Rozdział I
Cześć! A więc mamy pierwszy rozdział.
Okładka została wykonana przez -Disa-
Dziękuję bardzo ❤️
1 września 2015 roku.
Peron 9 i 3/4 zatłoczony był przez uczniów wybierających się do Hogwartu, oraz ich rodziców i ewentualne rodzeństwo. Pogoda była przyjemna, nawet deszcz postanowił sobie odpuścić i niebo pozostało bezchmurne, a to było rzadkością. Starsza młodzież wymieniała się między sobą wrażeniami z wakacji, a pierwszoroczni rozglądali się wokół z zaciekawieniem. Większość z nich nie mogła się doczekać, kiedy przestąpią próg Hogwartu i przekonają się, czy faktycznie jest tam tak cudownie. Jedną z takich dzieciaków była Isabella Snape, najmłodsze dziecko Alexandry i Severusa Snape'ów. Chociaż ona wolała, jeśli mówiło się do niej Isa, gdyż nie cierpiała swojego pełnego imienia. Szła niezbyt szybkim krokiem, próbując manewrować wózkiem z kufrem tak, aby nikogo nie potrącić. Kłopoty były ostatnią rzeczą, o jakiej marzyła.
- Jesteś pewna, że wszystko wzięłaś? - spytała jej matka, idąc za nią. Kobieta wydawała się być dziwnie zamyślona, jakby coś ją nurtowało.
- Tak, jestem pewna. - westchnęła dziewczynka. Słyszała to pytanie już dziesiąty raz z rzędu tego dnia i miała powoli tego dość. Jęknęła w duchu, gdy zorientowała się, że do odjazdu pociągu zostało ponad piętnaście minut. Chciała już znaleźć się w Hogwarcie z dala od rodziców i... Och, zupełnie zapomniała, że jej tata uczy tam eliksirów.
Przetarła twarz ręką, a w tym samym momencie usłyszała krzyk jakiegoś chłopaka.
- UWAGA! Nie umiem się zatrzymać!
Sporo osób znajdujących się na peronie odwróciło głowy w stronę źródła głosu. Po chwili tłum się rozstąpił, robiąc miejsce chłopakowi w dziwnych butach, które jakby decydowały za niego o prędkości biegu i jego kierunku. Jego twarz wykrzywiła się w wyrazie przerażenia. Faktycznie, nie miał władzy w nogach i nie miał szans się zatrzymać. W ostatniej sekundzie dogonił go Harry Potter i złapał w pasie, podnosząc do góry. Natychmiast rozpiął zabezpieczenia przy obuwiu i zrzucił buty na ziemię. Chłopak odetchnął z ulgą, gdy ojciec opuścił go na dół. Odgarnął włosy z czoła i rozejrzał się wokół. Zauważył, że zrobił niezłe przedstawienie i spuścił wzrok zawstydzony. Na szczęście publiczność przestała na niego patrzeć, ale ojciec obrzucił go niezadowolonym spojrzeniem.
- Ile razy ci mówiłem, żebyś ograniczył używanie produktów twoich wujków? - syknął i wskazał na buty porzucone na ziemi. - Mogłeś zrobić krzywdę sobie i innym. Konfiskuję je.
- Ale ja chciałem je zabrać... - chciał zaprotestować chłopak, ale mężczyzna spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Gdzie? Do Hogwartu? - Nie mógł uwierzyć, że jego syn był tak nieodpowiedzialny. Tłumaczyli mu przecież z Ginny, że nie może zabrać tych butów do szkoły, bo jest to niedozwolone. Zanotował sobie w pamięci, że będzie musiał porozmawiać z Fredem i George'em na ten temat. Nie mógł im zabronić sprzedaży, ale powinni wprowadzić jakieś zabezpieczenia, bo naprawdę mogła wydarzyć się tragedia. Pokręcił głową i odwrócił wzrok od chłopca, który wymamrotał ciche przeprosiny. Zobaczył, że wpatruje się w nich rodzina Snape'ów, więc podszedł do nich i przytulił mocno swoją siostrę, a następnie uścisnął dłoń Severusowi. Skinął głową Sophie i Lysandrowi z lekkim uśmiechem. Z małą Isabellą przybił piątkę, zerknął na jej wózek z kufrem i uświadomił sobie, że ona też zaczyna swój pierwszy rok w Hogwarcie.
- Jak tam nastrój przed podróżą? - zagadnął dziewczynkę. James natomiast westchnął cicho i podszedł bliżej, trzymając w rękach buty. Harry zabrał je od niego i zmniejszył, a potem włożył do kieszeni, nie zważając na zawiedzioną minę syna.
- Odrobinę się denerwuję. - wyznała jedenastolatka zgodnie z prawdą. - Myślę jednak, że będzie dobrze. Nie mogę się doczekać.
- Nie masz się czym martwić. - zapewnił Lysander, w międzyczasie rozglądając się po peronie w poszukiwaniu pewnej osoby. - To będą najlepsze lata twojego życia, serio. A jeśli przydzielą cię do Slytherinu, będzie jeszcze lepiej.
- Jeśli przydzielą mnie do Slytherinu, będę modliła się o przedmiot, który pozwoli mi na zmianę czasu. - mruknęła Isabella, wzdrygając się mimowolnie. Towarzyszyło jej dziwne uczucie, które kazało jej nie lubić tego domu. Jej siostra zachichotała cicho, widząc urażony wyraz twarzy Ślizgona. Zaraz jednak spoważniała, patrząc na młodszą.
- Ty się lepiej nie baw czasem. To niebezpieczne. - ostrzegła i w tym samym momencie usłyszała prychnięcie ojca.
- I kto to mówi...
Odwróciła się w jego stronę i posłała mu mordercze spojrzenie. Zamierzała zapomnieć o tej podróży w czasie, ale nie udawało jej się to. Zmieniacz leżał bezpiecznie w gabinecie Dyrektor McGonagall i tam miał pozostać. Zacisnęła usta zirytowana, gdy na mężczyźnie jej spojrzenie nie zrobiło większego wrażenia. Już miała coś powiedzieć, kiedy podeszła do nich znajoma rudowłosa dziewczyna.
- Dzień Dobry Panie Potter, Pani i Panie Snape. - przywitała się z dorosłymi, a później utkwiła wzrok w Gryfonce. - Sophie, musimy pogadać. Teraz.
Jej ton głosu był naglący i widać było, że mówi poważnie. Cokolwiek to było, musiało być ważne, skoro nawet nie zwróciła uwagi na swojego chłopaka.
- Ellie, o co chodzi? - spytała Sophie, patrząc na przyjaciółkę uważnie. W zamian otrzymała tylko trzy słowa „yeux couleur mer"*. Ruda pocałowała przelotnie Lysandra w policzek, rzuciła krótkie „do widzenia" w kierunku dorosłych i pociągnęła drugą dziewczynę za rękę w kierunku pociągu.
- Dobra... To było dziwne. - skomentował Harry po chwili ciszy. - Tak czy siak, sądzę, że młodzież powinna już pakować się do pociągu. Za chwilę odjazd.
Wskazał na zegar, potwierdzając swoje słowa. Isabella, Lysander i James wsiedli więc do pociągu, ale Ślizgon od razu ruszył poszukać swoich znajomych. Dziewczynka odetchnęła z ulgą, gdy maszyna w końcu wyruszyła.
- No i po krzyku. - skomentował Harry, wpatrując się w ślad po odjeżdżającym pojeździe. - 10 miesięcy wolności od dzieci. Chociaż w zasadzie to tylko Alexa będzie mieć ten spokój. Ja mam jeszcze Albusa i Lily w domu. No a Severus tę bandę w Hogwarcie.
- Szczerze mówiąc, wolałabym mieć dzieciaki w domu, niż spędzać czas codziennie w Ministerstwie z fałszywymi ludźmi. - skrzywiła się Alexandra.
- Ja też jestem fałszywa, tak?
Niespodziewanie pojawiła się przy nich Hermiona Malfoy, wpatrując się w przyjaciółkę ze skrzyżowanymi ramionami. Jej ton imitował złość, ale na jej twarzy błąkał się uśmiech. Te dwie kobiety pracowały razem w Ministerstwie, dzięki czemu spędzały ze sobą więcej czasu i ich relacja stała się coraz bardziej przyjacielska. Może nie taka, jak między Alexą i Charlie, ale jednak nie była to zwykła znajomość współpracowników.
- Ty jesteś wyjątkiem. - uśmiechnęła się była Ślizgonka i uściskała Panią Malfoy. - Gdzie zgubiłaś Draco?
- Siedzi z Rose w domu i wykorzystuje ostatni dzień swojego wolnego. - wyjaśniła, w międzyczasie przytulając Harry'ego. Skinęła głową Severusowi, a jej uśmiech poszerzył się, gdy zobaczyła coś za ich plecami. - Ron, Cassie!
Faktycznie, w ich stronę kierowała się wyżej wymieniona para. Wszyscy ich znajomi doskonale pamiętali dzień, kiedy ogłosili swoje zaręczyny. Molly Weasley co prawda na początku nie wydawała się optymistycznie nastawiona do tego pomysłu, ale w końcu zaakceptowała wolę syna. Ron przeczuwał, że zapewne w głębi duszy liczyła, że to Hermiona będzie jego żoną. Jednak los pisał inne scenariusze i ta Gryfonka żyła w szczęśliwym związku z Draco. Ich syn był już na drugim roku w Hogwarcie, więc tym razem nie towarzyszył im stres związany z kwestią do którego domu zostanie przydzielony. Tiara zdecydowała, że będzie to Ravenclaw, chociaż zastanawiała się też nad Gryffindorem. Draco jednak oświadczył, że lepszy Ravenclaw niż dom lwa, przynajmniej według niego.
- Witam, witam. - przywitał się Ron z szerokim uśmiechem i przytulił każdą z dziewczyn, Severusowi niepewnie skinął głową, a Harry'ego poklepał po plecach. Wydawał się być bardzo zadowolony. - Piękny mamy dzień, co nie?
- Cóż, to nie kłamstwo. - odparła Hermiona, wpatrując się w niego z rozbawieniem. - A co ty taki szczęśliwy?
- Hermiona, jeszcze pytasz? Dziesięć miesięcy bez dziecka! - wyszczerzył się rudzielec, nie zwracając uwagi na to, że Cassie przewróciła oczami i powiedziała:
- Za jakieś osiem miesięcy będziesz mieć kolejne, więc się nie ciesz.
Ron dalej zachwycał się wizją kilkumiesięcznej wolności, kiedy dotarł do niego sens jej słów. Urwał swoją wypowiedź w połowie i spojrzał na blondynkę. Gdy kiwnęła głową na znak, że to prawda, mężczyzna uśmiechnął się szerzej i przytulił ją mocno. Miał zostać ojcem po raz drugi! Ta myśl napawała go dumą i nawet zapomniał już o wolności.
Przyjaciele spojrzeli na nich z uśmiechem i pogratulowali. Cieszyli się z ich szczęścia. Po kilku minutach Alexandra zerknęła na zegar i jęknęła cicho.
- Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. - westchnęła. - Następny przystanek Ministerstwo.
- Nie dał ci wolnego? - zdziwiła się Hermiona. - Myślałam, że tylko ja mam takiego idiotycznego szefa. Wybacz, ale twoje cierpienie mnie trochę pociesza.
Ich rozmowę przerwało chrząknięcie w wykonaniu Severusa. Do tej pory nie reagował, bo doskonale wiedział, że jeśli nie dadzą im chwili do pogadania, to będą się boczyć Merlin wie ile.
- Podejrzewam, że wasza rozmowa jest niezwykle interesująca, ale chyba pora wracać. A my, Potter, mamy do pogadania.
Ostatnie słowa zaadresował do Harry'ego, który od razu zorientował się, o co chodzi. Okularnik kiwnął głową ze zrozumieniem i pożegnał się z resztą.
- Alex, Hermiona, nie martwcie się. I tak nad wszystkimi w Ministerstwie stoi Kingsley, więc nie jest tak źle. - uśmiechnął się pocieszająco. - Severusie, możesz się później przenieść moim kominkiem do Hogwartu.
Dziewczyny i Ron nie wiedzieli, czy Mistrz Eliksirów przystał na tę ofertę, bo chwilę później obaj się teleportowali do domu Harry'ego. Reszta też postanowiła się rozdzielić, dzięki czemu peron 9 i 3/4 stał się prawie pusty.
*** ***
Minęło trochę czasu, zanim Isa i James zdołali znaleźć wolny przedział. Zupełnie pusty, to on nie był, ale lepsze było to, niż nic. Siedział w nim znany im chłopak, który siedział po turecku na podłodze, a na kolanach miał rozłożony najnowszy numer czasopisma „Złap Znicza. Czyli wszystko, o czym marzy fan lub gracz Quidditcha". Przygryzł mimowolnie mugolski ołówek, głowiąc się nad krzyżówką. Miał rozwiązanie na końcu języka, ale ciągle mu coś nie pasowało. Zdmuchnął grzywkę z czoła i w tym samym momencie dostrzegł stojącą w wejściu parę.
- Hej, możemy się przysiąść? - spytała wesoło Isabella i weszła, gdy uzyskała twierdzącą odpowiedź. Zajęła miejsce pod oknem, a obok niej usiadł James, patrząc na kuzynkę niepewnie.
Wiedział, że nie żywiła do niego zbyt ciepłych uczuć, ale nie rozumiał, co irytowało ją w jego zachowaniu. O wiele lepiej dogadywał się z Sophie, niż z Bellą. Zdawał sobie sprawę, że wolała, gdy mówiło się do niej „Isa", ale lubił ją denerwować.
- Nie myśl tyle, bo ci się mózg przegrzeje. - odezwała się dziewczyna, obserwując rudzielca. - Nad czym tak dumasz?
- Nie mogę znaleźć odpowiedzi. - mruknął niezadowolony Kasper Weasley, bo takie były jego personalia. - Jest to jeden z manewrów w Quidditchu. Ścigający, będąc w posiadaniu kafla, szybuje w górę, co sugeruje ścigającym przeciwników, że będzie szarżował na bramkę i strzelał, podczas gdy w rzeczywistości rzuca kafla swojemu partnerowi czekającemu niżej na to podanie.
- Próbowałeś manewr porskowej? - podsunął James, a gdy drugi z chłopców skinął głową, podszedł do niego. Wyjął mu z dłoni ołówek i zaczął cicho liczyć kratki. Pod koniec zmarszczył brwi. - Coś tu nie pasuje. Na pewno będzie ten manewr, ale jednej kratki brakuje.
- Najwyraźniej błąd w druku - stwierdziła Isa. - To się przecież zdarza. O, patrzcie!
Głowy trojga jedenastolatków odwróciły się w stronę drzwi, gdzie stała Aria Zabini. Czarnowłosa od razu podbiegła do Isabelli i przytuliła ją mocno. Ogromnie się ucieszyła, kiedy dowiedziała się, że finalnie będzie się uczyła w Hogwarcie. Francja była piękna, ale w Anglii miała przyjaciół. Jej rodzice też uznali, że w Hogwarcie będzie jej lepiej, a oni będą mogli wrócić na „stare śmieci".
Aria przywitała się również z Kasprem i Jamesem, a potem usiadła wygodnie i zapytała:
- No to co, opowiadajcie. Jak wakacje?
Reszta podróży minęła im na wspólnych rozmowach na różne tematy. Zastanawiali się też do jakich domów zostaną przydzieleni. James bardzo liczył na Gryffindor, gdzie byli przydzieleni zarówno jego dziadkowie jak i rodzice. Kasper tylko wzruszył ramionami, słysząc to pytanie i stwierdził, że to nie ma większego znaczenia. Isa miała takie samo zdanie, a Aria wyznała, że chciałaby być w Slytherinie. Po kilku godzinach przyszedł jeden z prefektów i poinformował ich, że już dojeżdżają i mają założyć szkolne szaty. Kiedy dojechali na stację w Hogsmeade, uczniowie zaczęli wychodzić na peron, dźwigając kufry, ale kazano im zostawić bagaże w pociągu. Zapewniono, że będą na nich czekać już w szkole.
- Pirszoroczni!
James, Aria, Isabella i Kasper usłyszeli wołanie wielkiego faceta z długą brodą. Musieli podnieść głowy do góry, by spojrzeć na jego twarz. Uczniowe od drugiego roku wzwyż pobiegli w kierunku powozów, które nie były ciągnięte przez żadne stworzenie. To znaczy, coś je jednak ciągnęło, ale nasza czwórka jeszcze tych zwierząt nie mogła ujrzeć. I niech Merlin strzeże, żeby nigdy ich nie zobaczyli na własne oczy.
- Pirszoroczni do mnie!
Ruszyli w stronę mężczyzny, który wołał pierwszaków i stanęli razem z resztą nowych. Poprowadził ich dalej, aż do wielkiego jeziora, a tam mogli już z daleka zobaczyć piękny, ogromny zamek. Olbrzym kazał im wsiąść po czterech na jedną łódź, więc szybko zaczęli szukać wolnej łodzi. Gdy byli już coraz bliżej, zaczęli podziwiać widoki. Zamek był fantastyczny i większość nie mogła się doczekać, aż w końcu tam dopłyną.
- Głowy w dół! - zawołał ich przewodnik, gdy zbliżyli się do skalnej ściany. Wszyscy szybko to zrobili, a łódki przepłynęły pod bluszczem. Dalej ciągnął się ciemny tunel, który prowadził w kierunku Hogwartu. Tam w końcu mogli wydostać się na ląd. Czekał ich jeszcze krótki marsz, ale potem dotarli pod bramę i wielkolud „zastukał" w nią trzy razy. I tak oto zaczynała się ich przygoda z Hogwartem.
Przy wejściu powitał ich mężczyzna w czarnej szacie, a przy piersi miał identyfikator „Profesor Longbottom". Miał poważny wyraz twarzy, ale zaraz potem uśmiechnął się do nowych uczniów. Spojrzał srogo na tych, którzy głośno rozmawiali, więc szybko się uciszyli. Nie wiedział, że umiał zrobić taką minę, więc uśmiechnął się szeroko do siebie, ale zaraz odchrząknął. Pani Dyrektor dała mu tak poważne zadanie i nie mógł tego zepsuć.
- Pirszoroczni już są, Psorze Longbottom. - oznajmił olbrzym.
- Dziękuję, Hagridzie. Teraz ja ich zabiorę. I nie mów do mnie Psorze. Dalej nie jestem przyzwyczajony. - mruknął zawstydzony i pokręcił głową.
Uczniowie już zapamiętali, że ich przewodnik zwał się Hagrid i pomachali mu, gdy oddalił się. Ruszyli za młodszym mężczyzną po kamiennym wyłożeniu podłogi. Zza drzwi po prawej stronie usłyszeć można było już ożywione rozmowy. Oczekiwali, że tam właśnie wejdą, ale Longbottom zaprowadził ich trochę dalej, do pustego pomieszczenia. Ustawili się w kilku rzędach i spojrzeli na niego z uwagą.
- Dobrze. - odetchnął. - Witam was w zamku Hogwart. Uczta, która rozpoczyna i kończy każdy rok szkolny za moment się zacznie, ale zanim będziecie mogli napełnić swoje brzuchy, czeka was wielka chwila, czyli przydział do jednego z domów. Dom, do którego zostaniecie przydzieleni, stanie się dla was czymś w rodzaju drugiego domu, drugą rodziną. Uprzedzam pytania, nie ma możliwości zmiany domu po przydziale.
Kilkoro uczniów jęknęło cicho, bo widocznie obawiali się, że ich przyszły dom nie przypadnie im do gustu. I pewnie umarła ich ostatnia nadzieja, czyli szansa na zmianę domu.
- Są tutaj cztery domy: Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff i Ravenclaw. Każdy jest niezwykły i każdy wypuścił świetnych czarodziejów i czarownice. Możecie tu osiągnąć naprawdę wiele, ale za złe zachowanie można zdobyć szlaban, odjęcie punktów, a w ekstremalnych przypadkach nawet zawieszenie w prawach ucznia bądź wydalenie. Za sukcesy oczywiście wasz dom zdobędzie punkty. Dom, który okaże się najlepszy i zdobędzie najwyższą sumę punktów, otrzyma na koniec roku Puchar Domów. Ceremonia Przydziału odbędzie się za chwilkę, na oczach całej szkoły. Doprowadźcie się do porządku, a ja za moment wrócę.
I gdzieś zniknął. Cóż... Informacją o tym, że to wszystko będzie widzieć cała szkoła, nie poprawił im humoru. Niektórzy wpadli w jeszcze większą panikę. Kasper próbował ich uspokajać, mówiąc, że to nic strasznego i nikt nie umrze, ale nikt go nie słuchał, więc sobie odpuścił. Na szczęście chwilę później wrócił Profesor Longbottom. Poszli za nim w milczeniu, rozglądając się wokół.
Następnie wkroczyli do wielkiego pomieszczenia. W powietrzu unosiły się świece, oświetlające całą Wielką Salę. Znajdowały się w niej cztery długie stoły, a za nimi siedzieli starsi uczniowie. Stoły były zastawione talerzami i pucharami w kolorze złota. Na przeciwko wejścia stał również stół, przy którym siedzieli nauczyciele.Podeszli właśnie do tego stołu i ustawili się w szeregu, na nieszczęście twarzami do pozostałych uczniów. Niektórzy spuścili wzrok, nie mogąc znieść spojrzeń innych na sobie, ale Isabella nie zamierzała tchórzyć. Spojrzała prosto na kilku tych, którzy szeptali między sobą, patrząc na nowo przybyłych.
Zaraz jednak poczuła lekkie uderzenie łokciem i spojrzała w bok. Brunetka, która stała obok niej, wskazała w górę na sufit. Przypominał niebo w nocy, ale przecież to raczej nie mogło być możliwe. Jednak zapomniała, że znajdowali się w świecie magii. Tu wszystko było możliwe.
- Jest pod wpływem zaklęć, które sprawiają, że wygląda jak prawdziwe niebo. Jest o tym napisane w „Historii Hogwartu". - wyjaśniła z nieśmiałym uśmiechem nieznajoma.
Nauczyciel postawił przed nimi jakieś krzesło, na którym leżała Tiara, ale strasznie brudna i w niektórych miejscach postrzępiona.
- Mamy wyciągnąć z niej królika? - spytał niepewnie jakiś blondynek, a kilka osób parsknęło śmiechem. On jednak nic z tego nie zrozumiał, więc spuścił głowę. Nagle Tiara otworzyła „otwór gębowy" i wydała z siebie dźwięk.
Minęło już wiele lat, a ja wciąż dzieci przydzielam
Zwykle decyzji jestem pewna, ale czasem po prostu strzelam.
Wiele już widziałam. Śmierci, ale też i miłości.
Patrzyłam też, jak niegdyś mali, przechodzą przez próg dojrzałości.
Żyjecie w czasach spokojnych i starajcie się to szanować.
Inni przelali krew za waszą wolność. Nie ważcie się tego zrujnować.
Czeka was teraz przydział. I to jest wiekopomna chwila.
Wasza przygoda w Hogwarcie za chwilę się rozpoczyna.
Lecz zanim to uczynię, domy wam przedstawię.
Żebyście wiedzieli, w jakim położeniu was postawię.
Gryffindor bardzo ceni odwagę, lecz do głupoty też bliska droga.
Gryfoni starają się być szczerzy, bo przez kłamstwo tragedia gotowa.
Ravenclaw słynie z mądrości i kreatywność to jedna z jego cech.
Lecz przez ciekawość może ich spotkać również pech.
Hufflepuff panuje nad sprawiedliwością i uczniowie tego domu pracowici jak mrówki są.
Puchon nie opuści cię w potrzebie i popłynie z tobą nawet pod prąd.
Slytherin jest ostatni, ale również pierwszy. Ślizgon sprytny jest i ambicji mu nie brak.
Braterstwo jest dla nich bardzo ważne. Nieważne czy to dziewczyna czy chłopak.
Teraz muszę wybrać, więc na stołek siadajcie.
Zaraz się dowiecie, gdzie od teraz zamieszkacie.
Isabella poczuła przechodzącą obok niej niską dziewczynkę, która mruknęła ciche przeprosiny. Dopiero wtedy zorientowała się, że Profesor Longbottom zaczął wyczytywać nazwiska uczniów czekających na przydział. Blondynka, której nie usłyszała nazwiska, usiadła na stołku, a na jej głowie spoczęła Tiara. Chwilę później rozległo się głośne „Ravenclaw!" i dziewczynka mogła pobiec do stołu niebieskich. Następna osoba trafiła do Slytherinu, jeszcze później Hufflepuff zyskał nowych członków. James trafił do Gryffindoru, tak jak chciał. Jak widać, szczęście mu sprzyjało.
Zaraz potem usłyszała swoje imię i nazwisko, więc wzięła głęboki oddech i ruszyła. To nie mogło być takie straszne. Zasiadła tam, gdzie wcześniej siadali inni, i rozejrzała się po stołach. Dostrzegła Lysandra, który trzymał zaciśnięte kciuki w górze. Sophie również pomachała do niej od stołu Gryffindoru. Uśmiechnęła się i w tej właśnie chwili przemówiła do niej Tiara.
"Kolejna Snape, cóż za niespodzianka. Ty, moje dziecko, jesteś podobna do ojca, ale nie pójdziesz tą drogą co twój brat. Tobie jest pisany inny los. Masz wyobraźnię, jesteś pomocna, uwielbiasz czytać, uczyć się i cechuje cię ambicja oraz dążenie do wybranego celu. Ja jednak wiem, gdzie cię przydzielę. Zobaczmy."
- RAVENCLAW!
Dziewczynka odetchnęła z ulgą. Była bardzo zadowolona z domu, do którego została przydzielona.
*** ***
Sophie uśmiechnęła się szeroko do siostry, która właśnie zasiadła przy stole Krukonów. W głębi duszy cieszyła się, że dziewczynka nie została przydzielona do Slytherinu, bo wtedy ojciec i Lysander mieliby powód do triumfu. Mama nie brała udziału w ich licytacjach i zakładach, bo uważała, że każdy dom jest dobry. Pomachała pierwszorocznym Gryfonom i skupiła się na słowach dyrektorki. Na początek kobieta pogratulowała najmłodszym ich przydziału, a później przypomniała zasady obowiązujące w szkole. Dalej Sophie już nie słuchała, bo co roku od sześciu lat wałkowane było to samo. W tym było podobnie. I co roku można było zauważyć tych, którzy lekceważyli te przepisy.
Ona co prawda nie chodziła do Zakazanego Lasu... zbyt często, ale za to przeniosła się w czasie dwa razy, zmieniła przeszłość i dowiedziała się prawdy o swoim ojcu. A tego ostatniego w pewnych momentach żałowała. Doszła do wniosku, że wcześniej było nawet lepiej. Kusiło ją, żeby zakraść się do gabinetu pani dyrektor i ten ostatni raz zmienić wydarzenia. Wiedziała jednak, że nie byłoby to rozsądne. Znając życie, zepsułaby pewnie coś innego i musiałaby znowu coś naprawiać. Dlatego starała się trzymać z daleka od tego gabinetu, co nie było aż takie trudne. Już wolała być tym najgorszym dzieckiem, niż doprowadzić do tego, że nie byłoby jej na świecie.
Zerknęła mimowolnie na stół nauczycielski, przy którym siedział jej rodzic. Zauważyła, że obserwował całą salę, ale jego wzrok i tak zahaczał o stoły Ravenclawu i Slytherinu. Jakże by inaczej... Poczuła lekkie szturchnięcie w bok i spojrzała zirytowana na Ellie, która kiwnęła głową w stronę dyrektorki, ruszając bezgłośnie ustami ułożonymi w słowa „nowy nauczyciel".
Sophie zmarszczyła brwi, spoglądając we wskazanym kierunku i jęknęła w duchu. Na miejscu obok Profesora Longbottoma siedział szczupły mężczyzna o ziemistej cerze i ciemnych włosach, którego zdążyła już niestety zobaczyć w przeszłości i swoich czasach również. Zresztą, kto by go nie znał? Przeklęta gwiazda Quidditcha. Prychnęła cicho, widząc maślane oczka większości obecnych uczennic skierowane do nowego profesora. Miała ochotę się roześmiać, kiedy niektóre z nich wydały z siebie piski, gdy Krum wstał i posłał lekki uśmiech w kierunku uczniów.
- Szkoda, że tylko pierwszaki mają lekcje latania. - westchnęła Maddy, szóstoroczna Gryfonka.
- Ja się z tego cieszę. - odparła Sophie. - Przecież wiadomo, że to morderca. Nie wiem, jak pani dyrektor mogła go zatrudnić.
- To nie jest pewne na sto procent. - przypomniała Sabrina. - So, wydaje mi się, że troszkę przesadzasz.
Zapewne tak było, ale ona nie chciała się do tego przyznać. Nie miała zamiaru uczyć się w szkole, w której znajdował się ten facet. Czuła, że on coś kombinuje i nie będzie to raczej nic dobrego. Postanowiła jednak udać, że zgodziła się z dziewczynami, więc sprawiła, że na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Może masz rację. - wzruszyła ramionami i zmieniła temat. - Nat, dalej będziesz grać w drużynie?
Nie wydawali się zbytnio przekonani, ale przystali na zmianę toru rozmowy. Nathaniel, siódmoroczny brunet w okularach przełknął kęs kurczaka i kiwnął głową. Od trzech lat zajmował pozycję jednego ze ścigających.
- Jeśli mnie nie wyrzucą, to tak. - stwierdził. - No wiecie, mogą chcieć zrekrutować świeżą krew.
- Nie mogą cię tak po prostu wyrzucić. - zaprotestowała Maddy. - Musieliby przecież najpierw zrobić testy, a później decydować o ewentualnej zmianie członków drużyny.
Pozostałe dwie dziewczyny z ich paczki przyjaciół zgodziły się z nią. To było wiadome, że nie można od tak kogoś wywalić z drużyny, bo to byłoby zwyczajnie niesprawiedliwe. Nathaniel uśmiechnął się do nich z wdzięcznością. Cieszył się, że ta trójka w niego wierzy. Byli przyjaciółmi od... praktycznie od pierwszego roku, a on dalej nie mógł się do tego przyzwyczaić.
W pewnym momencie Sophie poczuła za sobą czyjąś obecność i niestety już wiedziała, kim jest ta osoba.
- Snape, widzę, że wróciłaś do Hogwartu.
Odwróciła się w stronę głosu, starając się nie krzywić. Uśmiechnęła się słodko i spojrzała na dobrze znanego jej chłopaka w szatach Slytherinu.
- Po nazwisku, to wiesz co. A po drugie, dlaczego miałabym nie wrócić?
- Czy ja wiem... Myślałem, że może cię wyrzucili, albo wpadłaś pod pociąg, albo... - w tym momencie uśmiechnął się złośliwie.
- Nie kończ tej wypowiedzi, Nightmare. - od stołu wstał Nathaniel, patrząc ze złością na Ślizgona. Jego ręka była zaciśnięta na różdżce.
- Nie dyktuj mi, co mam robić. Rozmawiam z nią, a nie z tobą. - warknął, ledwo spojrzawszy na okularnika, a potem z powrotem skupił się na Sophie. Ona jednak nie zamierzała pozwolić mu kontynuować.
- Po co tu w ogóle przyszłeś? Jedynie, żeby ubolewać nad tym, że wróciłam do szkoły? - spytała ze wzrokiem utkwionym w jego twarzy. - Aiden, przecież byliśmy przyjaciółmi i...
Chłopak zaśmiał się cicho, przerywając jej.
- Doskonale to określiłaś, byliśmy. Nie jesteśmy już nimi, a to wyłącznie twoja wina.
- Moja wina? - powtórzyła z niedowierzaniem. Wstała, czując, że ma ochotę mu zrobić krzywdę, ale zrezygnowała z tego. Przynajmniej na razie. - Przecież nic ci nie zrobiłam! To ty nagle wykonałeś pokaz dziecinności i uroiłeś sobie jakieś dziwne powody!
Dalej pamiętała tamten dzień pod koniec piątego roku, kiedy Aiden poprosił ją na rozmowę w cztery oczy i zrobił jej awanturę nie wiadomo do końca o co. Prosiła go, żeby jej wyjaśnił, o co chodzi, ale nie chciał o tym słyszeć. Powiedział jej, żeby „nie udawała idiotki", bo doskonale wie, co było powodem. Kłopot w tym, że nie wiedziała. Naprawiłaby wszystko, ale najpierw musiała wiedzieć co go tak wzburzyło, że zerwał przyjaźń.
- Dalej ta sama śpiewka? - uniósł brew, zakładając ręce na piersi. - To już się robi nudne.
Sophie zacisnęła pięści, zwalczając w sobie ochotę, by walnąć go prosto w zęby. Na co dzień starała się nad sobą panować, ale ten chłopak ją irytował. Czemu to ona musiała być winna?
Całej sytuacji przyglądała się część stołu nauczycielskiego. Minerwa szturchnęła Snape'a w bok, a on zerknął na nią zirytowany. Przerwała mu jedzenie sałatki, która była najnowszym dziełem skrzatów. Jeśli o niego chodziło, była całkiem dobra.
- Twoja córka ma chyba problemy. - wyjaśniła, zanim zdążył zapytać. Mężczyzna podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i westchnął, gdy natrafił na stół Gryffindoru. Mógł się tego spodziewać. Ale zaraz... Co tam robił Ślizgon z jego domu?
- Twierdzi, że jest dorosła i niezależna, więc niech radzi sobie sama. - stwierdził, wzruszając ramionami. Zaczął jednak uważniej obserwować tamten rejon. Zauważył, że Sophie zaciskała mocno dłonie, aby nie zrobić czegoś głupiego. Jednak zapewne prędzej czy później zrobi coś takiego.
- A mam napisać do Alexy? - spytała słodko dyrektora, licząc, że to coś da. Zapomniała jednak, z kim rozmawia.
- Minerwo, nie jestem pantoflarzem. W przeciwieństwie do naszego drogiego kolegi z kadry lubującego się w kwiatkach.
Przy tych słowach zerknął ze złośliwym uśmiechem na Neville'a, który nie odpowiedział na to. Nauczył się już, że lepiej ignorować. Poza tym, wcale nie był pantoflarzem. Uniósł dumnie podbródek i zaczął obserwować z ciekawością nowych uczniów. Obserwację przerwało mu jednak zamieszanie przy stole Gryfonów. Sophie pobiegła ku wyjściu z Wielkiej Sali, a Aiden stał w miejscu zaskoczony, trzymając się za szczękę. Czyli jednak przesadził.
Pokój Wspólny Ravenclaw
- Dobra, moi drodzy! - Mężczyzna klasnął w dłonie i zasiadł na podłokietniku kanapy. Pozostali rozsiedli się tam, gdzie było wolne miejsce. Gdy wszyscy się usadowili, kontynuował.
- Ja jestem Rolf Skamander i zajmuję w tej szkole posadę nauczyciela Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami oraz opiekuna Ravenclawu. Na początek ustalmy sobie coś. Ja nie gryzę, nie połykam w całości, ani nikomu nie robię krzywdy. Starsza część naszego grona z pewnością to potwierdzi. - zerknął na uczniów od drugiego roku wzwyż, mówiąc ostatnie zdanie. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. Nie mieli żadnych zastrzeżeń co do swojego opiekuna. On uśmiechnął się zadowolony i mówił dalej.
Dowiedzieli się między innymi wielu rzeczy na temat zasad panujących w szkole oraz w gronie Krukonów. Nie było to zbyt skomplikowane, więc tłumaczenie nie zajęło wiele czasu. Każdy dowiedział się w jakim mieszka pokoju i opiekun pozostawił im wolny czas. Nie wyszedł jednak z Pokoju Wspólnego, bo musiał uzgodnić pewną sprawę z kilkorgiem trzeciorocznych uczniów. Isabella poczekała, aż tamci odejdą od niego i podeszła bliżej. Zastanawiała się, czy jej opiekun domu był w jakiś sposób spokrewniony z Newtonem Skamanderem. Postanowiła o to zapytać, skoro ma okazję.
- Przepraszam Pana - odezwała się, podchodząc do mężczyzny. On odwrócił głowę w jej kierunku i uśmiechnął się zachęcająco.
- Słucham. Coś się stało?
- Nie, wszystko jest w porządku. - potrząsnęła głową. - Chciałam tylko zapytać, czy jest Pan może jakoś powiązany z Newtonem Skamanderem. Ta myśl przyszła mi do głowy, kiedy usłyszałam pańskie nazwisko.
- Owszem. - uśmiechnął się. - Jest moim dziadkiem. Mam rację, jeśli przeczuwam, że interesujesz się jego historią?
Pokiwała energicznie głową. Książkę „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" czytała tyle razy, że praktycznie znała ją na pamięć. Poza tym, wyszukała mnóstwo informacji na temat tego znanego magizoologa.
- Tak. Znam większość dostępnych o nim informacji i tych stworzeniach, które opisał. Miałam nawet zamiar poprosić o niuchacza na dziesiąte urodziny, ale tata zagroził, że wyrzuci mnie razem z tym stworzeniem z domu.
Nauczyciel parsknął śmiechem, szczerze rozbawiony słowami dziewczynki.
- Niuchacze potrafią być uciążliwe - stwierdził. - Kradną wszystko, co jest błyszczące. Wyobraź sobie, że zbierasz kieszonkowe przez długi czas, masz uzbieraną całkiem pokaźną sumę i chcesz już kupić coś wymarzonego, a później widzisz, że nie ma ani knuta. Tego zwierzaka chyba nic nie powstrzyma.
Panna Snape skrzywiła się na samą myśl o tym. Faktycznie, wolała już wybrać mniej psotliwe zwierzątko. Może pufek? Chociaż nie, on wyjadał smarki z nosa, co było obrzydliwe.
- Chyba ma Pan rację - przyznała niechętnie. - Dziękuję za odpowiedź. Lepiej już pójdę się rozpakować, jutro zaczynają się lekcje.
- Nie ma sprawy. - machnął ręką. - Jeśli będziesz potrzebowała pomocy lub rady, to zawsze możesz przyjść do mnie. Jestem tu dla was i mam nadzieję, że wszyscy będziemy tworzyć taką krukońską rodzinkę. A teraz zmykaj.
Uśmiechnęła się szeroko, pożegnała się i pobiegła znaleźć swój pokój. Po drodze niemal wpadła na jakiegoś starszego Krukona, ale on tylko pouczył ją, aby nie biegła tak szybko, bo nic się nie pali. Czytała uważnie napisy na drzwiach, aż dotarła do tych ze swoim nazwiskiem. Jęknęła cicho, gdy zauważyła również nazwisko Nott. Zapoznała się wcześniej z historią obu wojen czarodziejskich i wiedziała, z czym wiąże się to nazwisko. Obawiała się trochę spotkania z członkinią tej rodziny, ale zdała sobie sprawę, że kiedyś i tak będzie musiała tam wejść. No i może ta Williams będzie dla niej wsparciem.
Wzięła głęboki wdech i otworzyła drzwi. Gdy weszła do środka, niemal od razu wylądowała na podłodze. Na jej twarzy spoczęły czarne kosmyki włosów, a nawet jeden wlazł jej do ust. Prędko go wypluła i próbowała zidentyfikować właścicielkę tej czupryny, która właśnie na niej leżała.
- Ojej, bardzo cię przepraszam! - Brunetka natychmiast wstała, ale potknęła się o sznurówkę i znowu wylądowała na nowej współlokatorce. - Jestem straszną niezdarą.
Isa postanowiła wstać pierwsza i pomóc drugiej dziewczynie. Dzięki temu chwilę później obie stały już na własnych nogach. Panna Snape przyjrzała się towarzyszce uważnie. Miała na sobie taki sam strój jak reszta Krukonek, ale jej buty były rozwiązane. Gdy tamta zobaczyła, że to widać, to prędko kucnęła i zawiązała sznurówki. Następnie wyprostowała się i zerknęła niepewnie na nową koleżankę.
- To można byłoby umieścić w książce „1000 sposobów na zrobienie złego pierwszego wrażenia." - odezwała się, żeby przerwać milczenie. Jej czarne oczy błądziły z jednego punktu pokoju do drugiego, byle nie patrzeć na drugą Krukonkę.
- Nie przesadzaj. Każdemu mogło się zdarzyć. - uśmiechnęła się Isabella, próbując ją uspokoić. - Jak się nazywasz?
- Catherine Nott. - wyciągnęła rękę w jej kierunku. Isa po chwili wahania uścisnęła jej dłoń, bo przecież mama jej mówiła, aby starała się nie być uprzedzona do nikogo, bo zwykle pozory mylą. Przy tych słowach rodzicielka zerkała znacząco na ojca dziewczynki. Isa z opowieści wiedziała, że jej tata był uprzedzony do Harry'ego Pottera, bo był pokłócony z jego ojcem. Ona postanowiła jednak dać szansę Catherine i zobaczyć, jaka jest.
Już miała się przedstawić, kiedy do pomieszczenia wpadła szeroko uśmiechnięta blondynka. Zlustrowała wzrokiem napotkane dziewczyny i podeszła do nich.
- Wy też tu będziecie mieszkać? Wyglądacie całkiem w porządku - odezwała się, robiąc z palców coś na wzór obiektywu. - Jestem Zoe Williams, a wy?
Nie czekając na odpowiedź, podeszła do jednego z łóżek i położyła na nim swój kufer. Otworzyła go i zaczęła wypakowywać jego zawartość. Isa i Cathy dopiero wtedy zauważyły, że na poduszce rozłożył się czarny kot. Był tak cicho, że nie zwróciły wcześniej na niego uwagi. Zapewne transporter był niedokładnie zamknięty i zwierzę się wydostało samodzielnie.
- Ja jestem Catherine Nott, w skrócie Cathy - powiedziała czarnowłosa. - Ale nasza trzecia koleżanka jeszcze nie raczyła podać swojego nazwiska.
Przy tych słowach spojrzała znacząco na Isę, która przewróciła oczami. Niby kiedy miała to zrobić, skoro pojawiła się Zoe?
- Nazywam się Isabella Snape, ale jeśli zwrócicie się do mnie pełnym imieniem to uduszę. - zagroziła. - Większość osób mówi do mnie Isa.
Cathy zamrugała zaskoczona i zmrużyła oczy, patrząc uważnie na nią, jakby sprawdzając, czy przypadkiem nie kłamie.
- Wkręcasz nas - stwierdziła pewna swojej racji. - Co niby córka Snape'a robiłaby w Ravenclaw? On przecież był w Slytherinie.
- A co w takim razie dziewczyna o nazwisku Nott robi w tym domu? Theodor Nott również był w Slytherinie. - odparowała. Przynajmniej tak słyszała, ale zapewne taka była prawda.
Brunetka niestety musiała się z nią zgodzić. Jej brat był co prawda w Slytherinie, ale ona trafiła do domu Roweny. Nie była pewna, czy chce poznać reakcję rodziców na jej przydział. Westchnęła i zwróciła uwagę na Zoe, która nurkowała w szafie.
- Miło was poznać! - zawołała blondynka, nie wyjmując głowy ze środka. - Byłabym wcześniej, ale chyba pobiłam swój rekord. Dostałam ochrzan od nauczyciela już przy wyjściu z Wielkiej Sali. I odjął Krukonom jakieś 10 punktów. Nie wiem, czy to jest legalne, skoro lekcji jeszcze nie ma, ale...
Cathy rozszerzyła oczy, nie wierząc w to, co słyszy. Już na początku byli na minusie? Cudownie się rozpoczyna rok szkolny, nie ma co. Marzyła o tym, żeby Ravenclaw zdobył Puchar Domów, ale zaczynała tracić nadzieję. Niby był dopiero pierwszy dzień, ale jednak stracili już punkty, których nawet nie zdążyli zdobyć.
- Nadrobimy to - stwierdziła, wyrzucając z głowy żal. - Dam głowę, że tym nauczycielem był Profesor Snape. Mój brat opowiadał mi, że on lubi zabierać innym punkty, ale najbardziej to Gryfonom. Może z nami nie będzie tak źle. Poza tym, jesteś jego córką, nie?
Isa zmrużyła podejrzliwie oczy, gdy wzrok brunetki skierował się na nią. Miała dziwne wrażenie, że wie, o czym mówiła Catherine. Nie spodobało jej się to, ponieważ nie miała zamiaru dać się wykorzystywać. Kwestia tego, że była córką nauczyciela eliksirów, nie miała żadnego znaczenia. Po pierwsze, gdyby nagle zaczął dodawać punkty Krukonom, wzbudziłoby to podejrzenia. Co prawda, Ravenclaw nie tracił jakoś wybitnie dużo punktów, wnioskując na podstawie opowieści Lyry, ale na eliksirach prawdopodobnie tylko Ślizgoni zarabiali duże ilości punktów. Po drugie, nie chciała żadnych ulg, bo to zwyczajnie byłoby niesprawiedliwe w stosunku do innych. No i Gryffindor raczej nie zaczął zdobywać większej ilości punktów na tych lekcjach, mimo że do tego domu należała Sophie. Jej siostra narzekała na to przez większość wakacji. Isabella zaś nie rozumiała, co było takiego fascynującego w tym konkursie o puchar domów. Owszem, satysfakcja pewnie była ogromna w przypadku zwycięstwa, ale przecież to wzmacniało też agresję wobec pozostałych domów. Zresztą, wśród domowników tego samego domu też przejawiała się niechęć, gdy ktoś chociażby nieumyślnie doprowadził do utraty punktów. Dla tej świeżo upieczonej Krukonki to nie miało większego sensu. Cały rok bitwy o jakiś puchar.
- Tak, jestem jego córką. - potwierdziła. - Ale nie zamierzam tego wykorzystywać. I wam też nie radzę.
Spojrzała ostrzegawczo na nowe koleżanki. Miała nadzieję, że nie wpadną na jakiś głupi pomysł, żeby podać się za jej przyjaciółki, czy coś podobnego.
- Nie miałam nic złego na myśli. - Cathy podniosła ręce do góry w geście kapitulacji. Nie chciała, żeby zielonooka tak to odebrała. - Przepraszam. Myślałam po prostu, że... Dobra, nieważne.
Machnęła ręką, uznając temat za zakończony. Przeniosła wzrok na Zoe, która jeszcze się nie wypowiedziała. Blondynka siedziała na łóżku, wpatrując się w obie dziewczyny z zainteresowaniem. Nie mogła uwierzyć, że znajduje się w jednym pokoju z prawdziwymi czarownicami. W zasadzie ona też była przecież czarownicą.
- Coś nie tak? - zapytała Isa, siadając obok niej. Pogłaskała delikatnie kota, który zamruczał cicho i przeciągnął się. Uśmiechnęła się lekko i zerknęła na jego właścicielkę, oczekując odpowiedzi.
- Czarujecie od urodzenia? - wyrzuciła z ust pierwsze słowa, które przyszły jej do głowy.
- Eee, no może nie od urodzenia, bo nie od razu ujawnia się u dziecka magia. - odparła Cathy, siadając na swoim łóżku. Położyła się na plecach, podkładając pod głowę ręce. - Ale zwykle cała rodzina czeka, aż wystąpią pierwsze oznaki dziecięcej magii. To podobno takie fascynujące.
- Nie wiem, czy to takie fajne. - mruknęła Zoe, pocierając mimowolnie prawe ramię. - Mi się to zdarzyło w szkole. Byłam bardzo zła na nauczycielkę od matematyki i tak jakoś... zmieniłam kolor jej włosów na zgniłozielony. Sama nie wiem jak. Nikt nie wiedział, co się stało i później musiałam się tłumaczyć rodzicom.
Brunetka poderwała się do siadu i zmarszczyła brwi.
- Jesteś mugolakiem? - spytała, by się upewnić. Mało było osób z rodzin czarodziejskich, którzy uczęszczali przed Hogwartem do mugolskich szkół podstawowych. Zwykle nauka odbywała się w domu, przynajmniej w przypadku czystokrwistych. Często nawet każde dziecko miało własnego nauczyciela, który skupiał się tylko na nim.
Isa zerknęła na nią ostrzegawczo. Nie chciała niepotrzebnych spięć wśród współlokatorek, a obawiała się, że takowe lada moment wystąpi. Doskonale wiedziała, że niektórzy czarodzieje z czystokrwistych rodzin nie żywili zbyt ciepłych uczuć w stosunku do tych z rodzin mugolskich. Nie była pewna, czy teraz również istniała ta niechęć, ale wolała myśleć do przodu. Zoe jednak nie wydawała się zdenerwowana pytaniem koleżanki, a nawet się uśmiechnęła.
- Tak. - potwierdziła, ale zawahała się na moment. - To coś złego?
- Oczywiście, że nie. - wtrąciła panna Snape. - Pochodzenie nie ma znaczenia.
Taak, „pochodzenie nie ma znaczenia"... Sama się do tego nie zastosowała, kiedy obawiała się spotkania z dziewczyną o nazwisku Nott. Skrzywiła się, gdy to zrozumiała. Przecież nie można winić dzieci za czyny ich rodziców. Uśmiechnęła się, próbując odsunąć od siebie swoje sumienie i spojrzała na Cathy.
- Eee... No oczywiście, że tak. - potwierdziła brunetka, chociaż nie do końca tak sądziła. Rodzice mówili jej, że nie powinna się zbliżać do osób pochodzenia mugolskiego. Nie chciała jednak mówić tego otwarcie, więc zdecydowała się skłamać. A może ta mugolaczka będzie akurat w porządku? Tylko żeby mama się o tym nie dowiedziała, bo będzie źle.
Dziewczyny spędziły w pokoju resztę dnia, wymieniając się informacjami o sobie i przy okazji kończąc rozpakowywanie. Isabella jednak martwiła się o swoją siostrę, bo widziała całe zdarzenie w Wielkiej Sali. Miała nadzieję, że wszystko jest z nią dobrze.
*Morskie oczy
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top