#Chapter 19

SEJEONG

To był jakiś koszmar...

Koszmar, który nie chciał się skończyć i z którego nie mogłam się obudzić. Kiedy usiadłam za biurkiem, zadzwonił mój telefon.

-Hej, MinYoung. -Westchnęłam.

-Wszystko w porządku?

-Nie... Nic nie jest w porządku.

-Coś nie tak z firmą...?

-Jak zwykle.

-Miałam nadzieję, że w poniedziałek pójdziesz ze mną do lekarza. To moja pierwsza wizyta i trochę się denerwuję. Potrzebuję cię...

-Oczywiście, że z tobą pójdę! O której masz tę wizytę?

-O ósmej.

-Dobrze, zarezerwuję sobie czas.

-Dzięki, SeJeong. Kocham cię!

-Ja też cię kocham!

Zakończyłam połączenie i podniosłam wzrok. W progu stał oparty swobodnie o framugę drzwi NamJoon.

Cholera!

Był seksowny, ale w tym momencie nie byłam w stanie z nim rozmawiać.

-Kocham cię? -Pytająco podniósł brew.

-Rozmawiałam z MinYoung.

-Czy wy dwie jesteście w jakimś rodzaju związku, o którym powinienem wiedzieć...? -Uśmiechnął się znacząco.

Oparłam czoło o podpartą o stół rękę.

-Będziemy mieć dziecko -wyjaśniłam.

-Co?! -zawołał, wchodząc do środka.

-To znaczy ona będzie mieć dziecko. Ale jest dla mnie jak siostra, więc to będzie tak jakby wspólne dziecko.

-A ojciec?

-To jakiś kłamliwy dupek. Okazało się, że nawet nie jest z Los Angeles! Okłamał ją, a potem sobie wyjechał i skasował swój profil. Typowy facet.

-Jak się poznali?

-Na Tinderze. -Wywróciłam oczami.

-Cóż, to wiele wyjaśnia. Faceci z Tindera to zwykle kłamliwe dupki.

-Poprawka: z tego co wiem, wszyscy faceci to kłamliwe dupki. Tinder nie ma tu nic do rzeczy.

Spojrzał na mnie zmrużonymi oczami.

-Co się stało? Jesteś nie w humorze.

-Nic -westchnęłam. -Po prostu kolejny popieprzony dzień w Lee Wines.

Zerknął na swojego roleksa.

-Dzień dopiero się zaczął.

-No to co? -Pytająco podniosłam brew. -A właściwie to co tu robisz?

-Przyniosłem ci moją ofertę, która jest zarazem rozwiązaniem wszystkich twoich problemów, więc już zaraz dzień w Lee Wines przestanie być taki popieprzony. -Podał mi grubą kopertę. -Przejrzyj to później, kiedy będziesz miała jasny umysł.

-Dzięki, NamJoon.

-Nie ma za co. Muszę lecieć. Spieszę się na spotkanie. -Podszedł, pocałował mnie w czoło i wyszedł z gabinetu.

Dotyk jego ust na mojej skórze sprawił, że przez moje ciało przeszedł dziwny dreszcz. Na widok NamJoon'a w szytym na miarę garniturze, przystojnego i seksownego, mój dzień natychmiast nabrał jaśniejszych barw. Na chwilę zapomniałam o tym, że mój ojciec kradł pieniądze z funduszu emerytalnego pracowników.

-Cholera! -Na samą myśl o tym złapałam się rękami za głowę.

-Wszystko w porządku, SeJeong? -Do gabinetu wszedł Josh.

-Nie. Nic nie jest w porządku, Josh, dobrze o tym wiesz. Czy wyglądam, jakby wszystko było w porządku? Jestem zestresowana. Grozi mi więzienie. Firma w każdej chwili może zostać zamknięta, a ja nie mam pojęcia, co mam robić -powiedziałam podniesionym głosem.

-Uspokój się! Nie możesz podejmować racjonalnych decyzji, kiedy jesteś taka wzburzona. Posłuchaj, zrób sobie dzisiaj wolne. Zaszyj się w jakimś spokojnym miejscu, żeby wszystko sobie dokładnie przemyśleć.

-Dobry pomysł. -Wzięłam torebkę i kopertę, którą dostałam od NamJoon'a. -Jeśli ktoś by o mnie pytał, powiedz, że źle się poczułam.

Wyszłam na zewnątrz i ruszyłam w stronę auta.

Kiedy wsiadłam do samochodu, postanowiłam, że szybko przejrzę ofertę NamJoon'a, żeby mniej więcej się zorientować, co mi proponuje. Wyjęłam z koperty gruby plik białych kartek i przebiegłam wzrokiem kilka pierwszych linijek. Poczułam, że brakuje mi tchu.

To musi być jakiś chory żart!

Do cholery, nigdy w życiu!

Wpisałam do GPS-u adres siedziby jego firmy i pojechałam prosto do jego biura. Kiedy byłam na miejscu, pojechałam windą na dziesiąte piętro, po czym wysiadłam i rozejrzałam się dookoła.

-Przepraszam -zaczepiłam sympatycznie wyglądającego mężczyznę. -Gdzie znajdę biuro NamJoon'a Kim'a?

-Proszę iść prosto, a potem skręcić w prawo. Na pewno zauważy pani jego sekretarkę, ma płomiennie rude włosy.

Jakżeby inaczej!

Podeszłam do jej biurka i rzuciłam okiem na tabliczkę z imieniem i nazwiskiem, która dumnie stała na samym środku blatu.

-Witaj, Belinda! Czy NamJoon jest u siebie?

-Jest, ale...

Zanim dokończyła zdanie, ja już zamaszystym gestem otworzyłam drzwi i znalazłam się oko w oko z NamJoon'em i Will'em, którzy siedzieli przy okrągłym stole ze szklanym blatem.

-SeJeong? Co ty tu...?

-Serio, NamJoon? Chcesz zainwestować w moją firmę, a przy okazji przejąć pakiet kontrolny akcji? Czy ty sobie, kurwa, jaja ze mnie robisz?

-Uspokój się. -Podniósł się z krzesła. -Will, dokończymy spotkanie później.

Will wstał i uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Miałam ochotę zetrzeć ten uśmiech z jego gęby.

-Miło cię widzieć, SeJeong- powiedział, mijając mnie w drodze do drzwi. -Usiądź. -NamJoon odsunął dla mnie krzesło.

-Nie! Nie będę siadać, ponieważ nie zamierzam tu zostawać! Nie ma nad czym dyskutować. Nie przejmiesz mojej firmy! Zainwestowanie to jedno, ale przejęcie pakietu kontrolnego to już jakiś absurd! Zresztą skąd, do diabła, wziąłbyś czas na kierowanie kolejną firmą?

-Ty mnie potrzebujesz, a dla mnie kwestią zasadniczą jest, żebyśmy ja sam i twoja firma zyskali na tej współpracy. Podejmuję cholernie duże ryzyko. Jesteście na skraju bankructwa, Lee Wines jest poważnie zagrożone zniknięciem z rynku na stałe. Spróbuję ci pomóc tego uniknąć, tak po prostu. Jednak muszę wiedzieć, że moje pieniądze będą dobrze wykorzystane, a taką pewność będę miał tylko jeśli będę miał w ręku pakiet kontrolny.

-Czyli mi nie ufasz? Uważasz, że nie jestem w stanie postawić na nogi mojej firmy, pozostawionej mi w spadku przez mojego ojca?

-SeJeong, spójrz prawdzie w oczy. Twój ojciec zostawił ci firmę tonącą po uszy w długach i mnóstwo kłopotów. Masz szczęście, że chcę ci pomóc! Zapewniam cię, że nie znajdziesz wielu chętnych, którzy w tej sytuacji zdecydowaliby się na zainwestowanie w Lee Wines. Poza tym, bądźmy szczerzy, nie masz żadnego doświadczenia w zarządzaniu firmą. Ale nie martw się, serduszko, nadal będziesz szefową... Po prostu każdą decyzję będziesz musiała mi przedstawić do zaakceptowania.

-Po pierwsze, fiucie!-wycelowałam w niego palcem -Nie nazywaj mnie serduszkiem! Po drugie, nie będę ci przedstawiała nic do zaakceptowania, ponieważ odrzucam twoją propozycję. -Rzuciłam na stół plik papierów. -Wiedziałam, że coś knujesz, ale nie przyszłoby mi do głowy, że będziesz próbował przejąć moją firmę! Myślałam, że naprawdę ci zależy, żeby nam pomóc. Myliłam się. Jesteś tylko wilkiem w owczej skórze, podobnie jak każdy inny dupek chodzący po tym świecie.

-Auć... -Teatralnym gestem położył rękę na sercu. -Utoniesz bez mojej pomocy. Zapamiętaj to sobie!

-Może i pójdę na dno, ale na swoich warunkach. -Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia.

-A tak przy okazji... -zawołał za mną. -Jeśli coś się przydarzy mojemu autu, to będę wiedział, że to ty!

-A żeby cię...! -Wyleciałam z jego gabinetu jak burza.

Byłam wściekła. Tak wściekła, że nie byłam w stanie logicznie myśleć, a przed oczami latały mi mroczki. Musiałam gdzieś się na chwilę zatrzymać. Znaleźć spokojne miejsce, żeby przemyśleć wszystko, co się zdarzyło; miejsce, gdzie w samotności mogłam odzyskać swój wewnętrzny spokój. Pierwszym miejscem, jakie przyszło mi do głowy było Małe Tokio.

Pojechałam do Japońsko-Amerykańskiego Centrum Kultury i Wypoczynku i skierowałam się do Japońskiego Ogrodu Jamesa Irvine'a. Nie był to żaden wielki park. Po prostu mały ogródek pełen kamyków, kwiatów i kwitnących drzew z wodospadem, z którego wypływał szemrzący strumyk. Było to idealne miejsce, żeby usiąść, rozluźnić się i zebrać myśli. Usiadłam na kamieniu, pozwoliłam się otulić kojącemu szmerowi strumyczka i poczułam, że powoli odzyskuję spokój. Gdybym tylko mogła zostawić za sobą swoje życie i przenieść się na jakąś wyspę, na której nie istniały korporacje i podli mężczyźni, nie wahałabym się ani chwili.

-A niech cię, tato, za to, że umarłeś i zostawiłeś mnie z tym całym bałaganem! -powiedziałam, wznosząc oczy ku niebu. -Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego musiałeś ukraść pieniądze swoich pracowników?

Nie dość tego, że byliśmy winni piętnaście milionów dolarów, które musiały wrócić na fundusz emerytalny pracowników, to jeszcze zalegaliśmy ze spłatą dwóch milionów dolarów winnicy, że nie wspomnę o pozostałych wierzycielach, którzy codziennie się do nas dobijali.

Wujek Robbie powiedział, że o pożyczce z banku możemy zapomnieć -mój ojciec starał się o pożyczkę rok temu, ale mu odmówiono. Nie miałam pojęcia, co mam robić. Nie ma winogron -nie ma wina. Nie ma wina -nie ma sprzedaży. A brak sprzedaży oznacza również brak pieniędzy... Jeśli będziemy zmuszeni ogłosić bankructwo, wkrótce wyjdzie na jaw sprawa sprzeniewierzonych pieniędzy z funduszu emerytalnego. Zostanie przeprowadzone śledztwo, a ja będę mogła się przywitać z moją nową więzienną celą.

NamJoon i ta jego cholerna oferta! Skurwysyn.

Bezczelnie próbował położyć łapska na mojej firmie. Przyszedł na gotowe i próbował udawać bohatera, którym wcale nie był. Wiadomo, że wszystko ma swoją cenę. Niestety ceną, którą miałam zapłacić, była utrata firmy, którą mój ojciec założył, kiedy miałam trzy lata.

Firmy, z którą nie chciałam mieć nic wspólnego, ponieważ byłam na niego wściekła za to, że zdradził naszą rodzinę. Jednak teraz, kiedy już nie żył, a ja byłam za tę firmę odpowiedzialna, nie pozostawało mi nic innego, jak podejmować rozsądne decyzje biznesowe, czego on nie potrafił zrobić.

*

*

*

Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!

Mój instagram: wanessa_w._

Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!

Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.

Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!

Brakuje mi waszych komentarzy więc poproszę więcej!!!

Pozdrawiam was, Wanessa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top