Nie ma to jak być przymarzniętym do ziemi


Percy

Percy bez zastanowienia sięgnął po swój Orkan. 

-Zwijajmy się jak najszybciej!- krzyknął Nico wskazując na tylne wejście do zamku. 

Percy ruszył biegiem w tamtą stronę mając nadzieję, że reszta zrobi to samo. Zanim zdążył wbiec do środka jego nogi zaczął owijać lód. Próbował wyrwać się z uścisku, ale z marnym skutkiem. Obejrzał się za siebie i zobaczył swoich przyjaciół, którzy mięli dokładnie ten sam problem. 

Chione podeszła do nich i zaśmiała się pod nosem.

-Czy wy na prawdę myślicie, że będziecie od nas lepsi?- powiedziała kpiąco.

-No jasne. I to nie pierwszy raz.- odpowiedział Leo. Bogini nachyliła się nad nim.

-A niby kto wam pomaga?! Jest was piątka. Żaden bóg nie chce wam pomóc, ale przecież wszyscy was wspierają. Jak zawsze. My mamy całą armię potworów, która już idzie w stronę zamku, aby w końcu odzyskać tą śliczną błyskotkę i unicestwić tego starucha. 

-Po co to robicie?!- krzyknęła Thalia.

-Po co? Już od dawna Geras wkładał swój pomarszczony łeb w sprawy Hebe. Ona chce się zemścić, a ja chcę zamieszania. Niech coś w końcu dzieje się u tych nędznych śmiertelników.- odpowiedziała Chione.

-A tak w ogóle Chione, to gdzie się podziało twoje ekhm... kochane rodzeństwo? Są na Kanarach?- spytał Leo uśmiechając się łobuzersko. Leo był pokryty lodem aż po szyję, pewnie po to żeby powstrzymać go przed jego rozpuszczeniem.

-Przymknij się Leonie Valdez.- bogini machnęła ręką i usta Leona pokrył lód.- Teraz już za dużo nie pogadasz. 

Nagle Percy poczuł, że przemakają mu adidasy. Lód się rozpuścił. Obrócił się za siebie. Ron kiwnął do niego głową. Już wiedział kto za tym stoi. Sprytnie.

-Hej! Chione! Może byś zostawiła tą gromadkę w spokoju! Nie brakuje ci już porażek?- na niebie pojawił się słoneczny rydwan, w którym siedzieli Apollo i Artemida. Pojazd wylądował tuż przed boginią śniegu. 

-Jeszcze was mi brakowało. Dwójki niedorozwiniętych łuczników.- powiedziała Chione.

-Ej!!- krzyknął Apollo.- Kto tu jest niedorozwinięty?! Chyba nie ja!!

-Ty raczej tak.- dodała Artemida.

Percy odwrócił się do reszty i wskazał oczami na wejście do zamku. Mieli szansę. Zaczął odliczać na palcach: 3... 2... 1... Syn Posejdona biegł nie oglądając się za siebie. Wbiegł po stopniach i wszedł do środka. Sukces!

Na zewnątrz Apollo i Artemida powstrzymywali Chione przed wejściem do środka. To był ich ratunek.

-I kto powiedział, że bogowie nam nie pomagają?- zaśmiał się Leo.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top