie przepowiadała mu rychłą śmierć. Później, schodząc ze schodów potknął się i przejechał po podłodze przez pół korytarza na oczach uczniów. Strasznie się wtedy stresował, ale na szczęście widzieli to tylko uczniowie, którzy umieli trzymać język za zębami. W innym przypadku pewnie byłoby gorzej. W następnych dniach na szczęście nie było tak źle i dostosował się do zajmowanej posady.

– No właśnie - przytaknął Snape'owi - Więc dlaczego...

Nie zdążył dokończyć swojej wypowiedzi, bo drzwi otworzyły się z taką gwałtownością, jakby w szkole rozpętał się huragan. Stanęła w nich Sophie z wyrazem twarzy, który informował, że ma wielką ochotę komuś coś zrobić. Przeszła przez pół pomieszczenia bez przywitania, zatrzymała się przy fotelu na którym siedział jej ojciec i wcisnęła mu plik kartek, które trzymała w rękach.

– Proszę bardzo. Zadowolony? - odezwała się chłodno, robiąc kilka kroków w tył. Snape spojrzał na nią zdziwiony, a potem zerknął na dokumenty, które mu przekazała. Uniósł brew, ale zaczął dokładnie czytać.

W tym samym czasie Evmoon wodził wzrokiem między swoim współpracownikiem, a jego córką. Dziewczyna stała prosto z założonymi na piersiach rękoma. Oddychała głęboko, a jej włosy wydostały się z niedbale splecionego warkocza. Najwyraźniej była zdenerwowana i lepiej było się nie wtrącać, ale on jednak postanowił to zrobić.

– Wszystko w porządku? - zapytał, niepewny reakcji Gryfonki. Ona odwróciła głowę w jego kierunku zdezorientowana. Możliwe, że nawet go nie zauważyła. Na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec zawstydzenia, bo nie chciała się tak zachowywać przy innym nauczycielu.

– Dzień Dobry - mruknęła cicho - Nie, nic nie jest w porządku.

Po chwili jednak pokręciła głową i jej ton głosu się zmienił.

– Ale to nieistotne. - ucięła, ponownie zwracając swoją uwagę na ojca. Młodszy z nauczycieli zmarszczył brwi. Co się stało z tą dziewczyną?

Kilka minut później Snape oddał jej pracę z wpisaną oceną. Zerknęła na wynik i otworzyła usta zdziwiona.

– Powyżej Oczekiwań? - powtórzyła, nie wierząc w to, co widzi. No dobrze, lepsza ocena niż Zadowalający, którzy otrzymała wcześniej, ale...

– O co ci znowu chodzi? Przecież prace domowe są niżej w hierarchii od testów. - przypomniał Mistrz Eliksirów. - Jeśli wykażesz się wiedzą na następnym teście, to pogadamy o Wybitnym. Dwa Zadowalające to jeszcze nie tak źle. Najważniejsze są przecież OWTM-y. Poza tym, z tajnych źródeł wiem, że masz dostać propozycję stażu.

Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. Zainteresowały ją jego ostatnie słowa. Kto chciałby ją wziąć na staż? Zapytała więc o to.

– A taki jeden czarodziej. Siedzi właśnie na drugim fotelu w moim salonie. - wskazał na Evmoona, który zgromił go wzrokiem. Sam chciał to zaproponować. Gdy Sophie zerknęła na niego, westchnął.

– Tak właściwie to oprócz ciebie tę propozycję mieli również dostać Nicholas Winters i Ted Lupin – wyjaśnił – Oczywiście wszystko zależy od ocen końcowych i wyników OWTM-ów, ale jeśli zgodzisz się, to byłoby świetnie. Jeśli nie masz innych ofert.

Szatynka miała przez chwilę wyjątkowo głupią minę. Praktyka z Obrony przed Czarną Magią to było jej marzenie od czwartego roku w Hogwarcie. Nie wiedziała jednak, czy sobie poradzi.

– Zastanowię się – odparła – Jeszcze mamy cały rok szkolny. Dziękuję jednak za propozycję, będę pamiętać. A teraz... żegnam.

I wyszła, zamykając po cichu drzwi.

– No cóż, nie powiedziała „nie". - zauważył Severus, wzruszając ramionami. - Będziesz tu tak siedzieć długo? Nie mam całego wieczoru.

– Jest jeszcze noc – przypomniał Matthew, poruszając brwiami, na co Snape wskazał mu ręką drzwi. - Dobra, dobra. Już idę.

Uniósł ręce w geście poddania i ruszył do drzwi, a następnie wyszedł.

7 września 2015 - MINISTERSTWO MAGII

Poniedziałek w Ministerstwie był zwyczajnym dniem. Nie działo się nic nadzwyczajnego, więc wszyscy pracowali w spokoju. W pewnym momencie dnia nastała pora na lunch, więc niektórzy zgromadzili się w stołówce. Parę osób wychodziło w tym czasie na zewnątrz w celu zjedzenia posiłku, ale byli też tacy, którzy postanawiali zostać. Tak też zrobili Harry Potter, Ron Weasley i Blaise Zabini. Mieli już dość siedzenia w biurze Aurorów nad papierami i zdecydowali, że pojawią się w stołówce. Zajęli jeden ze stolików i usiedli przy nim. Dziwnym trafem ta trójka po ukończeniu Hogwartu zaczęła się przyjaźnić. Może nie byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy zrobią dla siebie wszystko, ale chociaż nie uprzykrzali sobie wzajemnie życia. Blaise w roli aurora był na okresie próbnym, więc starał się jak mógł, by nie podpaść szefowi. Harry obserwował uważnie byłego Ślizgona, zastanawiając się, czy powiedzieć mu, że już niedługo nie będzie musiał się aż tak starać. Potter dostał jakiś czas temu propozycję awansu na szefa biura aurorów, zastępując tym samym Gawaina Robardsa. Zgodził się od razu bez zbędnego namysłu. Może powinien jednak się dłużej nad tym zastanowić...

Kilka minut później dołączyła do nich Hermiona Granger, niosąc wielką teczkę dokumentów. Miała pełno pracy, którą zresztą sama zrzuciła sobie na głowę i chciała ją wykonać jak najszybciej. Współpracownicy jednak kazali jej iść coś zjeść, bo zaczynali obawiać się o jej zdrowie. No, może nie wszyscy, ale większość.

– Granger, może powinnaś przystopować trochę z tą pracą? - zasugerował Blaise, patrząc na papiery przyniesione przez kobietę. - Nie ucieknie ci przecież.

– Od piętnastu lat jestem Malfoy, zapomniałeś? - mruknęła z irytacją, siadając na wolnym krześle. - Poza tym, praca jednak może uciec. Zawsze mogą mnie zwolnić, jeśli nie będę zadowalająco wykonać swoich obowiązków.

– Oczywiście, że nie będziesz wykonać swoich obowiązków zadowalająco. - zgodził się Ron, przez co został zgromiony spojrzeniem szatynki. - Przecież ty zawsze musisz robić wszystko na poziomie wybitnym. Hermiona, czy ty kiedykolwiek dostałaś Okropny albo Trolla w Hogwarcie?

– Chyba nie - odpowiedziała, przypominając sobie sobie wszystkie oceny, które otrzymała podczas swojego magicznego nauczania.

Zadowalający może kilka razy się trafił, ale niżej jej skala ocen nie sięgała. Starała się przecież pokazać, że osoby pochodzenia mugolskiego nie są gorsze od tych czystokrwistych. No i w sumie jej się udało. Ukończyła szkołę z dobrymi wynikami i poszła w kierunku związanym ze Starożytnymi Runami. Sama tak naprawdę nie wiedziała co robi w Ministerstwie, ale jakoś przyzwyczaiła się do tego wszystkiego. Planowała coś zmienić w swoim życiu, ale jeszcze nie wiedziała co.

– No widzisz. - z rozmyślań wyrwał ją Harry. - Nie przejmuj się, nie wyrzucą cię. A tak właściwie, widział ktoś moją siostrę?

W ostatnim czasie rzadko się z nią widywał, ale chciał to zmienić. Rodzina przecież powinna trzymać się razem.

– O wilku mowa – powiedział Blaise, wskazując ruchem głowy wejście. Do środka weszli właśnie Alexandra Snape i Patrick Marchand. Oboje mieli wyjątkowo dobre humory, a na ich twarzach widniały uśmiechy. Zauważyli znajome osoby przy jednym ze stolików, więc podeszli do nich.

– Cześć wszystkim. Co macie takie ponure miny, umarł ktoś? - odezwała się Alexa, siadając na wolnym miejscu. Patrick przysunął sobie krzesło z sąsiedniego stolika i również usiadł.

– Nie, jeszcze na szczęście nikt nie umarł – odparł Harry, patrząc na siostrę. - A wam, co tak wesoło? I dlaczego mnie unikasz?

– Po pierwsze, co rozumiesz pod pojęciem „jeszcze"? - zaczęła była Ślizgonka. - Po drugie, Patrick przed chwilą się dowiedział, że będzie mieć syna. Po trzecie, nie unikam cię.

Owszem, może nie rozmawiali zbyt często, ale to nie oznaczało, że go unikała. Przecież nie byli już w Hogwarcie jako uczniowie. Teraz byli dorośli i każdy miał swoje życie oraz obowiązki.

– Harry, wydaje mi się, że trochę przesadzasz – stwierdził Ron – Poza tym, nie gadaj o śmierci przy jedzeniu.

– Zgadzam się z Ronem – mruknęła Hermiona i upiła łyk herbaty – W obu kwestiach.

Harry jednak przewrócił oczami i kontynuował.

– Pomyślcie. Na wolności jest jeszcze paru Śmierciożerców, w tym Bellatrix. - przypomniał. - Niedługo ktoś zginie, zobaczycie.

– Jeszcze jej nie złapaliście? - zdziwił się Patrick. - Od tego chyba są aurorzy, nie?

Potter spiął się i wstał, jakby miał ochotę mu coś zrobić, ale Blaise i Ron złapali go za ramiona i popchnęli z powrotem na krzesło. Awantury nie były potrzebne.

– Harry, uspokój się. - poprosił Weasley, a potem zwrócił się do Patricka. - To nie jest takie proste. Ona nie jest nowicjuszką, która dałaby się szybko złapać. Nawet jeśli, to byłby to z pewnością podstęp. Przecież ją czeka pocałunek dementora. Nie ma ich zbyt wielu, ale jednak są. To nie ten Azkaban, który był za naszych czasów i wcześniej.

– Co do Azkabanu... - wtrąciła Alexa, ale nie dokończyła wypowiedzi, bo w tym momencie rozległo się głośne i uciążliwe wycie, a chwilę później z głośników nadano komunikat głosowy.

– ALARM CZERWONY – ZAGROŻENIE BEZPOŚREDNIE. WSZYSCY PRACOWNICY I INTERESANCI DO KOMNATY BEZPIECZEŃSTWA. AURORZY WZYWANI NATYCHMIASTOWO. POWTARZAM, ALARM CZERWONY – ZAGROŻENIE BEZPOŚREDNIE.

Cała szóstka wymieniła zaskoczone spojrzenia i od razu wstali z miejsc. Harry, Blaise i Ron pobiegli w znanym im kierunku, by spotkać się z resztą aurorów, a Hermiona, Patrick i Alexa ruszyli w stronę Komnaty Bezpieczeństwa, trzymając różdżki w pogotowiu. A przecież było tak spokojnie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top