Epicedium
To już ostatnia część Crystal. Mam nadzieję, że dobrze się przy tym bawiliście :)))) I całe 13 tysi słów fajnie Wam się czytało ;)
~~~~~~~~~~~~~~
Czekanie sprawiało, że lato na Ziemi, w moim życiu było zwykłą zimą, która przybyła nieproszona. Przez pierwszy dzień nie miałem ochoty odejść stąd choćby na krok. Jednak kiedy nastał poranek kolejnego dnia, przypomniałem sobie o dziecku, którego nie mogłem skazać na śmierć przez swój egoizm. Dlatego wyczerpany, zmęczony i głodny udałem się do krzaków z jagodami i poziomkami, zjadając ich tyle, ile tylko byłem w stanie, aby przez resztę dnia nie musieć opuszczać strzeżonego przeze mnie miejsca.
Niektóre zwierzęta chyba mnie zapamiętały, bo nawet pomimo braku magii, kilka z nich do mnie przyszło, wyglądając na tak samo zdezorientowanych jak ja. W końcu zazwyczaj mogły się ze mną porozumiewać. Ewentualnie teraz wyczuwały dziecko, którego nie powinienem w sobie mieć i dlatego tak reagowały.
Dzień zamieniał się w noc, a noc zamieniała się w dzień, jednak nic z krajobrazu nie brało z nich przykładu. Powoli zaczynałem wierzyć, że te wszystkie piękne wspomnienia były po prostu snami, które utrzymywały mnie przy życiu w okrutnym Henere. Rozważałem też klątwę, rzuconą przez Jeongguka, który zrobił wszystko, abym tylko nie mógł powrócić do poprzedniego życia. Nie mógł spotkać mojego ukochanego.
Byłem w stanie tylko wspominać uśmiech Namjoona, marząc o tym, aby znów wziął mnie w swoje ramiona. Nie musiałem odzyskiwać magii. Nawet nie musiałem odzyskiwać Tholos. Pragnąłem tylko jego. Nawet jeśli żył tylko w mojej wyobraźni.
Pomimo moich obaw, któregoś dnia z kolei, zauważyłem że moje łzy nie mają już szarej barwy. Znów tańczyła w nich tęcza, której mogłem się przyglądać pod promieniami słońca. Niestety nie miałem siły zbyt długo utrzymać ręki w górze, nie chcąc też się przemęczać, aby nie wpływać źle na rozwijające się dziecko. Jednak ta niewielka cecha, która do mnie powróciła, pokazywała mi, że nadal jestem wróżką, nawet jeżeli straciłem swoją magię.
Nie miałem gdzie się udać. Nie mogłem wrócić do Henere, do Taehyunga, i poprosić go o zabranie mnie na obszar, o którym wspominał, bo było już za późno. Podjąłem decyzję o udaniu się do Daemun i musiałem tu zostać. Bez magii, bez Tholos i bez Namjoona.
Była pełnia księżyca, kiedy poczułem jak jeden z jelonków, przychodzących do mnie od czasu do czasu, szturcha mnie lekko w policzek, rozbudzając tym samym ze snu. Początkowo musiałem przypomnieć sobie gdzie jestem i co tu takiego robię, by dopiero po tym wyciągnąć do niego rękę i pogłaskać go delikatnie po głowie.
– Co jest, maluchu? Wszystko ze mną w porządku, nie musisz się martwić – zapewniłem go, patrząc w te ciemne, zaniepokojone oczy, które ostatnimi czasy często widziałem, nie tylko u tego zwierzęcia, a u wszystkich innych, przychodzących pod to drzewo. Zapewne obawiały się, że ich opiekun umiera, a one nie mogą mu pomóc.
Jelonek jednak nie miał zamiaru posłuchać moich słów i wrócić do swoich. Zamiast tego, złapał fragment mojej szaty i pociągnął go kilkakrotnie, jakby chcąc, abym się podniósł.
– Mam z tobą pójść? Coś się stało?
Nie zwlekałem z podjęciem decyzji, kiedy szarpanie nie ustawało. A kiedy na lekko drżących nogach i rękach, podniosłem się do pozycji stojącej, zwierzę zaczęło ciągnąć mnie w jakimś kierunku.
Nie komentowałem już jego zachowania, będąc nim po prostu zaniepokojony, bo najwidoczniej coś naprawdę musiało się stać.
I kiedy po przemierzeniu kilku metrów, dotarliśmy do małej rzeki, zrozumiałem po co jelonek mnie tu przyciągnął.
– Hyung.
Przy strumieniu kucała wodna wróżka. Księżyc oświetlał jej oblicze, jakby wskazując mi odpowiednią drogę. Doskonale pamiętałem te kryształowe, niebieskie skrzydła, które teraz były na wpół rozłożone. I nie wahałem się przed ruszeniem prosto w ich stronę.
– Hyung – wyszeptałem ponownie, jednak teraz zmuszając już swoje nogi do biegu.
Mężczyzna musiał wyczuć moją obecność lub usłyszał szuranie trawy, bo zaalarmowany podniósł się i natychmiast odwrócił. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście, widząc w końcu jego twarz i nareszcie mogąc znaleźć się w jego ramionach. Nie miałem do niego żalu o to, że pojawił się tutaj dopiero teraz. Nieważne były wszystkie miesiące spędzone w Henere. I wszystkie złe wspomnienia. Znów go widziałem, tylko to się liczyło.
Blondwłosa wróżka rozłożyła dla mnie swoje ramiona, a na jego ustach pojawiła się ulga. Jednak kiedy w końcu go przytuliłem, wyczułem to, czego wcześniej musiałem nie zauważyć. Ciemną magię.
Jego ciało nie było przyjemnie ciepłe, a nim się spostrzegłem, w miejscu jego skóry, zaczęła pojawiać się czarna maź. Mężczyzna zaczął rozpadać się w moich ramionach, a ja nie miałem pojęcia co zrobić. Łzy naprawdę szybko popłynęły po moich policzkach, a mój oddech przyspieszył, gdy przyglądałem się jak jego uśmiech znika, wraz z resztą jego ciała.
– Myślałeś, że uciekniesz z moim dzieckiem? Żałosne stworzenie.
Odwróciłem się w stronę przepełnionego nienawiścią głosu. Nie musiałem zgadywać do kogo on należy, bo znałem go aż za dobrze.
– Co mu zrobiłeś? – zapytałem roztrzęsiony, czując jak moje ręce zaczynają drżeć.
– Zabiłem. Teraz to dziecko już na pewno będzie moje.
– Nie! Nigdy ci go nie oddam! Nigdy nie wrócę do Henere! Nigdy! Słyszysz, Vaalyun?!
– Ćśśś, Jiminnie, spokojnie. Spokojnie, Jiminnie. Jesteś bezpieczny. Jesteś już ze mną.
Ciepła dłoń głaskała mój policzek, a delikatna magia uspokajała mój umysł, sprawiając że kolejny koszmar znów zacierał się w moim umyśle.
Zanim jeszcze otworzyłem oczy, z płaczem wpadłem w ramiona ukochanego, musząc przypomnieć swojemu ciału, że jest już bezpieczne i od dawna nie należy do władcy Henere.
– Martwię was. Przepraszam, hyung... Przepraszam – wyszeptałem w jego ramię, zaraz czując jak Namjoon całkowicie przenosi mnie na swoje kolana i pozwala się wtulić. Oczywiście w miarę moich możliwości, bo duży brzuch, w którym przebywało nasze dziecko, nie pozwalał mi na niektóre pozycje.
– To nie twoja wina, Jiminnie. Nie musisz przepraszać, szczególnie mnie. Powinienem cię chronić i nie pozwolić nikomu zabrać cię z Tholos.
– Nie. – Mój głos znów był dopasowany do obecnej pory dnia, nie chcąc zbudzić innych wróżek, nawet jeżeli zapewne znów to zrobiłem swoimi krzykami.
Rozchyliłem w końcu powieki, przyglądając się twarzy ukochanego, którą widziałem dzięki światłu księżyca. Ten ziemski nie świecił tak jasno jak w naszej krainie, jednak tyle mi wystarczało, abym mógł wpatrywać się w jego oczy. Te same, ciepłe i pełne miłości oczy, które pamiętałem ze wspomnień. I nawet jeśli od mojego powrotu minął już tydzień, a ja codziennie mogłem przesiadywać w ramionach Namjoona, to nadal było dla mnie za mało. W końcu spędziłem samotnie dwie noce przy naszym drzewie, które okazało się być zaczarowane przez mojego ukochanego. Nie mogłem ujrzeć, a nawet wyczuć wejścia do niego bez swojej magii. I dopiero gdy moja skóra w końcu miała styczność z dobrą mocą, to, co oddał mi Taehyung, uaktywniło się, oddając mi całe pokłady magii.
Moim wspomnieniom też brakowało kilka istotnych szczegółów. Jak tego, że kiedy mój ukochany się uśmiechał, miał śliczne dołeczki, którym nawet teraz nie potrafiłem się oprzeć, dając delikatne całusy. Lub tego, że dziecko, które w sobie nosiłem, nie było Vaalyuna. Byłem w ciąży na długo przed znalezieniem się w Henere. A jego prawdziwy tata miał najczystsze serce spośród wszystkich istniejących stworzeń.
– Mogłem... nigdzie nie pójść z Hoseokiem. Przepraszam, hyung.
– Ćśś. Cichutko, moje słońce. Cichutko – poprosił, gdy jego palec znalazł się na moich wargach, nie pozwalając już nic więcej wypowiedzieć. I nawet nie zdążyłem spróbować otworzyć ponownie ust, gdy jego wargi same przejęły rolę palca, muskając te moje delikatnie.
Nie mogłem oprzeć się takiej pieszczocie, przymykając oczy i wzdychając cicho. To było chyba najlepsze i najprzyjemniejsze uspokojenie mnie, jakie Namjoon mógł wybrać. Dodatkowo było w stu procentach skuteczne. Choć w moim stanie, trochę też niebezpieczne.
Mężczyzna na pewno nie spodziewał się, że nagle zmienię pozycję na jego udach, klękając po obu stronach jego ciała, tak aby bez problemu naprzeć zarówno ustami na jego wargi, jak i torsem na jego tors.
Jeżeli zaskoczyłem go tym działaniem, nie dawał tego po sobie poznać, obejmując mnie rękoma i gładząc nimi moją skórę, ukrytą pod zaledwie cienkim, lekko prześwitującym, białym materiałem mojej piżamy. W chronionym przez Ayrin i Ayvi obszarze, tak jak na Ziemi, mieliśmy lato. A dodatkowo dzieląc pokój tylko z moim ukochanym, nie widziałem sensu w niepotrzebnym ukrywaniu swojego ciała, które i tak całe należało do niego. W końcu to nie było Henere. I to nie oczy jego władcy na mnie patrzyły. Tylko Namjoon miał do tego prawo, z którego pozwalałem mu korzystać każdej nocy.
Nadal byłem stęskniony za jego pocałunkami i tym, jak dotykał moje ciało, dlatego nawet po tygodniu spędzania czasu razem, lgnąłem do niego, prosząc, aby nawet na chwilę mnie nie puszczał. Namjoon chętnie spełniał tę prośbę, szepcząc mi kolejne zapewnienia, słodkie słowa i komplementy, w których tak jak w naszej miłości, mogłem się w końcu zatracić.
Czasami kiedy leżeliśmy już po wszystkim, wtuleni w swoje ramiona, nie mogłem przestać przyglądać się jego twarzy. Już nigdy nie chciałem zapomnieć o naszej miłości. O jego imieniu. O wszelkich detalach. Miałem ochotę wyryć jego imię na swoim sercu, aby nigdy więcej nikt z Henere nie mógł mi go odebrać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top