Rozdział 2

Żeby wam tak dopisywał entuzjazm jak w pierwszym rozdziale XDDDD Widzicie, jak ekspresowo powstał kolejny? To wszystko przez dokarmianie mi weny.

Rozdział 2

Miał wrażenie, że na zewnątrz panuje zima. Stracił rachubę, jak długo już był w Azkabanie. Nie prosił więcej o numery Proroka Codziennego, bo pisano tam same bzdury, które nic nie wnosiły do jego sytuacji. Miał dość patrzenia na te idiotyczne zdjęcia zapłakanych ludzi, którzy lamentowali, że jak mógł to zrobić? Jak mógł zabić kolegę po to, żeby wygrać turniej? Na samo wspomnienie tych bzdur czuł, jak złość się w nim kumuluje. Nie wiedział i nie obchodziło go już, czy ktokolwiek próbował go bronić. Skoro do tej pory nie zjawił się nikt, kto chociaż próbowałby go stąd wyciągnąć, to już nie miał na co liczyć. Stracił nadzieję, że kiedyś opuści Azkaban.

Na początku próbował jeszcze przekonać strażników, że został zesłany bez procesu. Przecież nawet w mugolskim świecie stawiano nastolatki przed sądem, jeśli dopuściły się czegoś okropnego. Mógłby wtedy udowodnić swoją niewinność, ale nikt nie dał mu szansy.

– Nie rozmawiaj z nimi – powiedziała mu potem Bellatrix. – To bezcelowe. Ministerstwo wsadziło cię tutaj, bo byłeś dla nich niewygodny. I nie licz na Dumbledore'a. On ci nie pomoże. On dba tylko o własne interesy.

– Może Syriusz mógłby coś zrobić? – zaczął wtedy niepewnie, ale wiedział już, że to było również bezcelowe myślenie. Syriusz Black był nadal poszukiwanym przestępcą i jeśli chciał zostać na wolności, to nie mógł się wychylać.

– Pomyśl logicznie, jeśli jeszcze jesteś w stanie – prychnęła. – Skoro jego zesłano bez procesu i nikt się za nim nie wstawił, to czemu ktoś miałby to zrobić dla ciebie? Zrobili z ciebie mordercę, żeby ta durna gawiedź nie wpadła w panikę z powodu powrotu Czarnego Pana. A kiedy on ujawni swoją obecność publicznie, będzie już za późno na refleksje. Ludzie to kretyni. Podążają za tłumem i nie myślą samodzielnie.

– A ty myślisz?

– Oczywiście. Dołączyłam do Śmierciożerców z własnej woli. Nikt mnie do tego nie namawiał. Jak już mówiłam, wierzę w to, co mówi Czarny Pan. Ma rację, że mugole nie powinni wiedzieć o czarodziejach. Wystarczy spojrzeć na historię. Te ich barbarzyńskie polowania, tortury i palenia na stosie, ale ile prawdziwych czarownic złapali? Może kilka?

– Tego nie wiem, bo Binns nie uczył niczego poza wojnami goblinów. A może opowiedziałabyś mi o historii i zwyczajach czarodziejów? – zaproponował.

– Dlaczego miałabym to zrobić? – zapytała Bellatrix, chociaż w jej głosie dało się wyczuć nutkę zaciekawienia. Odkąd do sąsiedniej celi wpakowano Chłopca, Który Przeżył, jej dni nie były już tak monotonne. Mimo że młody Potter był wrogiem jej pana, to zaczynała czuć do niego coś na kształt sympatii. Ten dzieciak miał przecież zaledwie piętnaście lat i nic nie zrobił, a potraktowano go w taki sposób. W zasadzie mogłaby mu nawet współczuć, ale o tym nie zamierzała mówić głośno.

– Z nudów? – odparł. – Może swoimi opowieściami przekonasz mnie, do podjęcia kilku decyzji? Kto wie?

Nie mogli rozmawiać z nikim innym, więc nic dziwnego, że Bellatrix dała się przekonać. Opowiadała Harry'emu o tradycjach czarodziejów, o starych rodzinach, historii, a nawet o polityce. Zdał sobie sprawę, że nie miał pojęcia o wielu naprawdę istotnych sprawach. Dlaczego w Hogwarcie nikt nie czuł na przykład czarodziejskiej etykiety uczniów, którzy wcześniej nie mieli do czynienia ze światem czarodziejów.

– Nie uważasz, że to rozwiązałoby sporo problemów? – zapytał, któregoś razu.

Bellatrix nie oburzyła się na jego sugestię. Wyglądało na to, że on też miał jakiś wpływ na sposób jej myślenia. Od kiedy jelonek trzymał dementorów z daleka od nich, mieli jakoś więcej chęci do życia. O ile dało się tak to określić w ich beznadziejnej sytuacji. Czarownica niechętnie stwierdziła, że może nie rozwiązałoby to wszystkiego, ale byłoby jakimś początkiem.

– To całe Boże Narodzenie zostało wprowadzone w Hogwarcie ze względu na mugolaków – prychnęła. – Żeby czuli się lepiej. Szkoda, że nikt nie pomyślał o czymś dla reszty.

– Moim zdaniem to mogłoby przynieść obopólną korzyść. Pewnie brzmi to strasznie dziwnie, ale nie sądzisz, że mugolaki to w jakiś sposób powiew świeżości? Oczywiście nie mam na myśli tradycji, ale magię. Czasem ktoś może wpaść na jakiś ciekawy pomysł, bo został inaczej wychowany. Wśród mugoli też tak jest.

Udało mu się przez ten długi czas przekonać ją, że nie wszyscy mugole są okropni i głupi. Bywały wśród nich naprawdę wybitne jednostki. Opowiadał jej o tym, co pamiętał z mugolskiej szkoły. Jakoś nie był zaskoczony, że najlepiej bawiła się, słuchając opowieści o historycznych mugolskich tyranach. Szczególnie podobały jej się historie o rzymskich cesarzach. Ci na pewno lubowali się w torturach i krwawych igrzyskach. Szczególnie do gustu przypadł jej Neron, za którego rządów spłonął Rzym.

– Czyli facet rządził z rozmachem – podsumowała.

– Skoro tak chcesz to nazwać – mruknął tylko.

Polubił te rozmowy. Zawsze było fajniej pogadać z kimś, niż zostawać ze swoimi myślami sam na sam. Mógł wtedy udawać, że coś pozostało normalne. Bellatrix na pewno nie była normalna. Nie w taki sposób jak większość ludzi. Odbiegała od normy i wyznawała stare czarodziejskie wartości. Czy uważał to za coś złego? Nie. Tak została wychowana, więc nic dziwnego, że pewne rzeczy były w niej mocno zakorzenione. On też miał kilka takich cech.

Którejś nocy, gdy żadne z nich nie mogło spać, opowiedział Bellatrix o swoim dzieciństwie u wujostwa. Jak zamykali go w komórce pod schodami, jak musiał wykonywać wszystkie prace domowe, podczas gdy jego spasiony kuzyn nie musiał nic robić, a i tak dostawał wszystko, co tylko chciał, jak Dudley znęcał się nad nim i przez niego nigdy nie miał przyjaciół.

– Wychodzi na to, że teraz też ich nie mam – powiedział gorzko.

– Dumbledore umieścił cię u mugoli? – zapytała. – Ten staruch ma coś naprawdę nie tak z głową. A mówią, że to ja jestem szalona. Pierwszy raz słyszę o przypadku, żeby magiczne dziecko wychowywali mugole. Co za skończony idiota.

– Prawda? – Zaczynał dostrzegać kilka naprawdę ciemnych fragmentów w tej całej układance, jaką było jego życie.

Przede wszystkim Dumbledore powinien był wyciągnąć Syriusza z Azkabanu, a potem pozwolić, żeby wychowywał Harry'ego, jako osoba wskazana przez jego rodziców na opiekuna. Dziwne też było, że chłopakowi nigdy nie pokazano testamentu rodziców.

– Jak się stąd wyrwiemy, to będziesz musiał koniecznie iść do Gringotta i zażądać odczytania go – stwierdziła Bella.

Harry zaśmiał się smutno.

– Jeśli stąd wyjdę to albo zabije mnie Voldemort, albo ludzie, którzy myślą, że to ja zabiłem Cedrica – zauważył.

– Czarny Pan cię nie zabije. On mi ufa. Nie pozwolę cię zabić.

– Dlaczego? Jestem wrogiem twojego pana.

– Myślę, że już nie – stwierdziła, patrząc na małego jelonka, który krążył pomiędzy jej celą a celą Harry'ego. – Mój pan może wydawać się okrutny, ale ma ku temu podstawy. Jest niezrozumiały przez innych. Podobno w szkole lubili go wszyscy. Tylko Dumbledore nie. Chyba uważał go za swojego konkurenta do władzy. Jakby nie patrzeć to ten staruch wszystkim rządzi.

– A nie minister?

Bellatrix zaśmiała się piskliwie.

– Zapomniałam, że jesteś dzieciakiem, którego wychowali prymitywni mugole i nadal niewiele wiesz. Słuchaj uważanie. Dumbledore pełni wiele bardzo istotnych ról w świecie czarodziejów. Znają go wszyscy. Nie ma na świecie czarodzieja, który nie wiedziałby, kim jest. I on to wykorzystuje. Wyrobił sobie odpowiednią opinię i teraz nikt nie odważy się jej kwestionować. Jego trzeba mu przyznać. Potrafi manipulować ludźmi. Zmanipulował nawet Snape'a.

Gdyby Harry nie był tak zmarznięty i głodny, pewnie wyprostowałby się nagle, słysząc jej słowa. Brakowało mu jednak sił. Przywykł do niewielkich ilości jedzenia, mieszkając u wuja i ciotki, ale jedzenie w Azkabanie wyglądało cokolwiek podejrzanie. Nie narzekał jednak, bo wiedział, że jeśli ma jakimś cudem przeżyć, to musi jeść. Nawet jeśli było to wręcz wstrętne. Z czasem nauczył się nie zwracać uwagi na smak tego, co dostawał. Nie pytał też, z czego ta okropna breja była zrobiona.

– A co Snape ma z tym wszystkim wspólnego? – zapytał.

– Nasz drogi Severus też jest Śmierciożercą słonko – zaśmiała się z satysfakcją. – Ma sporo grzeszków na sumieniu. Niechętnie to przyznaję, ale jego eliksiry wspomagające tortury są na najwyższym poziomie. Zawsze zastanawiałam się, jak taki gówniarz mógł zostać tak szybko Mistrzem Eliksirów. No cóż... Jak widać, jednak ma talent.

– Nie lubisz go, co?

– Nie – powiedziała wprost. – Nie jestem pewna, czy nie jest zdrajcą.

– Obecnie uczy eliksirów w Hogwarcie.

– Czyli został pieskiem dyrektora? No coś takiego? Więc to dlatego sam nie skończył w Azkabanie. Ciekawe. Jego Dumbledore wybronił, a na tobie postawił krzyżyk? Coś mi tu nie pasuje, ale jeszcze nie wiem, co.

Harry doszedł do wniosku, że faktycznie coś tu nie grało. Bo skoro Snape był Śmierciożercą, torturował ludzi i na pewno też zabijał, to dlaczego uniknął więzienia? Miał tyle na sumieniu i pozostał na wolności, podczas gdy on, który nic nie zrobił, od miesięcy siedział w zimnej celi, mając za towarzystwo Bellatrix Lestrange.

Jeden raz odważył się zapytać strażnika, czy ktoś o niego pytał. Ten zaśmiał się tylko, twierdząc, że o morderców nikt nie pyta. Ludzi informuje się tylko o ich śmierci.

Dni zlewały mu się w jedno. Próbował przypominać sobie, jak było w Hogwarcie, który był jego pierwszym, prawdziwym domem. Zastanawiał się, czy Ron ponownie się od niego odwrócił? Może Hermiona też uznała, że znajomość z nim jest zbyt problematyczna i skreśliła go? Nie chciał w to wierzyć, ale im dłużej tu był, tym ciężej przychodziło mu pozytywne myślenie. Jego jelonek nie pojawiał się już tak często, jak na początku, gdy w jego umyśle przewijały się czasem radosne wspomnienia.

Zaczął też obserwować dementorów i z czasem uznał, że były z nich bardzo dziwne, ale też fascynujące stworzenia. Starał się nie skupiać za bardzo na ich wyglądzie, bo odór zgnilizny skutecznie do tego zniechęcał i szybko odwracał głowę. Była to jednak jakaś nowa forma spędzania czasu. Zauważył też, że jeden z dementorów przygląda mu się co jakiś czas, jednak nigdy się nie zbliżył. O ile mógł tak pomyśleć. W końcu dementorzy nie mieli oczu. Harry nie bał się go. Przywykł już do obecności tych stworzeń, a krzyk matki, który słyszał na początku, gdy byli w pobliżu, umilkł.

– Co ty wyprawiasz? – spytała Bellatrix, kiedy przyznał się jej, co robi. – Nie prowokuj go.

– Nie prowokuję. Obserwuję – zapewnił. – Jak myślisz, skąd się wzięli?

– Nie wiem i nie obchodzi mnie to – zapewniła go. – Nienawidzę ich.

W pełni to rozumiał. Dementorzy nie byli najlepszymi towarzyszami, ale byli ciekawi. Ciekawiły go ich zdolności. Nie słyszał o żadnym innym stworzeniu, które potrafiłoby w ten sposób wpływać na człowieka, a z drugiej strony nie reagowało zupełnie na zwierzęta. Czy w ludzkiej duszy było coś, co tak je przyciągało? A może były zazdrosne w jakiś sposób? Może o to, że same nie miały duszy? Pytania mnożyły się w jego głowie i chyba dzięki temu, nie zwariował. Starał się zająć czymś umysł, żeby nie myśleć, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł i nie zastanawiać się, jak długo wytrzyma.

Miał pełną świadomość, że kiedyś nastąpi moment, gdy całkiem się załamanie, a wtedy to już będzie równia pochyła. Mógł mieć tylko nadzieję, że nie będzie cierpiał. Bellatrix mogła go zapewniać, że w obecnej sytuacji Voldemort go oszczędzi, ale jaką mogła mu dać gwarancję, skoro oboje byli więźniami, którzy odbywali karę w najgorszym sektorze Azkabanu? Nikt nawet nie raczył mu powiedzieć, czy skazano go na dożywocie, czy nie?

– I tak radzisz sobie lepiej niż inni – zapewniła go sąsiadka z celi obok. – Bywali tu tacy, którzy nie wytrzymywali nawet kilku tygodni. Ja przetrwałam, bo szaleństwo nie jest mi obce, a teraz mam takiego towarzysza jak ty. Pomijając fakt, że kiedyś najchętniej skręciłabym ci kark za to, co zrobiłeś mojemu panu, to teraz mogłabym cię nawet polubić. Weź to za komplement.

– Oczywiście – odparł. – Ty też nie jesteś taka zła, jeśli pominąć te dziwne zapędy i lubowanie się w torturowaniu innych.

Bellatrix zaśmiała się tylko. W zasadzie stali się w jakiś sposób powiernikami dla siebie nawzajem. Harry nie dbał już o to, że zdradza jej wiele rzeczy. Jakie to miało znaczenie, skoro i tak nie wyjdzie stąd żywy? Może ktoś okaże mu chociaż taką łaskę, że pochowają go obok rodziców. Uzmysłowił sobie nagle, że nigdy nie był na ich grobie i poczuł się paskudnie. Nigdy nie zapytał ciotki, gdzie zostali pochowani jego rodzice, ale biorąc pod uwagę, że nie pozwalała mu zadawać pytań, było to całkiem naturalne, że nie znał tego miejsca.

– Co tak nagle zamilkłeś? – zapytała.

– Bo zdałem sobie sprawę, że nigdy nie widziałem grobu moich rodziców – wyjaśnił. – Oddali za mnie życie, a ja nie miałem nawet nigdy okazji, żeby zanieść im kwiaty, czy cokolwiek innego. A teraz już za późno. Głupi jestem, co? Nawet ich nie pamiętam, a odczuwam taki sentyment. Serio zaczynam wariować.

– Wariactwo pomaga czasem przetrwać. Zwłaszcza w takich miejscach jak to. Skoro już jestem wariatką, to zwariowanie mi nie grozi.

Harry prawie prychnął, słysząc jej wypowiedź. Jakoś tak odruchowo wyobraził sobie oburzoną Hermionę i zalała go fala smutku. Czy naprawdę wszyscy odwrócili się od niego? Nie został zupełnie nikt? Uratował Ginny, kiedy ta została porwana do Komnaty Tajemnic, a teraz przypięto mu łatkę mordercy? To się naprawę nie kleiło i zaczął zastanawiać się nad słowami Belli odnośnie Dumbledore'a.

Wszystko wskazywało na to, że dyrektor Hogwartu naprawdę wiedział, jak owinąć sobie ludzi wokół palca, a Złoty Chłopiec wcale nie był wyjątkiem. Jak mógł być aż tak głupi? Wszystko, co słyszał, było czystą manipulacją.

Kiedy trafił do Hogwartu, był tak szczęśliwy, że nie musi miesiącami oglądać swoich krewnych, że nie zadawał pytań. Szybko zanurzył się w szkolne życie i nawiązał pierwsze w swoim życiu przyjaźnie. Naprawdę ucieszył się, gdy poznał Rona. Myślał, że to przyjaźń na całe życie i jeden za drugim wskoczy w ogień.

Ron nie był ideałem. Zresztą kto niby był? Pochodził z biednej rodziny, ale miał ją, podczas gdy Harry był po prostu sam. Dlatego tak cieszyła go możliwość spędzania czasu z innymi. Bardzo chętnie podzieliłby się z przyjacielem swoim bogactwem, ale bał się, że Ron uzna to za jakąś łaskę. W pewien sposób rozumiał jego zazdrość. Był najmłodszy i rzadko dostawał coś nowego. Harry opowiedział mu kiedyś, że mieszkając u Dursleyów, nigdy nie dostał niczego tak dla siebie. Wszystko było po jego okropnym kuzynie. A potem rudzielcowi odbiło i nie chciał go słuchać, kiedy Czara Ognia wyrzuciła jego nazwisko i musiał wziąć udział w tym przeklętym turnieju, przez który skończył w takim miejscu.

Znowu wzbierała w nim wściekłość przemieszana z poczucie niesprawiedliwości i bólem. Nie rozumiał, jak mogli go tak po prostu wsadzić do więzienia? Czy teraz coś takiego spotka każdego ucznia, którego niesłusznie się oskarży, a do czasu wyjaśnienia sprawy przyjdzie mu czekać w areszcie albo właśnie w Azkabanie?

Teraz mógł się już spodziewać wszystkiego. Już raczej nic nie mogło go zaskoczyć. Skoro na wolności chodzili sobie Śmierciożercy, a niewinne osoby zamykano w celach, to jaki sens miało ustanawianie prawa? Żadnego. Najwyraźniej w świecie czarodziejów było podobnie jak u mugoli. Byli równi i równiejsi, a na szczycie byli ci, którzy mieli władz, a skoro dzięki władzy mogli ustawiać wszystko pod siebie, to kim był on? Był tylko symbolem, który kiedyś pokonał Voldemorta, a teraz był do niego porównywany.

Bywały momenty, że chciał po prostu zasnąć i przespać spokojnie chociaż jedną noc. Przeczesał dłonią swoje już dość długie, tłuste i koszmarnie skołtunione włosy. Wyśmiewali się czasem ze Snape, że ma tłuste włosy, a teraz pewnie wyglądał gorzej od niego. Oddałby wszystko za prysznic, ale nie miał na co liczyć. To był Azkaban i tutaj nikogo nie obchodziło samopoczucie i zdrowie więźniów. Odnosił wręcz wrażenie, że tylko czekali, aż któraś cela się zwolni. Zastanawiał się, ile przyjdzie im czekać, aż pozbędą się i jego.

---

Zadowoleni? :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top