Rozdział 7

Gotowi na kolejne dzikie wizje?

Rozdział 7

– I tak właśnie powinno być – powiedział Voldemort, przyglądając się w lustrze swojej odzyskanej, w pełni ludzkiej postaci.

Harry wywrócił tylko oczami, ale nie mógł zaprzeczyć, że w tej postaci Czarny Pan na pewno wzbudzał większe zaufanie. Na oko dałby mu jakieś czterdzieści lat. Czarne włosy sięgające do łopatek skręcały się nieco, czerwone oczy nie zmieniły i w zasadzie to była jedyna upiorna rzecz w jego wyglądzie. No i odzyskał nos.

– I co myślisz? – spytał, patrząc na Harry'ego, który siedział w fotelu.

– Może być – stwierdził. – Przynajmniej wyglądasz normalnie. Ludzie nie uciekną z krzykiem na twój widok.

Jego komentarz wywołał wybuch wesołości u Czarnego Pana. Poprzedniego dnia Voldemort poddał się rytuałowi, który miał oddać mu jego ciało. Wyszło nawet lepiej, niż zakładał, bo został także nieco odmłodzony. Uznał jednak, że to dobrze. Czterdzieści lat było odpowiednim wiekiem, żeby inni, patrząc na kogoś, traktowali go poważnie. Sam rytuał nie był prosty. Przygotowania do niego zajęły mu kilka tygodni i wymagały sporo wysiłku. Przede wszystkim musiał na nowo połączyć ze sobą kawałki swojej duszy, aby być silniejszym. Potem planował oczywiście stworzenie jednego czy dwóch horkruksów, skoro miał już dowód, że ten sposób działa. Przekonał się jednak, że ich zbyt duża liczba paradoksalnie osłabiała jego umysł i magię.

Harry zdziwił się, gdy oznajmił mu, że on też musi wziąć udział w rytuale. Omal nie zemdlał, gdy okazało się, że jego słynna blizna na czole to tak naprawdę kolejny fragment duszy.

– Nie stworzyłem go specjalnie. To był przypadek – zapewnił go Czarny Pan. – I przestań mówić do mnie Tom.

– Przecież tak masz na imię! – zaoponował. – A poza tym pasuje ci to imię. Co jest z nim niby nie tak? Nie uważasz, że możesz je wykorzystać na swoją korzyść?

– Mów dalej. – Voldemort popatrzył na niego z zaciekawieniem.

– Lorda Voldemorta znają wszyscy, tak? Ale nikt właściwie nie zna Toma Riddle'a. A przynajmniej nie czarodzieje z młodszych pokoleń. W ten sposób mógłbyś ich łatwo przekonać do pewnych racji na arenie politycznej i budować swoją pozycję. Czy raczej drugą pozycję. Dumbledore pewnie padłby, słysząc twoje nazwisko i zacząłby biegać i przekonywać wszystkich, że jesteś Voldemortem. Wyobrażasz to sobie?

Pomijając już fakt, że ten pomysł poddał mu piętnastolatek, to Czarny Pan uznał, że warto go rozważyć. Wyglądało na to, że po pozbyciu się jego fragmentu duszy, Harry zaczął też w jakiś sposób lepiej funkcjonować. Określał to jasnością umysłu i jakimś takim większym spokojem wewnętrznym. A może na jego kondycję wpłynął fakt, że nareszcie wokół niego były osoby, które o niego dbały? Bellatrix matkowała chłopakowi z prawdziwym oddaniem. Dbała o niego i pilnowała jego edukacji. Z ich pomocą wyprzedził program, który przerabiali uczniowie Hogwartu i gdyby chciał, mógłby spokojnie podejść do SUMów. Voldemort nie omieszkał mu wspomnieć o tym, teraz gdy rytuał miał już za sobą.

– W oczach społeczeństwa jestem przestępcą – zauważył chłopak. – Wątpię, żeby ktoś pozwolił mi zdawać egzaminy.

– Wszystko da się załatwić – zapewnił go z uśmiechem. – W banku Gringotta jest odpowiednie miejsce. Nazywa się to Salą Prawdy. Nie można tam kłamać, bo uniemożliwiają to goblińskie zaklęcia. Jest to również miejsce, gdzie obowiązuje zakaz wszelkich walk. Mam swoich ludzi w ministerstwie, więc załatwienie dla ciebie terminów na egzaminy nie byłoby niczym trudnym. Przemyśl to – powiedział. Popatrzył mu w oczy, a potem powiódł dłonią po jego policzku.

– Zachowujesz się, jakbym był twoim synem, a nie kimś, kogo chciałbyś zabić – powiedział Harry.

– Może zmieniłem plany co do twojej osoby? – Złoty Chłopiec prychnął tylko cicho w odpowiedzi. – Nie wierzysz mi. To dobrze. To znak, że pozbyłeś się naiwności. Zmartwiłbym się, gdybyś nadal we wszystko ślepo wierzył.

– I co zamierzasz? Przedstawić mnie Śmierciożercom?

– Możliwe, ale najpierw muszę jeszcze nad tobą trochę popracować.

– A jeśli nie będę chciał ci pomagać? Może mam inne plany?

– Możesz pójść w ślady rodziców i nie popierać mnie jawnie. Nie zamierzałem cię zmuszać do określenia strony. Nie jesteś ani jasnym, ani ciemnym czarodziejem. Jesteś idealnie pośrodku. Masz w sobie i jasność i mrok w idealnych proporcjach. To rzadkość. Dlatego tak łatwo odnajdujesz się we wszystkim.

– Wcale się w niczym nie odnajduję. Czuję się przytłoczony tym wszystkim – powiedział Harry.

– To oczywiste. Nadal jesteś dzieckiem. Przynajmniej z punktu widzenia prawa – stwierdził rozbawiony. W końcu żaden nastolatek nie lubił, gdy nazywano go dzieckiem. – Ale fizycznie nie jesteś już dzieckiem, ale nie jesteś też mężczyzną. Powiedzmy, że to taki stan przejściowy. Jak pomiędzy gąsienicą a motylem. Jesteś taką poczwarką.

– Porównujesz mnie do robaka?

– Myślę, że to całkiem dobre porównanie.

Harry nie był głupi. Zdawał sobie sprawę z tego, że Voldemort chciałby go mieć po swojej stronie. Nie ważne, czy byłoby to jawnie, czy też popierałby go z ukrycia. Był teraz kartą przetargową i dobrze wiedział, że od jego decyzji mogły zależeć losy tego całego konfliktu pomiędzy zwolennikami jasne i ciemnej strony. Zaczął się jednak zastanawiać, czy faktycznie można było kogoś tak szufladkować? Jaki to miało w ogóle sens?

Kiedy zaczął naukę w Hogwarcie i trafił do Gryffindoru, nie zastanawiał się nad tym jakoś szczególnie. Zachłysnął się światem magii, nowymi przedmiotami do nauki i pierwszymi przyjaciółmi. Był tak szczęśliwy, że radość przysłoniła mu pewne rzeczy, ale teraz zaczynał wreszcie składać wszystkie elementy układanki. Dumbledore specjalnie trzymał go w niewiedzy. Miał pełną świadomość tego, że Petunia nigdy nie poruszyłaby przy Harrym spraw magii i nie powiedziałaby mu prawdy i rodzicach. Nie przygotowałaby go na wejście do świata czarodziejów, choćby nie wiadomo, co się działo. I właśnie taki był plan. Chłopiec, Który Przeżył, miał nic nie wiedzieć. Pytanie brzmiało: dlaczego?

Miał dość czasu na rozmyślania, kiedy odpoczywał po lekcjach albo leżał wieczorami w łóżku. Nie spodziewał się, że kiedyś będzie mógł powiedzieć, że w jakiś minimalny sposób polubi jakiegoś Śmierciożercę. Zawsze go przed nimi przestrzegano i przedstawiano jako tych najgorszych i ucieleśnienie samego zła, a tymczasem to ta jasna strona, pełna prawy i sprawiedliwych bez mrugnięcia okiem pozbyła się go. Istny paradoks. Był bardzo ciekawy, co zrobi Dumbledore, gdy zrozumie, jak kolosalny błąd popełnił. Czy nadal pozostanie przywódcą jasnej strony i jej symbolem? W zasadzie wystarczyłoby kilka prostych kroków ze strony Harry'ego, żeby dyrektor Hogwartu stracił poparcie i zaufanie czarodziejów, ale czy chciał się zniżać do takiego poziomu?

Westchnął cicho. Jedyne, czego zawsze chciał to mieć rodzinę. Taką prawdziwą, która nie wstydziłaby się go i wspierała w trudnych momentach. Kiedyś myślał, że znajdzie sobie fajną dziewczynę, z którą połączy go coś niezwykłego i będą razem już na zawsze, ale potem coś zrozumiał. Mimo że dziewczyny podobały mu się wizualnie i uważał je za piękne, to nie za pociągające. Podczas trwania tego idiotycznego turnieju dotarło do niego, jakie naprawdę ma pragnienia. Zaczął zwracać uwagę na własną płeć. Oczywiście, że mógł to być jedynie chwilowy zwrot spowodowany hormonami, kiedy to czasem chłopcy podziwiali starszych kolegów i patrzyli na nich z zazdrością. Nieraz słyszał, że ten czy tamten ma niezłe mięśnie. Problem polegał na tym, że nie chciał jedynie patrzeć. Zanim jednak zdążył cokolwiek z tym zrobić i pogodzić się sam ze sobą, trafił do Azkabanu. Tam na jakiś czas zapomniał o wszystkim, ale teraz wszystko wróciło i nie wiedział, co z tym zrobić.

– Jesteś rozkojarzony – zauważyła Bellatrix, kiedy zauważyła, że w ogóle nie słucha tego, o czym opowiada. – Stało się coś?

– Miałaś kiedyś taki moment w życiu, że zastanawiałaś się, kim tak naprawdę jesteś? – zapytał, patrząc za okno. Krajobraz nadal tonął w śniegu i pewnie mógłby się wybrać na spacer wokół posesji, ale ciągle miał w pamięci przeraźliwe zimno murów Azkabanu. Czuł obawę przed wyjściem z ciepłego pomieszczenia, bo bał się, że już do niego nie wróci.

Kiedyś zima mu nie przeszkadzała. Mógł wtedy latać na miotle i wszystko było w porządku, ale teraz nic nie było dobrze. Jego życie po raz kolejny wypadło z ostrego zakrętu i znalazło się poza drogą. Naprawdę nie mógł zrozumieć, dlaczego to wszystko spotykało właśnie jego. Czy zrobił coś aż tak złego, że życie kopało go do tego stopnia?

– Filozofia to nie moja rzecz – stwierdziła kobieta spokojnie. – Nie widzę sensu w takich rozmyślaniach, ale Czarny Pan je lubi. Uważa, że jest w nich jakiś rodzaj mądrości.

– Nie to miałem na myśli, ale to zabrzmiało całkiem zabawnie. Zapamiętam.

– No mów słonko. O co chodzi? Cioci Belli nie powiesz? – Zachęcała go.

– Raczej nie czuję się gotowy na taką rozmowę. Może za jakiś czas, gdy poukładam sobie już wszystko. Nadal przez większość czasu czuję się, jakbym wpadł do rzeki, gdzie jest pełno wirów.

Bellatrix westchnęła cicho, a potem podeszła i przytuliła go. Mogła popierać ideologię Czarnego Pana i być postrzegana jako bezlitosna wiedźma, ale nawet ona miała uczucia i potrafiła wykrzesać z siebie nieco czułości. Może nie dla wszystkich, ale dla Harry'ego coś się znalazło. Zaczyna postrzegać go jako syna, którego nigdy nie miała.

– W porządku – powiedziała. – Powiesz mi, gdy poczujesz się gotowy. Zróbmy sobie przerwę – zarządziła.

Harry skinął głową i sięgnął po nowy numer Proroka Codziennego. Uniósł brwi, kiedy na pierwszej stronie znalazł artykuł dotyczący swojego rzekomego zaginięcia. Znowu. Po kilku minutach ogarnęły go mdłości. Jacyś zupełnie mu obcy czarodzieje i czarownice wypowiadali się na jego temat, nic o nim nie wiedząc. To było chore. Według jednego z nich uciekł z Azkabanu, inni twierdził, że został porwany, a jakaś czarownica uznała, że na pewno nie żyje, tylko nikt nie chce tego przyznać. No cudownie. Najbardziej jednak zaciekawiła go wypowiedzieć Dumbledore'a, która również się tam znalazła.

Według jego wypowiedzi nie istniało prawo, które zezwalałoby na wtrącenie dziecka do więzienia. Takie problematyczne jednostki kierowano do odpowiedniego ośrodka, żeby mogły przejść resocjalizację. Wyraził swoje oburzenie, że ministerstwo o tym nie pomyślało.

Poczuł, jak się w nim gotuje i wypełnia go chęć zemsty za wszystko, co go spotkało z winy Dumbledore'a. W tej chwili miał gdzieś, czy potem nazwano by go mrocznym, czarnym, czy jeszcze jakimś innym czarodziejem. Miał ochotę strzelić w tego starego manipulatora czymś naprawdę wrednym. Nie wystarczyło mu, że już zrujnował mu życie? Teraz jeszcze próbował grać tego wspaniałego przywódcę jasnej strony i to jego kosztem? O nie! Tego mu nie odpuści.

Był tak wściekły, że jego iskrzącą magię musieli czuć wszyscy, przebywający obecnie w rezydencji. Nie bardzo go teraz obchodziło, czy byli to pojedynczy Śmierciożercy, czy całe zebranie. Musiał się w jakiś sposób wyżyć. Nie zrobił tego jednak, bo do pomieszczenia po chwili wszedł Czarny Pan.

– Zwariowałeś? – zapytał krótko, mierząc go wzrokiem. – Panuj nad sobą albo ja cię tego nauczę.

Harry miał zdecydowanie problem z zapanowaniem nad własnymi emocjami. Lord Voldemort westchnął, a potem podszedł do chłopca, złapał za rękę i wyciągnął na korytarz. Przeszli szybko korytarzem do innej części posiadłości aż znaleźli się w sali, w której Harry zwykle ćwiczył z Rabastanem.

Już po chwili miotał zaklęciami w wyczarowane kukły. Niektóre rozrywało, niektóre spalało, a jeszcze inne pozbawiał głowy. Na koniec stał pochylony z rękami opartymi na kolanach i oddychał ciężko.

– Skończyłeś? – spytał Voldemort.

– Tak myślę.

– Rozumiem, że reakcję wywołało to? – zapytał, trzymając w ręce Proroka Codziennego. – Cóż... Muszę przyznać, że był to dość... Kreatywne.

– Kreatywne? – wydyszał. – Co tam niby było kreatywnego? Ten stek bzdur?

– Ciągle zapominam, że nastolatki łatwo ulegają emocjom. Mówimy o Dumbledorze. Największym manipulatorze naszych czasów. Nie zapominaj o tym. To było oczywiste, że coś takiego ukaże się w końcu w gazecie, skoro według opinii publicznej zaginąłeś, a nie zbiegłeś z Azkabanu.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo go w tej chwili nienawidzę.

– Ależ wiem. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – zapewnił go z uśmiechem. – Właśnie dlatego tyle nas łączy. Obaj chcemy, żeby zapłacił za to, co nam zrobił. To przez niego jesteśmy tacy, a nie inni. Manipulował naszymi wyborami i wepchnął nas na ścieżkę, na której końcu mielibyśmy się zapewne pozabijać. Mówiłem ci już. On nas traktuje jak zagrożenie dla swojej władzy.

Harry przez chwilę przyglądał się Voldemortowi. Był pewien, że ten zaczął już planować powrót do swojej władzy, ale bardzo dyskretny. Jeśli chcieli zniszczyć dyrektora, musieli działać rozważnie.

– Masz rację – powiedział. – Powinienem bardziej nad sobą panować, ale wystarczy, że przypomnę sobie, co mi zrobił, a moja magia zaczyna wariować.

– Nigdy go nie lubiłem – przyznał nagle Czarny Pan. – Od naszego pierwszego spotkania. Mówiłem ci, że to on przyszedł do sierocińca, w którym mieszkałem i powiedział mi, że jestem czarodziejem? – Harry przytaknął. – Od pierwszej chwili był do mnie uprzedzony. Chciał mi pokazać swoją wyższość nade mną. Musiałem oddać wszystko, co sobie przywłaszczyłem.

– A czy kradzież nie jest czymś złym?

– Ja tak tego nie postrzegam. Stworzyłem coś na wzór ostrzeżenia, żeby inni mieli świadomość, że nie mogą mi podskoczyć. Każąc mi wszystko oddać i przeprosić, zniszczył moją tarczę ochronną. To tak jakbyś ty musiał przepraszać tego swojego kuzyna za to, że dostałeś w szkole lepszą ocenę niż on.

– Jeszcze by tego brakowało – syknął Złoty Chłopiec.

– No właśnie. Ty zachowałeś swoją tarczę, a ja nie. Nadal się mnie obawiano, ale nie mogłem już nikogo straszyć. Myśleli, że szkoła mnie zmienia, ale prawda była taka, że mnie nie można było zmienić, o czym niektórzy się potem przekonali. Wzbudzanie w ludziach strachu nie jest złem, jeśli w ten sposób pokazuje się im pewne korzyści.

– Nie rozumiem.

– To oczywiste. – Voldemort zaśmiał się cicho i ujął go za brodę. – To paradoks, ale patrząc szerzej, to cała ta sytuacja jest jednym wielkim paradoksem naszych czasów. Wielki manipulator uważany za przywódcę jasnej strony? Czy już samo to nie ma w sobie masy sprzeczności? Obaj wiemy, że ma.

– Czy nikt nigdy tego nie widział? – zapytał Harry. Ciężko było uwierzyć w taki rozwój wydarzeń, ale tyle razy był świadkiem podobnych chwil, że zaczynał rozumieć, o co chodziło. Sam miał klapki na oczach, a dyrektor wykorzystał jego sytuację z krewnymi, żeby zrobić z siebie jego wybawcę. Gdyby Harry był starszy i mądrzejszy, może dostrzegłby na czas pewne sygnały. Był jednak wtedy dzieckiem pragnącym wyrwać się od ciotki i wuja, a potem znaleźć własne miejsce na świecie. Zrozumiał, że te wszystkie niebezpieczne sytuacje, w których brał udział, musiały być jakimś rodzajem testu. Dumbledore sprawdzał jego postępy i zaangażowanie do walki. Podsycał jego chęć zemsty na zabójcy rodziców różnymi opowieściami.

– Nieliczni, ale miał takie poparcie, że nikt nigdy nie odważył się stanąć przeciwko niemu jawnie. To było za duże ryzyko. On o tym dobrze wie. Wypracował sobie pozycję.

– W takim razie jak chcesz się go pozbyć?

– Sposobem – odparł tajemniczo Czarny Pan i uśmiechnął się złowieszczo.

Harry nie zapytał, o jaki sposób chodziło. Przekonał się już, że odzyskawszy pełnię władz umysłowych, Voldemort bardzo precyzyjnie opracowywał swoje kolejne kroki. W tej chwili miał nad dyrektorem Hogwartu ogromną przewagę, ponieważ nikt na razie nie wierzył w jego powrót. Wszelkie próby przeforsowania tej informacji mogły wysłać kolejnego nieszczęśnika do Azkabanu, a nikt nie chciał skończyć wśród dementorów. Ci, którzy wierzyli, siedzieli cicho. Jakimś pokrętnym zbiegiem okoliczności Chłopiec, Który Przeżył, stał się symbolem strachu.

Czarodziejskie społeczeństwo tak naprawdę nie chciało uwierzyć w powrót największej groźby i ponowną wojnę i to było im na rękę. Voldemort nie zamierzał jawnie wszczynać awantur, żeby udowodnić, że wrócił. Tym razem zamierzał załatwić wszystko inaczej, skoro miał przy sobie jedyną nadzieję czarodziejów. Nawet jeśli ta nadzieja postanowiła pozostać neutralna w walce, to w niczym nie zagrażało jego planom. A przynajmniej na razie.

---

Taka grypa żołądkowa mnie dopadła, że już myślałam, żenie dokończę tego rozdziału.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top