Zmiany

Czeeeść!

Ilość słów - 2340

Na szybko coś napisałam i postanowiłam wstawić. A wszystko przez to, że podliczyłam sobie ile rzeczy Erwin stracił. I tak nie wszystko zawarłam, nie postanowiłam się jakoś bardzo rozpisywać...

Jak zawsze zachęcam do komentowania i już nie przeszkadzam!

Miłego czytania <333

---------------------------------------

Tyle rzeczy zawaliło się w jego życiu, że nie był pewien, czy zdołałby je wszystkie zliczyć. Nawet te wszystkie wydarzenia, które zdarzyły się w przeciągu ostatniego pół roku, były tak nieprawdopodobne i nieprzewidywalne, że wciąż nie wierzył w to, że w ogóle się wydarzyły. Nie byłby w stanie policzyć ile razy przechodził załamanie nerwowe w tym roku, a był dopiero luty. Co dopiero zliczyć to co się działo przez poprzedni rok. Nie był pewien czy wciąż żyje. Czy nie śni, że to wszystko to nie jest tylko jakiś jego niezrozumiały sen. Okropny i jednocześnie najlepszy koszmar, jaki przeżył. Na początku ludzie zaczęli od niego odchodzić. Opuszczać go. W pewien sposób zdołał ich zatrzymać. Przedłużyć ich pobyt przy sobie przez to, że niszczył sobie zdrowie. Nie był sobą. Problemy z alkoholem nie tylko zniszczyły w jakiś sposób relację z Gregorym, jednocześnie ją wzmacniając. Zaczynał umierać. A on nie był gotowy na śmierć. Na pewno nie w tamtym momencie. Teraz tym bardziej nie był na nią gotowy...

Zabijał się, by pamiętać przyjaciół i osobę, która była dla niego niezmiernie ważna. Niszczył swoje życie, bo nie umiał poprosić o pomoc policjanta, a wiedział, że pomógłby mu. On po prostu... Nie chciał go w to wplątywać. Nie chciał, żeby w to się zaangażował, by nie cierpiał. Nietrzeźwy robił wiele złych rzeczy, ale wtedy w stanie trzeźwości... Był jeszcze bardziej nieprzewidywalny. Bo nie wiedział, że Gregory jest dla niego kimś ważnym. Że coś znaczy w jego życiu. Wtedy nie pamiętał o tym, że szatyn był jego ostoją, która mimo tego, że od niej uciekał, potrafiła na niego czekać. Potrafił zaakceptować, kim był. I na koniec nigdy nie zabrał mu tej chwili spokoju, którą mógł dla niego być. Mimo że się wściekał, mimo że się kłócili i nie raz prawie że pozabijali, wciąż potrafił dać mu tę ucieczkę, od własnych problemów, gdy jej potrzebował. Tamten Erwin tego nie wiedział i dlatego obawiał się, że mógłby go skrzywdzić.

Cała sprawa z Nicole, próbą i chęcią chronienia Carbonary przywiodła na niego wiele problemów. Nie wiedział już jaką drogą miał podążyć. A sam Gregory nie polepszał sytuacji, bo gdy zaczynał wierzyć, że naprawdę policjant może mu pomóc, ten uznał go za współwinnego w świetle prawa. I również był poszukiwany. Później został oskarżony o kolejne morderstwo, które tym razem dokonał. Ale nie koniecznie, dlatego że chciał. Nie bardzo pamiętał nawet tamten moment. Po prostu czuł, że trzeźwiał. Że zapominał. Uczucia i panika wzięły górę i po prostu... Podciął gardło Antonio Romano. Cóż... Zdarza się nawet najlepszym.

Ciążyło mu to, że Gregory się na nim zawiódł. Później został złapany i jego życie jeszcze bardziej się posypało. Kolejne morderstwo, którego nie on nawet dokonał. Raczej nie on.

Widział zawód w oczach Montanhy i tak było mu wstyd... Bo nie miał nawet jak się bronić i wszystko wskazywało na niego. A Gregory wtedy nie był w stanie mu uwierzyć. Chciał, ale Erwin obrał najgorszą taktykę. Później dotarło do niego nagranie, na którym było widać, że to on zabił byłego sędziego. I wtedy wszystko zaczęło już się sypać po kolei bez żadnego ostrzeżenia. Dostał prezent świąteczny. Kłódkę i klucz, reszta prezentów nie miała dla niego znaczenia. Gdyby wiedział, co miało się wydarzyć po daniu klucza Gregory'emu, chyba by mu go nie dał. A może dałby mu go mimo wszystko? Może to lepiej, że sprawy się tak potoczyły? A może po prostu jeszcze bardziej się przez to wkopał w dół bez wyjścia zwany uczuciami i w tamtym momencie może mógłby jeszcze wyjść. Może. Wszystko, co się wokół niego działo można było dać pod znakiem zapytania. Pod zdaniem "A co gdyby...", bo gdyby zrobiłby wiele rzeczy inaczej, nie byłby w tym miejscu. I nie wiedział już, czy to byłoby lepsze, czy gorsze. Niektóre jego wybory były tak nieprzemyślane i drastyczne...

Dał klucz Gregory'emu poprzez Kuia. Nie był pewien czy dobrze postępuję, ale obserwował, jak Gregory odbiera ten przedmiot spod pomnika i nie mógł zaprzeczyć, że mimowolnie się uśmiechał, gdy szatyn pytał, do czego to klucz. Jaka to była piękna metafora. Że akurat też w tamtym czasie zaczynał rozumieć, co naprawdę czuję.

Gdy bywał przy Gregorym niemożliwie stresował się momentem gdy ten odnajdzie kłódkę. Cóż za ironia, że znalazł ją gdy dostał karę śmierci, która miała odbyć się w środku miasta. Jak pieprzone widowisko.

Sama rozprawa też była dla niego ogromnym stresem. Pełnym emocji wieczorem. I cholera, gdy usłyszał wyrok, nie czuł niczego innego niż szok przez pierwsze piętnaście sekund. Potem gdy to zaczęło z niego uchodzić, zaczęły dopływać do niego inne emocje. Strach, niezrozumienie, rozpacz, niesprawiedliwość, smutek, złość... Wszystko, co złe skumulowało się na raz, a moment, w którym Gregory zrozumiał, że dostał klucz do jego serca, załamał go jeszcze bardziej. Dosłownie Erwin miał ochotę się rozpłakać, gdy widział w jego oczach czysty szok, rozpacz i złość. Teraz to pozostanie tylko symbolem.

Dobrze kurwa, powiedziane.

A później... Gill Tea okazał się jednak żywy. Dał mu nową tożsamość. Nie mógł się w tym połapać. Naprawdę zgubił się już na początku, ale musiał ciągnąć to dalej. Dostał się do policji, ukradł parę dokumentów... I był przy Gregorym.

Mógł z nim jeździć na patrole. Zobaczyć jak wygląda jego codzienne życie. Z czym się zmagał. I nie mógł powiedzieć, że mu się nie spodobało.

Erwin próbował dawać znaki. Dostawał załamania nerwowego przez szatyna, bo ten najpierw nie rozumiał, później postanowił go pobić i zwyzywać, a później z nim porozmawiać. Naprawdę nie dowierzał, że jego były mąż może być tak niedomyślny. Gdy tak przy nim przebywał, mimo wszystko myślał o tym, że został zmuszony do rozwodu. Co by było gdyby... Dalej byli małżeństwem?

Dowiedział się, że Gregory jedzie na misję, z której może nie wrócić. Na początku myślał, że to żart. Gdy zrozumiał, że szatyn mówił poważnie, naprawdę zaczął się zastanawiać, w którym momencie zbłądził, że życie go tak pokarało. Już na początku, gdy pomyślał, że szef policji jest bardzo intrygującą jednostką. Cóż za ironia, że w tamtym momencie również był szefem. Pewne rzeczy chyba po prostu muszą zatoczyć koło.

No cóż. Stres związany z tym iż może już więcej nie zobaczyć Montanhy doprowadził do tego, że został zwolniony. Próbował tylko odreagować.

Całe śledztwo, by udowodnić niewinność Erwina przeszło więc na trochę dalszy plan. Cała ta szopka, z tym że nie powiedział mu, kim jest... Była bezsensowna. Mógł szybciej otrzymać pomoc.

Przez to, że nie towarzyszył w życiu ZakShotu, bo najzwyczajniej nie miał czasu, doprowadziło do tego, że stracił z nimi już jakiekolwiek porozumienie. Nie był w stanie się z nimi dogadać. Laborant wyjechał, Nicollo też coraz rzadziej bywał. Heidi postanowiła zająć się czymś innym. A Albert... Jeździł na boostingach i czekał, aż jego książę wróci z sześćset kilometrowej podróży. Dni mijały dalej, aż w końcu udało im się zdobyć potrzebne dowody na to, żeby uniewinnić Erwina. Chociaż z tego jednego morderstwa.

Niestety w międzyczasie jego córka - Vivienne zginęła. Starał się grać twardego, ale naprawdę się to na nim odbiło. Brakowało mu jej już wcześniej i tak bardzo miał sobie za złe, że nie sprawdził swojej simki wcześniej... Że nie zdążył jej uratować.

Odkupił się co prawda uratowaniem Mii Clark. Ale co to za zwycięstwo, skoro poniósł aż takie straty?

Został uniewinniony, nie ze wszystkiego, ale ważne było dla niego to, że mógł chodzić na wolności.

Jego relacja z Gregorym się rozwijała, ZakShot coraz mniej się angażował i z pełnoprawnej grupy, ostała się garstka. Myślał, że miał wszystko. W głębi siebie wiedział, że to nieprawda, ale próbował sobie to wmówić. Udało mu się zacząć resocjalizację, którą specjalnie dla niego wymyślił Montanha. Tak się wtedy nad tym rozczulił, że nawet nie słuchał tego, na czym to polega.

Założył biznes z Gregorym. I mogłoby się wydawać, że było naprawdę dobrze. Nawet Erwin w to wierzył. Aż znowu wszystko zaczęło się pieprzyć.

Nicollo wrócił wraz z bolesnymi nowinami. Odszedł, bez uprzedniej rozmowy i dołączył do grupy, która bardzo dała mu w kość. To jeszcze mógł przeżyć, chociaż nie mógł zaprzeczyć temu, że poczuł się zdradzony. Pojawił się Laborant, który postanowił na chwilę wrócić do Los Santos. Zwierzył mu się, ale to by było na tyle. Nie dostał tyle wsparcia, ile by potrzebował, ale wciąż - poczuł się lepiej. Potem o dziwo kilka dni po przybyciu Michaela objawił się David. Erwin nawet nie wiedział, jak bardzo tęsknił, dopóki nie zobaczył, że Gilkenly dzwoni. A później gdy go zobaczył, o mało się nie rozpłakał. Brakowało mu go. Również opowiedział mu o tym co się stało. Pośmieszkowali przez te dwa dni i David znowu go zostawił. Dostał wsparcie, ale nie tyle ile potrzebował. Sprawy z Gregorym zaczęły się komplikować. Minął miesiąc odkąd niecierpliwie i ze stresem czekał na odpowiedź na jego śmiałe i niespodziewane wyznanie. Cóż, nie dostał go. Przynajmniej nie słownie.

Erwin zaczynał oczekiwać odpowiedzi, czując się ciągle niezrozumiany. Omijany przez szatyna. Miał wrażenie, że wystawił serce jak na dłoni, a on je ignorował. A jednak Gregory dał mu do zrozumienia, że jest dla niego ważny. Po prostu nie umiał tego powiedzieć. Jednak Erwin potrzebował jakiegoś zapewnienia. Błąkał się po myślach, bo nie był pewien czy może w końcu być spokojny o to, że jest dla Gregory'ego tak samo ważny jak on dla niego.

Postanowił wziąć więc sprawy w swoje ręce. Podjął dość radykalną decyzję i zrozumiał to dopiero, gdy spotkał się z Gregorym w progu ich domu.

- Co ty robisz? - Niezrozumienie w oczach funkcjonariusza, było tak widoczne jak słońce na bezchmurnym niebie.

- Wyprowadzam się. - odpowiedział krótko i zimno, nie chcąc pokazać emocji, które Gregory i tak odczytywał z niego jak z otwartej księgi.

- Co?

- Wziąłem już wszystkie swoje rzeczy. Kuia ci zostawiam. Mam nadzieje, że lepiej się nim zajmiesz, chociaż kurwa wątpię, patrząc, co robisz w ostatnich dniach. Kłódkę już wziąłem, dość słaba kryjówka, by dawać ją w kieszeni jednej z bluz. - parsknął, a Gregory zdążył się wtrącić.

- Czy ty grzebałeś w moich rzeczach? I do tego w moich bluzach? - Knuckles jednak zignorował jego pytanie i kontynuował.

- Yyy, czy o czymś zapomniałem? A tak, oddawaj klucz kurwo. - powiedział bez grama zawahania się. Gregory jednak zamarł jak słup soli i patrzył na młodszego z szokiem. - Wiesz co kurwa? Sam sobie wezmę. - Erwin podszedł do niego szybko i łatwo zerwał naszyjnik z przewieszonym kluczem, ponieważ Gregory przez to ile emocji musiał przetworzyć na raz - nie był w stanie się ruszyć. - No to co. Do widzenia i nie do zobaczenia szmato. - Złapał za rączkę walizki i zaczął wychodzić, jednak zatrzymał się w półkroku. - Ty po prostu nie zasługujesz.

- Na co?

- Jesteś chyba zbyt głupi i zbyt rozjebany, żeby kurwa umieć otworzyć sejf. Napad w twoim wykonaniu to by była jakaś totalna klapa. Nie udało ci się Gregory, a nie ma już drugiej szansy. Rzeczy na napad nie są już sprzedawane. - westchnął i znów ruszył do wyjścia, ale zatrzymały go słowa Montanhy.

- Mylisz się.

- Co?

- Myślisz, że napad się nie udał? Ty jesteś jakiś przygłupi czy kurwa jaki? Przypomnę ci kurwa, że mieszkaliśmy razem. Ty i ja. Nie raz spałeś w moim łóżku. Raz nawet ze mną jak wróciłem zalany w trupa po ciężkim dniu. Oh, myślałeś, że nie pamiętam? - Erwin spłonął rumieńcem, przypominając sobie tamten wieczór, gdy leżeli wtuleni w siebie. Co prawda do niczego nie doszło, ale wciąż... To było dla nich coś intymnego. - Mamy dwa chomiki, jesteśmy dla nich rodziną. Prowadzimy razem kurwa biznes! I ty mi mówisz, że napad się nie udał, bo kurwa nie powiedziałem ci jakichś nic nieznaczących słów?! Ty jesteś kurwa, rozjebany?!

- Spierdalaj kurwa! Czekam od miesiąca, aż mi odpowiesz, a ty nic! Ignorujesz to, jakby nic się nie stało!

- Nie ignoruje! Każdego dnia kurwa się staram. Piszę z tobą, rozmawiam, staram się poprawić ci humor! To jest nic?! Kurwa odpuszczam większość czasu w pracy dla ciebie! Tylko ty tego nie zauważasz! Myślisz, że powiem ci, to co chcesz usłyszeć, bo się obrazisz? Japierdole Erwin bądźmy poważni!

- Jestem kurwa! Wyznaje ci swoje uczucia, wystawiam serce, przestaje kurwa żyć na krawędzi jak zawsze, pokazuję ci, że mogę się zmienić, a mam wrażenie, że tego nie zauważasz! Nie doceniasz!

- Japierdole ty przygłupie! Nie widzisz, jak jestem dumny z tego, że się zmieniłeś?! Że postanowiłeś w końcu nie być przyjebanym przestępcą, tylko kurwa sobą?! Widzę, że jesteś szczęśliwy, ale nie, nie będę dalej tak żył! A spierdolę wszystko, bo Gregory nie powiedział dwóch słów! Taki twój obraz!

- Spierdalaj! Po prostu się kurwa pierdol!

- Ty siwulcu zajebany! - krzyknął i rzucił w niego jakimiś papierami, których wcześniej Erwin nie zauważył. - Miałem ci to kurwa dzisiaj położyć przed nosem i zapytać o coś naprawdę ważnego, ale nie, rozkręćmy kurwa dramę! Tak będzie najlepiej! - Erwin podniósł papiery, marszcząc brwi. A później mimo tego, że poczuł wzruszenie i rozlewające się w nim ciepło, zaczął na niego krzyczeć.

- Ty jesteś rozjebany?! Jaki wniosek, o kurwa nazwisko Montanha dla mnie?! Ty jesteś kurwa normalny?!

- Chciałem kurwa zrobić coś fajnego, kurwa oświadczyć się i wtedy pokazać ci te papiery, ale jak zwykle musiałeś wszystko rozpieprzyć!

- Ja?! Ja rozpieprzyłem?! A weź ty- ty-

- No co ja kurwa?

- A pieprzyć to. - powiedział i podszedł szybkim krokiem do Gregory'ego. Stanął na palcach, złapał go za kark i złączył ich usta w gorącym pocałunku. Pełnym namiętności i emocji.

- Stary dobry morwin. - Usłyszeli i oderwali się od siebie, patrząc na mężczyznę, który przyglądał im się z założonymi rękami.

- Janek? Co ty tu robisz? - zapytał zdziwiony szatyn, przyciągając Erwina mimowolnie do siebie. Nie to, że nie ufał Pisicieli, ale był on... Nieprzewidywalny. Jeszcze wyciągnąłby snajperkę, z którą ostatnio jeździł na patrolu...

- Usłyszałem darcie pizdy, to wyszedłem z mieszkania i patrzę nasze gołąbki się kłócą.

- Wiesz co Janek?

- A co?

- Spierdalaj. - powiedział Erwin i pchnął Gregory'ego, w głąb mieszkania i zamknął za nimi drzwi. - Czy ty naprawdę masz za sąsiada Pisiciele?

- Mówiłem ci! Tak mnie, kurwa słuchasz!

- Jak ja ci kurwa zaraz– Przerwał, gdy przypomniał sobie o treści papierów i o tym co mówił Gregory.

- Gdzie pierścionek?

- Co?

- No chciałeś mi się kurwa oświadczyć, gdzie pierścionek?

- Japierdole, ty wszystko musisz rozjebać.

- A wiesz co? Spierdalaj!

- Ach tak? A kto przed chwilą mnie kurwa całował?

- Naprawdę się zaraz wyprowadzę!

- A tam pierdolenie, dawaj tę walizkę!

- Ej, zostaw moje rzeczy!

Kłótnia trwała, a tego co stało się po niej, każdy może się domyślić.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top