ROZDZIAŁ 11
Jack:
-To tutaj - powiedział Liam, kiedy stanęliśmy przed niezłą willą.
-Trochę tu za cicho... - mówi LJ. Ma racje.
-Wejdźmy do środka - mówi Slender i w jednej chwili znaleźliśmy się w środku.
To co się tu działo... Na ścianach i podłodze było pełno krwi. Na podłodze leżały ciała. Dwa. Mężczyzny i kobiety.
-Zdaje się, że Lili już tu była - mówi Jeff, kopiąc lekko jedno z ciał - wszystko jest jeszcze świeże.
Tylko gdzie jest Lili?
Kilka minut wcześniej:
Lili:
-Pamiętasz mnie? - mówię w stronę człowieka w średnim wieku i winnego śmierci bliskiej mi osoby.
-K-kim jesteś... - pyta nawet ładna blondynka. Zapewne jego żona.
-Czego chcesz?!
-Zemsty - mówię z diabelskim uśmiechem. Jestem w pełni świadoma tego co robię.
Nie czekając na jego reakcję, w mgnieniu oka złapałam jego żonę za włosy, odwróciłam ją tyłem do siebie i przystawiłam sztylet do gardła.
-A teraz patrz jak osoba, którą kochasz umiera - i jednym, zwinnym ruchem poderżnęłam jej gardło. Krew trysnęła na podłogę. Puściłam ją, a jej ciało padło bezwładnie na ziemię.
Widziałam szok, przerażenie i złość na jego twarzy.
-Zabije cie ty szmato! - i rzucił się na mnie. Co za idiota. Zrobiłam krok w bok, a on wpadł na szklany stolik, który był za mną. Rozbił się, a odłamki szkła poraniły jego ciało.
-Zabijesz? Nie rozśmieszaj mnie! Jesteś za słaby. Powiem ci coś. To ty 12 lat temu zleciłeś zabójstwo Mary? Odpowiadaj!
-Tak! Co ci do tego?!
-Tak się składa, że Mary to moja mama! Więc wiesz kim jestem i co cię czeka.
-To ty jesteś tym pomiotem, który miał zginąć razem z nią!
-Ja? Byłam tylko słodką i niewinną dziewczynką - uśmiechnęłam się słodko - ale dzięki tobie jestem teraz tym kim powinnam być. - uśmiechnęłam się złowrogo i kucnęłam przed nim. Wbiłam sztylet w jego udo i przejechałam nim aż do kostki. Jego krzyk był muzyką dla moich uszu. Krew trysnęła na podłogę.
-Zabije... Cie...
-Hahahaha zabawny jesteś. Za chwilę umrzesz ale przed tym trochę pocierpisz.
Wstałam i wzięłam nóż kuchenny, który leżał obok ciała tej kobiety. Głupia. Wróciłam to John'a, zaciągnęłam go pod ścianę i wbiłam nóż w jego rękę. To samo zrobiłam z drugą ręką. Można powiedzieć, że go ukrzyżowałam. Hahahahahahahaha! Zabawnie to wygląda. I jego jęki bólu. Ach...
-A teraz pokarze ci jak lekarze przeprowadzają operacje. Najpierw robią nacięcie wzdłuż linii brzucha... - Wbiłam sztylet i zjechałam nim na sam dół. Znów krzyki. Cudownie! - później otwierają brzuch aby mieć widok na wszystkie organy - i tak zrobiłam. Widziałam jego bijące serce, schowane za żebrami.
-P...pro...sze...
-Słucham?
-P... Prze... S...tań...
-Nie mogę skończyć w środku operacji. Hmm żebra chyba nie będą ci potrzebne, co? - i po kolei. Jedno po drugim łamałam mu żebra. Znów krzyczał, a ja miałam mnóstwo zabawy.
-Hahahahahahahahahahah! Hmm... Te płuca mi trochę przeszkadzają - wyrwałam mu z klatki piersiowej płuca. Słyszałam jego jęki bólu i słyszę jak się dusi.
-A teraz cel naszej operacji... Serce - widziałam jak jego serce bije, a krew jest już wszędzie - Ludzie mówią Jesteś bez serca. Tak więc ty również jesteś bez... - złapałam za serce i mu je wyrwałam. Krew trysnęła na moją bluzkę - serca. Koniec operacji. Wszystko się udało.
Wyjęłam noże z jego rąk, a jego bezwładne, śmierdzące i zmasakrowane ciało padło na ziemię. I tak okazałam mu litość.
Wiedząc już, że śmierć mamy została pomszczona, zniknęłam w mroku.
Liam:
-Jak ją znajdziemy?
-Rozdzielamy się. Są dwa miejsca gdzie mogła pójść - Jeff zagwizdał i po chwili pojawił się Smille.
-Jeff, LJ, Jack i Liam pójdą ze Smile Dog'iem. Reszta za mną - mówi Slender. Tak jak powiedział tak zrobiliśmy. Slender, Toby i Ben poszli w kierunku dawnego domu Lili, a my ruszyliśmy w stronę "Mostu samobójców". Zapewne domyślacie się dlaczego się tak nazywa.
-Dlaczego idziemy w stronę Mostu Samobójców?
-Ponieważ to jedyne miejsce, oprócz domu, gdzie przebywa kiedy ma zły dzień - mówi Jack. To w sumie wiele wyjaśnia.
Szliśmy tak kilka minut aż w końcu dotarliśmy. Most samobójców. Od razu zacząłem się rozglądać, aż w końcu dostrzegłem Lili. Siedziała na poręczy mostu zupełnie jakby nie bała się, że może spaść. W rękach trzymała jakiegoś pluszaka. Sądząc po jego wyglądzie ma już swoje lata.
-Jest nasza zguba.
-Porozmawiam z nią... - zacząłem
-Nie. W tym momencie możesz pogorszyć sytuację. Ja z nią pogadam - mówi Jack i ruszył w jej kierunku.
Jack:
Podszedłem do Lili i usiadłem obok niej.
-Nawet nie zaczynaj - odezwała się.
-Ale co?
-Wiem co powiesz. Nie żałuje tego co zrobiłam. Oboje na to zasłużyli. Jednak to nic nie zmienia.
-Nic?
-Moja mama nadal nie żyje i nic tego nie zmieni. Może i ją pomściłam ale to jej nie zwróci życia - mówi patrząc przed siebie.
-Wiesz... Każdy z nas kogoś stracił. Ja, Toby, a nawet Jeff. To nas połączyło. Może i Mary nie żyje ale masz nas - mówię patrząc na nią. Spuściła wzrok na swojego pluszowego przyjaciela.
-Masz rację.
-A poza tym to część Mary została. W tym pluszaku - powiedziałem, a ona zaśmiała się cicho.
-Fakt. Ale... Jest jeszcze coś co muszę zrobić ale to z czasem.
-Co takiego?
-Wybić wszystkich agentów -powiedziała spoglądając na mnie.
-Chcesz nam zabrać tyle zabawy! Nie ma mowy! - oburzyłem się, a ta się zaśmiała.
-Zabawa dopiero się zaczyna.
_____________________________
Tak więc witam was czytelnicy w kolejnym rozdziale :) Jak spędzacie dzień wagarowicza? XD grzecznie w szkole czy w domu leniuchy? XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top