„Porozmawiajmy"
Nie wiem jakim cudem, ale powstał ten oneshocik.
Dedykowany dla Yashiro_xXxX która zakochała się w shipie Spadino i Kuia co dało nam Kuino.
Naprawdę nie wiem co tu się wydarzyło i co ja tu pisałam więc ostrzegam. Sytuacja +18.
Nie zabijta mnie nie umiem pisać +18!
W ogóle jestem załamana tym, ale czego się nie robi dla innych :3
Czas pisania: 2 dni
Ilość słów : 4908 słów
Miłego wieczoru, nocy, dzionka życzę wszystkim odważnym co przeczytają ten oneshocik!
Perspektywa Kuia
Byłem jak to zwykle na Burgershocie i starłem się zatuszować dodatkowy przyrost pieniężny na swoim koncie. W sumie zajmowałem się większością spraw odnośnie Zakshotu i restauracji. Nie przeszkadzało mi to, a wręcz lubiłem to robić, ale czasami też trzeba byłoby zrobić sobie odpoczynek. Tylko jeden problem, który jest z tego to taki, że nikt nie upilnuje Erwina i reszty. Dlatego też nie mogłem mieć ani dnia spokoju, a ostatnio jest bardzo nie za ciekawie, bo ciągłe strzelaniny miedzy moją restauracją, a All'oro robiły się powoli uciążliwe i problematyczne gdyż to był natłok kolejnych spraw. Nie żebym sobie nie radził, ale powoli czułem się zmęczony tym wszystkim. Chciałbym jakoś odpocząć od tego wszystkiego, ale wiedziałem, że nie ma jak. Miałem zabowiązania, które muszę wykonać. Niestety te zabowiązania czasami utrudniały życie i odpoczynek. Zastanawiałem się jak to zrobić aby mieć choć trochę czasu dla siebie i porządnie wypocząć, ale nie było mowy o wakacjach w najbliższym czasie. Erwin wraz z innymi prowadzili mocne ataki na restauracje włoską, a oni również nie byli nam dłużni i atakowali mój lokal. Rozumiałem to, że jesteśmy wrogami, którzy się nienawidzą jednak jedna przespana noc tylko jedna. Dużo nie prosiłem od życia, ale przy takiej bandzie, która była w zakshocie wiedziałem chwili spokoju nie dostanę. Może byłem za bardzo za stary już na takie rzeczy? I tak dużo omijałem akcji chociaż napady na banki, jubilery, kasyna, pacyfika, humana i na wszystko co się dało uczestniczyłem jako negocjator aby dwie strony medalu miały dobrze i nie było za bardzo nie fer chociaż i tak robiłem tak żebyśmy to właśnie my mieli lepiej. Tylko, że chyba zapomnieli w większości czasu, że jestem od nich starszy i też potrzebuje trochę odpoczynku, bo nie jestem w stanie cały dzień być na obrotach i jeszcze w nocy robić z nimi napady. Najbardziej męczyła mnie sytuacja ze Spadino i ciągłym ostrzeliwaniem się bez potrzeby oraz powodu. Więcej szkód to robiło niż pożytku, a nic nie zmieniało to w naszej sytuacji. Nagle jak to już bywa do środka mego biura wpadła trójka dorosłych mężczyzn, chociaż wydawało się to tak na pierwszy rzut oka, ale to były nadal dzieci, które pragnęły ciągłej akcji.
-Kui to już za dużo - powiedział Silny mój adoptowany, ale jednak syn, którego kochałem z całego serca wraz z jego również adoptowaną siostrą. Joseph wszedł w towarzystwie Erwina i Dii więc spojrzałem na nich zmęczonym wzrokiem gdy oni kipili złością.
-Co się stało? - spytałem i spojrzałem na nich odkładając papiery na bok.
-Spadiniarze się stali - warknął Erwin - zaatakowali nas na neutralnej ziemi!
-Kto pierwszy spowodował?
-My tylko przejeżdżaliśmy w wozach i nagle zaczęli z nikąd strzelać więc im oddaliśmy! - wyjaśnił Dia, a ja oparłem głowę o złożone dłonie. Z tego co mówili wychodziło na to iż złamany został pakt pokojowy na neutralnej ziemi gdzie nikt do nikogo nie strzela. Zbyt dużo mogło nas to kosztować jeśli ludzie Spadino stwierdzą, że to nasza wina, a Panacleti z pewnością to uwierzy i jeszcze gorzej będzie niż było. Nie chciałem niepotrzebnego rozlewu krwi, bo nie o to chodziło.
-Ilu rannych? - spytałem patrząc się na każdego z osobna.
-U nas w sumie nikt oprócz Carbo z postrzelonym ramieniem, ale jest dobrze - odparł mój syn, a ja kiwnąłem głową.
-Macie zaprzestać zbliżać się do terenów Panacleti - rzekłem, a oni zrobili wielkie oczy.
-Ale dlaczego?!- oburzył się Knuckles.
-Mam dosyć tej bezsensownej walki między wami wszystkimi! Nic tak naprawdę nie robimy ostrzeliwując nawzajem restauracje tylko wyrządzamy sobie szkody pieniężne i w ludziach - oznajmiłem - to jest rozkaz!
-Ale! - Joseph chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałem.
-Dosyć walki bez celu! Chciałbym mieć jeden normalny dzień jak człowiek, a nie sprzątać za wami wszystko co narozwalacie!
-Przecież niczego takiego się nie stało - stwierdził Garcone.
-Nie wiecie jakie konsekwencje mogą wyjść jak Spadino dowie się o tym! Myślicie, że jego ludzie powiedzą prawdę? Raczej nie sądzę! Przez was będę musiał do niego dzwonić i przepraszać za wyrządzone szkody!
-Przecież to makaroniarze! Możemy się wyzbyć! - rzekł Erwin i dotknął dłonią kabury z pistoletem.
-Nie wszystko robi się bronią palną - odparłem - teren neutralny to neutralny. Żadna ze stron nie powinna mierzyć do siebie z broni długiej bądź krótkiej na tym rejonie -spuściłem wzrok na biurko bojąc się o to jaką cenę będę musiał zapłacić za głupotę swoich ludzi. W końcu moi nie ucierpieli praktycznie, a jego z pewnością teraz mają poważne rany. -Co jeśli policja by was wszystkich zgarnęła? Musicie zacząć myśleć, a nie ciągle żyć w adrenalinie i tylko dla niej?
-Przepraszamy - powiedzieli równocześnie i spuścili głowy w dół okazując w ten sposób skruchę. Jednak teraz nic z tym nie zrobię, bo mamy problem, który znowu będę musiał rozwiązywać sam.
-Teraz wasze przeprosiny nic nie dadzą mi - rzekłem - idźcie zająć się czymś tylko nie nielegalnym, bo nie mam już siły na problemy, które muszę rozwiązywać.
-Dobrze - odpowiedzieli.
-Przepraszam tato - dodał Joseph i wyszli z mojego gabinetu zamykając za sobą drzwi. Westchnąłem ciężko i przymknąłem powieki. Obawiałem się najgorszego co mogło się wydarzyć, ale wiedziałem, że nie mam innego wyjścia. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do makaroniarza, który z pewnością teraz był wściekły na to co się wydarzyło. W końcu kilka ludzi od niego jest teraz niezdolnych do pracy. Patrząc się na wybrany numer zastanawiałem się nad tym czy dobrze robię, ale jakbym teraz tego nie zrobił to skutki byłby opłakane jakbym naprawdę zaatakowali nas. Może i jest ich zdecydowanie mniej, ale jednak nie można lekceważyć wroga. Wcisnąłem zieloną słuchawkę i przystawiłem telefon do ucha. Nie powiem, ale zestresowała mnie ta cisza i oczekiwanie na to czy odbierze ode mnie telefon.
-Raczej nie powinieneś dzwonić po tym co zrobili twoi ludzie - warknął Panacleti, który odebrał dopiero po piątym sygnale.
-Rozumiem, że jesteś zdenerwowany, ale może porozmawiajmy o tym i wyjaśnijmy sytuacje, która się wydarzyła dziś.
-Wiem swoje, ty wiesz swoje. Nie ma co tu rozmawiać. Wywołaliście wojnę - oznajmił przez to westchnąłem ciężko do telefonu odchylając się do tyłu na fotelu.
-Wiem i chciałbym jakoś to załagodzić. Moi ludzie bronili się tylko - rzekłem, ale usłyszałem tylko śmiech z jego strony.
-Tak bardzo chcesz spokoju? Nie sądzę aby między naszymi mafiami był spokój. Rok temu umawialiśmy się o neutralny teren i złamaliście swoje postanowienia.
-Spadino naprawdę nie mam ochoty na bezcelową wojnę między naszymi mafiami. Już i tak mam dosyć tego bezcelowego ostrzeliwania się. Proszę cię porozmawiajmy o tym i nie wywołujmy wojny - powiedziałem patrząc się przez okno na ruchliwą ulicę. Nie miałem naprawdę ochoty na to abyśmy walczyli. Pragnąłem tylko chwili spokoju.
-Dobrze niech będzie. Dziś o 22 u mnie na restauracji widzę cię bez obstawy i bez broni inaczej uznam to za agresję wobec mnie oraz za rozpoczęcie wojny.
-Dobrze skoro nie mam wyboru to będę - odpowiedziałem zgadzając się na słowa mężczyzny, który wiedział, że to on rozdaje tutaj karty i chyba szybko to zrozumiał. Gdyż szybko przejął kontrolę nad całą sytuacją i stawiał warunki. Nie miałem wyboru jak zjawić się tam o danej godzinie mając nadzieję na to, że nie skończę z kulką w łbie. Nawet nie wiem kiedy ten czas minął, a ja skończyłem wszystkie formalności i papiery uzupełniać. Ubrałem więc na siebie marynarkę i wyszedłem z biura przed którym siedział mulat.
-I jak? - spytał Dia.
-Lepiej mnie nie denerwujcię dziś - odparłem - jeśli nie wrócę do godziny czasu to jestem martwy.
-To znaczy?
-To znaczy, że mam spotkanie z Spadino Panacleti i nie mogę nie przyjść - oznajmiłem kierując się do wyjścia poprzez zaplecze.
-Idziemy z tobą - oznajmił Silny.
-Wy zostajecie tutaj chyba, że naprawdę chcecie prowadzić wojnę z Spadiniarzami proszę bardzo ja nie będę do tego przykładać ręki ani pomagać w tym! Chciałbym jednego spokojnego dnia bez sprzątania po was ambarasu!
-Będziemy siedzieć na miejscu, ale napisz, że żyjesz chociaż - powiedział Joseph, a ja kiwnąłem głową na znak, że się zgadzam.
-Do później - rzekłem i wyszedłem z lokalu kierując się do mojego samochodu. Progen T20 czekało na mnie na parkingu abym wsiadł do niego i ruszył na teren Spadino. Bardzo nie chciałem iść na obcy teren, ale nie miałem wyboru jeśli chciałem aby nie powstało z tej konfrontacji coś czego nikt nie chciał osiągnąć. Po kilku minutach zajechałem pod restauracje All'oro i zaparkowałem na podjeździe. Nie miałem ochoty chować samochodu gdyż chciałem mieć pewność, że będę miał czym uciec jeśli będzie trzeba zwinąć się szybciej niż powinienem. Wyciągnąłem pistolet i zostałem go w schowku aby mieć do niego prosty dostęp. Chciałem mieć pewność gdzie go chowam aby nie było, że nagle go nie ma. Wziąłem głęboki wdech i wysiadłem z auta zamykając je na pilota w kluczykach. Musiałem tam wejść mimo tego, że obawiałem się co może wymyśli On. Niepewnie ruszyłem do drzwi mając nadzieję, że nie ustąpią i będę mógł wrócić do domu, ale otworzyły się bezproblemowo. Na dole nie było nikogo, a dzwonek, który towarzyszył otwarciu drzwi delikatnie mnie zląkł. Zapomniałem już całkowicie jak to tu wygląda skoro mieliśmy kosę z Spadino.
-A myślałem, że już nie przybędziesz - usłyszałem jego krpiący głos.
-Miałbym pozwolić na wojnę między nami? Raczej nie tego pragnę - odparłem, a On zszedł ze schodów na których był i podszedł do mnie.
-Nie obrazisz się jak cię prze szukam na wszelki wypadek? - spytał, a ja westchnąłem ciężko.
-Rób co uważasz - oznajmiłem, a jego dłonie delikatnie zaczęły oklepywać moje ciało i wszystkie możliwe miejsca do schowania broni. Nie ruszałem się aby nie narobić sobie problemów.
-Dobra jesteś czysty - powiedział i ruszył w stronę schodów. - Zapraszam na górę.
-Dobrze - odparłem i ruszyłem za mężczyzną który był o wiele większy ode mnie. Nie miałem kompleksu niższości, ale trochę to denerwowało jak ludzie patrzą na ciebie z wyższością, bo jesteś niższy. Jednak mój niski wzrost miał swoje plusy tam gdzie inni nie wchodzili ja mogłem wejść. Weszliśmy po schodach do góry, a następnie skręciliśmy do drzwi przez które musieliśmy przejść. W ten sposób znalazłem się w gabinecie mężczyzny. Był on naprawdę spory i można rzec przytulny, bo sądziłem, że będzie tu trochę chłodniej. Usiadłem bez skrupułów na fotelu przy kominku, którego się nawet tutaj nie spodziewałem, ale jak widać nikt nikomu nie zabroni możliwości budowania tego co chce i gdzie chce.
-Więc co masz takiego mi do powiedzenia - powiedział siedząc już na fotelu na przeciw mnie, a w dłoni miał filiżankę herbaty ze stolika na którym była druga taka sama zapewne dla mnie.
-Chciałbym aby nie wybuchła między nami wojna - odparłem i popatrzyłem na niego.
-Moi ludzie ucierpieli na neutralnym terenie skąd mam wiedzieć, że nie macie w planach nas wszystkich wykończyć?
-Naprawdę nie mam ochoty na walki między nami. Chciałbym jakiegoś rozejmu między naszymi restauracjami, bo naprawdę męczy mnie już te wieczne niszczenie mienia publicznego, które muszę później wymieniać.
-Mówisz rozejm, ale to twoi byli zdolni uszkodzić mych ludzi.
-Najmocniej cię przepraszam za nich. Na pewno wywnioskuję jakieś kary na nich aby więcej nie łamali zasad.
-Nie Kui - odpowiedział - twoi definitywnie chcą walki.
-To są jeszcze dzieciaki, które nie myślą racjonalnie.
-Może, ale nie znaczy, że nie należy im się nauczka.
-W sensie? - spytałem nie rozumiejąc.
-Śmierć?
-Nie zgadzam się na to - odpowiedziałem od razu.
-Więc co możesz mi zaproponować innego co zadowoli mnie aby nie narobić więcej szkód? - odpowiedział i napił się herbaty uważnie mnie obserwując. Sięgnąłem po filiżankę i sam się napiłem. Właśnie tego się martwiłem co tym razem będzie chciał. Ostatnim razem musiałem mu zapłacić sporo pieniędzy o wyznaczenie neutralnego terenu, ale jak widać na tym się nie kończy.
-Nie wiem co mogę ci zaproponować - westchnąłem i popatrzyłem się na filiżankę z złotą cieczą.
-Powinieneś wiedzieć, że bez niczego nie odpuszczę tego. Coś ciekawego chce zamian za spokój między naszymi restauracjami - oznajmił i uśmiechnął się cwanie. Cisza, która powstała miedzy nami nie była zbyt miła. Nie wiedziałem co mogłem zaproponować mężczyźnie aby był zadowolony z takiej propozycji. Pieniądze raczej nic nie dadzą tutaj i tego się bałem. Nagle mój telefon zaczął dzwonić spojrzałem przepraszająco na mężczyznę i odebrałem.
-Słucham?
-Z tej strony kapitan trzeciego stopnia Gregory Montanha mam przykrą wiadomość, ale pańscy wychowankowie chcieli ukraść wóz policyjny i teraz siedzą w celi.
-Boże zostawić ich samych to katastrofa! Gdzie to się stało?
-Pod Burgershotem - odparł - no, ale niestety nie wyszło im więc posiedzą na dołku do jutra albo może pan ich odebrać z kaucją jeszcze dziś.
-Nie mogłeś iść przypilnować?
-Nie byłem sam, a z Pisicelą. Poza tym Erwin mnie zagadał - oznajmił cicho - nie spodziewałem się tego.
-Dobra później oddzwonię chwilowo jestem zajęty - odpowiedziałem widząc zadowolony wzrok Panacleti.
-Dobra do później - powiedział i rozłączył się.
-Przepraszam za ten telefon - odpowiedziałem wyciszając telefon i chowając go do kieszeni.
-Nie szkodzi - mruknął i uśmiechnął się szeroko. W jego oczach mogłem zauważyć błysk i już wiedziałem, że coś wymyślił. Wstał z fotela i odłożył pustą filiżankę na stolik. Kątem oka obserwowałem go jak podchodzi do mnie zmniejszając dzielącą nas odległość. Oparł się o fotel i zbliżył do mojego ucha. Poczułem od razu jego ciepły oddech na swojej skórze.
-Już wiem co chciałbym w zamian za pokój czy remis.
-Co takiego? - spytałem cicho starając się nie reagować na jego bliskość, która powodowała, że czułem się niekomfortowo.
-Ciebie - odparł do mojego ucha, a moje serce stanęło jakby przestało bić.
-W sensie? - spytałem nie za bardzo wiedząc czy na pewno chce wiedzieć.
-Cieleśnie chciałbym cię wykorzystać - jego dłoń poklepała mnie po głowie, a on odszedł ode mnie.
-Dzieli nas 30 lat i ty chcesz - pokręciłem głową na boki - Spadino coś ty brał?!
-Nic - zaśmiał się - chce tylko spróbować ze starszym - odparł i uśmiechnął się do mnie.
-To jest absurdalne! Przecież...ughhh - złapałem się za głowę nie rozumiejąc dlaczego on to chce. To był jakiś podstęp czy co? Byłem za stary na takie rzeczy, a tym bardziej aby jeszcze mężczyzna mnie. Nawet w myślach nie mogłem się do tego przekonać.
-Przemyśl to, ale tylko tego chcę i nie przekonasz mnie czymś innym.
-Nie dajesz mi wyboru! - powiedziałem oburzony.
-Daje przecież wojna albo oddanie mi się cieleśnie. Co tu do myślenia! Trochę zaboli i potem tylko przyjemność z tego!
-Potrzebuję to przemyśleć - westchnąłem ciężko przecierając dłonią twarz. Nie widziałem co robić z tym.
-Masz cztery dni aby zdecydować o tym - uśmiechnął się do mnie zawiadacko. Uciekłem wzrokiem w stronę kominka i tlącego się w nim ognia - następnie zacznie się wojna.
-Rozumiem - mruknąłem cicho i wstałem z fotela - wybacz, ale muszę swoich odebrać z paki.
-Rozumiem i wiem, że to nie twoi zaczęli, ale konsekwencje ktoś musi ponieść za zranienie moich ludzi - powiedział gdy wychodziłem z jego gabinetu. -Cztery dni Chak!
-Wiem Panacleti - odpowiedziałem i wyszedłem z jego biura kierując się do wyjścia z włoskiej restauracji. Wybrałem numer do Gregorego, który powinien być na służbie, bo w końcu ktoś musi mi chłopaków wypuścić.
-Ty Gregory Montanha - odpowiedział trochę zasapany mężczyzna przez to przewróciłem oczami.
-Mógłbyś choć raz nie rżnąć Erwina gdzie popadnie!? - powiedziałem do telefonu wsiadając do auta jednak zetknąłem w stronę okna gdzie stał młodszy ode mnie siwowłosy.
-Uspokój się Kui - usłyszałem głos Erwina - możemy przecież.
-Ugh nie obchodzi mnie co robicie i gdzie robicie! Jadę odebrać was wszystkich i zapłacić kaucję!
-Za ile?
-Za około 10 minut - odpowiedziałem nie rozumiejąc.
-To zdążymy dokończyć - stwierdził cicho Erwin.
-Nie pierdolić mi się na komendzie! Później będą przez to tylko problemy przez to!
-Spokojnie, przesłuchaniówki są dźwiękoszczelne i bez włączonych kamer - odparł Gregory i rozłączył się tak po prostu. Nie rozumiałem co takiego jest w tym, że potrafią się pieprzyć ile wlezie. Ja rozumiem, że miłość itp, ale nie rozumiałem co oni w tym widzą. Ruszyłem na komendę bojąc się co tam zastane, ale no musiałem po te dzieci jechać. Chociaż raz mogliby się posłuchać i nie robić problemów, bo potem muszę świecić oczami na lewo i prawo żeby ich ratować. Po 10 minutach jazdy znalazłem się w końcu przed komendą gdzie Montanha palił papierosa. -Witam panie Kui - przywitał się z uśmiechem na ustach.
-Jesteście odrażający! Jak można tak na komendzie?
-Erwina wina, bo mnie sprowokował - odpowiedział - poza tym on i ja tego potrzebowaliśmy. W końcu będzie grzecznie siedział na miejscu.
-Nie widzę sensu w tym co robicie! - westchnąłem.
-Cóż to jest forma odstresowania się i rozluźnienia - stwierdził i zgasił papierosa, wyrzucając go do kosza.
-Jednak palisz papierosa - prychnąłem przewracając oczami.
-Bo dla mnie to za mało - mruknął - chodź uzupełnisz papiery, wpłacisz pieniądze i będziecie mogli wszyscy wyjść!
-Montanha po co w ogóle uprawiacie seks?
-Dziwne pytanie jak na ciebie Kui - zaśmiał się - lecz odpowiem ci. Dla przyjemności, dla zabawy i dla utwierdzenia swoich uczuć do siebie.
-A jeśli byście już nie czuli nic?
-Wtedy byłoby trudno, ale pewnie i tak wylądowali byśmy w łóżku - zaśmiał się i nawet nie wiem kiedy weszliśmy na cele gdzie wszyscy razem siedzieli w jednej dużej celi numer 5. -Trzeba próbować wszystkiego! No chłopaki wasz wybawiciel przybył.
-Zostawić was wszystkich samych to katastrofa - westchnąłem, a Montanha podał mi świstek do podpisania, który wziąłem i najpierw przeczytałem. - W sumie to nie jest tak dużo - stwierdziłem po chwili podpisując i z telefonu przesłałem pieniądze na konto policyjne.
-Jesteście wolni - oznajmił i wypuścił ich. Dia, Erwin i Silny uśmiechnęli się tylko. W sumie to Erwin jak nigdy dotąd był spokojny.
-Do później Monte!
-Nie tak szybko muszę was wyprowadzić, bo ostatnio jak was puściłem to ze zbrojowni magicznie zniknęła broń.
Po pół godzinie wróciłem na Burgershota. Nawet nie miałem siły aby z nimi rozmawiać. Miałem dosyć problemów i tego wszystkiego, a propozycja od Spadino mnie przerażała. Nie byłem typem osoby, która przepadała za takimi rzeczami.
-Kui i co wyszło z rozmowy z Makaroniarzem? - spytał Erwin.
-Nic nie wyszło! Dajcie mi kurwa dziś spokój! Nie można nic zrobić przez wasze ciągłe problemy! Wiecznie muszę wszystko prostować aby nas nie pozabijali bądź nie wylądować w więzieniu! Jeden normalny dzień bez akcji! Jeden, a teraz won do siebie!
-Dobrze - mruknęli wspólnie i wyszli zostawiając mnie samego z myślami. Nie chciałem być traktowany jak zabawka do seksu, bo Spadino tak sobie to wymyślił. Może i mają mniej ludzi, ale są bardziej posłuszni jemu gdy moi robią co chcą tak naprawdę. Frustrowało mnie to, bo nie wiedziałem co robić. Bałem się, że nie będę mieć wyboru niż to jak oddać swoje ciało do użytku największego wroga aby moi nie ucierpieli. Jednak czy potrafiłem się na to zgodzić? Nie, nie potrafiłem i mimo słów Montanhy, że często robią to dla zabawy, mnie taka forma zabawy raczej nie interesowała. Zapowiadały się ciężkie cztery dni myślenia o tym czy warto wziąć pod uwagę jego propozycję.
Perspektywa Spadino
Propozycja, którą złożyłem mężczyźnie nie była bezpodstawna. Dawno nie miałem już żadnego partnera bądź partnerki do stosunku seksualnego, a po co kogoś szukać skoro chętny sam się zgłosił na ochotnika. Nie powiem, ale Kui kręcił mnie mimo tego, że dzieliła nas taka, a nie inna okrągła liczba lat. Lecz jak dla mnie wiek nie miał znaczenia, a on wydawał się na tyle zdesperowany aby nie było między nami wojny, że sądzę iż zgodzi się na moją propozycję. To mu się przysłuży na dobre jak i mi. W końcu ja potrzebowałem trochę odpoczynku, a on trochę spokoju. Mogliśmy to połączyć i skorzystać z siebie nawzajem. Usiadłem na fotelu za biurkiem i zająłem się papierami. Zostało tylko czekać aż chiński mąciciel nie zacznie mącić i ulegnie mojej propozycji. Nie sądzę aby mnie przekonał czymś innym abym zrezygnował z tej formy płatności za szkody, które wyrządzili jego ludzie. Będę musiał pracować cały dzień na restauracji gdyż ucierpieli moi "czyści" ludzie, który mają czystą kartotekę ci gorsi mają inne prace, a lepiej aby policja nie węszyła tutaj. Minęły trzy dni od przybycia do mnie Kuia. Nie powiem zacząłem się zastanawiać co mężczyzna postanowi w końcu w sumie nie jest to chyba tak prosta sprawa, ale no coś za coś. Nikt nie będzie zawsze prowadził za rączkę innych. Stałem za ladą i czekałem na to aż w końcu będzie 22 aby zamknąć lokal i iść odpocząć. Nie powiem, ale trochę ciężko robi się pilnowanie restauracji w pojedynkę. Kilkanaście rzeczy na raz ciężko ogarnąć, ale trzeba było dać sobie radę. Od godziny w miarę był spokój została tylko jeszcze jedna aby skończyć pracę na dziś. Nie byłem w sumie tak bardzo zmęczony, bo już zdołałem się przyzwyczaić do tego wszystkiego. Czyściłem właśnie szkło i nuciłem sobie melodyjkę. Zapowiadało się, że już nikt nie przyjdzie chyba, że policja, bo oni zawsze mają dziwne godziny przybycia na darmowe jedzenie. Usłyszałem jak ktoś wchodzi do lokalu przez dzwonek i jakoś nie spieszyłem się z witaniem gościa w restauracji.
-Co dokładnie ode mnie oczekujesz? - spytał głos, którego dziś się nie spodziewałem gdyż myślałem, że przybędzie dopiero jutro. Jednak myliłem się i to bardzo.
-Wiesz czego oczekuje - powiedziałem i zerknąłem na niego kątem oka. Jak zwykle był w swoim standardowym ubraniu w którym dobrze wyglądał.
-Nie chce być twoją zabawką - odparł.
-I nie będziesz mącicielu - odrzekłem i odstawiłem czystą szklankę na szafkę. Następnie odwróciłem się do niego widząc jak opiera się o blat patrząc się na mnie zmieszanym i niepewnym wzrokiem.
-Nie rozumiem tego - oparłem się o blat i schyliłem do niego.
-Nie ma tu nic do rozumienia kochaniutki - zaśmiałem się - chce i pragnę cię zdobyć. Tylko tyle. Ja i ty sobie dogodzimy odstresując się przy okazji - byłem bardzo blisko jego twarzy i widziałem w jego oczach zawahanie.
-Nie mam wyboru - mruknął cicho, a ja poprawiłem rękawy koszuli.
-Nie masz - odparłem z cwanym uśmiechem - więc jak brzmi twoja decyzja?
-Niech będzie - odparł delikatnie zawstydzony - nie chcę aby coś stało się mojej rodzinie.
-I słuszna decyzja - pogłaskałem go po głowie, bo znaczna różnica między nami była i bardzo mi to odpowiadało.
-Przestań! - oburzony odrzucił moją dłoń od swojej głowy.
-Po wszystkim nie będziesz już taki przeciwny mojemu dotykowi - zaśmiałem się i wyprostowałem wychodząc przez kuchnię do niego. Jednak najpierw skierowałem się do głównych drzwi. Zmieniłem plakietkę z otwarte na zamknięte i zamknąłem drzwi na klucz. Kui wydawał się być zestresowany tym co ma się wydarzyć i na to co się zgodził. Jednak nie miałem zamiaru nie skorzystać z niego. Przecież po to chciałem aby się zgodził. -Chodź kuiczaczku idziemy na górę trochę się zabawić.
-Yhym - mruknął cicho, a ja prze puściłem go pierwszego aby szedł przede mną. Już czułem jak mój przyjaciel w spodniach domaga się atencji. Moja dłoń wylądowała na jego tali i delikatnie zjechałem nią w dół.
-Nie bierz tego do siebie, ale nie mam ochoty na grę wstępną - odpowiedziałem - może troszkę cię przygotuje, ale nie licz na nic więcej - wyszeptałem mu do ucha i przygryzłem jego płatek. Widziałem jak jego oddech staje się nierówny i to mnie kręciło, że moja obecność tak powodowała. Z zadowoleniem wpuściłem go do środka i zamknąłem drzwi za nami. -Wiesz chyba jak to działa czyż nie?
-Wiem - mruknął cicho, a ja pomogłem mu pozbyć się marynarki, którą miał na sobie. Nie walczył więc to była tylko kwestia czasu aż zdobędę chińczyka. Moje dłonie delikatnie zaczęły wędrować po jego ciele aż nie wtargnąłem pod jego koszulę. Od razu poczułem jak jego ciało i mięśnie spinają się pod moim dotykiem. Było to fascynujące jak bardzo był sceptyczny na tą umowę, a jednak teraz oddawał mi się cały.
-Spokojnie kochaniutki spędzimy tylko całą noc ze sobą - mruknąłem do niego i pocałowałem go w szyję, którą następnie przygryzłem. Obróciłem go do siebie tak aby był skierowany do mnie oko w oko. Podniosłem go w tali i usadowiłem na biurku, które dziś miało być miejscem naszego stosunku. W jego oczach widziałem zwątpienie i niepewność więc załączyłem nasze usta razem w pocałunku. Tylko, że mały chińczyk nie chciał współpracować ze mną. Jednak wiedziałem co zrobić aby zaczął. Ponownie wsadziłem dłonie pod jego koszulę i zacząłem szukać jego wrażliwych miejsc, a na dodatek starałem się go skłonić do namiętnego pocałunku. Po kilku pocałunkach nareszcie niepewnie odwzajemnił mój pocałunek więc zacząłem rozbierać go z koszuli. Moim oczom ukazały się jego wszystkie tatuaże, które mnie zafascynowały, ale zacząłem sam sobie ściągać koszulę. Kui spuszczonym, zawstydzonym wzrokiem grzecznie siedział na biurku. Po sekundzie rzuciłem koszulę do tyłu i znalazłem się między nogami mniejszego mężczyzny. Mniejszego, ale o wiele starszego ode mnie. Ściągnąłem z niego spodnie chociaż można rzec, że wręcz zerwałem, ale nie popsułem ich gdyż nie miałby jak wrócić do domu. Nie bawiłem się w grę wstępną. Chciałem po prostu już poczuć to przyjemne uczucie gdy jest się w kimś. Nie ważne czy to mężczyzna czy kobieta gdyż seks i tak jest seksem. Po chwili byliśmy bez ubrań i z ciekawością badałem wzrokiem ciało mężczyzny. Lubrykant miałem już na biurku więc wystarczyło tylko pokazać kto tu jest dominantem. Tak też zrobiłem gdy Mąciciel został przeze mnie położony na biurku na brzuchu wręcz rzec mówiąc. Czułem jak jego serce niemiłosiernie szybko bije oraz miał niespokojny oddech. Lecz szybko przestać oddychać gdy wsadziłem w niego nalubrykatowane palce przeźroczystym płynem. Był cholernie ciasny jak na moje palce, ale nie obchodziło mnie to zbytnio gdyż liczyła się tylko cielesna przyjemność. Kui był niespokojny i mocno zestresowany, a raczej nie tego oczekiwałem po nim.
-No już rozluźnij się, bo będzie cię boleć. Im szybciej zaczniemy tym lepiej będzie! - oznajmiłem z uśmiechem.
-Nnaprawdę - zająknął się gdy palcami trafiłem w jego prostatę - nie chce tego.
-Pokochasz to jeszcze i będziesz wracać do mnie po więcej - oznajmiłem, a on postarał się trochę rozluźnić co w końcu się udało. Wyciągnąłem z niego swoje trzy palce i nalałem na swojego penisa dużą ilość lubrykantu na lepszy poślizg. Gdy rozprowadziłem substancje na swoim penisie, od razu skierowałem go na spot mięśni mąciciela i wbiłem się w niego bez pytania. Z jego ust wydobył się piskliwy krzyk, którego nawet nie chciałem zagłuszać. Był niczym miód na moje uszy i chciałbym usłyszeć tego więcej. Jednak stwierdziłem, że skoro to nasz pierwszy raz to dam mu się przyzwyczaić do wielkości mojego kutasa. Mężczyzna oddychał ciężko, a jego serce grało w rytmie czacza. Skoro czekałem to zacząłem robić mu malinki na plecach i przygryzałem jego ciało gdzie tylko mogłem. Po kilku minutach poczułem jak rozluźnia się, a ja w końcu wsunąłem się w niego cały po same jaja. Tak to było coś czego potrzebowałem i pragnąłem. Był tak cholernie ciasny i mały, że mój penis czuł się jak w raju mogąc być tak pieszczony przez ciasnotę. Objąłem go w pasie przywierając do pleców mniejszego mężczyzny i zacząłem gwałtownie poruszać się w nim, oddychając ciężko. W pomieszczeniu było tylko słychać nasze nierówne oddechy i obijanie się o biurko naszych rozgrzanych ciał. Przez kilka minut Kui był jakby zamroczony chyba bólem, który stopniowo zaczął znikać i ustępywać niewyobrażalnej przyjemności płynącej z bliskości drugiej osoby. Nie żałowałem siły ani nie byłem zbyt delikatny wobec niego. Po prostu właśnie brałem go i rżnąłem na biurku tak, że wsuwałem się w niego cały i pierdoliłem go jak króliczek. Bardzo byłem spragniony seksu i byłem wręcz zatracony tym, że nawet nie zauważyłem jak podniosłem go trochę bardziej i starałem się wejść tak głęboko jak tylko mogłem. Chak pojękiwał, stękał i czasami syczał z bólu. Jednak chyba tak bardzo nie przeszkadzało mu to skoro sam zaczął współpracować ze mną przez to doznania były silniejsze jak i nasze oddechy, które stawały się być coraz bardziej chaotyczne. Chyba w końcu zrozumiał co to jest za uczucie tylko, że jutro nie będzie w stanie wstać po tym co mu szykuje na całą noc. Od tak dawna chciałem spróbować tego i przekonać czy naprawdę jest on tak ciasny. Było mi tak cholernie dobrze, że nie zwalniałem tępa. Chciałem przekonać się do czego jest zdolne ciało chińczyka i jak wiele będzie w stanie wytrzymać. Ciągle trącałem jego punkt G nie przestając praktycznie przez to po pół godzinie uporczywego seksu przez ciało chińczyka przeszły dreszcze orgazmu. Musiałem go przytrzymać, a jego mięśnie zaczęły zaciskać się na moim penisie przez to nie wytrzymałem i sam w nim doszedłem przeżywając przyjemny orgazm, który rozszedł się po moim ciele. Nasze oddechy mieszały się ze sobą, a w powietrzu można było czuć ten ostry zapach seksu, który nie każdy potrafił wyczuć. Nasze spocone ciała nadal były przywarte do siebie i nie wypuszczałem go z ramion. To nie był jeszcze koniec mimo iż jego mięśnie nadal uciskały mojego penisa. Niechętnie wysunąłem się z niego, a on naprawdę ciężko oddychał w jego niewyraźnym wzorku mogłem zauważyć zatracenie w przyjemności, którą musiał mocno przeżyć. Pomogłem nam przejść na kanapę na której go ponownie zdominowałem. Na nowo wszedłem w niego i zamruczałem z tego, że nadal był cholernie ciasny. Jego nogi założyłem na swoje biodra i chyba zrozumiał aluzje, którą mu werbalnie przekazałem.
-Pora kochanie na rundę drugą - wyszeptałem mu do ucha i oparłem głowę o jego zaczynając go pieprzyć na nowo. Może trochę mniej agresywniej jak na początku, ale nadal tak mocno ile się dało aby czerpać z tego jak największą przyjemność. Może był to trochę zwierzęcy seks, ale właśnie takiego potrzebowałem.
Obudziłem się z rana, a w swoich ramionach trzymałem drobne ciało mojego najważniejszego wroga, którego posiadłem przez noc. Mężczyzna wydawał się rozluźniony i szczęśliwy co sygnalizowała jego postura ciała oraz mimika twarzy. Sam czułem się dobrze po takiej rozluźniającej nocy pełnym pikanterii i ostrego seksu do utraty sił. W końcu mąciciel zaczął się budzić więc tylko się uśmiechnąłem widząc jego niewyraźny wzrok, który był skierowany w moje oczy.
-Która godzina? - spytał cicho więc zerknąłem na zegar na ścianie.
-9:30 - oznajmiłem, a on westchnął cicho. Nadal byliśmy nadzy, a nasze ciuchy walały się gdzieś po gabinecie.
-Muszę wracać na Burgershota - oznajmił i skrzywił się delikatnie gdy ruszył swoimi czterema literami.
-Rozumiem - pogłaskałem go po głowie, a on tylko przymknął powieki - widzisz miałem rację, teraz nie uciekasz przed moim dotykiem.
Tak więc powstało między nami porozumienie, które liczyło się z tym, że może wyjść jakąś krzywa akcja i kilka strzałów może zawsze powstać. Jednak nie były one takim wielkim problemem gdyż każdy wolny wieczór spędzałem w łóżku z pewnym mącicielem, który jak się okazało nie stał się moją zabawką, a kochankiem na upojne noce gdy potrzebowaliśmy rozluźnienia.
================================
4908 słów
Dotarłeś tutaj?
Zostaw po sobie ślad!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top