Rozdział 2
Źrenice byłego herszta Mafii Portowej otoczone brązowymi, niemal czarnymi tęczówkami które w blasku słońca kryły w sobie niebezpieczny, czerwony pobłysk, śledziły pusto szary chodnik pod jego nogami.
Był na terenie Mafii, w biały dzień. Tak naprawdę zaślepiony złością przez sytuację sprzed kilkunastu minut nawet nie zwrócił uwagi gdy wszedł na ten można powiedzieć, że zakazany dla niego teren. Budynki mieszkalne powoli zaczęły znikać, a ich miejsce zajęły potężne hangary mające w sobie najrozmaitsze towary. Od broni i narkotyków z różnych części świata po meble. Miejskie uliczki obsadzone kwiatami i drzewkami ozdobnymi zmieniły się w ponury, betonowy krajobraz. W końcu nikt nie chciałby mieszkać tak blisko portu. Dodatkowo na terytorium Mafii. Trzeba było być prawdziwym samobójcą albo kimś komu życie było niemiłe już od dłuższego czasu. Jedynie w części dość oddalonej od samego portu było kilkanaście budynków mieszkalnych wybudowanych dla ludzi pracujących w Portówce.
Do uszu bruneta dobiegł odgłos subtelnego stukania niewielkich, płaskich obcasów o betonową nawierzchnię.
Tylko jeden osobnik chodził jednocześnie z gracją jak kobieta i stanowczo jak mężczyzna wywołując przy tym ten okropnie irytujący dźwięk.
- Co ty tu robisz? - Odezwał się wyczuwalnie zdenerwowany mężczyzna o marchewkowych włosach.- To terytorium Mafii. Nie powinno Cię tu być! A na pewno nie w biały dzień.
Brunet odwrócił się, a na jego usta wpełzł lekki, frywolny uśmiech.
- Chuuya, skąd ta nienawiść? - Odparł niemal śpiewająco. Należy wspomnieć iż zaledwie 20 minut temu prawie rzucił się do gardła młodej, białowłosej Omedze za niewybaczalny czyn jakim było dotknięcie jego książki, a co gorsza zaglądnięcie do środka.
- Myślisz, że rzucę Ci się na szyję i czule przytulę? - Splunął prosto pod nogi Alfy. Wargi rudzielca drgnęły lekko w górę odsłaniając malutkie kiełki, na jego niekorzyść mniejsze niż u Alfy. O wiele mniejsze. - Może Cię jeszcze odprowadzić za rączkę do domu?!
Omegi na ogół brane były za posłuszne roboty które na każde skinienie wyżej postawionej Alfy albo się rozbiorą i wskoczą same do łóżka, albo za niańki nienadające się do niczego oprócz rodzenia i pilnowania dzieci. Stereotypy utrwalane przez lata wżarły się w społeczeństwo tak mocno, że niektóre uczelnie nawet odmawiały Omegom uczęszczania tam bez względu na wyniki w nauce.
Jeśli chodzi o sytuacje polityczne było to wręcz niedopuszczalne aby Omega zasiadła do obrad. W szkołach często dochodziło do przemocy nad nimi, a jako że w większości Omegi były wątło zbudowane bez względu na pierwszą płeć te nawet nie mając jak się bronić były zdane tylko na nauczycieli bądź po prostu zmuszone były to ignorować.
Mimo to zdarzają się wyjątki.
Właśnie takie jak rudzielec dumnie zadzierający głowę aby spojrzeć w ciemne oczy. Fakt. Może i był jak najbardziej prawidłowo zbudowany jak na Omegę; delikatnie zaokrąglone biodra, szczupła sylwetka. Do tego ze względu na podejmowaną pracę mięśnie subtelnie odrysowywały się na jego ciele. Aczkolwiek jeśli chodzi o charakter naturze się chyba coś mocno pomyliło.
Niebieskooki był porywczy, uparty jak osioł i łatwo wybuchał gniewem. Dodatkowo agresywny co było skierowane w największej mierze do Osamu. Dopiero co poznanym ludziom mógł wydawać się nawet odpychający. Z tego też powodu był najzwyczajniej w świecie sam. W szczególności odkąd odszedł brunet. Jedynie w pracy, zachowując trzeźwość umysłu był bardzo wydajnym pracownikiem. Podczas akcji w terenie myślał szybko i logicznie podejmując odpowiednie działania w krótkim czasie. Zyskał tym samym szacunek ludzi podlegających pod jego oddział mimo tego, że był Omegą.
- Jeszcze tydzień temu, w nocy przywitałeś mnie z otwartymi ramionami, a rano nie chciałeś wypuścić z łóżka. - Odparł brunet z uśmiechem.
- Chyba coś ci się pomieszało! Spierdalaj stąd to może nie powiem szefowi. - Niebieskooki poprawił kapelusz odwróciwszy się tyłem do ciemnookiego. Nie chciał ukazywać swojej twarzy z jednego prostego powodu; blade policzki oblały się soczystym rumieńcem który wręcz go zaczął piec. Brunet miał rację. Rudy pod wpływem euforii i silnej mieszanki feromonów ich obu zatracił się.
- Aleś ty jesteś niedostępny... Po prostu obrzydliwe. Kiedy chcesz się pieprzyć wiesz do kogo napisać. Teraz nawet nie spojrzysz mi w oczy. Czyżby prawda Cię bolała, dziwko? - Nim Chuuya zdążył wykonać jakikolwiek ruch brunet przeszedł obok trącając go mocniej ramieniem.
Chwilowa nieuwaga ze strony Nakahary właśnie mu się odpłaciła. Stracił równowagę przez mocniejsze trącenie i upadł tyłkiem w dość głęboką kałużę w której raczej było więcej błota niż wody. W jednym momencie poczuł jak przemaka cały od pasa w dół. Dodatkowo błoto i piach dostały się tam gdzie nie powinny.
- Dazai! Kurwa pomóż mi wstać! - Rozeźlony już do granic możliwości poczuł jak oczy mu się szklą z nadmiaru emocji.
Najpierw zostało mu wypomniane iż spotyka się tylko na szybki numerek z brunetem stojącym na przeciwko. I to brutalnie. Nigdy nie uważał, że jest dziwką... A może jednak? Do tego po raz kolejny został potraktowany z góry tylko dlatego, że jest Omegą. Co z tego, że jest Omegą? Przecież to o niczym nie świadczy.
Jakby tego było mało, siedział upokorzony w brudnej kałuży.
Rudzielec nienawidził swojego ciała jak i całej tej hierarchii. Ciało ograniczało go w bardzo wielu aspektach. Nie mógł wyjść do miasta bo jako czysta, nieoznaczona Omega był sporym obiektem zainteresowań. Jakby Alfy nie mogły sobie znaleźć ciekawszego zajęcia niż patrzenie na jego dupę. Co za tym idzie skreśliło to w nim nadzieję na posiadanie jakichkolwiek znajomych spoza organizacji. Ci z kolei ograniczali się tylko do kontaktów szef-pracownik.
Jedynym co trzymało go na wysokiej pozycji była rola egzekutora Portowej Mafii. W większej mierze ze względu na umiejętność.
- Już idę Ci na ratunek, sieroto. - Brunet wyciągnął dłoń do siedzącego po pas w kałuży mężczyzny. Bez żadnego pozwolenia złapał go za ramię i podniósł do stoju. - I jak ty wyglądasz? Jak już poważna niedorajda życiowa. - Skwitował z perlistym śmiechem.
Rudy odzyskawszy równowagę szybko wyrwał się z jego uścisku szybko mrugając powiekami aby odgonić łzy zebrane przez taki natłok emocji, głównie gniewu i zażenowania co stworzyło istną mieszankę wybuchową.
- Wcale nie wyglądasz lepiej. - Nie miał już siły na lepszą odzywkę. To były pierwsze słowa jakie tylko mu się nasunęły.
Dazai po chwili przyglądania się Nakaharze odwrócił się na pięcie z wysoko uniesioną głową.
- Miło było Cię znów spotkać. Następnym razem jednak mógłbyś być milszy. - Dodał widocznie zadowolony z siebie przez ramię i powolnym krokiem odszedł w swoim kierunku wracając do miasta.
***
Rudzielec pospiesznym krokiem wrócił do swojego mieszkania znajdującego się na samej górze wieżowca Mafii. Miał ogromną nadzieję, że nikt go nie widział. Wyglądał jakby co najmniej oddał mocz w spodnie kilka razy bądź taplał się w błocie jak świnia co poniekąd było prawdą.
Zrzucił z siebie również brudny płaszcz i niedbale położył na kanapie; wraz z kapeluszem. Spojrzał smętnie na aksamitny materiał, który bezlitośnie został pokryty zasychającym już błotem.
Głupia gnida... Przychodzić sobie od tak na nasze terytorium bez żadnej potrzeby. Co on sobie myśli?! Zachowuje się jakby był pępkiem świata.
Nakahara po szybkim prysznicu wrzucił brudne ubrania do pralki. Dzięki chłodnemu prysznicowi ciśnienie powoli złagodniało, a krew opuściła już jego policzki. Woda skutecznie oczyściła blade ciało z mieszanki brudnej wody, piasku i ziemi.
Przebrał się w wygodne, luźne ciuchy.
Wszedł do sypialni, która swoją drogą była urządzona elegancko i nowocześnie. Pomieszczenie może nie było nie wiadomo jak wielkich rozmiarów. Trzy z czterech ścian pomalowane były czarną farbą. Czwarta zaś została potraktowana ciemnoczerwoną farbą. Pod sufitem były zamontowane tasiemki LED przeznaczone na wieczory przy serialu i kubku czekolady. Same ściany ozdobione zostały kilkoma plakatami ulubionych zespołów lokatora, półkami z niewielką ilością książek. Duże, dwuosobowe łóżko stało w centrum pomieszczenia. Za dnia, schludnie zaścielone z udziałem czarnej narzuty oraz kilkoma czerwonymi poduszkami. Na środku leżał wypchany baranek bardziej przypominający piłkę z nóżkami i rogami aniżeli zwierzaka. Za oświetlenie pokoju służyły wbudowane w sufit lampki.
Gdy tylko rudzielec wkroczył do pomieszczenia spomiędzy poduszek wysunął się smukły, przypominający lisi pyszczek. Wkrótce po tym na spotkanie z nowoprzybyłym łaskawie wyszedł mały, rudy piesek rasy pomeranian. Długa sierść była lśniąca i zadbana przez jego właściciela który mimo tak męczącej pracy dzień w dzień dbał o małego przyjaciela z całych sił. Niebieskooki zawsze lubił psy. Co prawda zawsze marzył o psie dużych rozmiarów wzbudzającym respekt, ale z powodu nieodpowiednich warunków wziął małego aczkolwiek charakternego pieska z którym dodatkowo dzielił pasję dbania o włosy.
Dodatkowym plusem była wzajemna niechęć pieska do Osamu. Zresztą z wzajemnością.
Pogłaskał puszystego psiaka za uszami z lekkim uśmiechem.
- Tęskniłeś, Tenko? (imię to oznacza długowiecznego lisa z japońskiego folkloru)
Psiak w odpowiedzi zadowolony szczeknął i zeskoczył z łóżka wzrokiem szukając już najbliższej zabawki.
Omega podeszła do czarnej szafy z ogromnym lustrem. Mebel zajmował prawie całą długość ściany. Sam nie wiedział czemu akurat teraz poczuł chęć sięgnięcia w najdalsze jej zakamarki. Po spotkaniu z brunetem można by powiedzieć, że przypomniał sobie zbyt wiele z przeszłości. Przeszłości w której duży udział brał wyżej wspomniany mężczyzna o intensywnie orzechowych oczach.
Chuuya otworzył szafę i stając na palcach wyciągnął z najdalszego jej zakamarku niewielkie pudełko.
Usiadł na łóżku otwierając pudełko wykonane z drewna już od lat zbierające kurz. Wyciągnął płaski przedmiot również pokryty cienką warstwą kurzu, którą przetarł bluzką.
Kiedy tylko kurz dał za wygraną i ukazał czarno białą fotografię w pełnej okazałości na usta Chuuyi wpłynął delikatny uśmiech.
Fotografia przedstawiała jego i Osamu w wieku 15 lat. Gdy tylko Chuuya został partnerem bruneta obaj zupełnie przypadkiem znaleźli stary aparat robiący takie właśnie zdjęcia. Pamiętał jakby to było zaledwie wczoraj.
"- Chłopcy. Dużo razy mówiłem wam żebyście nie ganiali się po korytarzu. Robicie dużo szkód.
Mori siedział jak zwykle za biurkiem z beznamiętnym wyrazem twarzy i podbródkiem opartym na splecionych dłoniach. Obserwując tylko jak dwójka młodych chłopaków się kłóci i obwinia nawzajem lekko pokręcił głową z rezygnacją.
- To twoja wina! Rzuciłeś we mnie wazonem! - Krzyczał Dazai.
- Zabrałeś mi kapelusz! I do tego wytykałeś wzrost. Dobrze wiesz, że jeszcze rosnę! Czy jesteś za głupi aby to pojąć?! Zobaczysz, że Cię przerosnę! - Tupnął rudy zirytowany już do granic.
- Idź się napij mleka, krasnoludzie! - Ciemnooka Alfa dumnie uniosła głowę i skrzyżowała ręce na piersi.
- HA?! POWTÓRZ TO.
Ougai westchnął tylko i uciszył walczące ze sobą Alfę i Omegę wyrafinowanym ruchem ręki.
- Za karę oboje sprzątnięcie dziś składzik. Czas aby ktoś pozbył się tych rupieci. Ma tam się błyszczeć do godziny 20 włącznie.
- To twoja wina... - Narzekał rudzielec trzymając w ręku swe narzędzie do sprzątania jakim była miotła.
- Idź polataj na miotle, Ron. - Odparł poirytowany już brunet mimo wszystko zachowując swój unikatowy humor.
- Ja Ci kurwa zaraz dam Ron, Malfoy.
Dość napięta atmosfera została natychmiast rozluźniona. Obaj chłopcy skrycie się uśmiechnęli na takie nawiązanie do ich ulubionej w tamtym czasie serii.
Czasami mówili między sobą na ich szefa "Snape".
Był to dość zabawny widok kiedy Dazai zniżał głos mówiąc "Menelski kocioł! Snape tu idzie!"
W takich sytuacjach, nastolatkowie udawali, że robią coś pożytecznego. W rzeczywistości odgrywali jednak pojedynki jako Voldemort oraz tytułowy bohater cyklu, Harry Potter czy inne postacie.
Ostatecznie w komplecie dotarli w całości do składziku i rozpoczęło się sprzątanie za pomocą niestety zwykłych mioteł i mopa. Rzecz jasna woleliby te magiczne i latające. A jeszcze lepiej aby za nich posprzątały.
- Wszędzie tylko kurz. Nic innego tu nie ma. - Narzekał rudy.
Cisza.
- Dazai? - Niebieskooki próbował odnaleźć w półmroku wysokiego bruneta podnoszącego mu ciśnienie każdego dnia, w każdej minucie jego życia. - Ej wyłaź już. To nie jest śmieszne! Jak będziesz tak robić nie skończymy dziś ty szlamo!
Nagle coś nakryło jego rude włosy.
- DAZAAAI! - Omega szamotała się w każdą stronę z dziwnym czymś na głowie. Wyglądało to zaiste zabawnie z perspektywy bruneta.
- Spokojnie... To tylko kapelusz.- Zaśmiał się brunet i odsunął się podziwiając drobnego chłopaka stojącego w ogromnym, fioletowym kapeluszu z pawimi piórami i sztucznymi kwiatami.
- Super. Piękny. Dumny z siebie? - Poirytowana Omega zdjęła i odłożyła nakrycie głowy na jakąś skrzynię starszą zapewne od samego Mori'ego.
- Ej... Patrz! - Po kilku minutach spokoju ciemnooki znów coś znalazł.
- Co ty tam znów znalazłeś? Weź się za sprzątanie bo nigdy nie skończymy. Na pewno nie do 20! - Fuknął tylko niższy.
Osamu szybkim ruchem zdjął z czegoś białą narzutę i im oczom ukazał się aparat. Ale nie taki z jakim mieli styczność dotychczas. Ten był stary jak świat, widziany już tylko w muzeum bądź w kolekcjach miłośników antyków. Na ogół cały schowany w małej skrzyneczce teraz był rozłożony i stał na trzech nogach jakby lata jego świetności jeszcze nie minęły i tylko czekał aż ktoś zrobi nim kolejne zdjęcia.
- Sprawdzimy czy działa? - Zafascynowany brunet delikatnie gładził drewniane części aparatu.
- Jest już stary. Pewnie już dawno nie działa. - Napotkawszy błagające spojrzenie Alfy, rudzielec westchnął - Dobra. Ale szybko i wracamy do sprzątania.
Chłopcy ustawili się pod jedyną z czystych ścian i brunet ściskając za pompkę umożliwiającą robienie zdjęć. Uwiecznił jeden z wielu momentów ich życia na fotografii.
Później... Była już czarna magia. Oboje całkowicie zapomnieli o sprzątaniu i zajęli się wywoływaniem zdjęcia. Na ich szczęście w jednej ze skrzyń było całe wyposażenie do znalezionego sprzętu.
- To dla Ciebie. - Gotową fotografię brunet wręczył rudemu. - Na wszelki wypadek jeśli by udało mi się umrzeć. Żebyś o mnie nie zapomniał."
Chuuya wpatrywał się z lekkim uśmiechem w te "wiekowe" zdjęcie wyjęte rodem z lat 80. Mimo, że miało mniej niż 10 lat. W umyśle rudego żywo odgrywały się sceny sprzed tylu lat.
Nakahara uwieczniony na fotografii patrzył prosto w obiektyw z lekkim, dziecięcym uśmiechem, Dazai zaś opierał brodę na rudych włosach partnera, a dłonie na ramionach niższego chłopaka i z szerokim uśmiechem patrzył w obiektyw.
Przypomniały mu się wszystkie dobre i złe chwile spędzone z ciemnooką Alfą. Nie zawsze dobrze się dogadywali, ale ufali sobie bezgranicznie. Kiedy nabroił jeden, winny był też drugi. Jak nierozłączne i nielubiące się rodzeństwo. Każda wspólna misja czy wygłupy nasilały to uczucie.
Jednak mimo wszystko... O miłości jako Alfa i Omega w związku nie było mowy. Przynajmniej wtedy rudzielec był tego zdania.
Nigdy. Oboje nawet o tym nie myśleli. Uciekali przed dorosłością. Nigdy nie poruszali tematów poważniejszych uczuć.
- A jesteś moim przeznaczonym ty jełopie. - Westchnął. Przypomniała się jedna z najbardziej dołujących sytuacji jakie mu się przytrafiły. Kiedy skończył 16 lat poczuł iż brunet jest przeznaczoną mu Alfą. Wtedy też zaczął brać tabletki które miały uniemożliwić wyczucie tego. Dość długo wmawiał sobie, że przecież to niedopuszczalne. Nie lubią się i różnią się jak ogień i woda. Niedługo po skończeniu 17 lat dostał pierwszej rui. Tabletki okazały się być wtedy zbyt słabe i napędzeni hormonami wylądowali w łóżku co na szczęście nie zakończyło się ciążą. Niebieskooki w pewnym momencie ich grzesznych czynów nabrał nadziei iż może wyjdzie z tego coś więcej. Może jednak nie był skazany na samotność?
Na nadziei się skończyło.
Rudzielec obudził się sam, w zimnym już łóżku.
Dwa kolejne lata starał się zapomnieć o zdrajcy który zapadł się pod ziemię, a nienawiść znów wzrosła. Zapijał wszystko alkoholem nosząc w sercu ogromny ból nawet mimo upłynięciu już tylu lat. Gdy ujrzał go po raz pierwszy od tych kilku lat, o dziwo wyszedł pierwszy z inicjatywą spotkania się. Chciał wszystko wyjaśnić. Chociaż w życiu prywatnym.
Nie przewidział jednak tego, że skończą w barze sącząc alkohol. Dodatkowo miał ruję, a zupełnie wypadło mu z głowy że te tracą działanie po spożyciu alkoholu. Znów wylądowali w łóżku. Tym razem w pokoju hotelowym. Finalnie sytuacja się powtórzyła. Nakahara znów obudził się sam. Na poduszce jednak leżał skrawek papieru z zapisanym numerem telefonu i krótką wiadomością.
"Zadzwoń. Ulżyjmy sobie na wzajem. O.Dazai"
Odłożył ramkę na bok po czym znów sięgnął do pudełka i wyciągnął z niego apaszkę. Była w czerwoną kratkę więc idealnie wpasowywała się w dawny strój Nakahary.
" - Hej Chuuya... Dziś 29 kwietnia, prawda?
- No... Tak. Zwykły dzień. Jak każdy inny w roku.
Brunet wyciągnął spod płaszcza małą paczuszkę. Coś było owinięte w brązowy papier i obwiązane sznurkiem.
- Wszystkiego najlepszego. Nawet ty zasługujesz chociaż na to, prawda? Należała do bardzo bliskiej mi osoby. Ale mi nie pasuje więc może chociaż tobie się przyda."
W tamtym dniu tylko Dazai pamiętał o 17-tych urodzinach Nakahary. Rudy pierwszy raz w życiu dostał prezent.
"- Dzięki. Wiesz, że nie musiałeś? - Z zaciekawieniem rozerwał papier i wyjął z paczuszki niewielki kawałek materiału w kratkę."
Mimo, że wykrztusił z siebie tylko to, w środku niebieskooki płakał ze szczęścia. Nikt, nigdy nie pamiętał o jego urodzinach. Nigdy nie dostał prezentu czy chociażby życzeń. W końcu to tylko kolejny rok życia puszczony w niepamięć i zbliżający go do nieuchronnej śmierci i starości. O ile tej starości dożyje.
Zawsze tak myślał.
Ale jednak... Ten głupi kawałek materiału podarowany mu przez gnidę z którą rywalizował o najmniejszą możliwą rzecz, uszczęśliwił go wtedy tak bardzo, że naprawdę mógłby latać na nieszczęsnej miotle.
Nie zawsze jesteś zły i fałszywy... Potrafisz zachować się jak zwykły człowiek... Tylko na własny sposób
Jednak myśl o tym, że Dazai to zdrajca i porzucił Mafię wraz z rudym kompanem otrzeźwiła go jak kubeł zimnej wody.
Chuuya nie miał najmniejszego zamiaru ani ochoty mu tego wybaczyć. Nigdy. Mimo takiej przeszłości był on teraz zdrajcą i wrogiem Portówki. W dodatku porzucił wszystkich jak śmieci i zastąpił ich członkami Agencji.
- Gdybyś tylko został w Mafii. - Dumał Chuuya - Może wtedy inaczej potoczyłyby się nasze relacje... Dupek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top