XI. Byun Shipper, jogurty Jongina i Wesołe Miasteczko cz.2
L U H A N
— Czyżbyś się bał, Sehun? — wyszczerzyłem się diabelsko w stronę nastolatka, widząc jak ten ściskał poręcz zabezpieczającą na tyle mocno, iż widać mu było pobialałe już od nacisku knykcie. Oh odwrócił głowę w moją stronę, ale wyraz jego twarzy był tak samo sukowaty jak zawsze. Westchnąłem i bardziej naparłem ciężar pleców o drewniane oparcie siedzenia.
— Jeśli się boisz, to możemy wyjść i pójść na jakąś karuzelę, no albo nie wiem, coś zjeść? — mruknąłem, łapiąc się ramy barierki, którą właśnie w tym momencie zaczął zapinać jeden z obsługujących organizatorów. Nie chciałem go do niczego zmuszać, jeszcze mi tutaj zemdleje i co będzie? Nie miałem zamiaru taszczyć go do domu, do którego notabene adresu nie znałem, ani też do Jongina, który będzie moim jedynym wyjściem z tej durnej sytuacji – w końcu się kumplują. Dzwonienie po karetkę pogotowia także nie wchodziło w grę.
— Na pewno chcesz się ze mną tym przejechać, Sehun? Możemy pójść na coś spokojniejszego. — Zacząłem delikatnie, starając się nie urazić jego dziwnego ego. Ten pacan jednak mnie nie słuchał, tylko zaciskał ręce na udach i wypuszczał powietrze z ust, starając się uspokoić.
— Sehun...
— Nie.
— Jaki ty jesteś uparty. — Mruknąłem, wracając do swojej poprzedniej pozycji.
— Uczę się od najlepszych. — Mogłem się założyć, że na jego wklęsłej twarzy pojawił się ten szelmowski uśmieszek. Gardzę.
— Okej, ale żeby potem nie było, że cię do czegoś zmuszałem — westchnąłem, słysząc nadawany komunikat.
~ * - * ~
— To było w dechę! — krzyknął, przez co stwierdziłem, że tego to się kompletnie po nim nie spodziewałem. Jeszcze jakieś dwadzieścia minut temu sikał po nogach, starając się utrzymać przy życiu, a teraz krzyczał jak dziecko, które dostało upragnioną zabawkę. Nie nadążałem za młodzieżą, może dlatego miałem małe grono znajomych i nie wiedziałem o czym rozmawiać z ludźmi?
— Chcesz iść jeszcze raz? — zapytał.
— Czy ty się w ogóle słyszysz, Hun? Gorączkę masz? — przystawiłem mu nawet dłoń do czoła, ale wszystko wydawało się nader w porządku, więc spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek. — Ćpałeś coś?
— Rany, Lulu, spodobało mi się, a to chyba dobrze, prawda? Nic nie ćpałem, wyluzuj. — No i zrobiłem tak jak prosił. Przez prawie dwie godziny zapierdzielaliśmy po wszystkich ekstremalnych atrakcjach, co jakiś czas zatrzymując się a to przy toaletach czy to też na kubełek popcornu, który był na tyle dobry, iż nie zamierzałem się z nim rozstawać.
— Jak się bawiłeś? — spytał, kiedy szliśmy po wąskiej uliczce w kierunku mojego mieszkania. Tak naprawdę nie powinienem był mu podawać adresu albo pozwalać, żeby mnie odprowadził, lecz rozmawiało nam się tak dobrze, iż nie chciałem tego psuć.
— Nie jesteś takim sztywnym cosplayerem, jak z początku uważałem. — Odpowiedziałem, zabierając mu kilka ziarenek popcornu z kubka, który trzymał w dłoniach. Tak, nawet po tonie przemienionej kukurydzy, wpakowanej w mój żołądek, nadal byłem złakniony tej maślanej przyjemności. Nie oceniajcie mnie, ja po prostu lubię dobrze zjeść.
— Błagam, tylko nie cosplayer. — Jęknął żałośnie, bijąc mnie po łapach.
— Trzeba było się nie malować na Rainbow Dash — westchnąłem, wykrzywiając usta w grymasie.
— Kto to jest ta cała Rainbow Dash? Jongin nie chciał mi powiedzieć, a Yixing uderzył się w czoło i poza nazwaniem mnie debilem, nic więcej od niego nie usłyszałem.
— Ty na serio jesteś głupi. — Tym razem zamiast po dłoniach, dostałem po głowie, za którą natychmiast się złapałem.
— No co mnie bijesz? — warknąłem, zagryzając policzek od środka. No dawaj, Luhaś, groźnie! Pomyśl, że zabrał ci pilota!
— Bo mnie obrażasz, jelonku.
— Mówię jak jest, bo jestem po prostu szczery. I nie nazywaj mnie jelonkiem!
— Czemuż to? — uśmiechnął się kpiąco.
— Ugh, a byłeś taki fajny. — Mruknąłem, chowając dłonie do kieszeni bluzy.
— Fajny?
— I głuchy.
— Nie jestem głuchy!
Sprzeczaliśmy się tak, dopóki kubek popcornu nie został opróżniony, a obaj zatrzymaliśmy się pod wejściem do mojego domu.
— To... — zacząłem, miętosząc w dłoniach klucze.
— Do zobaczenia na imprezie, Lulek! — pogłaskał mnie po włosach, po czym włożył dłonie do kieszeni i zaczął iść tylko w sobie znanym kierunku. Ja zaś czując przypływ odwagi, zawołałem go, a następnie szybko podbiegłem, aby złożyć na jego policzku drobny pocałunek. I tak szybko jak przybiegłem, tak i schowałem się w domu. Odważnyś się zrobił, Luhaś, jestem dumny. Gratuluję, a teraz czas na nowy odcinek dramy!
Nie pamiętałem nawet, kiedy zdjąłem trampki i zamknąłem się w swoim pokoju, bo nawet wtedy siedząc już na łóżku, nie potrafiłem zrozumieć sytuacji, która miała miejsce kilka minut temu. Policzki płonęły mi żywym ogniem, dłonie były zimne jak lód, a z wargi lała się krew, bo strasznie mocno ją przygryzałem.
Prawdę mówiąc, te kilka godzin spędzone z Oh Sehunem nie były najgorsze. O dziwo, mogłem rzec, iż były cudowne.
Naprawdę nie miałem do czego się przyczepić, bo nie dość, że bawiliśmy się świetnie, to i rozmowa nam się kleiła i nie musiałem się martwić o niezręczną ciszę, która lubiła mnie często nawiedzać. Postanowiłem zadzwonić do Baekhyuna i wszystko mu opowiedzieć, bo po pierwsze; dzięki niemu wpadłem na Sehuna w galerii oraz po drugie; był większym fangirlującym shipperem niż większość dziewczyn na tym świecie. Taki w końcu był – Byun Baekhyun.
— Halo? Baekkie?
— Yahoo! Już po randce? Jak było? Pocałowaliście się, oh! A może wy już ten– — przerwałem mu, zanim zdążył się dobrze nakręcić.
— Nie, kretynie. Było fajnie, ale nic poza tym się nie wydarzyło. No dobra, chociaż wydarzyło. Pocałowałem go.
— O mój Boże! Zaraz zadzwonię do Jongina! Jestem pewien, że jak o tym usłyszy, to mu skarpetki zjadą! — pisnął, przez co musiałem odsunąć telefon od ucha.
— Czemu do Jongina? — naprawdę mnie to ciekawiło i chciałem wiedzieć, wszystko. Dosłownie wszystko, a z racji tego, że Baekhyun bywa straszną gadułą, to łatwo wyciąga się od niego informacje. Tylko trzeba mieć taktykę.
— Halo, on jest psiapsiółą twojej kupki tęczy! My, pośredni przyjaciele, musimy się informować na bieżąco! — uderzyłem się otwartą dłonią w twarz, będąc całkowicie załamanym tokiem myślenia mojego przyjaciela. A mogłem zadzwonić do Chanyeola. Pogadalibyśmy sobie na spokojnie, pogroziłbym mu, że jak się przeniesie, to go zabiję i tym podobne.
— Dobra, nieważne. O której i gdzie się spotykamy? Czy może zmieniłeś zdanie i nie idziemy na żadną imprezę? — w duchu jednak liczyłem, że pójdziemy, bo tam gdzie panicz Oh, tam i detektyw Xiao, no ale Baekhyun miał chyba coś innego do powiedzenia.
— Odechciało mi się...
— Niech zgadnę. Będzie tam Chanyeol, prawda? — nie odpowiadał, więc domyśliłem się, że skinął lekko głową, przez co kontynuowałem swoje pouczenia.
— Nie możesz go unikać do końca życia, Baekkie...
— Właśnie, że mogę i tak właśnie zrobię! — Diva mode on.
— Idziesz, czy tego chcesz, czy nie. — powiedziałem stanowczo.
Zdecydowanie dość miałem ich unikania, pomijania czy zmieniania tematu. Zachowywali się jak dzieci, a ja miałem już serdecznie dość bezstresowego wychowania.
— Będę za kilka minut, cześć.
Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, bo pan obrażalski od razu się rozłączył. Wzruszyłem ramionami i rzuciłem telefon na łóżko, po czym złapałem za opakowanie żelek i rozwaliłem się na dywanie. Przewracałem się po podłodze i czasami podrzucałem giętką słodycz, próbując złapać ją ustami, ale tak, Luhan to taka fajtłapa, że większość z nich odbijała się od zębów albo raniła w oczy.
— Lu, Baekhyun do ciebie! — usłyszałem głośne nawoływania z dołu.
— Mam nadzieję, że za kilka lat przestaniesz kąpać się w jedzeniu. — Powiedział Byun, parząc na mnie pogardliwie, co skomentowałem jedynie cichym parsknięciem.
— A ja mam nadzieję, że za te kilka lat wylądujecie przed ołtarzem, a ja z twoją matką będziemy płakać, bo w końcu sprawdzi się nasze otepe. — Mruknąłem, podnosząc się do siadu. Nastolatek najwyraźniej znowu mnie zignorował i zaczął szperać w mojej szafie, co oczywiście było na porządku dziennym.
— Dobra, w jaki ciuszek tym razem mnie wciśniesz? — brunet parsknął cichym śmiechem.
— W coś seksownego z kocimi uszami.
— Ani mi się waż, debilu. — Warknąłem, zawijając dłonie w piąstki.
— Uspokój się, żartowałem...
— Po tobie można się wszystkiego spodziewać, więc też spełnienia tak debilnego żartu. — Westchnąłem, podnosząc się z posadzki. Chłopak wyrzucił z wnętrza mebla ubrania, których chciałem się pozbyć jak najszybciej, ale jak widać miałem takiego pecha życiowego, że nawet worek za starymi skarpetkami ta gaduła musiała przeszukać.
— Wyczyściłbyś tą szafę, strasznie wali.
Przewróciłem oczyma.
— Tak ma być.
— A teraz ubieraj się i zaczynamy robienie makijażu. Zrobię ci takie kocie oczy, że Sehunowi aż stanie, gdy tylko cię zobaczy.
~ * - * ~
Kręciliśmy się właśnie przed wejściem do bloku, w którym mieszkał Kim, ponieważ Baekhyun zaczął skomleć i starał się odciągnąć nas od tego miejsca. Za każdym razem uderzałem go w tył głowy i mierzyłem srogim spojrzeniem. Nie po to gniotłem sobie jaja w tych obcisłych workach, żeby teraz zmieniać zdanie i wracać do domu. Tak, miałem na sobie czarne rurki i do tego trochę przyduży śnieżnobiały sweter, i tonę eyelinera z cieniami na powiekach. Czułem się, a także wyglądałem jak chodzące milion dolarów, więc nie było nawet mowy o powrocie.
— Idziemy tam, czy tego chcesz, czy nie.
— Luluu, idź sam. Ja wrócę do domu. — Złapałem go za nadgarstek nim zdążył uciec i pociągnąłem w stronę wejścia windy. Wcisnąłem guzik i trzymałem go, dopóki nie wjechaliśmy na odpowiednie piętro.
— Byun, uspokój się i przestań gnieść moją dłoń, ty głupi dzieciaku.
— Ugh, wybacz, po prostu bardzo się stresuję. — Uśmiechnąłem się lekko, głaszcząc chłopaka po włosach i kolejno wciągnąłem go do mieszkania Jongina. No, Baekkie, nie ma już ucieczki.
— Yahoo! — kiedy tylko przekroczyliśmy próg, to do moich nozdrzy przemknął zapach potu, alkoholu i miliona przesłodzonych perfum. Widać było, że impreza trzymała fason już nieźle rozkręconej, więc zamiast skoczyć po alkohol czy narkotyki, my po prostu staliśmy w rogu popijając sok z Huangiem.
Chłopak był naprawdę w porządku i siłą rzeczy od razu go polubiłem, szczególnie kiedy okazało się, że dobrze dogadywał się z Byunem. Gdy temat zszedł na kosmetyki, postanowiłem się oddalić.
Szukałem wzrokiem kogoś znajomego (wcale nie Sehuna), ale z racji, iż bywałem pechowcem, to szukając jegomościa po pomieszczeniach, musiałem coś rozwalić. W tym wypadku była to szklanka z drinkiem jakiegoś losowego człowieka z imprezy. Cóż, ups?
— Luhannie, chodź z nami! — usłyszałem gdzieś za sobą głos Byuna, więc po raz kolejny musiałem przeciskać się przez tabun ludzi, lecz i to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że Yixing całował się z jakąś laską w rogu pokoju, a Baekhyun próbował utrzymać pozory, machając do mnie ze sztucznym uśmiechem. Nie powiem, że byłem zły, bo po prostu byłem delikatnie mówiąc, wkurwiony. Nie zabraniałem nikomu miłości albo chęci na przygodę (co widocznie bardziej odpowiadało Zhangowi), ale jakby mógł nie robić tego na oczach osoby, która się w nim kochała, to byłoby fajnie.
— Nie patrz na to. — Tao poklepał go po plecach w geście pocieszenia, co według mnie było bardzo przyjacielskie. Jeszcze chwila, a zacząłbym ich shippować, ale ja to only chanbaek team, więc musiałem wyrzucić tą durnotę z głowy. Co te dramy potrafią zrobić z człowiekiem...
I tak właśnie dotarliśmy do sytuacji z kuchnią oraz tymi przeklętymi jogurtami. Tao zwinął się kilka minut wcześniej, informując nas, że musiał o czymś porozmawiać z Yi Fanem, więc nawet nie staraliśmy się go zatrzymać, a tylko życzyliśmy powodzenia.
— Kurwa mać, Jongin! — syknął Sehun, wypluwając zawartość ust do kubeczka, co też zrobiła reszta osób. No, oczywiście oprócz Kima, który niespecjalnie się tym przejął i dalej wcinał. Fuj.
— Mogłeś nie pytać. — Wzruszył ramionami.
— Idioto, gdybym nie zapytał, to do tej pory pilibyśmy twoje plemniki!
— I tak nie będziesz w ciąży, więc wyluzuj.
— Ej, chłopaki! Niech ktoś zadzwoni po karetkę! — do pomieszczenia wbiegł zadyszany brunet, z wyglądu przypominający dinozaura. Wszyscy momentalnie spojrzeliśmy w jego kierunku, oczekując wyjaśnień.
— Kto tym razem przesadził z haszem? — spytał Chanyeol.
— Taeyeon spadła ze schodów. Nie oddycha, a puls także jest niewyczuwalny. Zrobiło się okropne zbiorowisko, więc Minseok i Lay wszystkich wypraszają. Jakbyście nie zauważyli, to na tej imprezie nie było tylko twoich kumpli Kim, ale też ktoś z branży Minho. — Sehun i Chan spojrzeli po sobie ze strachem, a Jongin od razu zeskoczył z blatu, podchodząc bliżej. Ja natomiast mocno przytuliłem Baekhyuna, bo do tej pory pamiętałem, jak Taeyeon była dla niego ważna oraz jak bardzo się o nią martwił. Wiedziałem, że najchętniej by tam pobiegł, ale nie miał na to siły.
— Cholera... — syknął z trudem Kim.
— Ktoś ją zrzucił, Dae. To nie może być przypadek. — Spojrzałem zdezorientowany na Sehuna, który wraz z Yeolem pokierował się do salonu. Jongin wybrał numer na pogotowie, a ja starałem się uspokoić Byuna, który był tak przerażony, że aż wypłakiwał mi się w sweterek. Nie miałem pojęcia co o tym wszystkim sądzić, a już szczególnie o prawdopodobnej próbie morderstwa.
Wyczuwam spotkanie z obwarzankiem na komisariacie...
---------------------------------------------------------------
A/N Wiecie, że ja nawet nie mam pojęcia kiedy i jak to napisałam?
Pamiętam tylko, że było to w nocy około drugiej-trzeciej rano XDDDD
Mam nadzieję, że wam się spodobało.
Miłego ranka/popołudnia/wieczoru czy nocy!
Hinata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top