5.2.Wiem, że gdzieś tam jesteś.
Od razu posłałam po osoby decyzyjne. Na myśli miałam Kane'a, Abby, Octavię, Clarke, Indra oraz Iris. Wysłałam również posła do Niklausa z prośbą o jak najszybsze przybycie. Abbigail, gdy tylko mnie zobaczyła chciała poddać mnie dodatkowym badaniom i wykazać jak to możliwe, że żyję. Pozostali byli w niemałym szoku, ale udało mi się ich uspokoić.
Wszyscy stali wokół stołu wpatrując się we mnie jak w cud. W sumie nim byłam, ale to mało istotne.
- Pewnie wszyscy zastanawiacie się jak to możliwe, że stoję tu przed wami i normalnie mówię, oddycham. Jednym słowem jak żyję, skoro dopiero 1,5 godziny temu leżałam bez oddechu, zimna, na łożu w głównej Sali. – rozpoczęłam swoją przemowę – Pewien człowiek powiedział mi jakiś czas temu, że czuję ode mnie jakąś specyficzną aurę. Nie mylił się. Kiedy umarłam, bo to jest faktem niezaprzeczalnym, znalazłam się w dworze Mikaelsonów. Spotkałam tam moją zmarłą matkę, która wszystko mi wytłumaczyła...
Opowiedziałam wszystko co zdarzyło się podczas mojej rozmowy z matką.
- Jak to możliwe, że Caleb jednak żyje? – zapytała Indra.
- Nie mam pojęcia. Matka powiedziała mi tylko, że powinnam go odszukać i podała gdzie mniej więcej powinnam się udać – odpowiedziałam ze spokojem.
Wszyscy milczeli i wpatrywali się we mnie. Było to zrozumiałe, pewnie przez jakiś czas będę musiała radzić sobie z spojrzeniami i szeptaniem za plecami.
- Chyba nikt nie ma wątpliwości i przeciwwskazań, że powinnaś wrócić na stanowisko Komandora – powiedział Marcus.
Obecni pokiwali głowami.
- Iris? – zapytałam – Nie masz nic przeciwko? Miałaś zająć moje miejsce.
- Nie, bardziej się do tego nadajesz. Nigdy nie chciałam być Hedą – odpowiedziała i posłała mi uśmiech.
- Co więc robimy? – zapytała Clarke.
- Na razie muszę porozmawiać z Klausem, który jest w drodze do Polis. A potem wyruszam znaleźć mojego ojca...
- Jadę z tobą – oznajmił Bellamy.
- Ja też – zgłosiła się Clarke.
- Nie. – powstrzymałam ich – Potrzebuję małej grupy. Jadę ja, rodzeństwo Blake i Klaus jeśli się zgodzi. Clarke i Iris zajmą się moimi obowiązkami hedy. Indra kwestie wojskowe i pomoc w innych sprawach powierzam tobie. Marcus, Abby róbcie to co robiliście od początku i nie pozwólcie naszej społeczności się złamać.
Odesłałam wszystkich i zostałam sama. Przeszłam się wzdłuż pomieszczenia. Podeszłam do okna, jeśli tą gigantyczną dziurę w ścianie można było nazwać oknem. Napawałam się roztaczającym przede mną widokiem.
- Wiem, że gdzieś tam jesteś. I zamierzam cię znaleźć – mruknęłam sama do siebie.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i ktoś wszedł do środka. Obróciłam się. W drzwiach stała Raven. Przez chwilę jej oczy skanowały całą moją postawę, a jej usta przez chwilę były otwarte w niemym szoku. Po chwili ułożyły się w najpiękniejszy i najszczerszy uśmiech jaki u niej widziałam.
- To naprawdę ty! - usłyszałam jej głos, a potem Reyes kuśtykając, wbiegła w moje ramiona.
- Dobrze cię widzieć, Reyes - uśmiechnęłam się, mocniej ją przytulając.
- To ciebie lepiej widzieć... żywą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top