ROZDZIAŁ 30
Matt:
Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem. Tylko pytanie jak długo. Martwiłem się o Lili. A najgorsze jest to, że mam przeczucie, że zaraz coś się stanie. I nie myliłem się. Kiedy weszliśmy do gabinetu Marka czekali tam na nas strażnicy, a konkretnie to pięciu. Na ich czele stał Mark.
-Wiedziałem, że tu jesteście. Zapomnieliście o czujnikach ruchu - mówi zwycięsko. Ale my nie mieliśmy takich czujników. Musiał je zamontować niedawno.
-To nam nie przeszkodzi w zabiciu cie. Nie ładnie tak zostawiać szefa na pastwę losu - warczy Lili w jego stronę. Była zła za to co zrobili jej ojcu. I pierwszy raz widzę jak się o niego martwi.
-No proszę proszę. Córeczka martwi się o tatusia. Jest tyle samo wart co twoja matka - mówi do niej z kpiącym uśmiechem.
-Nie warz się mówić o mojej mamie - warczy w jego stronę.
-szukaliśmy bachora tej dziwki od dawna, a tu proszę sama przyszłaś
-Matt... Uciekaj - powiedziała z trudem. Spojrzałem na nią. Lekko się trzęsła, a jej oczy powoli zmieniały barwę.
-Ale...
-Już!! - warknęła, a ja zły na sobie za to co zrobiłem, uciekłem. Usłyszałem jej przerażający śmiech i krzyki strażników. Zatrzymałem się w głównej sali. Po chwili nic już nie słyszałem, cisza.
-Hahahahahahaha - echo jej śmiechu rozeszło się po całej sali.
Wiedziałem co to oznacza i miałem nadzieję że to się nie stanie. Szybko z kieszeni wyciągnąłem komunikator Liama i wysłałem wiadomość, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zrobiłem to w ostatniej chwili bo ni stąd ni z owąt poczułem ból z tyłu głowy. Padłem na ziemię i zobaczyłem sprawcę. Serce mi się zatrzymało.
-Zabawimy się - mówi czarnowłosa, a z jej twarzy nie schodził uśmiech. To już nie jest Lili.
-Lili...
-hahahaha! Twojej Julii już nie ma Romeo. W końcu jestem wolna, a wszystko dzięki temu naiwniakowi! Wasza Lilusia odeszła - mówi pewna, ale ja wiedziałem, że to nie prawda.
-Kłamiesz - sycze przez zęby, wstając z ziemi.
-Kłamię? Łamiesz mi serce - mówi niby załamana - skoro myślisz, że kłamie to udowidnie ci, że wcale tak nie jest - i po tych słowach rzuciła się na mnie. Jej ruchy były szybkie i precyzyjne. Nawet nie wiem kiedy zostałem przyszpilony do podłogi. Przełożyła mi nóż do gardła - Kolorowych snów - mówi i kiedy miała już dokonać egzekucji mi jakimś cudem udało się odwrócić sytuacje. Chwyciłem jej nadgarstek i wykręciłem go, przez co upuściła nóż. Następnie przewróciłem nas tak że teraz ja byłem nad nią, a czubek noża wymierzyłem w jej serce.
-Nadal jesteś taka pewna?
-Hahahahahahaha! I tak mnie nie zabijesz! Bo jeśli ja zginę ona też! - mówi pewna siebie, ale miała rację. Nie mogę tego zrobić mimo że obiecałem. W głowie miałem tysiące myśli - zrób to... - usłyszałem jej słaby głos. Spojrzałem jej w oczy. To była ona. Widziałem to. Odzyskała na chwilę świadomość - proszę... - z jej oka poleciała krwawa łza. Nie mogę tego zrobić! Nie jej. Lili położyła delikatnie dłoń na moją w której trzymałem nóż. Jedno oko było czarno czerwone a drugie normalne. Przed sobą miałem dwie osobowości.
-Nie zrobisz tego! - odezwała się. Ale ten głos był inny. Jakby mówił jakiś demon.
-Wybacz... - odezwał się jej słaby głos i to co zrobiła złamało mi serce.
Używając mojej ręki, przebiła swoje serce.
Liam:
-Slender musisz coś zrobić! - krzyczy Jack tuląc bezwładnie ciało mojej siostry. Kiedy tutaj dotarliśmy Matt próbował ją ratować, ale na nic się to zdało. Teraz pozostała nadzieja w sledermanie. Jeśli on jej nie pomoże... To będzie koniec.
-Nie pozwól jej umrzeć! Ona musi żyć! - krzyczy Deaney, która razem z Niną klęczały kolo Jack'a. Były załamane.
-Postaram się... Ale nie mogę nic wam obiecać - mówi spokojnie, ale czułem że on też ma nadzieję na uratowanie jej.
Slender teleportował wszystkich do domu. Wziął Lili i zniknął z nią. To nie może być koniec. Jack jak i reszta chłopaków chodzili w tą i spowrotem. Nóż przebił jej serce. Ona już nie żyje ale slender potrafi zrobić wszystko. On musi ją uratować!
2 godziny później :
Żadno z nas nie odezwało się ani słowem od dwóch godzin. Tooby i Ben z wielkim oporem wyszli z domu i poszli razem z ojcem do agencji. Ojciec chce wszystko wyjaśnić chociaż dla mnie NATO już nie istnieje.
Dlaczego to tak długo trwa! Sekundy stawały się minutami, minuty godzinami, a przynajmniej ja miałem takie wrażenie.
Nie wiem ile jeszcze tak siedzieliśmy ale w końcu sleder się pojawił.
-Co z nią?! - pytamy równocześnie.
-Robiłem co mogłem... Udało mi się przywrócić jej funkcje życiowe, ale nie wiem na jak długo. Serce to bardzo delikatny organ.
-Co to znaczy? - pyta Jack.
-Nie wiem czy Lili w ogóle się obudzi.
*********
Nie czuję nic. Zero bólu. Wszędzie jest ciemno i pusto. Nie słyszę żadnego dźwięku, nie czuję strachu. Nie ma mnie.
I tak im na tobie nie zależy
-Kim jesteś?
Jestem tobą. Twoją złą stroną. Myślisz że im na tobie zależy? Ty nie żyjesz. A ja postaram się żeby Twoi bliscy zginęli z twojej ręki
-Nie pozwolę ci na to!
A co zrobisz? Nic nie możesz. I nie powinno ci tak zależeć. Im na tobie nie zależy. Nawet nie próbowali Cię ratować. Dla nich już nie istniejesz.
-Kłamiesz!
Przed oczami pojawiły wizję. To wyglądało jak...
Widzisz? Tak właśnie świętują twoją śmierć.
Widziałam wszystkich moich przyjaciół. Śmiali się i bawili słyszałam co mówili. Cieszyli się że mnie nie ma. Że nie sprawiam im już kłopotów. Poczułam ból. To jest to czego nie chciałam widzieć i czego się bałam... Chwila... Bałam się tego?
Widzisz? Świetnie się bawią
Nie.
Co?
-Pokazujesz mi tylko to czego się boje. Wcale tak nie jest. Jack nigdy by tak nie postąpił. Nie pozwolę ci wygrać.
Ja już wygrałam!
-Nie. Nie wygrałaś. Dopóki mam świadomość wygram z tobą! Pogódź się z tym że przegrałaś! Nie boje się ciebie! Jeśli ja umrę to ty razem ze mną!
Usłyszałam tylko przeraźliwy krzyk, który ustał po chwili. Znów ta przerażająca cisza, a ja przed zobaczyłam białe światełko. Czy to naprawdę mój koniec?
_____________________________
... To ten... Nie zabijajcie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top