1 - Preludium - A song for a demon
Z okazji urodzin Adu, przyszłam nakarmić moich czytelników! :D Kurdeee z Jimina zamieniam się w YG i JK, niedodających nic latami na social media :< Sori :< Aleeee właśnie chcę Wam to wynagrodzić czterema częściami tego ficzka :D Miał być dla Adu, właśnie na urodziny, ale jednak nie chcę jej go wręczać, bo wyszedł mi angst :( (NIE UMIEM W SOLO FLUFFY, przepraszam)
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, BABE. Mam nadzieję, że mimo wszystko choć trochę ucieszysz się z tej dedykacji (może trochę mniej z ff ://). Sarenijeejo! xD haha
PRZECZYTAJCIE OSTRZEŻENIA I OPIS!!!!
Enjoy!
~~~~~~~~~~~~~~~~
Kilka promieni słońca padało na moją twarz, chcąc mnie zapewne zbudzić i nakłonić do wstania. Zwykle chętnie im na to pozwalałem, będąc gotów stawić czoła kolejnemu dniu, który pomimo licznych trudów, tak jak wszystkie, które do tej pory przeżyłem, będzie równie piękny. Wiedziałem to i dobrze o tym pamiętałem. Jednak w tej chwili, nie mogłem sobie przypomnieć dlaczego.
Poruszenie ciałem i przekręcenie się na plecy, sprawiło że natychmiast powróciłem do poprzedniej pozycji, jęcząc cicho z bólu, którego nie rozumiałem. Z początku chciałem po prostu jak najszybciej wstać, obawiając się, że to przez moje rozłożone skrzydła, które ułożyły się pod dziwnym kątem podczas spania. Ale kiedy rozchyliłem powieki i ujrzałem podłoże, na którym się znajdowałem, w mojej głowie zapaliła się lampeczka, alarmująca o niebezpieczeństwie. Ogromnym niebezpieczeństwie.
– Hyung? – Sam nie wiedziałem dlaczego mój lekko łamiący się głos, wypowiedział akurat to słowo. Chciałem poprosić o pomoc mojego brata? Kolegę? Przyjaciela? Jakoś... nie potrafiłem sobie przypomnieć jakiejkolwiek bliskiej mi osoby.
Obraz niestety lekko mi się rozmazywał, bo oczy albo nie mogły przywyknąć do tego otoczenia, albo tak jak moja pamięć – szwankowały. Choć pomimo tego, oderwałem spojrzenie od ciemnej ziemi, podążając nim w stronę promieni słońca, które z każdą sekundą znikały. Nie chciałem tego, szczególnie gdy docierało do mnie jak bardzo całe moje ciało boli. Tylko światło mogło mi pomóc w takim stanie. Światło i moja...
Zamrugałem szybko oczami, przyglądając się zasklepiającemu się niebu. Promień za promieniem znikały z tego ciemnego miejsca, przestając przebijać się przez ogromne drzewa i padać na moją twarz. Powoli zostawałem sam z ciemnością i cieniami, przez które nawet pomimo bólu, postanowiłem spróbować się podnieść i stąd uciec. Tylko... czy byłem w stanie to zrobić?
Z cichym syknięciem, podźwignąłem się na szczypiących dłoniach, które chyba też były jakoś zranione. Ale teraz przestawałem już cokolwiek widzieć i nawet nie byłem w stanie ocenić jak bardzo jestem uszkodzony.
Stopniowe przenoszenie się do pozycji siedzącej, o dziwo przyniosło mi trochę ulgi. Choć nadal musiałem podtrzymywać się rękoma podłoża, aby nie upaść z powrotem do tyłu. Bo nie tylko dłonie, skrzydła i kilka miejsc na moim ciele pulsowało bólem, również głowa dawała o sobie znać, zmuszając mnie do przymknięcia oczu i zaciśnięcia ich tak mocno, aż popłynęły mi z nich łzy.
Czasami była to jedna ze skutecznych metod, aby zmusić moją magię do uzdrowienia mojego ciała. Do tej pory używałem tego tylko w ekstremalnych sytuacjach. Właśnie takich jak ta. Ale... dlaczego nawet ona w tej chwili nie działała?
Jeszcze nigdy nie miałem tak długo styczności z bólem. Ręce zaczynały mi drżeć, a ciało chciało po prostu powrócić na to ciemne podłoże i przenieść się do bezpieczniejszej pozycji, osłaniając swoje ciało jak tylko mogłem.
Chłód, ból i niewiedza, powoli wywoływały jeszcze więcej łez. Nie chciałem otwierać oczu i nie chciałem się ruszać, mając ochotę po prostu stąd zniknąć. Zniknąć i znaleźć się w swoim łóżku, w którym nigdy nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo.
Zaciskając zęby i wciągając kilka razy powietrze nosem, postanowiłem złożyć zranione skrzydła, nie mogąc przy tym powstrzymać cichego pisku, stłumionego przez zaciśnięte wargi. Musiałem jeszcze chwilę uspokoić się po tym działaniu, zaciskając dłonie na materiale, który spoczywał na moich udach. I dopiero po tym odważyłem się znów otworzyć oczy, coraz bardziej zaczynając drżeć, gdy mój umysł sygnalizował mi, że nie jest w stanie poradzić sobie z całym tym bólem.
Otaczały mnie drzewa, nadal lekko rozmazane, już nie tylko przez brak przyzwyczajenia do ciemności, a również przez łzy, których nie byłem w stanie wytrzeć.
Nie było tutaj nic innego niż drzewa, krzaki i błoto, dlatego zaczynałem być przez to wszystko przerażony.
Mój wzrok desperacko poszukiwał jakiejś żywej duszy wokół mnie. Choć powoli zaczynało do mnie docierać, gdzie musiałem się znaleźć, przez co wiedziałem, że spotkanie innego stworzenia, mogłoby mi zadać jeszcze tylko więcej bólu.
– Henere... – Mój głos wciąż był słaby. I nawet kiedy wypowiedziałem to szeptem, brzmiało to zaledwie jak delikatny podmuch wiatru, który nie mógł dotrzeć do uszu jakiegokolwiek stworzenia, żyjącego w tym lesie.
Z każdą kolejną chwilą, zaczynały docierać do mnie nowe informacje, przebijające się przez ból, strach, chłód i dezorientację. Na pewno nie byłem w Tholos, nawet tej najbardziej oddalonej części mojego świata, do której mogłem nigdy nie dotrzeć i przez to nie była mi znajoma. U nas nawet w takich miejscach, nie panowała ciemność. Nigdy też nie miałem styczności z tak przeszywającym chłodem, który docierał aż do moich kości, powoli zaczynając mnie paraliżować. Dodatkowo moja magia zniknęła. Nie czułem jej. Nie czułem tutaj żadnej dobrej magii.
Nie pozwalałem sobie panikować, zauważając w pobliżu splecione, żółte kwiaty, które nigdy nie opuszczały mojej głowy. Miałem ochotę znów się rozpłakać, ale wiedziałem, że tym razem nie potrafiłbym być cicho i ściągnąłbym na siebie jeszcze większe niebezpieczeństwo.
– Nie... nie... – wyszeptałem, wyciągając mniej bolącą rękę, choć nadal drżącą, po mój wianek. I niewiele myśląc, starałem się założyć go z powrotem na głowę. Niestety, przez brak magii, nie był w stanie utrzymać się na moich włosach, podkreślając tym samym, że straciłem swój status.
„Zapłacisz za to wielką cenę, moje dziecko".
Niewielki przebłysk jakiegoś wspomnienia, które pojawiło się nagle w mojej głowie, przypomniało mi urywek rozmowy. Z Ayrin.
„Nic nie możemy na to poradzić, Jimin. Taka będzie twoja kara".
Kolejne słowa, i widok smutnej i zawiedzionej Ayvi, powoli przywoływał coraz więcej wspomnień. Jednak nadal nic nie rozumiałem z obrazów, które jeden po drugim starały się opowiedzieć mi, czym sobie zasłużyłem na znalezienie się w Henere. Widziałem twarze innych stworzeń i naszych bóstw, opuszczającą mnie magię, i blondwłosego mężczyznę, który wyciągał w moją stronę rękę. Starałem się ją chwycić, wołając coś i próbując się wyrwać trzymającym mnie strażnikom, aż nie zacząłem spadać.
Skrzywiłem się, kiedy przez te wspomnienia poczułem ból wywołany upadkiem. I zaczynałem w końcu rozumieć co takiego doprowadziło mnie do obecnego stanu.
– Co ja... co ja zrobiłem? – zapytałem sam siebie, brzmiąc tak samo żałośnie, jak zapewne wyglądałem i również się czułem, po tym co pokazały mi wspomnienia. Bo jeżeli Ayrin i Ayvi, nasze najmiłosierniejsze bóstwa, zadecydowały że muszę zostać wygnany do Henere, musiałem zrobić coś niewyobrażalnie potwornego.
Przez chwilę przyglądałem się swoim poranionym nogom, które były zakryte tylko do połowy ud. I myśląc o tym wszystkim, zaczynało do mnie docierać, że mam na sobie tylko białą tunikę, odkrywającą zarówno moje nogi, jak i całe ręce i ramiona. W końcu w Tholos nie musiałem martwić się chłodem, skoro tam zawsze świeciło słońce. Poza tym moja magia utrzymywała odpowiednią temperaturę mojego ciała, nawet kiedy pracowałem na Ziemi.
Tak bardzo skupiłem się na swoich myślach, że prawie nie zarejestrowałem ruchu niedaleko siebie. Ruchu i ciężkiego oddechu, któremu powoli zaczynał towarzyszyć warkot.
Ze strachu, zerwałem się na równe nogi, zaraz sycząc i łapiąc się za lewy bok, na którym dopiero teraz zauważyłem głębokie rozcięcie. Cała moja lewa strona była zakrwawiona, mocząc moje udo i biały materiał ubrania. Jednak nie mogłem się zbyt długo w to wpatrywać, znów przenosząc spojrzenie na miejsce, z którego dochodził ten złowrogi dźwięk.
Niestety kiedy wyłapałem pośród wysokich krzaków parę zielonych, święcących oczu, dołączyło do nich kolejne stworzenie, tuż za moimi plecami, tak samo warcząc i ostrzegając przed tym, co zamierzało mi zrobić.
Odwróciłem się, zaczynając patrzeć to w jedną, to w drugą stronę. Choć to na nic się zdało, gdy do dwóch stworzeń, zaczynały dołączać kolejne, robiąc wokół mnie okręg, przez który nie miałem drogi ucieczki. Ale... jeśli trafiłem do Henere, i tak nie miałem szans na przeżycie. Brak światła, brak dobrej magii, ciepła, uśmiechu, radości... Wiedziałem, jak wygląda ten świat i domyślałem się, że już nigdy nie wrócę do Tholos. Dlatego po co miałbym uciekać?
Pomimo swoich myśli, przez strach, złapałem wolną ręką swój wianek, przyciągając go do swojej piersi i nie przestając się ciągle obracać, aby obserwować każdą parę groźnie wpatrujących się we mnie ślepi. Nie wiedziałem co robić, skoro nie mogłem stąd odlecieć. Nie tylko przez złamane skrzydło, ale i przez brak magii. To ona pomagała mi się wznosić wyżej niż dwa lub trzy metry ponad ziemią, więc tylko niepotrzebnie zadałbym sobie więcej bólu, na pewno też prowokując warczące na mnie stworzenia do ataku. Dlatego nie pozostało mi nic innego jak zamknięcie oczu i przypomnienie sobie jednego ze wspomnień, które jeszcze przed chwilą pojawiły się w mojej głowie. Blondwłosy mężczyzna. Moje serce było niezwykle spokojne widząc jego twarz. I przez krótki moment, naprawdę zapomniałem gdzie się znalazłem, i co zaraz miało się stać. Szczególnie gdy do tego pojedynczego wspomnienia, dołączyło inne, bardziej wyraźne i powiązane z głębokim uczuciem. Jego dotyk na moim policzku. Uśmiech, przez który sam zaczynałem odczuwać radość. I pocałunek, który w tej chwili wywołał tylko cichy, smutny jęk spomiędzy moich ust.
– Hyung...
Coś śliskiego i przypominającego linę, oplotło po chwili moje ciało. I zanim zdołałem zrozumieć co takiego robią mi te stworzenia, poczułem jak kolejna, śliska rzecz zaczyna krępować moje ciało. A potem następna i kolejna.
Otworzyłem oczy, zaczynając się szarpać, a z moich ust uciekło kilka jęków, gdy te liny zacieśniały się wokół mnie, sprawiając jeszcze więcej bólu.
– Przestańcie... proszę – odezwałem się, zapewne w akcie desperacji, nadal nie otrzymując wystarczająco dużo czasu na przyzwyczajenie się do tego nowego, tak bardzo nieprzyjemnego uczucia. Moje ciało było zbyt delikatne, tak samo jak dusza, co należało do cech charakterystycznych mojego gatunku. Ale może już dawno przestałem być taki jak reszta stworzeń w Tholos i zasługiwałem na cały ten ból?
„Zrobimy wszystko, żebyś cierpiał i nigdy tu nie powrócił".
Skuliłem się, powoli nie mogąc już nawet oddychać, bo czarne macki, którym przyglądałem się przerażony, zaczynały zakrywać całe moje ciało, nie mając dla niego litości i powoli je zgniatając. Tak było dopóki nie dotarł do mnie głos jakiegoś stworzenia, na którym chyba nie tylko moje oczy chciały się skupić.
– Wróżki. Jesteście tak słabi, że dziwię się jak jeszcze przetrwaliście w tym swoim małym, żałosnym królestwie. – Mężczyzna, który na pewno był istotą magiczną, powoli przemieszczał się w cieniu, nie pozwalając mi ujrzeć swojej twarzy. Widziałem tylko białe, małe iskierki, otoczone ciemnym dymem, który powoli kierował się w moją stronę. Zazwyczaj mogłem wyczuć zamiary innego stworzenia, szczególnie takiego, który władał czarną magią. Ale sam swojej nie posiadałem, tracąc też wszelkie zdolności. I wiedziałem, że teraz pozostały mi tylko skrzydła i wianek z mojego poprzedniego życia w Tholos. Poprzedniego i zapewne jedynego.
Ciemna magia dotarła zaraz do mojego gardła, które nie było ściskane przez macki warczących stworzeń, i wiedziałem, że zapewne będzie mnie chciała udusić, na co zaczynałem się przygotowywać.
– Dlatego nie rozumiem po co Jeongguk kazał mi cię oszczędzić. Strata czasu... – Pomimo słów mężczyzny i tego, co chciał mi nimi przekazać, jego magia, tak jak się domyślałem, zaczynała mnie dusić. Dopiero jego kolejne stwierdzenie, uświadomiło mi co zamierza: – Nie zobaczy tego, co zrobiłem. Powiem mu po prostu, że... zastałem cię martwego. W końcu jesteście tacy słabi. – Ton jego głosu nie tylko brzmiał na zadowolony, a również wydawał się triumfować. Możliwe, że miał wypełnić czyiś rozkaz, który niezbyt mu się spodobał i teraz cieszył się z szansy na przeciwstawienie się temu Jeonggukowi?
Niestety nie kojarzyłem takiego imienia, przypuszczając że nie mam do czynienia z żadnymi z bóstw Henere. Ale raczej wolałbym ich nie spotkać, z opowieści i ksiąg, pamiętając jak okrutni potrafią być.
Nie mogłem się odezwać, wpatrując się w ciemne konary drzew, rozpościerających się nad moją głową. Liczyłem, że ciemna postać szybko mnie zabije i nie będę musiał znosić już tego bólu. Ale on chyba cieszył się tym, co mi robił, bo jego magia jedynie mnie podduszała, po prostu mnie męcząc i zadając cierpienie.
Nie miałem już siły się szarpać, zamykając w końcu oczy. I pomimo ucisku na klatkę piersiową i gardło, starałem się łapać choć trochę powietrza, nawet jeżeli mój umysł sam zaczynał mnie prosić, abym nie starał się tego przedłużać.
Duszące mnie stworzenie, upajało się moim bólem jeszcze tylko przez kilka krótkich sekund. Bo w końcu dołączyła do nas kolejna postać, kierująca rozkaz prosto do torturującego mnie mężczyzny.
– Dosyć. Nie pozwoliłem ci go zabijać, Seokjin. – Stanowczy i władczy głos przybysza sprawił, że ciemna magia natychmiast przestała mnie dusić, a ja w końcu mogłem zacząć znowu normalnie oddychać. Choć nie potrafiłem tego w tej chwili kontrolować i łapałem powietrze zbyt łapczywie, przez co nie obeszło się bez kilku kaszlnięć i łez, które popłynęły mi z oczu.
Niestety nie tylko magia przestała oplatać się wokół mojej szyi, bo za sprawą tych władczych słów, również ciemne macki zaczęły powracać do ich właścicieli. A po tych torturach i ściskaniu całego mojego ciała, nie byłem już w stanie utrzymać się na nogach i gdy tylko ostatnia z nich przestała mnie podtrzymywać, upadłem do przodu, znów lądując na zimnym, błotnistym podłożu.
Pomimo bólu, który mi to przyniosło, skupiłem się tylko na wianku, wypadającym mi z rąk prosto na ziemię, tuż przede mną. Wyciągnąłem po niego rękę, chcąc go dalej chronić, ale ktoś mnie w tym uprzedził, łapiąc go i podnosząc.
Kucający przy mnie mężczyzna, na którego przeniosłem powoli zmęczony wzrok, przyglądał się splecionym, żółtym kwiatom z zaciekawieniem, na pewno nie rozumiejąc co takiego w tej chwili zrobił. Jednak zanim zdołałem się do niego odezwać, coś sobie uświadomiłem. Gdzieś widziałem już te czarne, przedzielone na pół włosy. Zimne spojrzenie, bladą skórę i bliznę na poliku. Czarna koszula, a na niej takiego samego koloru szata, dodatkowo podkreślały z kim mam do czynienia. Choć to po popielatej, dobrze znanej mi koronie, rozpoznałem kim tak naprawdę jest. W końcu nieraz widziałem go na lekcjach w szkole, wiedząc dzięki temu kogo mamy unikać.
Vaalyun...
Nie byłem w stanie nawet tego wyszeptać, a jednak bóstwo od razu przeniosło na mnie wzrok, posyłając mi zadowolony uśmiech. Ale nawet mnie to nie zdziwiło. Władca Henere, najciemniejszej z krain, potrafił wszystko, aby nie tylko władać całym złem, a także móc pokrzyżować wszelkie nasze plany i wykorzystywać ciemną magię na Ziemi. Wiedziałem, że gdybym posiadał jeszcze tę swoją, mógłby mnie wykorzystać do zniszczenia mojego królestwa. Jednak bez niej byłem bezużyteczny, przez co nie rozumiałem dlaczego nie wydał rozkazu zabicia mnie.
– Nie zaprzątaj sobie tym głowy, mała wróżko – odezwał się ponownie, odrywając ode mnie spojrzenie, aby powrócić do przyglądania się mojemu wiankowi. A kiedy kontynuował, pozwolił swojej ciemnej magii na zbezczeszczenie splecionych, żółtych kwiatów. – Straciłeś magię wraz z przeniesieniem się do mojego królestwa, więc nie zabieram twojej duszy, a jedynie ją ratuję – stwierdził, gdy jego moc oczyściła każdy z zabrudzonych kwiatów. Najwidoczniej nie musiałem mu wyjaśniać co mógłby mi zrobić, gdybym nadal posiadał swoją magię. Doskonale wiedział, że zdobycie wianka wróżki z naszej krainy, wiązało się ze zdobyciem jej duszy. A ja swojej nie byłem gotów nikomu oddać.
– Nie zabieraj mi go... Proszę – wyszeptałem, gdy znów mogłem w miarę normalnie oddychać, i przez styczność z Vaalyunem, ignorowałem ból, za bardzo obawiając się tego, co zamierza ze mną zrobić. Skoro, jak twierdził, przeniosłem się tutaj. Co niestety zgadzało się z tym, co pokazywały mi wspomnienia.
Bóstwo znów na mnie spojrzało, o dziwo tylko przez chwilę skupiając się na moich oczach, bo jego wzrok zaczął badać zarówno resztę mojej twarzy, jak i całe ciało. Mężczyzna zmarszczył brwi na ten widok, a kiedy podniósł rękę, zarówno moje powieki, jak i całe ciało, opadły, zmuszając mnie do zaśnięcia.
***
Uścisk na moim nadgarstku zacieśnił się, a obroża, którą założono mi na szyję, nie pozwalała z nimi walczyć.
Miałem tak wiele pytań. Dlaczego mi to robią? Dlaczego nie mogą po prostu gdzieś odesłać? I dlaczego odbierają mi miłość, skazując na życie w miejscu, w którym zapewne zginę? Zgodziłbym się na wszystko, czego chcą, jeśli tylko nie zabieraliby mnie od mojego ukochanego.
– Ayrin i Ayvi zostaną niedługo zgładzone i to my zasiądziemy na tronie. Ty jesteś na to za słaby. Nawet nie potrafisz władać mocą, którą posiadasz. Czas, aby pozbyć się wszystkich potomków Nei i nie pozwolić rządzić Tholos tak żałosnym stworzeniom jak ty.
– Hyung. Pozwólcie mi zobaczyć...
Jedna z postaci nie pozwoliła mi dokończyć rozpoczętego zdania, uciszając mnie magią i zasłaniając mi czymś oczy. I nieważne jak bardzo walczyłem z zaklęciem, które rzucono na obrożę, zacieśniającą się wokół mojej szyi, nie mogłem używać swojej mocy, będąc w tej chwili bezsilny.
– Nie martw się, twój kochanek niedługo do ciebie dołączy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top