Rozdział II

Rozdział dedykowany: BulionZKurczka UlkaKulka02

******************

Wieża Astronomiczna była miejscem, które poza lekcjami Astronomii zwykle świeciło pustkami. Być może jakiś związek miały z tym kary. Nauczyciele i dyrekcja mieli mieszane uczucia co do przychodzących tam uczniów. Najbardziej obawiano się o nastoletnie uczennice we wczesnym okresie dojrzewania, które mogły czasem wpaść na jakiś głupi pomysł, zwłaszcza po zerwaniu z chłopakiem. Dlatego nie przychodziło tam zbyt wiele osób z obawy przed utratą punktów.

Sophie jednak mogła się tam wyciszyć i pobyć w samotności. W Pokoju Wspólnym Gryffindoru nie było takiej opcji, bo tam non stop się coś działo. Najgorzej było zaraz po wygranych meczach Quidditcha. Zabawa do późnych godzin, a często nawet interwencja opiekuna domu. Właśnie, przypomniała sobie, że będzie musiała zajrzeć do opiekunki, ale stwierdziła, że zrobi to później. To nie zając, nie ucieknie.

Oparła się o ścianę i zsunęła się po niej na podłogę. Uśmiechnęła się lekko, gdy poczuła na swojej twarzy powiew chłodnego wiatru. Usiadła tak, że kolana miała przyciśnięte do klatki piersiowej, i zaczęła myśleć. Zdała sobie sprawę, że nie powinna reagować aż tak emocjonalnie. Przecież wiedziała, że on robi to specjalnie, ale nie mogła spokojnie stać i słuchać jego słów. Naprawdę chciała się z nim pogodzić i spędzać wspólnie czas tak, jak wcześniej. Ich przyjaźń trwała prawie całe cztery lata. Liczyła, że będzie tak przez kolejne lata, jak w przypadku wujka Harry'ego, cioci Hermiony i wujka Rona. Może Hermiona i Ron nie byli jej prawdziwymi krewnymi, ale od dziecka się tak do nich zwracała i nikomu to nie przeszkadzało. Och, czemu wszystko musiało się komplikować w najlepszych momentach?

W dodatku Ellie poinformowała ją, że widziała Matta... stop, wróć. To już nie jest Matt, dość. A więc Ellie widziała... jego, kiedy w Grecji całował się z jakąś blondynką. I tyle było z tych obietnic. Jak mówił jej mugolski nauczyciel, „Obiecanki cacanki, a głupiemu radość.". Po kilku latach mogła z całego serca podpisać się pod prawdziwością tego stwierdzenia. Co ona sobie w ogóle myślała?

Pokręciła głową i zacisnęła usta. Nie będzie o tym myśleć, odrzuci tę sprawę w niebyt i będzie żyła tak, jak dotychczas. Musi zmienić swoje zachowanie i sposób bycia, żeby udowodnić, że jest kimś, a nie tylko jedną z wielu. Nie wiedziała, czy jej się to uda, ale postanowiła chociaż spróbować.

– Miałem zapytać, jak się czujesz, ale widzę po twojej minie, że opracowujesz jakiś plan.

Obróciła głowę w stronę głosu i zobaczyła przy wejściu Teda. Opierał się o ścianę z lekkim uśmiechem, wpatrując się w przyjaciółkę.

– Może tak, może nie. - wzruszyła ramionami. - Co tu robisz?

– Szukałem cię. Pół Wielkiej Sali widziało, co się stało przy waszym stole, a mnie to trochę zaniepokoiło. Wszystko w porządku?

Podszedł do niej i usiadł obok po turecku. Zerknął na Gryfonkę wyczekująco, szczerze zainteresowany odpowiedzią.

– Oczywiście, że tak. - odparła spokojnie, jakby nic się nie stało. Puchon spojrzał na nią sceptycznie, nie wierząc w jej słowa. Znał ją od dziecka, więc wiedział, kiedy było coś nie tak. Ona jednak zauważyła jego wzrok. - Nie patrz tak na mnie, jest dobrze!

– Uznajmy, że ci wierzę. - stwierdził niechętnie. - Ale w praktyce ci nie wierzę, więc będę czekał, aż mi wyjaśnisz co się dzieje. Może lepiej mieć to z głowy, co?

Zawahała się przez chwilę, ale w końcu zgodziła się. Rzuciła zaklęcie przeciw podsłuchiwaniu i opowiedziała mu wszystko. Ufała temu chłopakowi i wierzyła, że nikomu tego nie powtórzy. A może nawet jej pomoże. Ted utkwił wzrok w ścianie z zamyślonym wyrazem twarzy i przetrawiał w głowie wypowiedź dziewczyny.

– Jesteś pewna, że Ellie nie miała zwidów? No wiesz, podobno każdy z nas ma gdzieś na świecie swojego klona. A może to był właśnie jego klon? - podsunął, uznając to za prawdopodobne. Sophie spojrzała na niego wątpiąco. Nie sądziła, aby to było możliwe. Ale z drugiej strony...

– Nie wydaje mi się. - odparła, bawiąc się rękawem szaty.

– Wszystko się wyjaśni, zobaczysz. Nie przekreślaj tego co było, przez głupią plotkę. - uśmiechnął się, ale widząc jej smutną minę, westchnął i zbliżył się, by przytulić ją do siebie. - No, rozchmurz się. W przeciwnym razie będę zmuszony cię połaskotać.

Gryfonka szturchnęła go w ramię, ale uniosła lekko kąciki ust.

– Ted, nie jesteśmy już dziećmi. - przypomniała. Mieli przecież już siedemnaście lat, a w tym roku kończyli Hogwart.

- Dzieckiem jest się przez całe życie. - nie zgodził się. - Swoją drogą, chcesz czekolady?

Wyjął z kieszeni opakowanie czekolady, która była już trochę pokruszona, ale przynajmniej nie roztopiona. Uwielbiał mieć przy sobie chociaż trochę czekolady, bo dzień bez słodyczy to był dzień stracony. Sophie kiwnęła głową, a jej twarz rozświetlił uśmiech. Odsunęła się od Puchona kawałek. Ona również kochała słodkości, ale nie jadła ich zbyt często, z obawy przed przybyciem nadmiernych kilogramów. A ciocia Hermiona ciągle mówiła, że cukier szkodzi zębom. Przyjaciel podsunął opakowanie bliżej niej zachęcająco, a ona ułamała kawałek i od razu wsunęła sobie do ust. Poczuła słodki smak czekolady i momentalnie humor jej się poprawił.

– Kto by pomyślał, że tak mało ci brakuje do szczęścia. - zaśmiał się cicho Lupin i poprawił swoją odznakę Prefekta Naczelnego. Był dumny z możliwości sprawowania tej funkcji i zamierzał dobrze to wykorzystać oraz pokazać nauczycielom i dyrekcji, że nie popełnili błędu w tej kwestii.

– Śmiej się, śmiej. - mruknęła, wsuwając do ust kolejną kostkę. - Co sądzisz o sprawie z Krumem?

– A co mam sądzić? - wzruszył ramionami. - Kolejny nauczyciel, nic wielkiego. No, może jeszcze dodatek w postaci osiągnięć w Quidditchu, ale tak to nic specjalnego. Dziewczyny widzą w nim coś więcej, ale ja z całą pewnością nie jestem zainteresowany facetami.

– Nikt by nawet tak nie pomyślał. Ty i Victoire tworzycie całkiem słodką parę. - uśmiechnęła się złośliwie, a on trzepnął ją lekko w głowę. - No co? Taka prawda!

– Chodź ty lepiej już do dormitorium. - odparł, wstając z podłogi. Podał jej rękę, by pomóc jej wstać. - Jako Prefekt Naczelny odprowadzę cię i dopilnuję, abyś bezpiecznie tam trafiła i nie zboczyła z kursu.

– Bardzo śmieszne. - przewróciła oczami, zrozumiawszy jego ostatnie zdanie. Chwyciła jego dłoń i z pomocą dźwignęła się do pionu. Już mieli wychodzić, kiedy rozległ się okropny wrzask, dobiegający z zewnątrz. Dopadli do barierki, rozglądając się za źródłem tego dźwięku. W następnej chwili zza drzew wyleciał jakiś chłopak na miotle. Widać było, że jego środek transportu kompletnie go nie słucha. Tylko dlaczego pasażer miał na sobie mugolskie ubrania i przyleciał, zamiast przyjechać pociągiem?

Z każdą sekundą coraz bardziej zbliżał się do zamku, co mogło być dla niego niebezpieczne, zważywszy na prędkość.

– Czy to ptak, czy samolot? - próbował zażartować Ted, patrząc z przerażeniem na lecącego chłopaka.

– Żadne z podanych. - pokręciła głową Sophie. - To uczeń Gryffindoru. Ethan Seeves.

W następnym momencie Gryfon zniknął im z oczu, więc postanowili zejść na dół, dowiedzieć się, co się dzieje.

**Klinika Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga**

Draco Malfoy z samego rana 2 września teleportował się do Londynu, a potem do Kliniki Św. Munga. Został poprzedniego dnia poinformowany o tym, że na jego oddział trafi nowy pracownik, świeżo po szkoleniu. Nie skakał z radości z tego powodu, ale postanowił dać temu komuś szansę. Przecież on też był kiedyś świeżakiem, i to nawet całkiem niedawno. Wtedy nie został potraktowany tak źle, jak się spodziewał, więc chciał postąpić tak samo. Może będzie to ktoś normalny i kompetentny. Założył odpowiedni strój i z nadzieją w sercu dotarł na oddział wypadkowy.

W połowie drogi natknął się na July, która przekazała mu, że czekają na niego w sali numer osiem. Ponoć przywieźli jednego z uczniów Hogwartu, którego przebiła gałąź. Cudownie, rok szkolny się dobrze nie zaczął, a już jakiś wypadek. Gdy wszedł do tamtej sali, ze zgrozą zauważył, że faktycznie, chłopaka przebiła gałąź. W dodatku krwawił dość obficie, czemu się nie dziwił. Przy jego łóżku stali dwaj pomocnicy uzdrowiciela i jeden młody blondyn, którego Draco nie kojarzył.

– Dlaczego on nie jest teraz na sali operacyjnej? - spytał Malfoy, podchodząc bliżej. Pomocnicy spojrzeli na siebie niepewnie.

– Nie dostaliśmy takiego zalecenia od Pana, Panie Malfoy. - odparł jeden z nich.

Draco prawie wzniósł oczy do sufitu. Z kim on pracował...

– W takich przypadkach nie czekajcie na moje zalecenie, bo do tego czasu może ktoś umrzeć. Bierzcie go na salę, już. Potrzebne zaklęcia chyba znacie?

Chwilę później jednak zmienił zdanie. Nie miał pewności, czy chłopiec nie miał przebitych jakichś narządów, ale nie było czasu na zaklęcie diagnostyczne. Dzieciak wyglądał strasznie blado, a krew w dalszym ciągu mu ciekła. Musiał natychmiast przejść operację usunięcia tej cholernej gałęzi. Draco wezwał uzdrowiciela chirurgicznego, który zjawił się wyjątkowo szybko. Chociaż ten rozumiał powagę sytuacji.

Gdy cała trójka zniknęła za drzwiami sali operacyjnej, Malfoy podszedł do nieznajomego blondyna. Przyznał mu punkt za odpowiedni ubiór. Żółto-zielona szata była obowiązkowa. Następnie przyjrzał mu się uważniej i spostrzegł, że tamten również mu się przygląda.

– Malfoy, czy ja mam coś na twarzy, że mi się tak przyglądasz? - uniósł brew, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę.

– Skąd znasz moje nazwisko? - spytał w pierwszej chwili, ale po chwili dodał – I dla ciebie jestem doktor Malfoy.

– Z ciebie taki doktor, jak ze mnie Śmierciożerca. - prychnął. - Co do pierwszego pytania, o tobie, Potterze i reszcie tego cudacznego gangu pisali dosłownie wszędzie. Nawet w poradach kulinarnych. Jakaś idiotka zadała pytanie „Jak ugotować obiad, który zasmakowałby Harry'emu Potterowi?", albo jeszcze lepsze „Jaki rodzaj bielizny preferuje Dracon Malfoy?".

Gdy mówił, można było wychwycić akcent typowy dla krajów Europy Wschodniej. Możliwe, że był Rosjaninem, czy Białorusinem. Draco skrzywił się, słysząc te pytania. Wiedział doskonale, że ludzie zadawali takie pytania, ale nie był z tego zadowolony. No ale chociaż nikt go nie szpiegował w drodze do domu, tak jak Harry'ego. To go pocieszało.

– No tak. - zgodził się niechętnie. - A więc, ty jesteś tym nowym pracownikiem, tak?

– Jak widać. - wzruszył ramionami i wyciągnął do niego dłoń. - Jestem Dmitri Morozow. Pochodzę z Rosji, ale kilka miesięcy temu postanowiłem zmienić miejsce zamieszkania, no i padło na Anglię. Przy okazji wpadłem do Polski na chwilę, gdzie odkryłem ich wódkę. Jest świetna, piłeś kiedyś? Nie tak dobra jak nasza rosyjska, ale...

Merlinie... Teraz będzie mu opowiadał całą historię swojego życia?

– Draco Malfoy. - uścisnął mu dłoń, przerywając jego monolog. - A co do alkoholi, preferuję naszą Ognistą.

– Jak wolisz. - stwierdził, a potem uśmiechnął się. - Masz ochotę wyskoczyć po pracy na coś mocniejszego? Pogadamy, poznamy się i będzie fajnie.

Malfoy nie odwzajemnił jednak uśmiechu rozmówcy i zerknął na niego krzywo. Zrozumiał teraz „optymizm" Snape'a podczas nauczania w Hogwarcie. Pomodlił się do wszystkich znanych bogów o cierpliwość, która się przyda, jeśli będzie musiał tolerować tego całego Morozowa przez najbliższy czas.

– Po pracy mam coś do załatwienia. Może innym razem. - odparł. - A teraz wracaj do pracy.

– Jejku, Malfoy. Nie bądź taki sztywny. - przewrócił oczami Dmitri. - Żona cię nie rozluźnia?

Były Ślizgon ostatkiem sił powstrzymał się od przyłożenia temu kretynowi. Nie chciał mieć jednak problemów u przełożonego. Ten Rosjanin nie był tego wart.

– Powiedziałem, wracaj do pracy. - wycedził i wyszedł z pomieszczenia. Stwierdził, że z chłopakiem trochę im zejdzie, więc może iść przygotować dokumenty.

Gdy wrócił, o dziwo pacjent leżał już na łóżku. Wyglądał odrobinę lepiej, niż wcześniej. No i przynajmniej był przytomny. Draco podszedł do jego łóżka i zerknął na kartę pacjenta.

– Nazywasz się Ethan Seeves, tak? - spytał, lustrując leżącego wzrokiem.

– Tak. - odparł chłopak cicho, krzywiąc się. - Będę mieć problemy?

– To zależy. - stwierdził wymijająco Malfoy. - Co ci strzeliło do głowy, żeby polecieć do Hogwartu na miotle? Bezpieczniejszy jest pociąg.

– Na pociąg się spóźniłem. - wyjaśnił. - Moi rodzice nie mogli mnie wysłać kominkiem, nawet jeśli byłaby taka możliwość. Jestem z mugolskiej rodziny.

No cóż, teraz sytuacja wyglądała inaczej. Właściwie to Draco zaczął się zastanawiać, jak szkoła rozwiązywała sprawę, gdy któryś z uczniów nie zdążył na pociąg. Nie wiedział, czy istniały jeszcze inne połączenia o późniejszych godzinach, ale nawet jeśli, to z Hogsmeade do Hogwartu na piechotę trochę się szło.

Przypomniał mu się jeszcze jego drugi rok, kiedy Potter i Weasley przylecieli do Hogwartu mugolskim samochodem, zaczarowanym przez pana Weasleya. Powinni wylecieć ze szkoły automatycznie, ale wtedy wszystko wyglądało inaczej, jeśli w sprawę był zamieszany Harry Potter.

Blondyn potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości i wypytał Ethana o jeszcze kilka innych rzeczy. Przekazał pomocnikom uzdrowicieli nazwy i ilości substancji, które mieli podać chłopakowi, a potem wyszedł. Miał przecież jeszcze innych pacjentów.

2 września 2015 roku, Hogwart.

Rano o wypadku jednego z Gryfonów wiedziała już prawie cała szkoła. Niby była wielka, ale wieści roznosiły się w strasznie szybkim tempie. Uczniowie Gryffindoru wypytywali swoją opiekunkę domu o stan zdrowia kolegi, ale na tę chwilę nic szczególnego nie było wiadomo.

Tego dnia miały się również rozpocząć pierwsze lekcje i pierwszoroczni dzielili się swoimi obawami z tym związanymi. A sytuacji nie poprawiał Severus Snape, który spoglądał krzywo na uczniów, którzy odważyli się zerknąć w jego kierunku. A pierwszoroczni z Slytherinu oraz Hufflepuffu mieli mieć właśnie Eliksiry na pierwszej godzinie.

Sophie starała się przed śniadaniem nie napotkać Aidena, a na posiłku nie patrzyła w stronę stołu Ślizgonów. Zauważyła jednak, że jej siostra znalazła już nowych znajomych w Ravenclawie, co bardzo ją cieszyło. W pewnym momencie skrzyżowała spojrzenia z Lyrą, która ułożyła usta w pytanie „Wszystko gra?". Gryfonka kiwnęła głową, żeby uspokoić swoją... ciocię. Jej powiązania rodzinne były naprawdę dziwne, przynajmniej dla niej. Ojciec był w wieku jej dziadków od strony mamy, a jedna ciocia była jej rówieśniczką. Dlatego wolała traktować Lyrę bardziej jak kuzynkę, niż ciocię. Krukonka nie wydawała się przekonana, ale odpuściła temat, przynajmniej na razie.

W połowie śniadania od każdego ze stołów wstał jeden uczeń. Z Gryffindoru – Leo Riley, Ravenclawu – Aaron Wright, Hufflepuffu – Ted Lupin i Slytherinu – Audrey Holland. Pozostali spojrzeli na nich ze zdziwieniem, również nauczyciele. Nie mieli pojęcia, co tamci planują.

Po chwili jednak się odezwali.

– Profesorek od Obrony, to nie ten, co obcina ogony. - zaczął Leo.

– Jednak, jeśli już o nim mowa, to opowiemy wam dwa słowa. - przejął pałeczkę Ted.

– Chce on wam zatruwać życie, więc radzę, pilnujcie swe picie. - dołączył się Aaron.

– Zaklęcia różne wykorzystuje, ale nikt go w tej kwestii nie pilnuje. - swoje trzy grosze wtrąciła również Audrey.

– Kto wie, może jego hobby to niewybaczalne? Przecież one nie są wcale banalne. - zastanowił się na głos Leo, a później wszyscy razem wygłosili ostatnie słowa:

– Stała czujność przy nim wymagana, jeśli nie chcesz znaleźć w swoich rzeczach zgniłego banana.

Na moment zapadła grobowa cisza. Wszyscy obecni wymienili między sobą spojrzenia. To było niespodziewane. Pierwszy otrząsnął się Profesor Evmoon, który wybuchnął śmiechem. Nie był zły, chociaż powinien. Wręcz przeciwnie, był rozbawiony tym zdarzeniem. Zrozumiał, że chcieli nastraszyć pierwszorocznych, żeby nie szli na jego lekcję wyluzowani. Za jego czasów też tak się robiło, ale może nie w Wielkiej Sali.

– Evmoon, nie uduś się. - odezwał się do niego Snape, gdy nie mógł zaczerpnąć powietrza. Wziął głęboki wdech i odetchnął.

– Dzięki za troskę, Severusie. - uśmiechnął się szeroko, na co tamten przewrócił oczami. On jednak zwrócił się do uczniów. - Nie ukrywam, że bardzo rozbawiła mnie wasza inicjatywa.

– Jednakże każdy z was utraci punkty. - wtrąciła Minerwa McGonagall. Wyglądała na niezadowoloną. - Panowie Lupin, Riley i Wright, przecież jesteście prefektami. Lupin i Riley są w dodatku tymi Naczelnymi. Panna Holland nie jest prefektem, ale jest również na siódmym roku. Jaki dajecie przykład?

– Spokojnie, Pani Prof... Znaczy, Minerwo. - poprawił się nauczyciel Obrony. W dalszym ciągu nie mógł się przyzwyczaić do bycia z byłą nauczycielką na ty. - Nie jestem ani trochę zły, nikt nie ucierpiał i tak dalej, więc zapomnijmy o sprawie. Ale powiedzcie mi w sekrecie, kto wymyślał słowa?

Audrey, która siedziała przy stole Slytherinu, machnęła ręką w stronę Lysandra, który starał się zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. Sophie uśmiechnęła się pod nosem. A podobno to on był wzorem do naśladowania. Dyrektora załamała ręce i mruknęła coś w stylu „Trzeba przejść na emeryturę...". Do utraty punktów jednak nie doszło, bo do Wielkiej Sali przez ścianę przeniknął duch Albusa Dumbledore'a.

– Witam moi drodzy. Wszystko słyszałem i gratuluję odwagi. Za moich szkolnych czasów odznaki Prefektów już zostałyby odebrane, a punkty odjęte. Jednakże, czasy się zmieniły. - uśmiechnął się szeroko.

– Albusie, co ty tu robisz? - spytała zdziwiona nauczycielka numerologii.

– No jak to co, moja droga? Ileż można tkwić w obrazie? - odparł spokojnie, jakby to było normalne. - Postanowiłem pozwiedzać stare rewiry.

Wszyscy przyjęli to do wiadomości i chętnie porozmawialiby jeszcze z duchem byłego dyrektora, ale za chwilę miały zacząć się lekcje.

– Moi Drodzy, witam was serdecznie na pierwszej lekcji w waszym ostatnim roku nauki w Hogwarcie. Czekają was OWTM-y, ale do nich jeszcze trochę czasu. To jednak nie znaczy, że możecie „wrzucić na luz", jak wy to mówicie. - uśmiechnął się i zatrzymał się przy ławce panny Holland. - Zanim zacznę was zanudzać systemem oceniania, który wałkujecie co roku, to wspomnę o tym, że niedługo czeka nas wycieczka.

Głowy wszystkich poderwały się do góry z zaciekawieniem. Uczniowie Hogwartu rzadko wybierali się na jakieś wycieczki, z wyjątkiem wypadów do Hogsmeade. Dlatego możliwość wyrwania się ze szkoły była interesująca, ale jeszcze nie mieli pojęcia, jaki będzie jej cel.

Sabrina miała nadzieję, że to będzie Hiszpania, albo jakiś inny ciepły kraj, gdzie będzie można zażyć kąpieli słonecznych. Nathaniel zaś marzył o jakimś profesjonalnym meczu Quidditcha. Co prawda, był w zeszłym roku na Mistrzostwach Świata, ale było mu mało wrażeń. Inni również mieli swoje ciche oczekiwania, ale zapomnieli, że przecież są na lekcji Obrony Przed Czarną Magią i kierunek wycieczki na dziewięćdziesiąt dziewięć procent będzie dotyczyć tego przedmiotu.

– Wybierzemy się do Azkabanu. - ogłosił Matthew Evmoon, ich nauczyciel. Przez chwilę nie mogli uwierzyć, że znajdą się akurat w tamtym miejscu. O Azkabanie krążyło wiele informacji, ale żaden z obecnych uczniów jeszcze nie miał okazji się tam znaleźć.

– Czy nasi rodzice się na to zgodzili? - spytał Leo, podnosząc rękę.

– Oczywiście. Zostali poinformowani, że wszystko odbędzie się w sposób bezpieczny i nikomu nic się nie stanie. Niektórzy mieli pewne obawy, czemu się nie dziwię, ale w końcu się zgodzili. Przepraszam, Panno Snape i Panno Wallace, czy ja wam przeszkadzam?

Ostatnie słowa skierował do Sophie i Sabriny, które rozmawiały ze sobą szeptem. W tym samym momencie dziewczyny przeniosły wzrok na nauczyciela i nie wiedziały co powiedzieć.

– Nie, Panie Profesorze, my tylko...- zaczęła niepewnie Sophie.

– No słucham. Co było na tyle ciekawe, że musiałyście to przedyskutować właśnie teraz? - założył ręce na piersi i zatrzymał się przed ich ławką.

– My tylko rozmawiałyśmy o wakacjach. - wyjaśniła Sabrina. - Swoją drogą, był Pan gdzieś? Może Karaiby, Madera? O, albo Lazurowe Wybrzeże?

– O wakacjach możecie sobie porozmawiać w wolnym czasie. Byłbym wdzięczny, abyście skupiły się na lekcji. - uśmiechnął się i wrócił na przód klasy. Omówił jeszcze program nauczania przewidziany na ten rok szkolny i lekcja się zakończyła.

W drodze na Zaklęcia Sabrina, Nathaniel i Sophie natknęli się na wracających z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami pierwszorocznych Krukonów. Sophie uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła, że Isabella swobodnie rozmawia z rówieśnikami.

– Jak tam na pierwszej lekcji? - zagadnęła, gdy przeszli obok grupki młodszych uczniów.

– Cudownie! - uśmiechnęła się Krukonka o blond włosach. - Ten Profesor jest chyba najlepszy w całej szkole!

Troje Gryfonów wymieniło rozbawione spojrzenia.

– A co macie teraz? - zainteresował się Nathaniel.

– Eliksiry. - odparła Isa, poprawiając warkocze. - To w lochach, tak?

Kiwnęli głowami potwierdzająco. W głębi duszy bardzo współczuli tym dzieciakom Eliksirów już w pierwszy dzień szkoły. Wierzyli jednak, że sobie poradzą. Pożegnali się z nimi i pognali na zaklęcia. Na szczęście zdążyli tam dotrzeć, zanim przyszedł Profesor MacMillan.

Po całym dniu nasza trójka siódmorocznych Gryfonów zaszyła się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru razem z Maddy, która była od nich o rok młodsza. Wymienili się przeżyciami z całego dnia. Stwierdzili, że nie było najgorzej, ale byłoby zdecydowanie lepiej, gdyby nie musieli iść na lekcję eliksirów. Mimo że była to pierwsza lekcja w roku szkolnym, napisali test z poprzednich lat i to w dodatku niezapowiedziany. Nawet nie marzyli o Wybitnym, bardziej modlili się o przynajmniej zadowalający. W następnej kolejności poruszyli temat Obrony przed Czarną Magią.

– Dobra, co sądzicie o tej wycieczce? - zagadnął Nathaniel, kładąc rękę na oparciu kanapy. - Jak dla mnie w porządku, ale coś ciężko mi uwierzyć, że moi rodzice się na to zgodzili.

– Co, boisz się, że zjedzą cię dementorzy? - zażartowała Sabrina. - Patronusa wyczarować raczej umiesz.

– Dementorów podobno już tam nie ma. - przypomniała Sophie i położyła nogi na kolanach przyjaciela.

– Hej, a ja co, podnóżek? - oburzył się na niby okularnik. - Załatw sobie trupa, So. Albo pluszaka.

Szatynka przewróciła oczami z lekkim uśmiechem, ale została w tej samej pozycji. Chwyciła do ręki plan i przeleciała po nim wzrokiem.

– Dlaczego mamy eliksiry cztery razy w tygodniu? - spytała zaskoczona, patrząc na przyjaciół.

– Klasa owutemowa, pamiętasz? - odpowiedziała Ellie, która właśnie się do nich dosiadła. Sophie miała ochotę uderzyć się w czoło, bo zupełnie o tym zapomniała. Oprócz Eliksirów wybrała jeszcze Zielarstwo, Obronę, Zaklęcia, Transmutację, Opiekę i Numerologię. Miała nadzieję, że uda jej się zdać chociaż część tych przedmiotów.

– No tak. - mruknęła i zerknęła na rudą. - Gdzie byłaś?

Rumieniec koleżanki doskonale odpowiedział jej na to pytanie.

– No tak, po co ja pytam? - uśmiechnęła się złośliwie, a rumieniec Ellie pogłębił się.

– El, ty i Lysander to tak na serio? - zainteresował się Nathaniel. Oczywiście nie chodziło o to, że sam chciałby być na miejscu Ślizgona, ale lubił tę dziewczynę i chciał się upewnić, że nic jej nie będzie.

– Nie, na niby. - przewróciła oczami. - Tak, na serio. Przynajmniej z mojej strony, a jeśli chodzi o niego, to nie mam pojęcia.

– No ale jak to, nie mówił ci, że cię kocha? - zmarszczyła brwi Maddy. Zawsze wydawało jej się, że bycie w związku jest proste i jest wiadome, że obie osoby się kochają. Ale w rzeczywistości nie zawsze tak było.

– Mówił. - przyznała mugolaczka. - Ale „kocham cię" to zwykłe, puste słowa. Wiecie ile było sytuacji, kiedy kobieta słyszała od męża te dwa słowa, a później ten sam mąż zdradzał ją z kochanką za jej plecami?

– Dramatyzujesz. - stwierdziła Sophie. - Lysander taki nie jest. On cię nie zostawi, jeśli nie będzie miał powodu.

Rudowłosa nie wydawała się być przekonana, ale postanowiła trochę wyluzować. Zmieniła temat na zbliżający się bal Halloweenowy. Niby zostały do niego prawie dwa miesiące, ale utrzymywała, że trzeba już omówić szczegóły.

W pewnym momencie usłyszeli Grubą Damę kłócącą się z kimś. Przyjaciele wymienili spojrzenia i podnieśli się z miejsc, by zobaczyć, co się dzieje.

– Mówię ci po raz ostatni, że tutaj wstęp mają jedynie uzdrowiciele, dyrektor, opiekun domu i sami uczniowie Gryffindoru. Nie jesteś żadnym z nich, więc proszę o...

– Eee, o co chodzi? - spytała Sophie, przerywając wypowiedź kobiety z obrazu. W odpowiedzi płótno się rozsunęło i młodzież zobaczyła stojącego na korytarzu Severusa Snape'a.

– Dzień Dobry, Profesorze. Co Pan tu robi? - zdziwiła się Sabrina. Mężczyzna spojrzał na nią chłodno, aż cofnęła się o kilka kroków.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Wallace. - odparł i wskazał na Sophie. - Ty idziesz ze mną. Teraz.

I nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę lochów. Jego córka westchnęła cicho i niechętnie podążyła za nim, żegnając się wcześniej z przyjaciółmi. Nie wiedziała co takiego zrobiła, ale lepiej było pójść bez słowa.

– Siadaj. - rozkazał, gdy znaleźli się w jego gabinecie. Stanął za biurkiem i założył ręce na piersi.

– Słucham. Co znowu zrobiłam? - spytała, posłusznie zajmując krzesło. On zabrał z kupki papierów jedną kartkę i położył ją przed dziewczyną. Zerknęła nią i poznała swój test, który pisała tego dnia.

– Czy możesz mi wyjaśnić co to jest? - wskazał na jej pracę.

– Ehm... No, to jest mój test, który pisaliśmy dziś na eliksirach. - wyjaśniła, nie wiedząc w jakim kierunku idzie ta rozmowa. - Szybko poprawiłeś te sprawdziany.

– Wiem, że to jest test. - syknął. - Chodzi mi o ocenę.

Zdezorientowana spojrzała na ocenę, która widniała na górze strony. Gdy ujrzała „Zadowalający", o mało nie uśmiechnęła się szeroko z radości. Czyli jednak bogowie nad nią czuwali.

– Zadowalający. Słuchaj, ja wiem, że masz już swoje lata, ale nie przypuszczałam, że masz kłopoty ze wzrokiem.

Zacisnął usta i podszedł bliżej niej. Sophie spojrzała na niego niepewnie. Przecież to dobra ocena, o co mu chodziło?

– Dokładnie. Zadowalający. A ja od ciebie oczekuję minimum Powyżej Oczekiwań. Jesteś moją córką, więc musisz to pokazywać. Wiesz doskonale, jakie twój brat osiąga wyniki.

– Mam rozumieć, że wstydzisz się mnie? - spytała, czując napływającą złość. - Wstydzisz się, bo nie jestem tak idealna jak twój synek, tak?

– Nie zachowuj się jak dziecko.

– To zacznij traktować mnie poważniej! - podniosła głos, chociaż nie planowała tego. - Ciebie obchodzą tylko moje wyniki z Eliksirów. Nie patrzysz na to, że idzie mi świetnie z Obrony, czy Zielarstwa albo Transmutacji. Masz gdzieś, czym się interesuję. Obchodzi cię jedynie cudowny Lysander, który wdał się w tatusia. Córka, która jest nieposłuszna, w dodatku Gryfonka, schodzi na dalszy plan.

W obecnej chwili czuła łzy zbierające się pod powiekami, ale nie chciała pozwolić im się wydostać. Miała dość takiego traktowania. Miała dziwne wrażenie, że wspierała ją tylko mama i reszta rodziny. Ojciec więcej uwagi poświęcał jej bratu. W porządku, wiedziała, że zwykle ojciec i syn bardziej się rozumieją, podobnie jak matka z córką, ale bez przesady.

– Nie krzycz. - poprosił. - Wiesz dobrze, że tak nie jest.

– Nie tak? To w takim razie jak? Nie zauważyłeś nawet, że wcale nie interesują mnie eliksiry, a wybrałam je na owutemy tylko dlatego, byś w końcu traktował mnie lepiej.

– Traktuję cię tak samo jak zwykle. - zaprotestował. - To ty się oddalasz, a mam nawet wrażenie, że coś ukrywasz.

– Każdy z nas coś ukrywa. - odparła wymijająco, mając nadzieję, że nie wie nic konkretnego. Postanowiła zmienić temat. - Mam uwierzyć, że zgodziłeś się nas wysłać na wycieczkę do Azkabanu?

Kąciki ust Snape'a uniosły się delikatnie. Przeczuwał, że padnie to pytanie.

– Owszem. Zgodziłem się między innymi dlatego, żebyście zobaczyli, jak wygląda miejsce, do którego trafili kryminaliści czarodziejskiego świata. I fakt, że są tam tylko śladowe ilości dementorów, nie znaczy, że nie ma się czego bać. Mogą was spotkać gorsze rzeczy, niż te stwory.

– A to w ogóle możliwe? Coś gorszego niż dementorzy? - zdziwiła się.

– Nie ma rzeczy niemożliwych. Jak widać, nawet wskrzeszanie ludzi okazało się możliwe. - wzruszył ramionami i odszedł w kierunku biurka. - Mam nadzieję, że poprawisz ten test.

– Przemyślę to. - mruknęła. - Mogę już iść?

Kiwnął głową, więc ruszyła w stronę wyjścia. Chciała jak najszybciej opuścić tamto miejsce, ale zatrzymała się w progu.

- Proszę, zastanów się nad tym, co ci powiedziałam. - poprosiła cicho i wyszła. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top